Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podcast. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podcast. Pokaż wszystkie posty

22 lutego 2008

Lao Che z Biblią w tle

Trzy lata trzeba było czekać na kolejny krążek płockiej kapeli Lao Che. Sukces „Powstania Warszawskiego” wysoko ustawił poprzeczkę oczekiwań, a zespół pracował z pełną tego faktu świadomością. Sprostał im na swój radykalny sposób.

Po nagraniu płyty, która od razu przeszła do historii można zrobić dwie rzeczy – zakończyć karierę lub dalej grać swoje. Tylko co to znaczy w przypadku zespołu, który garściami czerpie z literatury, historii i w oryginalny sposób przetwarza dowolne gatunki muzyczne? „Gospel” daje bezkompromisową odpowiedź i zaskakuje już na etapie okładki. Zamiast mrocznej estetyki „Guseł” i wydawnictw związanych z „Powstaniem Warszawskim” dostajemy jasne, kremowe opakowanie z napisami z kolorowej posypki do słodkich deserów. Do tego tytułu utworów wypisane literami przypominającymi logo Google i wizerunek ryby, symbol chrześcijaństwa na płycie zespołu, którego pierwszą płytę zaszufladkowano jako rock pogański.

Lao Che musiało zdecydować: płyta z piosenkami czy kolejny koncept-album? A jeśli spójna całość, to jaki motyw przewodni? Do jakiej tradycji lub epoki się odwołać? Co może dorównać nośnością opowieści o walczącej Warszawie? Odpowiedź jest radykalna i brawurowa: Pismo Święte. „Gospel” jest przesiąknięte biblijnymi odwołaniami i chrześcijańską symboliką: „Drogi Panie”, „Bóg zapłać”, „Zbawiciel Diesel”, Hydropiekłowstąpienie”, „Paciorek” – tytuły nie wymagają interpretacji. A więc Rock chrześcijański? Wręcz przeciwnie – Lao Che nie odcina się od swoich korzeni. Narrator tej opowieści nie ma w sobie wiele pokory i na pewno nie klęka przez Bogiem. Bez przerwy kłóci się z Nim, wręczy pyskuje i wykrzykuje swoje żale w pijackim widzie. Bywa w tym przekonujący, straszny, ale bywa też groteskowy.

Te dialogi pędzą w rytmie szalonej, skocznej, niemal cyrkowej muzyki. Pełno w niej zapożyczeń czytelnych dla publiczności osłuchanej z rockiem i punkiem. Trafimy bluesa, reggae i ska, a nawet muzykę latynoską, ale wszystko to wzięte w cudzysłów i poddane obróbce nadającej charakterystycznego klimatu, bez popadania w tani pastisz czy kicz. Sporo tu ostrych przełamań tempa, zwrotów akcji i wahań nastrojów – tego, co znamy z „Powstania Warszawskiego”. Podobnie jak zadziorność i power, który nie jest wynikiem prostej sumy zebranych do kupy elementów; jest niespotykaną dziś w muzyce wartością dodaną, przemyconą między taktami i wierszami.

Całość robi wrażenie, którego skali nie chcę mierzyć „Powstaniem Warszawskim”, bo z porównania z taką płytą mało kto może wyjść obroną ręką. Zespół Lao Che zmierzył się oczekiwaniami z ironią i dystansem, zachował własny styl, a przy okazji nagrał świetną rockową płytę z dobrym pomysłem i mocnymi tekstami.

Lao Che - Gospel
Antena Krzyku, 2008
www.laoche.art.pl
Audio i kopia okładki z merlin.pl


recenzja ze zmienionym tytułem ukazała się na www.dziennik.pl,
oraz w skróconej wersji, w"Dzienniku" 25.02.2008

17 października 2007

P jak Paramonow

A skoro wyciągamy materiały z "Dziennika", to Kuba Chełmiński poszedł kiedyś tropem piosenki z pierwszej płyty Vavamuffin i napisał alfabet o Paramonowie. A to ciekawa historia i niewiele można o tym znaleźć w sieci.



Alfabet warszawski
P jak Paramonow, Jerzy

"Osobno ręka, osobno głowa, to jest robota Pramonowa" - w 1955 roku nie było warszawiaka, który nie znał tej piosenki. - Śpiewano ją w barach, na potańcówkach, nawet na ulicach - opowiada Andrzej Gass, dziennikarz śledczy epoki PRL. O bandycie nazwiskiem Paramonow i piosence mało kto już by pamiętał, gdyby nie zespół Vavamuffin, który niedawno przypomniał przyśpiewkę na swojej płycie.

- Piosenkę słyszałem w różnych fragmentach śpiewaną przez kolegów przy piwie. Postanowiłem odnaleźć całość i nagrać - mówi Gorg, jeden z wokalistów Vavamuffin. Kim właściwie był ów słynny bandzior, który stał się bohaterem ludowym i ostatnim przestępcą warszawskim opiewanym w pieśniach? - Drobnym złodziejaszek i zwykłym prymitywem, który znalazł się po wódce w nieodpowiednim miejscu - wspomina Andrzej Gass.

Dotrzeć do prawdziwej historii Jerzego Paramonowa nie jest łatwo. Został powieszony w 1955 roku w areszcie na ul. Rakowieckiej, ale jego akt już tam nie ma. - Po 50 latach najprawdopodobniej trafiły do Instytut Pamięci Narodowej - mówi Luiza Sałapa, rzecznik służby więziennej. W IPN jeszcze żaden historyk nie zainteresował się tą sprawą, a tylko oni - w świetle obowiązujących przepisów - mają dostęp do akt. Pozostają więc stare gazety, który rozpisywały się o procesie.

Zbrodnicza seria Paramonowa trwała niecałe trzy miesiące. Zaczęła się 19. sierpnia wieczorem, od napadu na ul. Syreny na milicjanta. Paramonow kilkakrotnie uderzył łomem ("Życie Warszawy" podaje że łom ważył 23 kg!) milicjanta Stanisława Lesińskiego i ukradł mu pistolet. Ciężko ranny Lesiński przeżył, choć stracił oko.

Krótko potem Paramonow w pośredniaku poznaje Kazimierza Gaszczyńskiego. Wspólnie napadają z bronią na sklepy w al. Waszyngtona, na ul. Powązkowskiej, we Włochach, na restaurację "Goplana" w Aninie. W sumie dokonują kilkunastu napadów, w których kradną 40 tyś. zł (pensja pracownika fizycznego wynosiła wtedy 1500-2000zł). Pieniądze idą "na hulaszczy tryb życia", jak zezna w procesie Paramonow.

Wątpliwą sławę bandyta zdobył jednak dopiero 22 września. Tego wieczora bawił ze swoim szwagrem Zdzisławem Gadajem i z prostytutką w modnej wówczas restauracji "Stolica" przy pl. Powstanców. Po imprezie pili jeszcze alkohol w taksówce zaparkowanej przy ul. Wspólnej. To tu zauważył ich milicjant Zbigniew Łęcki. MO nie miała wówczas radiowozów, więc przewiózł towarzystwo taksówką na działającą do dziś komendę przy Wilczej. Podczas wysiadania z taksówki Paramonow zastrzelił Łęckiego, postrzelił w nogę innego milicjanta i cały czas ostrzeliwując się rzucił się do ucieczki porwanym samochodem. Pościg zgubił już przy Al. Jerozolimskich, ale w taksówce został jego dowód osobisty, więc milicja, a nazajutrz prasa, poznały jego nazwisko.

Następne cztery tygodnie to wielki pościg polskiej milicji i wielka ucieczka Paramonowa i Gaszczyńskiego. Bandyci przemieszczali się po rożnych miastach, a ludzie układali kolejne zwrotki piosenek. "Cała milicja już w strachu chodzi, bo Paramonow przyjechał do Łodzi". - Został idolem ludowym, bo zabił milicjanta. Drobny, cichy, niczym inny się nie wyróżniał, ale jako naczelny wróg władzy, był bohaterem ulicy - wspomina Andrzej Gass.

Ostateczne bandyci wpadli 2. października. - Gdybym miał pestki, byłoby inaczej - Paramonow miał się odgrażać milicjantom, którzy znaleźli go śpiącego w stercie słomy koło dworca Wschodniego. Chodziło oczywiście o naboje, które wystrzelał uciekając z komisariatu na Wilczej. Co ciekawe Józef Ostrowski, jeden z milicjantów, którzy zatrzymali bandytów, pracował w komendzie stołecznej aż do 2004 roku.

Proces w sądzie wojewódzkim trwał trzy dni i był biletowany, bo śledzić go chcieli wszyscy. "Już od rana na korytarzach sądu gromadziły się tłumy (...). To przeważnie młodzież specjalnego autoramentu, wśród niej wielu znajomych milicji chuliganów i bikiniarzy" - pisał "Express Wieczorny" z 10.11.1955 r. Obaj przestępcy skazani zostali na karę śmierci. Wyrok na Paramonowie wykonano bardzo szybko, bo już 21.11.1955 r. Piosence przybyła kolejna zwrotka. "Cała Warszawa chodzi w żałobie, bo Paramonow leży już w grobie".

Jakub Chełmiński

Tekst w nieco krótszej wersji ukazał się w "Dzienniku" 31.07.2006.
Audio z www.merlin.pl.

12 października 2007

Piosenka o sanepidzie

Autor tego wiekopomnego dzieła chce pozostać anonimowy. Cóż, takie czasy. Trzeba wszak przyznać, że pojechał po bandzie.



Czapki z głów! :)

07 kwietnia 2007

Obciach na całej linii

Dawno nie miałem okazji usłyszeć płyty, której nie byłem w stanie włączyć po raz drugi. Ten szczyt udało się osiągnąć "Słonecznej stronie miasta" nagranej przez Pawła Kukiza i projekt Yugopolis.

Od razu zastrzegam, że nie jestem przeciwnikiem eksperymentowania z kiczem. Co więcej, jestem w stanie wybaczyć artystom, którzy balansują na granicy obciachu te próby, w których ją przekroczą. Jeśli umieją się cofnąć. Kukiz natomiast postanowił pójść na całość. Efekt jest oczywisty - płyta, której nie da się określić inaczej, niż kompletny obciach.

W roku 2001 Kukiz wziął udział w projekcie Yugoton. Tam też balansował na granicy kiczu, ale piosenka "Rzadko widuję Cię z dziewczętami" nagrana z Kasią Nosowską mogła być jeszcze traktowana jako żart. Z twarzą wyszli z tego przedsięwzięcia wszyscy uczestnicy, ale świadomi ryzyka drugi raz do tej samej rzeki nie weszli. Poza Kukizem. To, co powstało jako kontynuacja Yugotonu jest jednak kompletnym nieporozumieniem. Grafomańskie ballady o niczym z pseudorockowym podkładem uzupełnionym ordynarnymi zżynkami z Wałów Jagiellońskich i Wojciecha Gąsowskiego ("Czas weźmie i Was"). Szczytem jest piosenka "Płomień naszych serc" zaśpiewana przez Gosię Stępień - zerżnięta z "Dumki na dwa serca" Edyty Górniak i Mietka Szcześniaka. Tak nisko upadł Kukiz, moi drodzy. Razem z przyjaciółmi na pełnej prędkości kieruje się ku dnu. Ale czemu ciągnie za sobą Maleńczuka (mistrza w balansowaniu na granicy obciachu bez jej przekraczania przecież!) i Muńka - nie wiem. Przykro słuchać.

Zwykle przed napisaniem recenzji słucham płyty kilka - kilkanaście razy, głównie w drodze do i z pracy. Z Yugopolis na uszach rozglądałem się nerwowo, czy aby na pewno pasażerowie autobusu nie usłyszą, jak dziadowskiej muzyki słucham. I nie chcę do tego wracać.

Yugopolis - Słoneczna strona miasta
Universal Music Group, 2007
www.yugopolis.pl
Audio z merlin.pl

04 kwietnia 2007

Lepsze wrogiem słabszego

Musiałem kilkanaście razy przesłuchać obie wersje "Złodziei zapalniczek", by w końcu zrozumieć, po co dziesięć lat po premierze Pidżama Porno nagrała ją po raz drugi. Ale nadal nie jestem przekonany, czy było to konieczne.


"Złodzieje zapalniczek" to moja ulubiona płyta Pidżamy. Wiążą się z nią fajne wakacyjne wspomnienia i dlatego mam do niej wielki sentyment. Tym ostrożniej podszedłem do wydanej właśnie reedycji. Warto od razu zaznaczyć, że nowa płyta nie jest zremasterowaną czy w inny sposób poprawioną wersją starej. Nie są to też nowe aranżacje. To po prostu ten sam album nagrany raz jeszcze od początku do końca. We wkładce Grabaż obszernie relacjonuje perypetie związane z nagraniem pierwszej wersji i dodaje, że komu się jego kaprys twórczy nie podoba, kto uważa, że nagrał to, by wyciągnąć kasę od fanów, ten kupować płyty nie musi. I pod tym się podpisuję: to zbędny wydatek. Ale wiem, jak to jest z fanami - chcą mieć kompletną dyskografię, więc i tak kupią. Obawiam się, że niejeden po tej inwestycji straci zaufanie do zespołu i przy kolejnej premierze zada sobie pytanie, czy aby na pewno rzeczywiście musi mieć wszystko.

A jednak po kilkunastu przesłuchaniach muszę przyznać Grabażowi trochę racji. Na wcześniej wersji pełno jest zgrzytów, potknięć, niedoróbek i kiksów. Brzmi to wszystko niemal, jak nagranie z garażu. I choć jest w tym pewien urok, rozumiem że zespół miał ciśnienie, by pokazać, jak miało to brzmieć naprawdę.

A brzmi dobrze, bo to świetna płyta z kilkoma wielkimi przebojami jak "Ezoteryczny Poznań" czy "Bal u senatora 93" (fragmenty starych wersji: tu i tu). Z pierwotnej playlisty nowej wersji nie doczekał się tylko "Film o końcu świata" - znalazł się za to wśród kilku bonusów wziętych wprost z nagranego w 1995 roku dema. Są też na nowej płycie dwa teledyski: "Bal u senatora" i "Czekając na trzęsienie ziemi" [57mb]. I - znów zgadzam się z tym, co Grabaż pisze we wkładce - demowy materiał brzmi chwilami lepiej, niż na płycie z 1996 roku.

Mam więc mieszane uczucia. Gdyby to była nowa płyta Pidżamy, na pewno oceniłbym ją wysoko, bo materiał wciąż się broni i podchodzi mi bardziej niż ostatni pełnoprawny album "Bułgarskie Centrum". Z drugiej strony to tylko remake czegoś, co znam, lubię i mam tak dobrze osłuchane, że do nowej wersji musiałem się długo przekonywać.

Polecać? Nie polecać? Grabaż odpowiada: drogie misie - pocałujcie wujka w podogonie, bluzgajcie, narzekajcie do woli i nie kupujcie tej płyty, proszę.


Pidżama Porno - Złodzieje Zapalniczek
SP Records, 2007
www.pidzamaporno.art.pl
Audio ze strony zespołu oraz z merlin.pl
(w ofercie tylko wersja z 1996 roku)

recenzja ukazała się w „Dzienniku” z 17.05.2007 r.

18 marca 2007

Wędrówka z cieniem Kaczmarskiego

Gdybym miał wskazać pierwszą ważną dla mnie piosenkę, taką która zrobiła na mnie prawdziwe wrażenie, to bez wątpienia byłaby nią "Obława". Starą kasetę nagraną na jakimś studenckim przeglądzie zajeździłem jako kilkuletni dzieciak. Bałem się tej historii, którą wtedy odbierałem bardzo dosłownie.

Gdy zaczął do mnie docierać metaforyczny przekaz piosenek Kaczmarskiego, przestała mi pasować ich forma i cała postsolidarnościowa otoczka. Nie był to mój styl, ani mój klimat. I teraz pojawia się Habakuk z jego utworami w wersji reggae. Przezwyciężyłem odruch sceptycyzmu i nie pożałowałem.

Polskie reggae wiele traci na tym, że teksty są często strasznie banalne. Wielkość Kaczmarskiego ujawnia się zaś w tym, że przy ogromnej prostocie jego metafor, są to słowa niosące ze sobą prawdziwą treść. W nowych aranżacjach brzmią tak, jak powinna brzmieć muzyka reggae. Mocno, zdecydowanie, odważnie. Świetnie słychać to w otwierającej płytę "Arce Noego" i "Wędrówce z cieniem".

Nie wszystkie utwory są udane. Niektóre, jak "Źródło", są po prostu nudne, a cała płyta jest muzycznie dość monotonna. Ale to nie razi - młodzi muzycy oddali pole tekstom, nie starali się ich ubarwić na siłę i ten szacunek zaprocentował. Efekt jest przekonujący.

Świetnie wypadł Muniek Staszczyk w "Krajobrazie po uczcie" i "Karmanioli", która okazuje się zresztą niezwykle aktualna (i bardzo dobrze koresponduje ze świetnym wywiadem z Ludwikiem Dornem w najnowszej Europie, który pewnie zasługuje na osobną notkę, ale na to się chyba nie zdobędę). Nie mniej aktualna niż "Mury", które są najbardziej znanym utworem wziętym przez Habakuka na warsztat, choć niekoniecznie najlepszym na płycie.

Paradoksalnie największym atutem tej płyty jest to, że samego Kaczmarskiego nie ma tu zbyt wiele. Habakuk nie wmuszą go słuchaczowi na siłę, ale jednocześnie oddaje mu ogromny szacunek - płyta dowodzi jakim świetnym i ponadczasowym był poetą. Nie przeceniam jej zasięgu - myślę, że dla większości miłośników Kaczmarskiego będzie niestrawna, a on z kolei dla fanów reggae nie stanie się dzięki niej bożyszczem. Ale bez wątpienia podnosi poprzeczkę autorom tekstów z tego nurtu. Choćby dlatego, że ani razu nie pada tu słowo "Babilon" ;)

Habakuk - A Ty siej. Piosenki Jacka Kaczmarskiego
EMI Music Poland 2007
www.habakuk.art.pl
Audio z merlin.pl

recenzja ukazała się w Dzienniku z dn. 26.03.2007

16 marca 2007

Polska widziana z Bałut

Trawa i hip-hop odskocznią od polskiej rzeczywistości - scenariusz dla blokersa? Nigdy się za takiego nie uważałem, choć ze swoim osiedlem jestem faktycznie zżyty. Ale dawno żadna - nie tylko hip-hopowa - płyta tak dobrze nie trafiła w moje nastroje.

"Sie masz ziom, to znów ja czyli brzydki zły i szczery, ten co lubi wpierdalać frytki i hamburgery" - zaczyna O.S.T.R. drugi utwór na płycie i w takim stylu bez chwili wytchnienia jedzie przez 22 zwarte, mocne utwory. Niby nic nowego - opis blokowej rzeczywistości i realiów współczesnej polski. Czasem wulgarny, czasem ironiczny. Niby nie wykracza poza stereotyp polskiego hip-hopu. Co więc sprawia, że tak bardzo się z tą płytą identyfikuję?

Od pierwszych dźwięków uwagę zwraca obecność polityki i polityków. Są znane lapsusy w postaci sampli i narracje z politykami rządzącej koalicji w rolach głównych. W tym mistrzowski "Ostatni taki sort" o kupowaniu trawy od Jarka, Romana, Andrzeja i Tadeusza. Politycy - jako ogół lub konkretnie, z nazwisk wymienieni - pojawiają się co krok, najczęściej bezlitośnie wykpieni i zawsze w kontekście afer, bezrobocia i emigracji: "Więcej nie chcę, tylko daj mi pracę w moim mieście" - to chyba najbardziej wyraźny przekaz tej płyty, którą już we wstępie O.S.T.R. dedykuje "tym, co musieli wyjechać i tym, co musieli zostać". Jest więc dużo frustracji i mocne oskarżenie:
Nie mamy jak żyć / w nas siła wyobraźni / czas nie da drugiej szansy / bo rządzą nami kaczki / ciągle kwa kwa / kurwa fatwa / przestań gmatwać / chujnia ta trwa / a tu kwa kwa kwa... / Mam już dość / Jesteście nam potrzebni jak głuchemu walkman / Jeśli w was moja przyszłość / to do niej nie dorosłem.
"Brzydki, zły i szczery"
Z jednej strony są to słowa i poglądy proste, mocno przystające do stereotypu sfrustrowanego brakiem perspektyw mieszkańca blokowiska. Z drugiej jednak sam O.S.T.R. nie do końca przystaje do tego obrazka, bo jest człowiekiem wykształconym i - jak sam przyznaje w tekstach - nie tak znowuż źle sytuowanym. I w tym tkwi siła tej płyty - to nie jest kolejny "manifest blokersa", tylko bardzo mocny głos w politycznym i pokoleniowym sporze. I pierwszy tak przekonujący wyrażony w muzyce. Do tej pory krytyka polityków miała w niej twarz Kazika, który się jednak ostatnio oderwał od rzeczywistości i chyba przestał być przekonujący tego pokolenia, które reprezentuje O.S.T.R. Ewentualnie była to polityczna satyra Maleńczuka czy Skiby. Wszystko to jednak ludzie z innej półki wiekowej. Jeśli za politykę brali się młodsi, to zazwyczaj wypadali blado i stąd m.in. stereotyp hip-hopu. A O.S.T.R. pokazuje, że można inaczej.

Nie chcę nadużywać słowa "generacja", więc ograniczę się do stwierdzenia, że perspektywa Bałut - której O.S.T.R. wcale nie gloryfikuje - może być dziś zadziwiająco bliska nawet tym, którzy z pozoru nie mają powodów do narzekania. Z pozoru, bo pogmatwana sytuacja społeczno-polityczna z perspektywą emigracji i mieszkaniami na kredyt, który spłacać będą dzieci dotyka każdego, choć tak jak zmartwienia jednych mogą się drugim wydawać absurdalne, tak tym pierwszym niedopuszczalne zdają się pewnie metody, jakimi drudzy sobie radzą. O.S.T.R. nie ocenia - opisuje i definiuje sytuację, w której nie ma między nimi różnicy.

I ucieka w trawę oraz muzykę. To prawda, to już się pojawiało - że światy tych nieźle sytuowanych i blokersów stykają się tam, gdzie jedni drugim sprzedają narkotyki. Ale przed O.S.T.R-em nikt nie opisał tego w sposób łączący perspektywę jednych i środki wyrazu drugich.

Odjechałem daleko od płyty, muzyki i tekstów. A te - poza wszystkim, co sobie wyczytałem - są po prostu kawałkiem dynamicznego hip-hopu. Pod tym względem O.S.T.R. nie zawodził nigdy. A teraz dołożył do tego wartość, która pozwala mi tego słuchać z prawdziwym zaangażowaniem.

O.S.T.R. - HollyŁódź
Asfalt 2007
www.asfalt.pl
Audio z merlin.pl

Plagiatów słodka mieszanka

Słuchając tej płyty nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Szymon Goldberg, nowy wokalista Pudelsów, próbuje podszywać się pod Macieja Maleńczuka. Raz wychodzi mu to lepiej, raz gorzej - tam, gdzie mu się udaje "Zen" brzmi naprawdę dobrze.

Nigdy nie byłem konsekwentnym fanem Pudelsów, ale ich twórczość mam dość dobrze opanowaną. Odkryłem to wyłapując na "Zen" motywy żywcem wyjęte z poprzednich płyt. To nawet nie jest zła zabawa, ale szybko się nudzi i zostaje poczucie wtórności.

Płyta zaczyna się od piosenki "Bliźniacy". Ale to nie o tych chodzi, co by się mogło wydawać - skandalu nie będzie. W sumie nie wiadomo, o co chodzi w tym utworze, więc przechodzimy do "Anarchii w IV RP" - bardzo dobrego, rockowego kawałka z dobrze poukładanym tekstem już jak najbardziej o bieżącej sytuacji w Polsce. "Złodziejski priorytet to zdobyć immunitet" - bardzo celne. Na płycie jest więcej takich udanych fraz. Ot choćby "Podać tlen czy mam kłuć? / Jak mnie słyszysz - wzywa Łódź" w najmocniejszym chyba i moim zdaniem najlepszym na płycie utworze "Skóry", który brzmieniem przypomina jednak strasznie mocno "Wolność słowa" . Poprzedza go nudny utwór tytułowy i debilna piosenka o Michaelu Jacksonie.

"Na plaży w Dębkach" to, jak się zwykło pisać w recenzjach, murowany hit wakacji, ale ja takie klimaty wolę w wykonaniu Tymańskiego, który w balansowaniu na pograniczu kiczu i obciachu trzyma się bliżej moich standardów. Tak czy owak słyszę kolejny kawałek i kolejny raz mam wrażenie, że to już gdzieś było. To w tej piosence pada pada zdanie "Na fali reggae, rocka i punka płynie plagiatów słodka mieszanka". No właśnie.

W tym powielaniu wzorców nie brakuje fragmentów mizernych, jak choćby piosenka o krzaku marihuany zjedzonym przez winniczki - gdzie "Manueli" do humoru "Samby Mamby"?

Bardzo podoba mi się za to piosenka "Nintendo", tylko znów, kurcze, cały czas mam wrażenie, że to jest żywcem wyjęte ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Charlie i fabryka Czekolady" i doprawione samplami z Franka Kimono.

Dalej niestety jest już bardzo nudno, bardziej mroczno i raczej bez rewelacji. Co chwilę słychać tylko coś, co da się skwitować słowami prawie jak Maleńczuk. Można więc ocenić tę płytę jako rzecz wtórną z niezłymi fragmentami, albo też jako trzymającą poziom starych Pudelsów z kilkoma wpadkami. Na szczęście jako nie-fan, nie muszę tego rozstrzygać.

Pudelsi - Zen
Warner Music Poland 2007
www.pudelsi.pl
Audio z merlin.pl

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.