Pokazywanie postów oznaczonych etykietą popierdułki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą popierdułki. Pokaż wszystkie posty
11 lipca 2009
14 lutego 2009
Nie będzie Niemiec gniótł nam płaszcz
26 listopada 2008
Warszawa odzyskuje dawny blask
Notka będzie branżowa, ironiczna, proszę nie brać jej do siebie. O "Dzienniku" mógłbym opowiadać długo, dziś podam jeden dowód na jego potężny wpływ na język stołecznych mediów
W tej gazecie zawsze dużą wagę przykładano do tytułów. Założenie od początku było takie, że nie zaszywamy w nich żartów, nie umieszczamy świadomych dwuznaczności, lecz redagujemy je w sposób informacyjny. Pisząc na łamach warszawskiego dodatku tejże gazety o zabytkach i planowanych rewitalizacjach dostrzegłem dość szybko, że ta reguła idzie dalej - na niektóre tematy najbezpieczniej pisać jest pod jednym, zawsze podobnym tytułem. Stąd co i raz na naszych łamach jakiś zabytek miał "odzyskać dawny blask".
Sformułowanie to weszło do naszego redakcyjnego języka jako hasło ironicznie komentujące nigdy nie spisany stylebook. Nie było to jedyne wiecznie powracające sformułowanie, ale na pewno jedno z częściej.
Minęło trochę czasu, mnie już w "Dzienniku" nie ma, ale potężny wpływ tej gazety ujawnia się na każdym kroku. Oto bowiem firma Reinhold uzyskała pozwolenie na przebudowę kamienicy Lipińskiego w Alejach Jerozolimskich. Tej samej, o którą wcześniej zacięty bój ze znanym fotografem Tomasze Gudzowatym stoczyli obrońcy zabytków. I czego się dowiadujemy?
W tej gazecie zawsze dużą wagę przykładano do tytułów. Założenie od początku było takie, że nie zaszywamy w nich żartów, nie umieszczamy świadomych dwuznaczności, lecz redagujemy je w sposób informacyjny. Pisząc na łamach warszawskiego dodatku tejże gazety o zabytkach i planowanych rewitalizacjach dostrzegłem dość szybko, że ta reguła idzie dalej - na niektóre tematy najbezpieczniej pisać jest pod jednym, zawsze podobnym tytułem. Stąd co i raz na naszych łamach jakiś zabytek miał "odzyskać dawny blask".
Sformułowanie to weszło do naszego redakcyjnego języka jako hasło ironicznie komentujące nigdy nie spisany stylebook. Nie było to jedyne wiecznie powracające sformułowanie, ale na pewno jedno z częściej.
Minęło trochę czasu, mnie już w "Dzienniku" nie ma, ale potężny wpływ tej gazety ujawnia się na każdym kroku. Oto bowiem firma Reinhold uzyskała pozwolenie na przebudowę kamienicy Lipińskiego w Alejach Jerozolimskich. Tej samej, o którą wcześniej zacięty bój ze znanym fotografem Tomasze Gudzowatym stoczyli obrońcy zabytków. I czego się dowiadujemy?
- Najpierw, jeszcze w czerwcu, "Dziennik" - nie moim piórem, ale jednak informuje, że kamienica "odzyska dawny blask".
- W listopadzie "Dziennik" wraca do tematu i tu zaskoczenie - ani razu nie pada słowo "blask". Jest za to "drugie życie".
- Na odsiecz przychodzi jednak "Gazeta Stołeczna" - i tu bowiem kamienica 'odzyskuje blask".
- Dziś swoje dorzuca "Polska" - tu w tytule mamy "nowe życie", za to "dawny blask odzyskujemy" już w pierwszym zdaniu leadu.
Gdyby nie to, że "Życie Warszawy" wyłamało się z trendu, mógłbym popaść w samozachwyt i złożyć się w Sevre pod Paryżem w charakterze ścisłego wzorca pisania o warszawskich kamienicach.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich autorów :)
22 listopada 2008
Wszystko wraca do normy
Za promocję dziękuję "Dziennikowi", dziennikowi.pl i, dwukrotnie, Wirtualnej Polsce. Jak widać na załączonym obrazku, sytuacja powoli wraca do normy - moje pięć minut w roli "znanego warszawskiego blogera" mija bezpowrotnie. Zagaszamy ;)
10 listopada 2008
Didełoklipy
Tak, jak nie chcę, by blog stał się miejsce przedrukowywania komunikatów prasowych, tak i didełoklipów staram się nie wklejać hurtem. Ale pojawiły się dwa, o podobnym charakterze, które chcę odnotować.
Pierwszy to Molesta - Inspiracje. Przyznaję, nigdy nie byłem fanem chłopaków, nawet w czasach, gdy polskim hip-hopem jarałem się jak pedofil w Smyku. Ale kawałek do mnie trafił - ma fajną wibrację i uderza we właściwe struny. I to nawet nie chodzi o rozpoznawanie sampli czy nawiązań, tylko o ten rodzaj spojrzenia na muzykę w perspektywie własnej biografii, który zawsze był mi bliski i zawierał się znakomicie w reklamowym haśle któregoś producenta elektroniki - "Soundtrack to your life". No i "hip-hopowe akcje, co chcesz o nich wiedzieć? / Trzeba być tam, robić to, żeby wiedzieć" - aż mi się gęba uśmiechnęła na wspomnienie tych pierwszych kawałków z 'B.E.A.T. Records". Dziś żałuję, że wtedy pożałowałem na CD, a kasety nie mam gdzie odtworzyć.
Zatem Molesta i goście:
Pierwszy to Molesta - Inspiracje. Przyznaję, nigdy nie byłem fanem chłopaków, nawet w czasach, gdy polskim hip-hopem jarałem się jak pedofil w Smyku. Ale kawałek do mnie trafił - ma fajną wibrację i uderza we właściwe struny. I to nawet nie chodzi o rozpoznawanie sampli czy nawiązań, tylko o ten rodzaj spojrzenia na muzykę w perspektywie własnej biografii, który zawsze był mi bliski i zawierał się znakomicie w reklamowym haśle któregoś producenta elektroniki - "Soundtrack to your life". No i "hip-hopowe akcje, co chcesz o nich wiedzieć? / Trzeba być tam, robić to, żeby wiedzieć" - aż mi się gęba uśmiechnęła na wspomnienie tych pierwszych kawałków z 'B.E.A.T. Records". Dziś żałuję, że wtedy pożałowałem na CD, a kasety nie mam gdzie odtworzyć.
Zatem Molesta i goście:
Drugi trybut pomyślany na podobnej zasadzie trafia do mnie o tyle, o ile sam byłem i wciąż jestem fanem T.Love. Może mniej tego nowszego, bardziej tego starszego, ale któregoś dnia ze zdziwieniem odkryłem, że na półce mam niemal pełną dyskografię. Ten nowy kawałek to takie typowe muńkowe śpiewanie, wchodzi mi bardziej od kilku ostatnich singli T.Love, które czasem przekraczały granice obciachu. A samym klipie najbardziej rozbawiło mnie to, że wszystkich tych znanych gości trzeba było podpisać. Pewnie po to, żeby ta młodzież, o której Muniek mówi z sympatią, miała szansę złapać who is who ;)
A w temacie tego, co się nie mieści na bloga - poeksperymentuję z zupką - od dziś różne pierdoły będą trafiać do zupy (o czym informuje stosowna ikonka pod wklejką blipa).
06 listopada 2008
Szczęście razy dwa
Chciałem powtórzyć screena, ale załoga dziennika.pl już zmieniła. Dowód pozostał w linku:
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article261891/3_13_18_21_24_47_Wygrales_.html
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article261891/3_13_18_21_24_47_Wygrales_.html
Chciałem być złośliwy - zostałem pokarany ;)
21 października 2008
Bolą mnie zombie
Byłem dziś u dentysty. I nie mam zamiaru skarżyć się na ból, ani narzekać na to, że zostałem zmasakrowany. Zabrzmi to wszystko z lekka masochistycznie, ale mam zamiar wyrazić podziw dla tej profesji. Ale ostrzegam - rzecz tylko dla ludzi o zdrowych zębach.
Mam duży respekt dla osiągnięć współczesnej medycyny. Gdy czytam o historiach takich, jak przeszczepy organów, kończyn czy o wynalazkach takich, jak sterowane myślą protezy, które "czują", co pozwala regulować siłę chwytu albo o kamerach podpiętych wprost do nerwu wzrokowego coraz skutecznie zastępujących naturalne oczy - chylę czoła. Genetyka, nanotechnologia - to jest zupełna fantastyka, choć w istocie już obecna wokół. Ale szeroko pojęte mechaniczne dłubanie w ciele budzi mój podziw (jakkolwiek nie jestem w stanie na to patrzeć).
Owszem, zwykle słyszymy o takich rzeczach w krzykliwym newsie; gdzieś tam udało się rozdzielić syjamskie bliźnięta, wszczepić komuś coś, co pozwoli mu chwilę pocieszyć się w miarę normalnym życiem. Nie słyszymy - albo dociera to do nas znacznie rzadziej - o dziesiątkach przypadków, gdy to się nie udaje, a wszystko to razem - póki, daj Boże, zdrowie nam dopisuje - traktujemy raczej jak coś z pogranicza filmów SF.
Co innego stomatologia. To prędzej czy później dotyczy każdego. Mnie fascynuje poziom technologicznego zaawansowania narzędzi, jakimi traktuje mnie dentystka. A muszę przy tym dodać, że robi to z niespotykaną delikatnością, o czym się przekonałem boleśnie, gdy trafiłem na zastępstwo. Ale talent jednej osoby to co innego - bardziej mnie zadziwia fakt, że za każdą głupią plombą kryją się jakiś potężny przemysł, który te gadżety produkuje. Sprytne, precyzyjne i relatywnie tanie.
W gabinecie nie ma zwykle czasu na przyglądanie się narzędziom, które za chwilę trafią do wnętrza, co by nie mówić, głowy, ale zawsze z pewną ciekawością (owszem, zmieszaną z odrobiną niepokoju) przyglądam tym wszystkim historiom. Fascynuje mnie np. to, że jeszcze kilka lat temu standardem były plomby, po założeniu których przed pół dnia nie wolno było się napić niczego ciepłego, o jedzeniu nie mówiąc. Dziś? Pach, pach, plomba, potem przypominające start-trekową spluwę urządzenie (świecące jakimś niebieskim promieniem!) i 10 minut po zabiegu można popić zimne lody gorącą kawą. Nie jest to pewnie wskazane i nie zawsze bezbolesne, ale jak trzeba, to można...
Prawdę mówiąc - i teraz, jak ktoś wrażliwy, to już na pewno weźmie mnie za masochistę - zwróciłem na to uwagę, gdy kilka lat temu pierwszy raz z moją dentystką poszłem w kanały. Przyjrzałem się wtedy tym strasznym wiertłom, które... ledwo widać! Boli jak, panie wybaczą, skurwysyn, ale technologia - szacunek. A pewnie byłby jeszcze większy, gdyby się w wdrożyć w szczegóły, ale aż tak mi nie odbiło.
Owszem, tamten ząbek kosztował mnie parę stówek, nie licząc ketonalu. Ale to jednak grosze przy tym, ile kosztują różne inne zabiegi i operacje, nawet te w miarę rutynowe. I to wszystko by leczyć zęby - coś, co przez wieki po prostu (po prostu? To musiał być ból!) wyrywano czy raczej wybijano, gdy gniło i zaczynało boleć. Już samo to, że można je leczyć jest imponujące, a zaprzęgnięta do technika iście kosmiczna. I to wszystko tylko za stówkę w twojej gębie.
Mam duży respekt dla osiągnięć współczesnej medycyny. Gdy czytam o historiach takich, jak przeszczepy organów, kończyn czy o wynalazkach takich, jak sterowane myślą protezy, które "czują", co pozwala regulować siłę chwytu albo o kamerach podpiętych wprost do nerwu wzrokowego coraz skutecznie zastępujących naturalne oczy - chylę czoła. Genetyka, nanotechnologia - to jest zupełna fantastyka, choć w istocie już obecna wokół. Ale szeroko pojęte mechaniczne dłubanie w ciele budzi mój podziw (jakkolwiek nie jestem w stanie na to patrzeć).
Owszem, zwykle słyszymy o takich rzeczach w krzykliwym newsie; gdzieś tam udało się rozdzielić syjamskie bliźnięta, wszczepić komuś coś, co pozwoli mu chwilę pocieszyć się w miarę normalnym życiem. Nie słyszymy - albo dociera to do nas znacznie rzadziej - o dziesiątkach przypadków, gdy to się nie udaje, a wszystko to razem - póki, daj Boże, zdrowie nam dopisuje - traktujemy raczej jak coś z pogranicza filmów SF.
Co innego stomatologia. To prędzej czy później dotyczy każdego. Mnie fascynuje poziom technologicznego zaawansowania narzędzi, jakimi traktuje mnie dentystka. A muszę przy tym dodać, że robi to z niespotykaną delikatnością, o czym się przekonałem boleśnie, gdy trafiłem na zastępstwo. Ale talent jednej osoby to co innego - bardziej mnie zadziwia fakt, że za każdą głupią plombą kryją się jakiś potężny przemysł, który te gadżety produkuje. Sprytne, precyzyjne i relatywnie tanie.
W gabinecie nie ma zwykle czasu na przyglądanie się narzędziom, które za chwilę trafią do wnętrza, co by nie mówić, głowy, ale zawsze z pewną ciekawością (owszem, zmieszaną z odrobiną niepokoju) przyglądam tym wszystkim historiom. Fascynuje mnie np. to, że jeszcze kilka lat temu standardem były plomby, po założeniu których przed pół dnia nie wolno było się napić niczego ciepłego, o jedzeniu nie mówiąc. Dziś? Pach, pach, plomba, potem przypominające start-trekową spluwę urządzenie (świecące jakimś niebieskim promieniem!) i 10 minut po zabiegu można popić zimne lody gorącą kawą. Nie jest to pewnie wskazane i nie zawsze bezbolesne, ale jak trzeba, to można...
Prawdę mówiąc - i teraz, jak ktoś wrażliwy, to już na pewno weźmie mnie za masochistę - zwróciłem na to uwagę, gdy kilka lat temu pierwszy raz z moją dentystką poszłem w kanały. Przyjrzałem się wtedy tym strasznym wiertłom, które... ledwo widać! Boli jak, panie wybaczą, skurwysyn, ale technologia - szacunek. A pewnie byłby jeszcze większy, gdyby się w wdrożyć w szczegóły, ale aż tak mi nie odbiło.
Owszem, tamten ząbek kosztował mnie parę stówek, nie licząc ketonalu. Ale to jednak grosze przy tym, ile kosztują różne inne zabiegi i operacje, nawet te w miarę rutynowe. I to wszystko by leczyć zęby - coś, co przez wieki po prostu (po prostu? To musiał być ból!) wyrywano czy raczej wybijano, gdy gniło i zaczynało boleć. Już samo to, że można je leczyć jest imponujące, a zaprzęgnięta do technika iście kosmiczna. I to wszystko tylko za stówkę w twojej gębie.
Nie, nie jestem na ketonalu ;)
29 września 2008
Obsesja
Ulica, przy której mieszkam - Karola Szymanowskiego - z dwóch składa się jezdni. Dzień w dzień - a raczej noc w noc - krąży tymi dwoma jezdniami w tę i w drugię stronę polewaczka. Obsesyjnie myje trzystumetrową ulicę, która wcale nie robi się od tego czystsza. Gdy tylko umyśliłem sobie zrobić jej zdjęcie, zniknęła na kilka tygodni (albo też mnie nie było w domu, wtedy gdy się pojawaiała). Zwykle jednak przejeżdża pod oknami kilka razy - w ciągu ostatniego tylko kwadransa zrobiła trzy kółka. Nie wiem czemu służy obsesyjne mycie mojej ulicy, ale jutro zamierzam przeprowadzić w tej sprawie dziennikarskie śledztwo ;) A narzędzie używane do tego procederu udało mi się w końcu zdjąć - zdjęcie słabe, bo aparat coś niedomaga.
24 września 2008
Z archiwum X
W zakamarkach telefonu odkryłem zaginiony dowód na to, że Kubuś Puchatek został zamordowany, poddany obróbce i zmieniony w mielonkę!
23 września 2008
11 września 2008
21 kwietnia 2008
Mokotowska Dzielnica Biznesu po raz kolejny
Zdjęcie mówi samo za siebie. Co powiedział właściciel tego auta po wyjściu z pracy - nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ten odcinek ulicy Domaniewskiej był asfaltowany bodaj dwa lata temu, jeśli nie rok. Inwestorem było miasto lub właściciel okolicznych latyfundiów, firma której reklamę widać zresztą na załączonym obrazku. Dziura, którą też widać, była obiektem rozmów w drodze do pracy od wielu miesięcy, pogłębia się bowiem systematycznie, od kiedy ten i inni właściciele ziemscy zamieniają okolicę w nowoczesną dzielnicę białych kołnierzyków ufajdanych błotem od góry do dołu.
20 kwietnia 2008
Kto od kogo zerżnął logo?
Znów przypadek i znów to samo - logo jednej firmy podobne do znaku innej tak dalece, że w przypadek uwierzyć nie sposób.
Jakiś czas temu pisałem o tym, że logo Alertu24 podobne jest do znaczka Indymediów, a nowy znak strony internetowej „Rzeczpospolitej” dziwnie przypomina logotyp pewnej rozgłośni radiowej. Takimi spostrzeżeniami owocuje szlajanie się po różnych dziwnych miejscach w sieci.
Dziś do kolejnego spostrzeżenia przyczynił się Ols, który zablipował znakomity, sam w sobie wart uwagi, trailer gry "Soul Calibur IV", który w ramach dygresji embeduję poniżej.
Dygresja:
Koniec dygresji.
Nie jest to gatunek, w którym bym się odnajdywał, ale wrzucenie do gry TYCH BOHATERÓW jest znakomitą zagrywką i bez wątpienia przysporzy grze fanów. Jak i oburzonych tą profanacją obrońców czystości gatunkowej. Ot, kultura konwergencji ;)
W pierwszych sekundach filmu pojawia się logo firmy Namco Bandai Games. Kto interesuje się warszawskim rynkiem nieruchomości z takich czy innych powodów od razu musi je skojarzyć ze znakiem firmy Dom Development. Nie rozstrzygam kto był pierwszy, choć rodzimy deweloper jest chyba na rynku dłużej, a ja mam wrażenie, że charakterystyczne płoty z tym właśnie logo otaczały ich budowy wcześniej, niż firmy Namco i Bandai (istniejące, wg Wikipedii od lat 50.) się połączyły. Wcześniej posługiwały się zresztą zupełnie innymi znakami.
Ot, ciekawostka.
18 lutego 2008
15 lutego 2008
A nie mówiłem?
Jakby na potwierdzenie mojego skojarzenia premierów Tuska i Turskiego - mamy akcję jak z serialu. Tam był wybuch atomowy - a w realu spada na nas satelita, tyle że nie wschodni, lecz zachodni.
29 stycznia 2008
Jestem w nastroju niezapraszalnym
Nędza portali społecznościowych dopadła mnie dziś na raty. Najpierw na naszej-klasie zaprosił mnie do grona swoich przyjaciół użytkownik Legia Warszawa, a teraz "jeden z moich najbardziej odjechanych znajomych" o imieniu "regulamin kont pocztowych Wirtualnej Polski" umożliwił mi zostanie "następną gwiazdą internetu pokazując swoje talenty". Muszę tylko dołączyć do bahu.
Bahu shrahu.
28 stycznia 2008
My Mini City: Osiedle Ruda
Jeszcze do końca nie wiemy, jak to dokładnie działa, ale właśnie złapaliśmy z bratem nową zabawę w sieci. To coś jakby społecznościowa wersja Sim City online - każde kliknięcie w poniższy link daje mi nowych mieszkańców. Co poza tym? Trudno na razie ocenić - może się okazać, że zabawa jest na krótko, ale póki co zapraszam do mojego miasta: http://osiedle-ruda.myminicity.com/
PS: Wpadnijcie też do brata: http://spoko-city.myminicity.com/
PS: Wpadnijcie też do brata: http://spoko-city.myminicity.com/
24 grudnia 2007
Signum temporis
Na Mickiewicza zakład pogrzebowy ustąpił miejsca agencji nieruchomości. A może nie ustąpił? Może poszerzył profil i przyjął nowe logo? Tak czy owak jakoś tak pasuje to do kredytowych perypetii wszystkich tych, którym się marzy własne M, nie?
PS: Korzystając z okazji - najlepszego ;)
PS: Korzystając z okazji - najlepszego ;)
21 marca 2007
Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic...
Rano poniechałem tego wpisu, bo mi się wydał jakiś strasznie infantylny i zbyt blogaskowy, ale widzę że w taką pogodę nie tylko mnie nachodzą herbaciane refleksję, więc przyłączę się do trendu.
Pogoda jaka jest - każdy widzi. Czyja to wina? Oczywiście układu:
Pogoda jaka jest - każdy widzi. Czyja to wina? Oczywiście układu:
Dobrze, że nawet tego człowieka stać czasem na odrobinę dystansu. Szkoda, że inne sygnały płynące z MEN nie dają powodów do uśmiechu, ale to zostawmy. Szkoda nawet linkować. Wróćmy do herbaty. Przeczytałem właśnie, co na ten temat napisał Robert Danieluk.
Ja w pracy nie pijam herbaty, tylko błoto. Błoto to taka niezbyt droga kawa, która w swej szczodrości funduje nam pracodawca. Zrobienie dzbanka tego jest porannym rytuałem dyżurnego pismaka. Potem jeszcze dwa, trzy, czasem cztery kubły błota schodzą przez dzień. Pijamy to pasjami wespół z "Kulturą", która ma nieszczęście siedzieć koło nas.
Herbaty w pracy nie piję - to zawsze był dla mnie domowy rytuał. A dziś rano nosiło mnie, by napisać, jak on dziś wygląda. Otóż wygląda tak, że gdy wracam do domu, to na biurku stoi herbata. Zimna, ta która nie zdążyła wystygnąć rano, nim wyszedłem. Wylewam ją do zlewu i zaparzam nową. Rano stoi zimna na biurku, bo wieczorem zasnąłem, zanim wystygła.
Zimna herbata dobrze oddaje mój nastrój. Ale dziś pierwszy dzień wiosny i nawet zdążyłem wypić kubek ciepłej herbaty. Od razu mi lepiej :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)
©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.