27 lutego 2009

Narzekanie

Miałem ponarzekać na zmiany w prawie budowlanym, a będę - znów - narzekał na media.

Szukałem jakiegoś omówienia zmian przyjętych niedawno przez sejm. Okazało się, że wszystkie portale jak jeden mąż powtórzyły zdawkową depeszę PAP-u, z której nie wynika, czy zmiany dotyczą wszystkich inwestycji, tylko mieszkaniowych, czy też tylko domów jednorodzinnych, bo pamiętam, że i o takiej opcji się w pewnym momencie mówiło. A czytać ustawy w piątkowy wieczór mi się jednak nie chcę. Poza tym wyczytać taki detal z ustawy to też jest nie lada sztuka.

Zmroziło mnie jednak, że nawet na stronach gazet nie ma - albo ja już szukać nie umiem - ogólnikowego choćby, ale własnej omówienia tej ustawy. Cała refleksja co do jej konsekwencji sprowadza się więc do tego, co napisał PAP.

Gdy ktoś trafił na takie omówienie, to bardzo proszę o link.

Muzuem Historii Polski - jaki budynek stanie nad trasą?

A skoro o warszawskich muzeach mowa - bliskie ogłoszenia konkursu na swoją siedzibę jest Muzeum Historii Polski. Jestem bardzo ciekaw jego przebiegu i wyników.

O przebiegu mówić nie będę, żeby nie zapeszać - wszyscy zainteresowani wiedzą, jakie perypetie wiązały się z konkursem na gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To będzie nie lada sprawdzian dla organizatorów, tym bardziej, że lokalizacja jest pod wieloma względami trudniejsza. A konkurs znów ma być międzynarodowy i z udziałem gwiazd.

Muzeum Historii Polski dostało właśnie zgodę od Zarządu Dróg Miejskich - budynek może powstać nad Trasą Łazienkowską, w miejscu gdzie jej wykop przecina Skarpę Wiślaną, tuż obok Zamku Ujazdowskiego i wyznaczanej przez niego Osi Stanisławowskiej. Kluczowe uzgodnienie wydać musi Stołeczny Konserwator Zabytków - dość przypomnieć, że to właśnie ochrona osi uniemożliwiła budowę większego, spełniającego kryteria najważniejszych europejskich rozgrywek stadionu Legii kilkaset metrów dalej.

Lokalizacja jest więc trudna ze względu na otoczenie, które domaga się szacunku i ze względu czysto technicznego - budowa wiązać się będzie z nakryciem trasy dachem, a sam gmach nie może swoją architekturą tworzyć zagrożenia w ruchu drogowym, choćby odwracając uwagę kierowców.

Obawiam się niestety, że te ograniczenia bardzo mocno okroją autorom konkursowych prac pole do popisu. Zabraknie tu miejsca dla prac zaskakujących, odważnych, niecodziennych. Do tego dochodzi jeszcze tematyka samego muzeum, przy której trudno będzie uzasadnić architekturę niekonwencjonalną. Historyczne otoczenie, bliskość Łazienek, Traktu Królewskiego - obawiam się, że będą to argumenty za architekturą do przesady skromną, podczas gdy w tym miejscu spokojnie mogłoby stanąć coś przełamującego schemat. Nie chcę tu rzucać zgranymi już nieco nazwiskami architektów, którzy popadli w schemat łamania schematów, ale osobiście w tym miejscu dałbym uczestnikom swobodę i liczył na to, że trudne czasy zachęcą do udziału szukające zajęcia sławy, które pogodzą te trudne warunki z oczekiwaniem architektury zapadającej w pamięć (wzbraniam się przed słowem "ikonicznej").

Oczywiście nie może być budynek, który swoją skalą zdominuje zamek i skarpę - taki po prostu nie będzie się tu bronił. Ale to nie wyklucza architektury odważnej, niesztampowej, radykalnej. Ciekaw jestem, co zaproponują uczestnicy konkursu.

Jak to miejsce wygląda dziś, można zobaczyć na mapie:



Wizualizacje: Muzeum Historii Polski
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

Socland z głową

Często spotykam się wśród architektów z opinią, że wizualizacje szkodzą architekturze. Że ją psują, że kiedyś (kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej), gdy pracowało się na modelach, to dopiero było coś! I patrząc na niektóre modele, choćby te prezentowana przez Christiana Kereza w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej - modele jego przyszłej siedziby - można łatwo zrozumieć, o co im chodzi.

Głos za modelami i makietami to przede wszystkim głos za przestrzenią. Przestrzenią przemyślaną, dopasowaną do funkcji, potrzeb, oczekiwań ludzi lub wręcz przeciwnie - idącą w poprzek tych oczekiwań, czasem z jakiegoś ważnego powodu, innym razem z pobudek czysto artystycznych.

Wizualizacje to płaskość. Kolory, samochodziki, ludziki, chmurki i drzewka jako substytut trzeciego wymiaru, udawanie ruchu, którego obchodząc model dookoła udawać nie trzeba. Modele mogą zmienić czyjąś opinię o projekcie, jeśli tylko będzie to osoba na tyle otwarta, by się im przyjrzeć, po obcować z nimi. Wizualizacjom udaje się to znacznie rzadziej.

Ta poniżej należy do tej kategorii:

Pomysł budowy muzeum socjalizmu Socland w Pałacu Kultury ma już swoje lata i przechodził długą ewolucję. Zmieniały się założenia i pomysły architektoniczne. Kilka miesięcy temu powrócił, a wraz z tą informacją pojawił się właśnie powyższy obrazek. Przyznam się szczerze, że gdy go zobaczyłem, nabrałem do projektu większej sympatii.

Jakiś czas temu, przy innej okazji, wspominałem o łódzkim projekcie Energopolis - tam budynek elektrociepłowni dosłownie wstawiono do muzeum. Tu pomysł jest nieco inny, ale przekaz podobny - Pałac Kultury widziany przez szklany dach staje się najważniejszym, największym eksponatem planowanego muzeum, sam nie tracąc przy tym swojej funkcji. Rozwiązanie sprytne, a w dodatku - co widać na tym obrazku - efektowne.

Nie wszystkie detale tego projektu oceniam równie pozytywnie - dwa podświetlone obeliski przed PKiN kojarzą mi się z socrealizmem zbyt dosłownie, metalowa głowa Stalina pobrzmiewa mi rzeźbami Mitoraja - zamiast importowanego z Gori łba wolałbym już jeden z rodzimych pomników, które zostały zwalone na ziemię. Ale może i tu ważny jest efekt skali? Pomysł, by na placu Defilad leżało cielsko takiego pomnika jawi mi się już jako zupełny kabaret. Ale wpuszczenie muzeum pod plac, ujęcie Pałacu Kultury w nawias szklanego dachu będącego jednocześniejpowierzchnią samego placu - to dobry pomysł na symboliczne odczarowanie pałacu, o którym autor tego projektu, Czesław Bielecki, mówił niedawno w wywiadzie dla tvnwarszawa.pl.


Wizualizacje: SocLand
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

23 lutego 2009

[']

Nie zdążyłem przed wyjazdem przywołać na blogu postaci druha Śwista (zrobiłem to w pracy), który odszedł na wieczną wartę, jak to się zwykle mawia w przypadku takich osób, a tu dotarła do mnie kolejna smutna wiadomość. Nie żyje Franciszek Starowieyski.


Grafika na zdjęciu wybrana nie jest ani złośliwie, ani przypadkowo - to po prostu zdjęcie grafiki, którą akurat posiadam. Kupił ją kiedyś w Kazimierzu mój świętej pamięci Ojciec, który z wyprzedającym tam właśnie takie cudeńka Panem Franciszkiem zaczął rozmawiać tylko dlatego, że kiedyś już się mieliśmy okazję wszyscy trzej spotkać. Było to na Mazurach, bodaj w Reszlu, na pewno na zamku krzyżackim*, który zwiedzaliśmy. Ja, jak na dziecko z ADHD przystało, pół kilometra murów przed Ojcem. W pewnym momencie wpadłem do jakiejś komnaty i zobaczyłem Artystę przy pracy. Stał i wpatrywał się w płótno pokryte charakterystycznymi bohomazami wypełniając pomieszczeniem atmosferą Tworzenia. Malował drzewo, właściwie wierzbę. Ciemne kolory, rodem z horroru, straszne. Cofnąłem się dyskretnie i nadchodzącego Ojca przestrzegłem, że tam "jakiś Pan" maluje, więc raczej wchodzić nie należy.

A jednak zajrzeliśmy. I wtedy Pan Franciszek, nie odwracając się do nas, nie patrząc, bardziej wyczuwając niż widząc, że prywatność jego warsztatu została już i tak naruszona powiedział:
- Maluję tu właśnie wierzbę. Wierzbę przez głupiego Karolka wypaloną... - przeraziłem się, jakby naprawdę chodziło o mnie. A Ojciec powiedział tylko, że w takim razie Karolka zabiera, żeby jeszcze czegoś nie nabroił.

Jakiś czas potem, na rynku w Kazimierzu opowiedział to Panu Franciszkowi, który akurat nie Tworzył, tylko sprzedawał swoje... I tak "Gówno" trafiło w nasze ręce, a dziś wisi nad moim biurkiem.

A Pan Franciszek odszedł malować dla Innego Klienta.


* Zwrócono mi uwagę, że zamek w Reszlu nie jest krzyżacki, jedno biskupi. Mój błąd. A że jest (lub była) w nim galeria sztuki współczesnej, to potwierdzałoby, że do spotkania z Panem Franciszkiem doszło właśnie tam.

Takie rzeczy to tylko...

... w Niemczech: dwutomowe wydanie liczby pi.

Ze spisem treści?

22 lutego 2009

Soundtrack

Ścieżkę dźwiękową do spacerów i podróży berlińską komunikacją zapewnił zespół Bonaparte. Tu w kawałku dobrze oddającym mój stan po tych kilku dniach.


Za dobór muzyki i odkrywanie urokliwych zakątków DDR i kawałek podłogi dziękuję serdecznie 3M, linkując przy tym do notki, której u siebie nie zamieszczę, bo moje fotki z fockin' Bruges się nie udały. Za spotkanie i - bądź co bądź - znakomity pretekst do tego wypadu dziękuję z kolei KM.

Operacja miasto.maßa.maszyna zakończona ;)

Dworzec

Zdjęć dworca Głównego właściwie nie robiłem - uznałem, że i tak nie uda mi się oddać perspektywy pięciu kolejnych poziomów z peronami na samym dole i na samej górze. Budynek robi wrażenie skalą, ale też przemyślaną architekturą - bardzo łatwy w obsłudze, w poruszaniu się, nie pozwala właściwie zabłądzić i z pomocą trzech poziomów galerii handlowych sprawnie rozładowuje ruch pasażerski. Pod względem funkcjonalnym znakomita sprawa. Tyle, że sama lokalizacja jakaś taka dziwna - musiałem tam specjalnie pojechać, żeby go obejrzeć, bo ani wysiąść mi się na nim nie opłacało, ani wsiąść, ani nawet w okolicy nie byłem ani razu (nie licząc przejazdów linią średnicową). Wychodzi się z niego i człowiek ma wrażenie, że do miasta, to jeszcze trzeba kawałek dojechać. Może jak dociągną do niego u-bahn, to się trochę zbliży do miasta.

Kontener

O napotkanej architekturze będzie pewnie jeszcze okazja napisać. Może nawet będzie na to czas. na razie taki oto butik utrafiony gdzieś między placem Alexandra, a placem Róży Luksemburg.

Co my wiemy o kebabch?

3 euro za kebab to nie jest może przystępna cena, ale z drugiej strony, jak się ma dobrych przewodników, którzy podpowiedzą co i gdzie zamówić, to można dostać za tę sumę coś takiego:


30 centymetrów kebabu! Po zjedzeniu takiego czegoś człowiek ma wrażenie, że w żołądku wije mu się obcy ;)

Back from Berlin


W Berlinie w jakiejś norze przyjęliśmy haszysz
Zrobiło mi się ciemno, nie mogłem nigdzie trafić
T.Love - Berlin Paryż Londyn

14 lutego 2009

Nie będzie Niemiec gniótł nam płaszcz

W roli głównej - piątkowy "Dziennik". Na stronie 2. aktualny komentarz polityczny Jana "Biją mnie Niemcy" Rokity. A na stronie trzeciej...

Hasło reklamowe brzmi: Warto przeżyć taką chwilę.

Zaiste, było warto.

04 lutego 2009

Plastikowe kwiaty


O jaki jestem rozpieprzony, rozpieprzony
Wąchałem plastikowe kwiaty wczoraj
Tak bardzo lubię czuć się chory, czuć się chory
O jaka jesteś rozpieprzona
T.Love - "Potrzebuję wczoraj"

03 lutego 2009

Odważna decyzja konserwatora

Jak donosi jutrzejsze "Życie Warszawy", wojewódzki konserwator zabytków zrezygnował z wpisywania terenu zakładów Norblina do rejestru decyzji. To bardzo odważna decyzja.

Swoją opinię na temat perspektyw dla Norblina opisałem w sierpniu zeszłego roku. Linkuję do niej, bo bez kontekstu decyzja Barbary Jezierskiej może się wydać niepokojąca lub wręcz skandaliczna - w końcu Warszawa niejeden zabytek straciła właśnie dlatego, że konserwator ustępował deweloperom. Tym razem rzecz odbywa się jednak w znacznie bardziej przejrzystych okolicznościach, a nie za kulisami. Ale do pełnego spokoju i rzetelnej oceny tej decyzji brakuje nam - opinii publicznej i dziennikarzom - wiedzy o tym, jak wygląda projekt przygotowywany przez pracownię JEMS Architekci dla spółki ArtNorblin. Muszę przyznać, że wyglądam go z ciekawością i niepokojem równocześnie.

Jeśli projekt wykracza poza schematy, a konserwator dał się do niego przekonać - możemy mieć w Warszawie ciekawą realizację i przełom w myśleniu o zabytkach. Przełom, którego wyglądam, ale którego zarazem trochę się boję, bo wiem jak pod pretekstem łączenia starego z nowym łatwo przeforsować rozwiązania degenerujące autentyczną substancję. I takich przykładów w Warszawie nie brakuje.

Obawiam się, że Barbara Jezierska nie uniknie pytań o to, co przekonało ją do wstrzymania postępowania, a pełnej odpowiedzi udzielić może tylko inwestor. Niezręczna sytuacja - oby nie trwała zbyt długo.

W dobrym towarzystwie

"Dupy" i "cycki" na liście zapytań kierujących do mojego bloga pną się w górę. Do Marcina Jagodzińskiego jeszcze mi trochę brakuje, ale mogę już powiedzieć, że pokazujemy się z tymi samymi dupami. Ile to daje do lansu? :)

I wychodzi na to, że wtedy chodziło mi tylko o klikalność.

Sojusz taktyczny na placu Defilad

Dzień wczorajszy przyniósł dwa ciekawe wydarzenia. Z pozoru łączy je tylko lokalizacja. Tylko i aż - lokalizacja jest bowiem delikatna i newralgiczna. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.

Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).

I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?

Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.

Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.

Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.

Więcej na ten temat:


Artykuł opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl.

02 lutego 2009

Wannabe Rocknrolla

Bardzo chciałbym napisać, że Guy Ritchie wraca do wielkiej formy, ale niestety "Rocknrolla" dowodzi najwyżej tego, że nie powinien się wiązać ze światem muzycznym nie tylko na gruncie osobistym.

"Porachunki", "Przekręt", a potem długo, długo nic z Madonną w tle - tak w skrócie i w dość zgodnej opinii fanów przebiegała kariera reżyserska Ritchiego. "Rockandrolla" miał (będę się upierał przy tej formie, a kto nie wierzy, że mam rację, niech sam zobaczy, jak w napisach fatalnie wypada każda inna) być powrotem do dawnej świetności. I z pozoru film spełnia wszystkie oczekiwania - jest zakręcony scenariusz z karykaturalnymi gangsterami, który składa się ze skrawków łączących się w finale, jest grupka poczciwych patałachów pakująca się w sam środek rozgrywek między grubymi rybami, jest szybki montaż, narracja z offu, świetna muzyka, cockney. Jest wreszcie to, czego potrzebuje prawdziwy rocknrolla - black label, prochy i dziewczyny. Tym razem w charakterze barwnego ozdobnika są Rosjanie, a konretnie dwaj niezniszczalni wterani wojenni oraz niejaki Uri Omovich, korumpujący londyńskich urzędników od nieruchomości nuworysz z wielkim jahtem na Tamizie, który buduje stadion piłkarski w centrum Londynu. Wembley daje się rozpoznać, ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o Stamford. Nawet z twarzy podobny do wiadomo kogo (śpiewaliśmy tu o nim piosenkę kilka notek wcześniej).

Nie ma za to Jasona Stathama i Vinniego Jonesa. Są nawet ich bohterowie, tyle że obsadzone przez innych aktorów. I choć zarówno Gerard Butler jak i Mark Strong dają radę, to ja cały czas mam wrażenie, że jem niedoprawioną zupę. Ritchie starał się za wszelką cenę uniknąć oskrażenia, że wobec kryzysu twróczego odcina kupony od ogranych hitów. Czegoś mu jednak zabrakło.

Ale poddawać się nie zamierza - zapowaida bowiem, że powróci w "The Real Rocknrolla", a w między czasie zrobi jeszcze własną adaptację "Sherlocka Holmesa", której wyczekuję z wielką nadzieją - może wyrwanie się z konwencji gangsterskiego teledysku wreszcie się uda. A może wcale nie zamierza z niej wychodzić?

Rocknrolla
reż. Guy Ritchie
Anglia, 2008

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.