29 czerwca 2011

Piraci o słowiańskich wątrobach

fot. Adam PW Smith
Poprzednim razem podpalili jednego z członków zespołu, a potężny basista w niewyjaśnionych okolicznościach, za to z wielkim hukiem spadł ze sceny. Musiało się im spodobać, bo właśnie wracają do Warszawy, a do punkowej zadymy i irlandzkich brzmień dorzucają czad słowiańskich polek.

O pijanych w sztok Piratach z Vancouver przeczytałem po raz pierwszy półtora roku temu. W muzycznym portalu społecznościowym last.fm ktoś napisał do wszystkich fanów bostońskiego zespołu Dropkick Murphys, że grający podobną muzykę The Dreadnoughts na pewno im się spodobają i że właśnie jadą do Polski. Dałem się namówić i rzeczywiście nie żałuję - coś takiego na scenie nie dzieje się codziennie!
Wyglądali jak kloszardzi: zarośnięci, ubrani kompletnie od czapy i dobrze zaprawieni na długo przed koncertem. Na scenie stali się wulkanem energii, której nawet sami nie próbowali kontrolować. Zdemolowali nagłośnienie i własne instrumenty, co nie przeszkodziło im jednak grać dalej, trzymając rytm i nie zapominając tekstów. Skrzypek stojący na zestawie perkusyjnym, grający na high hat'cie swoim czołem lub wdrapujący się na kolumny? Proszę bardzo! Perkusista skaczący ze sceny razem z największym bębnem ze swojego zestawu? W cenie biletu! Na koniec mandolinista owinięty gazetami i podpalony dla zabawy. Na szczęście zgasł dość szybko, polewany przez podpalacza tanim winem, które - jestem tego pewien - jest od tamtej trasy koncertowej obowiązkowym napojem, który musi na nich czekać w garderobie.
W Kanadzie tanie wino z Polski jest prawdopodobnie trudno dostępne, nic więc dziwnego, że piraci popadli w tęsknotę. I chyba tak trzeba wytłumaczyć fakt, że na nowej płycie pod znaczący tytułem "Polka's Not Dead" co krok natknąć się można na słowiańskie akcenty. Jeśli sam tytuł nie przekonuje jeszcze każdego, to już po tytułowym utworze nie ma wątpliwości, że do irlandzkich i szantowych inspiracji Piraci dorzucili potężną garść polskiego, ukraińskiego i żydowskiego folku. Jeśli ktoś będzie się upierał, że polka nie jest tradycyjną polską melodią, to ostatecznie przekona go końcówka płyty - instrumentalny utwór o znajomo brzmiącym tytule "Za śmierć przyjaciela" czy refren "Sleep is for the Weak", który nie nadaje się do zacytowania, ale za to przynosi odpowiedź na pytanie "jak wam się podobało w Polsce?".
O ile więc fanów łączenia irlandzkich brzmień z melodyjnym, huligańskim punkrockiem namawiać już raczej na ich koncert nie trzeba, i o ile wśród miłośników szant zawsze znajdą się tacy, którzy połączenia z punkiem z definicji nie znioszą, o tyle teraz wiadomość o przybyciu Piratów trafić powinna przede wszystkim do słuchaczy zespołu Gogol Bordello - Eugene Hütz z pewnością byłby dumny z kierunku, jaki obrali na drodze swoich artystyczno-imprezowych poszukiwań.


The Dreadnoughts, Pe-El (Rzeszów), Molly Malones (Giżycko)
1 Lipca, 19:00,Klub Punkt & Radio Luxembourg, ul. Górczewska 67
Bilety:
20 zł (przedsprzedaż: klub Radio Roxy z Miasta, ul.Chmielna 9a) / 30 zł (w dniu występu)

07 czerwca 2011

Stefan Kuryłowicz 1949 - 2011

Wciąż nie mogę uwierzyć w wiadomość, która odległy wypadek lotniczy na drugim końcu Europu zamieniła w tragedię dotyczącą Warszawy. Jak mocno? Uświadomiłem to sobie przeglądając stronę internetową pracowni Stefana Kuryłowicza w poszukiwaniu jego najważniejszych projektów. Swoje piętno na architekturze Warszawy odcisnął w tak wielu miejscach, pracując nad projektami tak charakterystycznymi, że z powodzeniem można o nim mówić, jako o architekcie warszawskim, kształtującym obraz tego miasta.

Poznałem go przy jakiejś służbowej okazji, potem rozmawialiśmy nie raz, zarówno o jego projektach, jak i ogólnie o architekturze. Często powoływałem się na niego w swoich tekstach, bo mówił ciekawie i ładnie. Lubiłem z nim rozmawiać i zawsze miałem wrażenie, że dla niego rozmowa ze mną też nie jest męką. Doceniał to, że rzuty i przekroje nie były dla mnie obcą materią. W pamięć zapadło mi spotkanie w siedzibie SARP-u na Foksal. Podjechał swoim słynnym jaguarem, wysiadł, ubrany w dobry garnitur i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wejścia. Wyglądał jak gwiazdor spieszący się na premierę filmową.

Był z rocznika mojego ojca, musieli się nie raz mijać na schodach gmachu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej przy Koszykowej, choć nigdy nie wyszło to w żadnej rozmowie. Jako dzieciak bywałem z tatą na Foksal - gdy po wielu latach wróciłem tam jako dziennikarz zaczynający pisać o architekturze, poczułem że choć wybrałem inną drogę, to jednak nie oddaliłem się wcale tak bardzo. Oparta o wspólne zainteresowanie warszawską architekturą, "służbowa" znajomość z profesorem była tego cennym potwierdzeniem.

Za tydzień mija 10 lat do śmierci mojego ojca. Wczoraj zginął profesor Stefan Kuryłowicz.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.