24 lipca 2007

Ryś na miarę naszych możliwości

W ramach nadrabiania kinowych zaległości obejrzałem wreszcie "Rysia". Byłem pewien, że powszechny jęk zawodu po tym filmie był przesadą i da się go w całości zwalić na zasadę, że kontynuacja nigdy nie dorównuje pierwowzorowi. Niestety, nie da się. To po prostu słaby film.

Stanisław Tym porwał się na coś wielkiego - chciał zmierzyć się z kultem "Misia", przenieść ducha Bareji we współczesne realia. I choć żaden film nie stanie się kultowy z dnia na dzień, to "Ryś" "Misiowi" nie dorówna nigdy.

Mniej więcej w połowie - jak sądziłem, bo potem okazało się, że to dopiero 1/3 - filmu zacząłem sobie zadawać pytanie, o co właściwie chodzi? Nie brakowało wprawdzie śmiesznych scenek i fajnych gagów, ale były to tylko pojedyncze strzały. Nic ich ze sobą nie łączyło, a pomiędzy rzeczy lepsze wrzucono sceny kompletnie debilne (jak choćby dialogi sanitariuszy w karetce czy występ Sakrobokserów). W 2/3 filmu miałem już pewność, że lepiej już nie będzie.

Film sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie miał scenariusza, tylko jakiś ogólny zarys. Zawsze wydawało mi się, że chaos w filmach Bareji był wynikiem interwencji cenzury, braku taśmy i możliwości dublowania, słowem totalnej improwizacji, która dziś nie jest już konieczna. Twórcy "Rysia" uparli się chyba, żeby odtworzyć to jednak we współczesnych realiach. Niestety, dziś film tak ewidentnie niedorobiony nie wydaje się prawdziwy. Wydaje się słaby.

Nawet, jak twórcom przytrafiły się jakieś instytucjonalne ograniczenia, nie umieli z nich dobrze wybrnąć. W efekcie kluczowa (chyba, chociaż do końca nie wiadomo) scena przemówienia do pustej sali sejmowej wypada żałośnie, choć miała świetny potencjał. Bije z niej jednak tylko jedna rzecz: "nie dostaliśmy zgody na kręcenie w sejmie, więc zrealizowaliśmy plan B".

A przecież dziś środki filmowe pozwalają umieścić Stanisława Tyma na sejmowej mównicy bez zgody marszałka. Wystarczy komputer. Ale zamiast na jakość produkcji budżet filmu wydano na gaże dla dzikiego tumu aktorów. Gwiazdy (Janda, Rewiński i inni) grają tu nawet epizody (zresztą wszyscy grają tu głównie epizody, bo pojawiają się na ekranie raz i więcej już nie - większość wątków ginie gdzieś po drodze, gogolowskie strzelby - talent kolarski, tatuaż na ręku złodzieja - nie strzelają, nawet jeśli jeszcze gdzieś się pojawią), ale sprawiają wrażenie, jakby same nie bardzo wiedziały, co tak naprawdę grają. "Robię to, co mi ten łysy zza kamery kazał" - tyle mówi ich aktorstwo.

To chaotyczny zbiór, w większości słabych scenek bez spójnej myśli, ogólnej koncepcji i bez puenty. Film sprawia wrażenie, jakby twórcy "Misia", "Rejsu" i ci aktorzy, którzy w tamtych filmach nie zagrali, spotkali się po latach, by się trochę powygłupiać. Może na planie było wesoło, co potwierdzają to filmy, które promowały "Rysia" w internecie. Chwilami są znacznie bardziej przekonujące od finałowego produktu. Kondrat udający Wajdę przykład:



Ryś
Polska, 2007
scenariusz i reżyseria: Stanisław Tym

23 lipca 2007

Demo(L)ka (by Żółć)

Znakomity komentarz do zagadnień okołofutbolowych z ostatnich tygodni:

Najnowszy, siedemnasty numer tygodnik insynuacji i pomówień "Żółć" dostępny jest tu.

Oto Anglia

Anglia, rok 1983. Głupia i niepotrzebna wojna o Falklandy skończyła się rok wcześniej. Pochłonęła 261 ofiar, wśród nich ojca 12-letniego Shauna. Chłopak nie umie się pozbierać - nie pomaga mu w tym ani gapiąca się w telewizor matka (Jo Hartley), ani szkoła, w której wciąż ktoś się z niego naśmiewa. Któregoś dnia na swojej drodze spotyka grupkę skinów.



To właśnie Woody (Joseph Gilgun) i jego kumple okażą Shaunowi (rewelacyjny 15-latek, Thomas Turgoose, którego zmarłej w 2006 roku mamie dedykowany jest cały film) odrobinę zainteresowania i i sympatii. Zorganizują wspólną demolkę w starych magazynach, zabiorą na imprezę, w końcu ogolą na łyso i ubiorą po swojemu. No i pojawi się dziewczyna. Przez chwilę będzie familijnie. Sielankową atmosferę zakłóci jednak pojawienie się Combo (znany m.in. z "Przekrętu" Stephen Graham), starszego kumpla Woody'ego, skina co się zowie, rasisty i brutala, który właśnie wyszedł z paki. Nie spodoba mu się to, że paczce jest miejsce dla Milky'ego (Andrew Shim), czarnego skinheada w starym stylu. Za to od razu zapała sympatią do Shauna, który będzie miał odwagę mu się postawić, gdy ten zacznie gadać o wojnie na Falklandach i jej ofiarach.

Paczka się podzieli, Shaun będzie musiał wybrać między Woodym, który wyciągnął do niego rękę i Combo, który mu imponuje. Będą z tego kłopoty, ktoś oberwie w twarz, ale koniec będzie raczej happy. Wbrew pozorom to jednak nie ciepłe familijne kino - reżyser i scenarzysta "This is England", Shane Meadows, sam należał do skinheadowskiej grupy i dobrze wie, o czym opowiada. W Polsce, gdzie wciąż powszechnie utożsamia się skinów z faszystami, film może być odebrany opacznie, jako gloryfikacja rasizmu (i pewnie dlatego, choć ma rok i w Europie zdobył już kilka nagród, u nas wciąż nie ma dystrybutora). Tymczasem - co dla widza w Anglii jest pewnie nieco bardziej zrozumiałe - ruch skinheadowski miał bardziej skomplikowaną historię i dopiero w czasach, o których mówi "This is England" zaczął się mieszać z faszyzmem. Wplatając wątki polityczne Meadows sugeruje oczywiście, że to rządząca partia konserwatywna ponosi odpowiedzialność za biedę i frustrację, która do tego mieszania doprowadziła. Oskarżenie nie brzmi jednak zbyt mocno, bo w tym dużo mocniej czuje się tęsknotę za czasami trudnej, brudnej, huligańskiej, ale jednak młodości.

Początkowo trochę zawiodła mnie ścieżka dźwiękowa, na której niewiele jest reggae, w ogóle nie ma ska, są za to hiciory z lat 80 (ale np. tytułowej piosenki The Clash nie ma!). Ale trzeba przyznać, że świetnie uzupełniają one klimat filmu. Klimat jest tu zaś sprawą kluczową, bo bez niego byłoby to drętwe kino społeczne z wątkiem familijnym - a jest dobre kino społeczne, które dobrze wprowadza w realia czasów, o których opowiada. Spora w tym zasługa świetnego aktorstwa i genialnie dobramnych typów ludzkich.

This is England
Anglia, 2006
scenariusz i reżyseria: Shane Meadows

21 lipca 2007

Znów jej się udało!

Na placu Grzybowskim powstał "Dotleniacz" - staw rozpylający wokół pozytywną mgiełkę. To kolejny raz, gdy Joanna Rajkowska mierzy się z warszawską biurokracją, bu w przestrzeni publicznej zrobić coś zaskakującego. Wcześniej była oczywiście palma na rondzie de Gaulle'a.

I znów się udało - mimo trudności, mimo kosztów - staw powstał. Po co? Joanna Rajkowska tłumaczy, że plac Grzybowski jest miejscem, gdzie przecinają się drogi bardzo różnych ludzi. Przecinają, ale nie łączą - między żydowskimi wycieczkami, które pod ochroną agentów przechodzą spod synagogi na ulicę Próżną, narodowcami szukającymi potwierdzenia swojej wizji świata w publikacjach sprzedawanych (już nie, ale gdy projekt powstawał jeszcze tak) w księgarni, w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych, między kręcącymi się po placu parkingowymi menelikami i paniami wyprowadzające na kupę pieski ze swoich mieszkanek w osiedlu Za Żelazną Bramą oraz białymi kołnierzykami, pędzącymi do pobliskich biurowców ze szkła i klientami sklepów z narzędziami, śrubami i inną armaturą - między nimi wszystkimi nie ma żadnego kontaktu. Mijają się.

W dodatku sam plac - smutny, nieuporządkowany - jest miejscem wyrwanym z czasu i przestrzeni. Z jednej strony wielki kościół, z drugiej synagoga, z trzeciej żydowska ulica, jedyna ocalała w tym mieście. Stara, nieczynna pętla tramwajowa, bloki z czasów PRL i korona wieżowców w tle - jeśli ktoś chce, to dostrzeże w tym miejscu historię warszawy w pigułce, ze wszystkimi jej mrokami. No i jeszcze te pomysły, co mogłoby na placu stanąć.

Staw miał to zmienić:
Nie liczę na to, że zaczną ze sobą rozmawiać, ale może usiądą tu po prostu razem i popatrzą sobie w oczy - mówi Joanna Rajkowska, autorka "Dotleniacza". Podczas budowy rozmawiała z ludźmi i doszła do wniosku, że najbardziej obawiają się planowanych tu pomników - pomordowanych na Wołyniu i proboszcza Godlewskiego, który ratował Żydów w czasie drugiej wojny światowej. - Oba są dość koszmarne - przyznaje Rajkowska. - Mieszkańcy ich nie chcą, dlatego pytają, czy staw może zostać tu dłużej niż do 20 września. To już zależy od nich. Mam nadzieję, że ten projekt wyzwoli w ludziach wiarę, że mogą decydować o otaczającej ich przestrzeni. Że niekoniecznie musi tu stanąć pomnik z brązu, może też coś tak ulotnego i nieobciążonego znaczeniami jak staw.
Źródło: Gazeta Stołeczna

Czy to możliwe, zobaczymy za kilka dni, ale już dziś, dzień po uruchomieniu Dotleniacza, widać było efekty. W okół oczka wodnego - tłum ludzi. Na pobliskich ławkach i na usypanych z ziemi, trawiastych pagórkach, młodych i starych, głównie, jak mi się wydaje, z najbliższej okolicy. Między nimi kręciła się uśmiechnięta autorka - kolejny raz jej się udało :)

Osobiście kibicuję projektom Rajkowskiej nie tylko dlatego, że podobają mi się same w sobie, ale też dlatego, że pomagają w walce z myślowymi schematami wśród warszawiaków i wśród stołecznych urzędników, ciepriących na syndrom "nie da się". Rajkowska udowadnia, że wszystko się da.

17 lipca 2007

Materiały prasowe


Na pytanie "co to jest?" użytkownik tego biurka odrzekł ze stoickim spokojem:
- Materiały do następnego artykułu.

Ja mam go redagować ;)

16 lipca 2007

Lament i Strach

Koniec świata nadchodzi - wskazują na to wszelkie znaki na niebie, ziemi i w Polsce. Oto w Warszawie narodził się dziś LiS z dwoma członkami. Jeden jest mały, gruby i czerwony, a drugi chudy, ale za to długi. LiS i PiS - rymuje się, mylić się może i za pewnie będzie. Chytry ten LiS - jeszcze nas wszystkich wy...
Nie uwłaczając, oczywiście.

------------------------{ edit: 16.07.07, 15:29 }------------------------

TRYPTYK O LISIE
co na razie chodzi koło drogi
ale w każdej chwili może stanąć w poprzek
i wtedy nie ma chuja we wsi - wszyscy na blokadzie.

I.
Kiedy chłopcy od CeBeA
raźno wzięli się do dzieła,
z afer poszły w świat odpryski:
piski, spiski i zapiski.
Ślepnąc jak z kopalni Łysek,
wśród szaf, trumien i kołysek,
PiS po ciemku węszył spisek
czego skutkiem jest kryzysek.
Bo z kryzysku wyszedł lisek.
Lis dwugłowy z mroków wylazł,
zajebisty jest nad wyraz:

II.
Oto polski LiS dwugłowy
do połowy giertychowy,
od połowy lepperowy.
Do połowy narodowy,
od połowy wiochmenowy
do połowy pięćpiwowy
od połowy blokadowy
Feromonem jedzie boskim:
trochę gnojem, trochę Dmowskim.

III.
Jak pokażą nam wybory,
gdy do urny wpadnie kartka:
albo pożre LiS kaczory,
albo się przebierze miarka.
LiS ofiarą będzie PiS-a...
Zmasakrują ssaka kaczki:
Dla Kaczyńskiej - kołnierz z LiS-a
A kot Jarka zeżre flaczki.

Dyżurny Satyryk Miasta, mp

------------------------{ edit: 16.07.07, 17:37 }------------------------

  • Lecimy i Spadamy
  • Lizusy i Sprzedawczyki
  • Lemiesz i Swastyka (nasz faworyt!)
  • Lejem i Siejem
  • Lumpy i Spółka
  • Love & Sex
  • Lama i Skunks
  • Leniwi i Spolegliwi
  • Lenin i Stalin
  • Lesbijki i Sataniści
  • Lucyfer i Szatani
  • Lubimy Intratne Stołki
  • Liżmy Im Stopy
  • Lamusy i Sieroty
  • Leżymy i Skamlemy
Oraz the one and only - choć nie na temat:
  • Żwirek i Muchomorek

11 lipca 2007

Polityka, polityka...

Minęły dwa dni od chwili, gdy niesiony lawina politycznych wydarzeń skusiłem się do tego, by posnuć na blogu dywagacje na ich temat. Niecałe dwie doby mówiąc dokładnie. A wszystko co napisałem jest już nieistotne. Za tydzień będzie śmieszne, a za dwa niezrozumiałe w swej nieaktualności. Wniosek? Szkoda czasu. To, co się w tej chwili wyprawia w rodzimej polityce nie zasługuje ani na tyle uwagi, ani na tyle zaangażowania ze strony obserwatorów. Dlatego nie kontynuuję tematyki kryzysu rządowego. Powiem tylko, że skłaniam się ku następującej ocenie: to nie żaden przełom, to tylko zagrywka mająca na celu przykryć słowa Rydzyka. W tym celu wykorzystano CBA, być może sprokurowano całą sprawę Leppera i stworzono widowisko: medialny spektakl z udziałem policji politycznej w państwie rządzonym z tylnego fotela przez chorego na głowę księdza-radioamatora, któremu każdy boi się podskoczyć - tak to teraz widzę.

10 lipca 2007

Taka różnica mnie nie zachwyca

W toku mojej dzisiejszej blogerskiej nadaktywności uświadomiłem sobie z pewnym niepokojem jedną rzecz: na myśl o tym, że do władzy wrócić mieliby ludzie z SLD, SdPL czy - dla mnie nieakceptowalnej w chwili poczęcia - koalicji LiD telepie mnie bardziej, niż na widok Kaczyńskiego. Nie żebym im życzył sukcesów, ale powrotu tamtych nie zniese... Czy ten kraj wyrwie się wreszcie z tego zaklętego kręgu? Będzie wreszcie jakaś alternatywa? Liczyłem, że niechęć do Kaczyńskich zrodzi wreszcie jakąś młodszą partię, jakąś formację liberalno-demokratyczną, bez lewackich odjazdów, ale też nie narodowo-katolicką, nastawioną na sprawy gospodarcze... I nic - krytyka Kaczyńskich, owszem, gumowe kaczuszki, parady równości, wolności i innych ości - to tak. Ale żeby było wreszcie na kogo głosować? To nie.I znów zobaczymy w sejmie te same gęby.

"I tak kurwa do zajebiania".

Paris Hilton - i oglądalność rośnie (bloga, oczywiście)

W całym tym rodzimym burdelu jakoś umknęła mi ciekawa informacja sprzed paru dni - ta o amerykańskiej dziennikarce, która podarła wiadomość o Paris Hilton.

Było tak:


Reakcje? Setki maili z wyrazami poparcia i... własny program w nagrodę za odwagę. Cóż, chyba wszyscy przyznają, że Mika Brzezinski (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa - to córka Zbigniewa Brzezińskiego) miała rację i telewizja strzeliłaby sobie w stopę potępiając swoją dziennikarkę. Smutne jest tylko to, że jej gest niczego nie zmienił. Ale tu odzywa się we mnie idealista, który podziwia takie gesty, szanuje je i... Oj, jak ja bym chciał zobaczyć kiedyś na żywo dziennikarza, który daje w pysk chamskiemu politykowi... Albo chociaż mówi mu w twarz, żeby przestał pieprzyć ;-)

09 lipca 2007

Polska AD 2007: kokaina, kibole, czarownica i inni szatani...

Jeszcze dobrze nie ochłonąłem po wydarzeniach niedzieli i poniedziałkowego poranka, a tu już wieczór w iście hitchcockowskim stylu przyniósł trzęsienie politycznej ziemi w postaci dymisji Andrzeja Leppera i - co niemniej ważne dla toku mojego gorącego rozumowania - Tomasza Lipca. I choć z założenia nie miał to być blog polityczny, to jednak nie mogę się powstrzymać przed napisaniem gorącego komentarza inaugurującego tag "polityka".

Dymisja wicepremiera zamiast eutanazji czarownicy

I bardzo dobrze, bo choć doświadczenie uczy, że do rządu wrócić może nawet warchoł jeśli będzie taka potrzeba, to jednak... Zobaczyć wyraz twarzy Leppera dowiadującego się o dymisji - bezcenne. Za wszystko inne premier zapłaci, oczywiście, gotówką, bo przecież nie ma konta w banku ani, co za tym idzie, wiadomekj karty.

Marzeniem Jarosława Kaczyńskiego jest od dawna spolaryzowanie sceny politycznej, jej podział na dwie formacje, na amerykańską modłę. Koalicja z PO zawsze szła w poprzek tych planów - koalicja z Samoobroną i LPR zawsze była zaś przedstawiana, jako środek do wyższego celu. Środek, który w razie potrzeby można szybko i łatwo wyeliminować. Do tej eliminacji służyć miało CBA, które od samego początku miał kontrolować przede wszystkim zaplecze rządu (i, wbrew obawom opozycji i "Gazety Wyborczej", tak się stało!).

Nie ulega wątpliwości, że hak na Leppera nie wypłynął dziś - był to pocisk od dawna gotowy do użycia. Trzeba przyznać, że moment jest idealny: sondaże wciąż wysokie, strajk lekarzy zachwiał nimi na krótko, ale widać już że strajkujący przelicytowali. Do tego idą polityczne wakacje, które można poświęcić na negocjacje z potencjalnymi koalicjantami i przygotowania do kampanii wyborczej. Jest czas na przegrupowania. Czy wybory będą, to się oczywiście dopiero okaże, ale na pewno dzięki wakacjom można je dłużej odwlekać. Nawet do wiosny, jak się uprą.

Co się więc stało, że pocisk eksplodował dziś? Odpalił go Tadeusz Rydzyk, a raczej jeden z jego studentów wespół z tygodnikiem "Wprost". Jeszcze wczoraj Jarosław Kaczyński mówił do wyznawców proroka z Torunia, że "tu jest Polska", ale słowa tego ostatniego pod adresem brata nie mogły pozostać bez reakcji. Rozpoczęto więc polityczne przesilenie, które pozwoli przykryć tę aferę lawiną innych wydarzeń. A potem rozegrać ją na dwa sposoby - albo się będzie dalej kłaść uszy po sobie i liczyć na poparcie Radia Maryja, albo się z tym środowiskiem radykalnie zerwie przy okazji w trudnej sytuacji stawiając LPR, który mimo subtelnych różnic między Giertychem a Rydzykiem wciąż jest z Toruniem kojarzony. A wszystko w ręku Ziobry, który w każdej chwili może z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko Rydzykowi, który obraził głowę państwa.

Jarosław zagrał pokerowo: przejął inicjatywę, wybił przeciwnikom z rąk wszystkie asy i może wszystko. Nawet, jeśli PiS przegra wybory z PO, marzenie i cel - polaryzacja - się przybliży i w dłuższej perspektywie będzie to działało na korzyść PiS.

Być może przeceniam Kaczyńskiego, lecz jeśli tak kombinował, to wykonał dziś zabieg graniczący z majstersztykiem. Czy polska polityka jest na tyle przewidywalna, by takie kalkulacje się opłaciły, to się dopiero okaże.

Oczywiście możliwy jest też inny scenariusz: Kaczyńskiemu wszystko wysypało się z rąk i dni tego rządu są już policzone, bo dalej będzie tylko gorzej. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, ale do tej pory Kaczyńskiemu raczej się udawało - czas pokaże, czy i tym razem trzeba będzie docenić jego pokerową zagrywkę.

Za tym wszystkim czai się oczywiście coraz bardziej prawdopodobna kompromitacja w sprawie Euro 2012 (dodałem i taki tag, bo coś czuję, że notek na ten temat nie zabraknie), które prędzej czy później zostanie nam odebrane, jeśli rząd nie weźmie się do roboty. Ale i to może być elementem kalkulacji, bo przecież po całym tym zamieszaniu wystarczy powiedzieć tak: "oczyściliśmy politykę, CBA oczyściło COS, minister Lipiec odsunięty od strategicznego resortu. Teraz w atmosferze Zgody Narodowej pod nasze dyktando wspólnie przystąpimy do budowy dróg i stadionów, a kto się ośmieli krytykować, temu los polskiej piłki na sercu nie leży".

I zawsze można postraszyć opozycję kibicami. A jak nam Euro odbiorą, to można ich wysłać na Berlin.
W Wilnie już byli.

------------------------{ edit: 09.07.07, 23:43 }------------------------

Inni na ten sam temat:
Czekam na Mleczkę i Raczkowskiego ;-)

Polska na koksie

Teoretycznie ta notka powinna być oznaczona tagiem "moja Warszawa", ale ze zrozumiałych względów nie będzie. Młodzi warszawiacy pojechali na wycieczkę do Wilna - czym to się zakończyło można zobaczyć na zdjęciach i na video:


[link z bloga Piłka zza klawiatury]

Ktoś na bashu skomentował, że próbowali przyłączyć Litwę do Polski. Ale jakoś nie śmieszy mnie ten żart. Jak to jest możliwe, że nasze silne, rządzone twardymi rękoma państwo nie jest w stanie wziąć za twarz tej garstki hołoty? Gdzie zdecydowana reakcja? Czemu nie wyłapują ich na granicy? Chociaż konferencja prasowa, panie Ziobro, prosimy. A poważnie: międzynarodowa kompromitacja już jest (dobrze się przed Euro 2012 naszemu wizerunkowi nie przysłuży, ale na szczęście drogi się budują, stadiony pną w górę, więc może UEFA nie zauważy), zagraniczna policja w celach szkoleniowych wykorzystuje filmy z Polski. Czy musi dojść do tragedii? Czy ta hołota musi zabić kogoś na "zagranicznym występie", żeby ktoś wreszcie zobaczył, że to jest realny problem?

Kibole swoje zrobili: Legia zostanie pewnie wykluczona z pucharów. Szczerze? Nic mnie to nie obchodzi - jestem w stanie kibicować klubom z Anglii czy Hiszpanii natomiast los polskich mnie nie interesuje. Nie chcę mieć z tym bydłem nic wspólnego, nawet tyle, że śledzę polską ligę.

A czemu władze nie reagują? Wiadomo czemu - i bez tego mają swoje problemy. Dała się we znaki dualność Kaczyńskich - gdy jeden chwalił ojca Rydzyka, tam gdzie jest Polska, drugi z przerażeniem czytał, co Rydzyk mówi o nim na wykładach. Jeden widzi szatanów, inny czarownice... Do dziś pytanie co oni ćpają? wydawało się tylko żartem, ale okazuje się, że to wcale nie musi być zły trop, skoro doradca prezydenta przez cztery lata przejadł kilogram kokainy. Może w tym tkwi tajemnica tego faktu, że w poniedziałek o godzinie 9 rano za nami już kilka skandali, z których każdy w normalnym kraju zakończyłby się dymisjami na wysokich stanowiskach. A u nas? "Alleluja i do przodu!".

------------------------{ edit: 09.07.07, 15:05 }------------------------

Emocje nie stygną. Zczuba pisze do kiboli "idźcie w cholerę". I bardzo słusznie, nie ma co przebierać w słowach. A politycy żyją niestety słowami Rydzyka i nikt nie ma czasu odnieść się do afery, jaką jest występ warszawskiej hołoty w Wilnie. Z urzędników tylko Listkiewicz odniósł się do sprawy, ale też bez szczególnego zdecydowania.

Nie wierzę w zakazy stadionowe (nie ma podstaw prawnych), w zdecydowaną reakcję (skoro ci, którzy mają reagować piją wódkę z tymi, którzy demolują stadiony). Ale brak reakcji ze strony władz jest dla mnie najbardziej wymowny. To doskonale pokazuje, jak dalece nie interesują ich prawdziwe problemy tego kraju i jak kompletnie nie interesuje ich to, czy uda się zorganizować Euro 2012 w Polsce.

A w sieci? Tradycyjne komentarze: to tylko garstka chuliganów, która nie ma nic wspólnego z prawdziwym kibicowaniem, gdyby na stadiony przychodziły białe kołnierzyki, to na stadionach nie byłoby żadnej oprawy, jesteśmy ostatnim krajem w Europie, który umie kibicować, co pokazaliśmy na mundialu w Niemczech. Piszą to ludzie, którzy czują się na stadionach w miarę bezpiecznie. I pewnie jest w tym ziarno prawdy, bo kibice w czasie mundialu zachowywali się wspaniale, a oprawy robią wrażenie.

Tylko że ja tego nigdy na żywo nie zobaczę - nikt mnie nie przekona, że mecze polskich klubów to rozrywka dla mnie. I nie chodzi nawet o to, że bałbym się pójść na mecz - znacznie bardziej chodzi mi o to, że dziś kibicowanie jest synonimem bandytyzmu. Ja wiem, że ze środka to tak nie wygląda. Że z perspektywy osoby, która kibicuje z sercem i bez przemocy to uproszczenie jest krzywdzące - ale tak właśnie wygląda to z boku: szalik oznacza bandytę.

Widziałem, jak bawią się ci straszni włoscy kibice (tam jest ponoć gorzej, niż u nas) w Mediolanie po ligowym meczu na San Siro, jechałem z nimi nocnym autobusem. Nikt nie był pijany, agresywny, nikt nikogo nie zaczepiał. Gdy w Warszawie jest mecz wysokiego ryzyka - ustawiam sobie podróże po mieście tak, by się wyrobić między początkiem a końcem. Może przesadzam, może jestem niesprawiedliwy dla Was, spokojnych kibiców, ale gdy idziecie z szalikami na szyi nie zastanawiam się, do której grupy należycie, tylko spierdalam.

Nie Wasza wina? Wasza też. Wasza, władz klubów, PZPN, polityków - wszystkich tych, którzy przez lata bagatelizują sprawę, podkreślają, że to tylko margines i w ten sposób przykładają się do tego, że nie zmienia się nic. A potem mają pretensję, że ten stereotyp ich obciążą. Nie podoba Wam się - zróbcie coś wreszcie. Nie wmawiajcie mi, że to tylko garstka chuliganów, że nie ma się czego bać, tylko zróbcie coś, żebym za kilka lat mógł kibicować warszawskim klubom, w szaliku, bez nerwów.

Bo na razie bardziej prawdopodobne jest, że pojadę na Wembley, niż na Legię.

------------------------{ edit: 09.07.07, 23:05 }------------------------

A jednak jest reakcja Ziobry.

------------------------{ edit: 10.07.07, 00:02 }------------------------

Inni na ten temat:

08 lipca 2007

Biznes park - to brzmi dumnie

Zwłaszcza na Mokotowie "biznes park" brzmi dumnie. Brzmi, bo nie wygląda. W taką jesienną pogodę, jaką obdarzył nas tegoroczny lipiec wygląda to mniej więcej tak, jak na załączonym obrazku: brukowana ulica Domaniewska, brak chodników, syf, błoto i jeden wielki korek w godzinach biurowego szczytu. Samochody parkują po krzakach i zaroślach, tak że nigdy nie wiadomo, czy uda im się wyjechać z błotnistej mazi, jaką cała okolica jest uraczona. Do tego dochodzi kilka kolejnych inwestycji w fazie budowy, czyli betoniarek, wywrotek, kolejnych porcji ziemi i błota na ulicach, butach i ubraniach. Po prostu koszmar.

A oficjalnie to jest prężnie rozwijająca się dzielnica biznesu.

05 lipca 2007

Audiobook

Jakoś początkowo nie zapałałem entuzjazmem do wydawanych przez Gazetę Wyborczą audiobooków, ale wpadła mi w oko informacja, że Marek Kondrat nagrał dla nich "Złego" Tyrmanda. A że od dawna brakowało mi czasu, by odświeżyć sobie tę książkę, postanowiłem jej posłuchać. Tym bardziej, że jako dzieciak lubiłem słuchać książek w radiu, choć nigdy nie regularnie.

W domu szło mi to bardzo opornie, bo trudno jednocześnie słuchać książki i czytać coś na komputerze. Ale w autobusie audiobook sprawdza się znakomicie! Pierwszy raz od dawna nie przespałem całej podróży.

No i sam "Zły"... Wszystko już o tym napisano, więc nie będę powtarzał. Jedno jest dla mnie niepojęte – jak to się stało, że tej prawdziwie warszawskiej, miejskiej i sensacyjnej historii rodem z amerykańskiego komiksu nikt jeszcze nie przeniósł na ekran?! Przecież to się samo prosi, a w dodatku wciąż jeszcze są w Warszawie miejsca, gdzie można to nakręcić. Coraz mniej, ale są. Wyobrażam to sobie w estetyce "Sin City".

W pewnym momencie wydało mi się, jakby z tego błotnistego, burego półmroku, z deszczu, mgły, śniegu, z tej kotłowaniny szarych postaci wpiły się we mnie jakieś oczy. Teraz przypominam je sobie dokładniej, były przeraźliwie jasne, jarzące się jakby same białka bez źrenic, a tak intensywnie, aż do bólu wbite we mnie, prześwietlone jakąś nieludzką mocą i pasją, straszne!
Leopold Tyrmand - Zły

Obawiam się tylko usilnego uwspółcześniania tej powieści, odzierania ze smaczków, takich jak nazwiska bohaterów (Kalodont, Szuwar, Kolanko, Śmigło czy Kompot) albo nazwy firm (Woreczek!). Nie bez wpływu na mój zachwyt są też obrazki z pracy miejskich reporterów robiących ćwiartkę w bramie w ramach obowiązków służbowych. Tylko jak tu pokazać Milicję Obywatelską, w jakim świetle? Trudno z niej zrobić sojusznika tajemniczego bohatera - porucznik Dziarski z legitymacją MO to jednak nie komisarz Gordon z Gotham City. A porównanie z Batmanem wcale zasadne, jak się wczuć w nastrój. I głos Marka Konrada bez wątpienia w tym pomaga.

A z drugiej strony rozkręca się moda na PRL-owską estetykę, więc kto wie, może obroniłaby się dosłowna, wierna ekranizacja? Na razie znam jeden film próbujący tę modę zdyskontować, z takim sobie skutkiem - to "Segment '76". Wolałbym, by "Zły" nie powtarzał popełnionych tam błędów a ze schematów myślowych na temat PRL korzystał umiejętniej. No i żeby nie wyszła z tego kolejna komedia o i dla dresiarzy. No ale na razie nikt się do tego nawet nie przymierza.

A w kolekcji Gazety jest jeszcze kilka ciekawych książek, w tym "Ferdydurke" w wykonaniu Fronczewskiego. Chyba mam nową zajawkę.

------------------------{ edit: 07.07.07, 20:16 }------------------------

Entuzjazm jednak znacznie opadł, gdy odkryłem, że audiobook to jednak nie książka w całości, lecz w znacznych skrótach. I o ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że pewnie fragmenty muszą wypaść, bo po prostu byłyby nudne w słuchaniu, o tyle czemu "Zły" nie ma zakończenia, nie rozumiem...

04 lipca 2007

USS Vinyl

Na - jak się pisuje w trendowych gazetach - klubowej mapie stolicy pojawił się nowy lokal: klub Vinyl. Z dobrym sprzętem, smacznym jedzeniem i sympatycznym kierownictwem, które po koleżeńskich układach wprowadzało nas ostatnio w zakamarki tak lokalu, jak i obszernej zawartości kilku barów. Było wiele radości, a potem bolała mnie głowa. Więcej grzechów nie pamiętam.

Pamiętam natomiast logo, które jakimś sposobem znalazło się na chwilę na tapecie mojego telefonu. Obawiam się jednak, że jako pracownik firmy z kapitałem niemieckim i bez obnoszenia się z takimi znaczkami sporo ryzykuję w obecnej sytuacji politycznej, tak więc powróciłem do jedynie słusznego zdjęcia Ukochanej. A całym zajściu zdecydowałem się napisać nie po to, by odwalać kryptoreklamę (bo też kto na moim blogu szuka informacji o stołecznych klubach?!), lecz dlatego, że dolna część Vinylu zaskakuje czymś lepszym od logo - fragmentem statku kosmicznego USS Enterprise we własnej osobie:


Gdyby, dajmy na to, jakaś ekipa chciała nakręcić fanowski film SF - plan zdjęciowy jest niemal gotowy. To wszystko świeci i mruga, a po kilku przejściach w tę i z powrotem teleportowaliśmy się wszyscy do wymiaru delta, zakrzywiliśmy czasoprzestrzeń (rano okazało sie, że to wcale nie było "jeszcze tylko pół godzinki") i grawitację (przy wejściu w nadświetlną trochę bujało).

02 lipca 2007

Polska wygrała z Brazylią!

Z założenia nie jest to blog o piłce nożnej - są inni, którzy znają się na niej lepiej ode mnie i sprawniej wyszukują bramki w YouTube. Ale coś takiego nie zdarza się często - Polacy pokonali Brazylię w piłce nożnej w finałach mistrzostw świata! I wcale nie umniejsza tego sukcesu fakt, że zrobiła to reprezentacja do lat 20. I to po jakim golu!



Cieszę się podwójnie, bo kilka dni temu pisałem w mailu do kolegów o tym, że młodzi Polacy trenujący w takich klubach, jak Real Madryt, niechby i w rezerwach drugiej drużyny, nauczą się tam więcej, niż gdziekolwiek indziej i za parę lat, kto wie, może będą umieć biegać po boisku widząc jednocześnie, co się na nim dzieje? Może na Euro 2012?

A propos Euro - "Życie Warszawy" donosi dziś, że coraz mniej Polaków wierzy, że uda się zorganizować tę imprezę, NIK w raporcie twierdzi, że inwestycje sportowe w Polsce są realizowane w sposób urągający wszelkim normom, a w piątek CBA aresztowało szefa Centralnego Ośrodka Sportu w Warszawie. Jeszcze nie napiszę "a nie mówiłem?", bo naprawdę żadna to satysfakcja, ale widzę, że koniec marzeń jest coraz bliżej.

PS: Teraz czekamy na to, żeby siatkarze dali pretekst do napisania notki pod taki samym tytułem :)

01 lipca 2007

Bestie Boys na Sołdku czyli veni, vidi, zmokli...

... i relacjonować nie mają siły (ani za bardzo czego). Powiem tylko, że dzięki pogodzie Sołdek stał się największą - i najbardziej udaną - atrakcją kilkudziesięciogodzinnej wycieczki do Trójmiasta. Jako jedyny nie zawiódł - w przeciwieństwie do pogody (po stokroć), muzyków (w każdym razie tych nielicznych, których, do których udało nam się dopłynąć, pogody, drogowców oraz pogody.

Symbolem festiwalu stało się obuwie z niebieskich worków na śmieci i taśmy:

Last but not least zawiodła pogoda. I BB, którzy zagrali słabo. A może to my byliśmy już tak zmarznięci i mieliśmy tak dość, że nie bardzo mieliśmy siłę słuchać? Nie zastanawialiśmy się nad tym odkopując samochód z błota po kolana...

PS: Czy wspominałem już, że padało?

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.