Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rower. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rower. Pokaż wszystkie posty

19 lipca 2011

To miasto ciągle lekceważy rowerzystów

Czytając dokument przygotowany przez Zielone Mazowsze nie można się oprzeć wrażeniu, że... nie ma w nim nic nowego. Te same problemy i te same argumenty rowerzyści powtarzają urzędnikom od wielu lat.

Kto nie zna historii walki o ścieżki rowerowe w stolicy, zdziwi się mocno wpisując do internetowej wyszukiwarki słowa "warszawa to". Kto zna, bez sprawdzania domyśli się, że Google podsunie złotą myśl Marka Wosia, który pełnił swego czasu funkcję rzecznika prasowego Zarządu Dróg Miejskich: - Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć - tłumaczył powody likwidacji nielegalnej ścieżki rowerowej wzdłuż ulicy Świętokrzyskiej.

To były inne czasy. Masa Krytyczna nie była comiesięcznym piknikiem połączonym z przejazdem ulicami w eskorcie policji - była przez policję pacyfikowana. Ścieżkę wzdłuż Świętokrzyskiej namalowano nielegalnie, żeby pokazać, że jest na nią miejsce. Zniknęła bardzo szybko. Rowerzyści byli wtedy dla ratusza przeciwnikami. Panowała otwarta wrogość.

Inne czasy, te same problemy

Czasy się zmieniły. Dziś żaden lokalny polityk nie pozwoli sobie na złośliwe uwagi pod adresem rowerzystów. Już prędzej przy okazji dnia bez samochodu sam wsiądzie na chwilę na rower i okrąży ratusz przed kamerami. Inny w czasie kampanii wyborczej pojedzie w Masie Krytycznej. Niektórzy zrozumieli chyba, że rower jest dziś w Europie symbolem miasta przyjaznego, dobrze zorganizowanego, nowoczesnego.

To jednak tylko powierzchowna zmiana. Audyt polityki rowerowej przygotowany przez Zielone Mazowsze obnaża fakt, że w praktyce wciąż dominuje u nas urzędnicze "nie da się". Wciąż nie da się budować ścieżek z asfaltu (choć pod tym względem jest pewna poprawa). Nie da się planować ich tak, by były praktyczne. Nie da się zrobić ich w centrum. Nie da się naprawić błędów popełnionych dekadę temu.

Nic dziwnego, że ukośnym odcinkiem ścieżki rowerowej przy rondzie Starzyńskiego dzień w dzień ciągną tłumy przechodniów. Trudno się dziwić, że tłumy zastawiają ścieżkę omijającej wiatę przystankową na rondzie "Radosława", przy Arkadii. Większość ścieżek zaprojektowana została w sposób urągający nie tylko wszelkim standardom, ale przede wszystkim zdrowemu rozsądkowi. Zamiast poprawiać bezpieczeństwo, zwiększają ryzyko bycia rozjechanym przez rozpędzonego rowerzystę.

Kubły na śmieci na środku ścieżek, latarnie czy drzewa, których droga rowerowa nie omija, tylko niebezpiecznie zwężą - to nie robi już na nikim wrażenia. Ile takich absurdów pokazywaliśmy na naszej stronie? Ile razy gazety rozpisywały się o rondzie Zesłańców Syberyjskich, gdzie rowerzysta skazany jest na bieganie po schodach?

Miasto ignoruje własne zobowiązania

Politycy i urzędnicy już nie śmieją się z rowerzystów, ale inżynierowie projektujący drogi wciąż tkwią mentalnie w epoce rzecznika Wosia. A w ratuszu nie ma nawet jednej osoby, której zadaniem byłoby sprawdzenie projektów pod kątem zgodności z obowiązującymi wytycznymi. Stanowisko pełnomocnika ds. rowerzystów po prostu zlikwidowano.

Tę rolę biorą na siebie sami rowerzyści skupieni wokół Zielonego Mazowsza i Warszawskiej Masy Krytycznej. Przecierają (piesze) ścieżki w ratuszu, docierają do urzędników i z pomocą mediów starają się nagłaśniać ich błędy. Jak ostatnio, przy przebudowie placu Politechniki, gdzie chcieli przeforsować wygodniejsze, sprawdzone na świecie rozwiązanie.

Nie udało się. Inżynier Janusz Galas nie tłumaczy już nawet, czemu kolejny raz ignoruje wytyczne przyjęte przez zatrudniający go ratusz. Po prostu decyduje, że "nie da się" zbudować ścieżek z prawdziwego zdarzenia. Jego szefowie nie reagują. Radni nie interpelują.

Na postawione dwa tygodnie temu pytanie, czy rowerzyści mogliby zostać wpuszczeni na buspasy, z biura prasowego dostaliśmy odpowiedź, która jest nie na temat: "Miasto konsekwentnie realizuje politykę komunikacyjną uwzględniającą ruch rowerowy. (...) W 2009 przyjęło zarządzeniem Prezydenta m.st. Warszawy standardy projektowe i wykonawcze dla systemu rowerowego. Pasy rowerowe zostały wprowadzone jako jeden z elementów rozwoju infrastruktury rowerowej oraz zostały określone zasady ich wprowadzania". O buspasach ani słowa.

Klątwa rzecznika Wosia

Czemu ratusz nie podejmuje dyskusji? Czemu nie wywiązuje się z własnych zobowiązań? Rzecznik prasowy opowiada o braku pieniędzy, ale dobra ścieżka rowerowa nie jest przecież droższa od złej, a na takie pieniądze są. Ba, nie zawsze udaje się je wydać w terminie! A rowerzyści nie domagają się przecież żadnych "wodotrysków", tylko zdrowego rozsądku i sięgnięcia po rozwiązania sprawdzone na świecie.

Ale urzędnicy wciąż nie traktują ich jak poważnych partnerów i właśnie dlatego Warszawa to wciąż typowa, polska wieś, przez którą nie da się bezpiecznie przejechać rowerem.

tekst opublikowany także na tvnwarszawa.pl

18 kwietnia 2009

Prawdziwy początek sezonu

Pierwsze porządne błoto w tym roku zaliczone. W dzień padał deszcz, potem wyszło słońce i oto efekty.

A przy kolejnej wyciecze mojej maszynie stuknie 3000 kilometrów. Mniej więcej, bo mam niejasne wrażenie, że mój licznik nie jest szczytowo dokładny. I że pada mu bateria. Ale tak czy owak coś mu tam stuknie ;)

17 kwietnia 2009

W Kampinosie bez zmian

30 kilometrów na rozgrzewkę - trudno to nawet nazwać wycieczką, sprawdziłem po prostu czy puszcza Kampinoska jest na miejscu i czy rower się nie rozsypie. Nie rozsypał się, ale należy mu się solidny przegląd.

Zdaje się, że w przyszłym sezonie trzeba będzie zainwestować w nowy osprzęt. Tymczasem rower w połączeniu z internetem - czyli kolejna społecznościówka i kolejny gadżet na blogu. Po prawej, pod pracą, a nad x-boxem (nic znaczącego, chociaż...) zabawka z bikestats.pl. Polecam uwadze blogujących rowerzystów. Jeśli o mnie chodzi, to do stałych rubryk przy dodawaniu wycieczek mogliby dodać jeszcze miejsce na wpisanie, jakiej muzyki się słuchało po drodze. Związek między ścieżką dźwiękową, osiągami i klimatem wycieczki jest znaczny.

Mijając Sieraków zboczyłem nieco z utartego szlaku i trafiłem na taki oto dom (zdjęcia zrobiłem za zgodą rezydujących w ogrodzie właścicieli):

Jestem niemal pewien, że widziałem gdzieś ten budynek - w jakieś gazecie o architekturze albo gdzieś w sieci. Jeśli ktoś go rozpozna - proszę o cynk w komentarzach. Strasznie fajny, położony dosłownie przy wjeździe do parku narodowego, przyjazną architekturą odcinający się od izabelińskiego standardu, na który składają się głównie popeerelowskie dacze, pojedyczne ceglane chałupy oraz coraz większe i coraz bardziej nadęte podmiejskie rezydencje w pseudodworkowym stylu - brzydkie, niezgrabne, projektowane według schematów domy z katalogów. A tu nagle taka perełka. Aż przyhamowałem z wrażenia :)


Zdjęcia mizerne, bo robione telefonem niestety. Zawsze sobie obecuję, że następnym razem wezmę aparat i nigdy nie biorę.

12 października 2008

Da się?

Zauważyłem właśnie, że na ulicy Międzyparkowej pojawiły się... pasy dla rowerów. Normalnie, w jezdni, po obu stronach. Nie wiem kiedy, na pewno nie dalej niż kilka tygodni temu. Sensacja ta jednak kompletnie mi umknęła. To bodaj pierwsze takie miejsce w Warszawie. Czemu wybrano właśnie tę ulicę? Czy to pierwsza jaskółka jakiejś większej akcji? Nie wiadomo. Ale nawet mała rzecz cieszy jak zwycięstwo z Czechami ;)

24 lipca 2008

Dlaczego jadę?

Jutro ostatni piątek miesiąca, więc przez Warszawę przejedzie Masa Krytyczna budząc wściekłość stojących w korkach kierowców. Nie wiem jeszcze, czy będę w niej jechał, zależy od czasu i od pogody - nie jestem aż takim fanatykiem, by jechać w ulewnym deszczu. Generalnie jednak Masie kibicuję i popieram, co staje się częstym zarzewiem sporów ze znajomymi, zresztą nie tylko zmotoryzowanymi. Postanowiłem spójnie odpowiedzieć na pytanie, czemu jeżdżę w Masie Krytycznej.

Po pierwsze - dla zabawy. O, widzę już jak na czołach kierowców nabrzmiewają żyły, w płucach gromadzi się powietrze niezbędne do tego, by na jednym wydechu wymienić wszystkich, których kosztem się ta moja zabawa odbywa, ze sobą na końcu, a rodzącymi matkami w taksówkach i umierającymi pacjentami w karetkach włącznie. Stop! Proszę, nie trzeba - znam te argumenty i wiem, że "dla zabawy" to odpowiedź niezbyt przekonująca. Więc nie próbując nikogo przekonać tłumaczę: dla zabawy, bo jazda w peletonie to naprawdę fajne doświadczenie, które nijak ma się do jazdy solo, w duecie lub nawet w kilkunastoosobowej grupie. To pierwszy, subiektywny i najsłabszy argument.

Świadom jego słabości dodam jednak, że Warszawska Masa Krytyczna to nie tylko przejazd rowerowy, ale też mnóstwo dodatkowych elementów w postaci konkursów, stoisk ekologów, organizacji pozarządowych, sporo dobrej zabawy dla ludzi w różnym wieku, często koncerty, prawie zawsze jakiś motyw przewodni. Słowem - rodzaj pikniku, na który warto wpaść, choćby po to, by zobaczyć prawdziwą twarz "terroryzujących miasto chuliganów na rowerach". To także dobra organizacja - rowerowe pogotowie ratunkowe i ekipa, która dba o to, by Masa nie zablokowała przejazdu karetkom czy straży pożarnej. W dużym skrócie jest to spore przedsięwzięcie logistyczne, w które ktoś wkłada pewien wysiłek, a nie spontaniczny, chuligański wybryk.

Po drugie - dlatego, że zgadzam się z naczelnym postulatem Masy. Chodzi oczywiście o budowę ścieżek rowerowych, które w Warszawie istnieją w formie zalążkowej, których nie buduje się mimo obietnic i obowiązku, i które są wciąż traktowane przez stołecznych urzędników jak fanaberia małej grupki fanatyków, podczas gdy powinny być tak oczywistym elementem miejskiego systemu komunikacji, jak przejścia dla pieszych i znaki drogowe. To z kolei argument o tyle słaby, że zwykle także kierowcy samochodów go popierają. Choć w toku sporu o Masę, prowokowanego tym, że właśnie dzień wcześniej utknęli w korku i stracili przez to kupę czasu, rzadko się przyznają, że w duchu myślą: niech już mają te ścieżki, jeśli przestaną korkować miasto.

Właśnie, korkować miasto. Masa budzi emocje, bo powoduje korki, w których zwykle stoją Bogu ducha winni - przynajmniej we własnej opinii - kierowcy i pasażerowie. Ci ostatni może faktycznie są winni najmniej, choć przyznam, że nie przekonuje mnie argument iż nie wiedząc o Masie narażeni zostali na przykrą niespodziankę. Bo - i to po trzecie - jeżdżę w Masie także dlatego, by pokazywać warszawiakom, że warto wiedzieć, co się dzieje w mieście. Choćby przez wzgląd na własny czas i interes; zgodzę się nawet na interpretację, że to brutalna walka o poszerzanie czytelnictwa miejskiej prasy ;)

A bardziej poważnie; ktoś, kto w ostatni piątek miesiąca pakuje się w korek spowodowany Masą musi umieć dostrzec związek między swoją sytuacją, a tym, że nie interesuj się, co dzieje się mieście tak, jak tylko siebie może winić pasażer, który o zmianie trasy tramwaju dowiaduje się, gdy budzi się nie na tej pętli, co trzeba. Są wypisane na ulotkach, przystankach, tablicach w środku i na zewnątrz, w gazetach, radiu, telewizji i internecie - trzeba się naprawdę starać lub po prostu mieć to gdzieś, by dać się zaskoczyć.

Zwykle w odpowiedzi pada argument, że Masa niczym się zatem nie różni od demonstracji górników demolującej miasto. W skrajnym przypadku sprowadza się Masę do (eko)terroryzmu. Przyznaję, że - jak chyba każdym mieszkaniec każdej stolicy - nie jestem entuzjastą manifestacji ulicznych. Z drugiej strony zawsze broniłem wolności zgromadzeń i prawda do demonstrowania swoich poglądów bez względu na to, czy robią to geje, zwolennicy Radia Maryja, czy rowerzyści.

Rozbierając fenomen Masy Krytycznej na czynniki pierwsze w toku dyskusji usłyszałem kiedyś, na czym miałaby polegać różnica między Masą a innymi demonstracjami - te drugie są uciążliwe niejako mimochodem, ta pierwsza - celowo. Jako dowód podaje się uciążliwy termin; piątkowe popołudnie. I pyta się, czy nie można by tego robić np. w weekend. Organizatorzy odpowiadają: - Gdyby chodziło o promowanie weekendowych wycieczek do parków, to czemu nie. Ale nam chodzi o to, żeby pokazać i przypomnieć, że rower może być środkiem codziennej komunikacji. I dodają, że piątkowe popołudnie jest terminem przyjętym przez organizatorów Masy na całym świecie, choć oczywiście są wyjątki, także w Polsce. Ale są i takie miejsca, gdzie masy odbywają się wcześniej. W domyśle: w samym środku popołudniowego szczytu.

I to kolejny z moich argumentów: Warszawska Masa Krytyczna jest od wielu lat imprezą legalną, zgłaszaną władzom miasta, ochranianą przez policję, zapowiadaną przez media. Jej organizatorzy, nie rezygnując z formy, która ma przecież anarchistyczne korzenie, zrobili wszystko, by ją ucywilizować i wprowadzić do kalendarza stałych wydarzeń w mieście, uczynić przewidywalną. Porównanie do manifestacji ulicznych jest zrozumiałe, ale z drugiej strony Masę można równie dobrze porównać do wszelkich pikników, plenerowych koncertów, które też czasem urządza się na zamkniętych ulicach. Uprzedzając argument; tak, jako że się przemieszcza, jest nieco trudniejsza do ogarnięcia, ale z drugiej strony to oznacza, że w każdym miejscu przeszkadza tylko 15 minut :P

Wreszcie argument najistotniejszy, który przebija się w dyskusjach najtrudniej, bo podważa niewypowiedziane założenie czynione przez tych, którzy stoją w korkach. Podświadomie zakładają oni, że ulica jest z definicji miejscem przeznaczonym dla samochodów. Że to jest jej główna i w zasadzie jedyna funkcja i że rower, jeśli w ogóle, ma na niej tyle miejsca, ile jest niezbędne dla poruszania się. Ja tymczasem twierdzę, że to czemu służy publiczna przestrzeń jaką stanowi droga, jest kwestią społecznie negocjowalną i udział w masie to mój głos w tych negocjacjach.

W Egipcie ulice pełnią funkcję pastwisk dla kóz i wielbłądów, mieszkańcom Kairu obca jest nawet idea przejścia dla pieszych. W Chinach ulice są właściwie głównie ścieżkami rowerowymi. We Włoszech są polem wiecznej walki między samochodami a skuterami. W Warszawie są zaś zdominowane przez samochody, ale ten fakt, jak by go nie oceniać, nie jest stanem danym raz na zawsze. Niestety, do świadomości mieszkańców stolicy i decydentów tejże przebić nie może się nawet tak prosty pomysł podważający status quo, jak wytyczenie buspasów. Nic więc dziwnego, że nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że masa rowerzystów mogłaby stanowić równoprawną grupę użytkowników ulic. Nie, rowerzyści mogą się na własne ryzyko przemykać brzegiem trzypasmówki, mogą ryzykować slalom między włazami do kanalizacji przyciskani do krawężnika przez autobus - na tyle jest zgoda. Ale wyjechać w grupie? Zdominować ulicę? Tego nie mogą, bo... powodują korki.

A przecież Warszawa stoi w korku codziennie, nie tylko w ostatni piątek miesiąca. Skoro Masa powoduje te comiesięczne korki - warto zadać sobie pytanie, kto powoduje korki w zwykły dzień? Odpowiedź jest banalna, ale trzeba ją w tym miejscu wyartykułować: korki powodują kierowcy samochodów. Jadąc w Masie Krytycznej uświadamiam sobie uciążliwe dla innych konsekwencje swojej decyzji, a wyjeżdżający do pracy samochodem Kowalski musi sobie uświadamiać, że on właśnie tworzy korki. I niech nie pyta demagogicznie o matkami rodzące w taksówkach ani pacjentów umierających w karetkach, bo codziennie sam jest elementem takich samych sytuacji.

Znów wiem, jaki padnie argument; "ja jadę do pracy, a nie dla zabawy". I znów strzał do własnej bramki, bo o to właśnie chodzi rowerzystom - oni przecież właśnie o miejsce na jezdni w drodze do pracy tu walczą. A mus? Nie ma musu, by do pracy jeździć samochodem. Są inne środki komunikacji. Tak, jak uczestnikom Masy nikt nie kazał w niej jechać, tak kierowcom też nikt nie każe codziennie jeździć do pracy. Nie odmawiam im do tego prawa - ale też oni nie mogą mi odmówić prawa do tego, żeby raz w miesiącu zmienić układ sił.

W tym sensie - a nie tylko w takim, że rowerzysta ma prawo korzystać z ulicy - Masa nie różni się w swojej uciążliwości od tego, czym codziennie doświadczają swoje otoczenie kierowcy. Jeśli więc ktoś zza kółka czyni rowerzystom zarzut, że są świadomie uciążliwi i tym sposobem terroryzują miasto, to zasady logiki wskazują, że sam siebie powinien odsądzić od czci i wiary, codziennie robi bowiem dokładnie to samo. Ale zza kółka rzecz wygląda inaczej - z tej perspektywy droga nie jest przestrzenią publiczną o negocjowalnej funkcji; jest moja, najmojsza. Masa uświadamia, że dzieje się tak nie na mocy prawa, lecz tylko ze społecznego przyzwyczajenia. I rowerzyści starają się to przyzwyczajenie zmienić.

Tu często pada argument, że robią to w sposób nieskuteczny, skoro od pierwszych, nielegalnych, kończących się burdami z policją mas minęło dziesięć lat tymczasem ścieżek jak nie było tak nie ma, rowery jak były, tak są na ulicy z trudem tolerowane. I rzeczywiście jest w tym trochę prawdy - sam zastanawiam się pod wpływem argumentów znajomych, czy Masy nie można przenieść na weekend i tym gestem zdobyć poparcie nowej grupy warszawiaków? Tym bardziej, że coś się jednak ruszyło, czego sama ewolucja Masy jest jakimś wskaźnikiem. Odpowiadam więc: możliwe, dzięki za radę, warto ją przemyśleć - ale z tego argumentu w żaden sposób nie wynika, że rowerzyści nie mogą - raz w miesiącu i na krótko - podważyć utartego schematu, który nakazuje nam akceptować korki stworzone przez kierowców jako rzecz naturalną, korki powodowane remontami, jako coś nie do uniknięcia, a obecność rowerzystów na drodze jako sytuację anormalną. Zgoda, Masa nie jest dobrym punktem wyjścia do dialogu, ale jako rowerzysta wiem doskonale, że jeśli nie będę w Masie ani kierowca, ani urzędnik nie podejmie dialogu ze mną tylko zepchnie mnie z drogi.

-----------
Dziś o godzinie 18 wyruszamy trasą: Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Al. Jerozolimskie, Marszałkowska, Pl. Bankowy, Al. Solidarności, Towarowa, Prosta, Kasprzaka, Wolska, Połczyńska, Dźwigowa, Globusowa, Świerszcza, Traktorzystów, Wojciechowskiego, Keniga, Warszawska, Gierdziejewskiego, Cierlicka, Kościuszki, Bohaterów Warszawy, Plac 1000-lecia, Sławka, Dzieci Warszawy, Ryżowa, Kleszczowa, Al. Jerozolimskie, Rondo Zesłańców Syberyjskich (tunel), Al. Prymasa 1000-lecia, Kasprzaka, Prosta, Rondo ONZ, Al. Jana Pawła II, Al. Jerozolimskie, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście.


-----------{edit}-----------

Masa udała się średnio, gdzieś w 1/3 zaczęło padać i my dość szybko poniechaliśmy ścigania się z burzowymi chmurami. A że wpis o Masie okazał się bodaj najliczniej komentowanym w historii bloga, to dodam do niego jeszcze jeden link - na tytułowe pytanie na swój sposób odpowiedziała wczoraj także Edyta Różańska ze "Stołka".

Martwe Przedmieście

Po długim remoncie otwarto wreszcie Krakowskie Przedmieście. Powiało Europą, zachodnią cywilizacją i wielkim światem. Oczywiście, można się przyczepić do kilku detali, co też uczynię, by zadość uczynić tęsknotom czytelników dopominających się nowych wpisów :)

Do szału doprowadziło mnie to, że Zarząd Dróg Miejskich tradycyjnie zignorował potrzeby osób niepełnosprawnych, dla których ulica jest teraz nawet bardziej niedostępna, niż przed remontem, a także rowerzystów, którym najpierw nie wybudowano ścieżki, potem odmówiono prawa wjazdu na ulicę, a teraz ściga się ich za jazdę po chodnikach. Powiew Europy jakby zelżał.

No i jeszcze jeden detal - chiński marmur w charakterze podłoża okazał się porażką, bo chłonie bród tak samo, jak betonowa kostka. Widać to najlepiej tam, gdzie zatrzymują się cieknące olejem autobusy i tam, gdzie skupia się nocne życie Warszawy, czyli przed dwoma okienkami z kebabami (o tym nocnym życiu będzie jeszcze za chwilę). Jest już nawet pierwszy efekt - władze Śródmieścia szukają pretekstu, by wypowiedzieć kebabowym barom lokale. Oficjalnie dlatego, że nie przystają swoim klimatem do charakteru ulicy. Brakuje tylko stwierdzenia, że nie pasują do narodowego ducha i chrześcijańskiej tradycji - tymi argumentami posłużono się ponoć ostatnio w Lombardii, by uzyskać analogiczny efekt. By jednak nikt nie posądził urzędników o niechęć do Turków, w charakterze listka figowego poświęci się punkt ksero. Rzeczywiście - dwa kroki od bramy największej polskiej uczelni, rzut beretem od siedziby Polskiej Akademii Nauk punkt ksero nie pasuje zupełnie.

A skoro o tej uczelni mowa. Studenci, wiadomo, wyższej kultury osobistej reprezentanci, wiedzą, że na wykład z gumą do żucia w gębie wchodzić nie wypada. Zostawiają więc gumy przed bramą Uniwersytetu. Oczywiście na trotuarze. Teraz widać to słabiej, lato jest, a przed oficjalnym otwarciem chodniki umyto - poczekajmy jednak do października, a okaże się, że nie tylko kebab brudu źródłem być może. Może i uczelnia nie pasuje do charakteru ulicy? Biorąc pod uwagę, że z pałacu Czapskich po drugiej stronie Krakowskiego wynieść się będzie musiała Akademia Sztuk Pięknych - da uzasadnić i taki pogląd.

Z tym brudnym marmurem wiąże się jeszcze jeden (nie)smaczek. Rozmawiałem kiedyś z człowiekiem z branży kamieniarskiej, ale informacji nie sprawdzałem, więc com usłyszał, powtarzam z pewną dozą ostrożności. Twierdził on, że chiński marmur pojawił się w projekcie jednej z warszawskich stacji metra, ale po testach został zastąpiony droższym, rodzimym, właśnie dlatego, że łatwo się brudził i szybko się ścierał. A może nawet został użyty raz i więcej już go metro nie chciało? Dość, że w specyfikacjach kolejnych zleceń zastrzegano, by tego materiału nawet nie brać pod uwagę przy projektowaniu stacji. Know how miejskiej spółki budującej metro nie dotarł niestety do urzędników od dróg - taki mamy obieg informacji w ratuszu.

Antykebabowa postawa władz Warszawy też mnie wkurzyła. Dwa okienka z tureckim żarciem to poza bistrem Zakąski Przekąski, gdzie nawet nad ranem, na stojaka można walnść ostatniego - względnie pierwszego - kielicha, jedyne lokale przy Krakowskim czynne dłużej niż do godziny 22. Potem reprezentacyjna ulica zdycha tak samo, jak Stare Miasto. Nie działają tu żadne sklepy z pamiątkami, puby zamierają najpóźniej około północy, wcześniej zwijając zbyt głośne dla sąsiadów ogródki, a restauracje już o 21 wrogo traktują tych, którzy pytają, czy kuchnia jeszcze działa.

Smutne to. Lokalne media podjęły temat w licznych publikacjach. Mówił o tym prof. Bohdan Jałowiecki, prof. Roch Sulima, pisała "Polska", przywoływał rzecz Alek Tarkowski linkując przy okazji dwa ciekawe wywiady (z architekt Magdaleną Staniszkis i Grzegorzem Lewandowskim z Chłodnej 25, które też polecam), mówili Maciej Miłobędzki z pracowni JEMS, Łukasz Król z Konesera i inni. Jeśli coś mnie w tym wszystkim cieszy, to właśnie ten wysyp komentarzy. Nie wszystkim zwisa.

Ale to gadanie po próźniy (uon godoł i godoł, a oni nie słuchali i nie słuchali...). Wczoraj w telewizyjnym "Kurierze" właściciel jednej z restauracji tłumaczył, że zamyka interes o 22, bo potem i tak nie ma klientów. Pomylenia przyczyny ze skutkiem nie zauważył. Na tym jednak nie koniec problemów ze spostrzegawczością knajpiarzy z Traktu Królewskiego.

Ci, którzy wynajmują lokale od miasta wychodzili sobie na czas remontu ulicy obniżkę czynszów, co było nawet zasadne. Teraz miasto chce im czynsze podwyższyć, wychodząc z równie słusznego założenia, że po remoncie ulicy ich lokale zyskały na atrakcyjności. W tym samym "Kurierze" jedna z właścicielek knajpy twierdziła, że podwyżka z kilkudziesięciu do kilkuset złotych za metr jest działaniem sprzecznym z wolnym rynkiem. Ze swojej strony sugeruję, by spróbowała Pani wynająć lokal na knajpę w jednym z centrów handlowych - ciekawe czy znajdzie tam ofertę poniżej 100 euro za metr.

Sugestia to jednak wyłącznie retoryczna - najemcy bowiem mają własny pomysł. Chcą od miasta odkupić lokale, oczywiście po preferencyjnych cenach, jako że przez lata w nie inwestowali. Miasto odmawia. Po pierwsze dlatego, że do większości nieruchomości są roszczenia, po drugie zaś słusznie zauważając, że sprzedaż nie jest obowiązkiem tylko prawem właściciela, który ma prawo atrakcyjny lokal zachować. Zwykle jestem zwolennikiem prywatyzowania miejskiego majątku, ale tym razem robię wyjątek - sprzedaż tych lokali byłaby równoznaczna z dobiciem ulicy. Tak, jak stało się w Opolu i na moim kochanym placu Wilsona.

Najemcy z Traktu Królewskiego i Starego Miasta się jednak nie poddają. Czy postanowili pokazać, że są Warszawie potrzebni? Czy wykorzystali dwa zrzeszające ich stowarzyszenia, by wspólnie urządzić święto Krakowskiego Przedmieścia? Czy postanowili zaprosić warszawiaków i na całą weekendową noc otworzyć swoje podwoje? Nie - oni postanowili... zamknąć swoje lokale w niedzielę, 10 sierpnia.

Czytałem niedawno "W cieniu ZŁEGO" Edwarda Dziewońskiego, który stara się na swój sposób ożywić to, co opisywał Trymand, teraz czytam wznowiony przez wydawnictwo Trio "Bedeker warszawski" Olgierda Budrewicza. Pięknie niedzisiejsza szata graficzna kojarząca mi się ze starymi wycinkami prasowymi gromadzonymi przez moich dziadków i zupełnie nierzeczywisty klimat Warszawy lat 40. i 50. tętniącej nocnym życiem, bawiącej się mimo wszechobecnych ruin, mimo szarości, mimo wszystkich przeszkód, po których dziś nie ma śladu. O przedwojennym Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie w ogóle nie warto wspominać w tym kontekście - to świat nieosiągalny. Ale jak to możliwe, że w latach 50., w ciemnej komunie te ulice żyły, nieliczne knajpy trwały i miały swoją stałą klientelę, wśród której niemal każdy znał każdego, a dziś reaktywowana Cafe Fogg traci lokal, a miejsce po zamkniętej za długi kawiarni Nowy Świat straszy zaklajstrowanymi szybami i reklamą dewelopera na fasadzie? Niestety, miasto niewiele może - do wynajęcia potrzebny pewnie przetarg, konkurs albo jeszcze inna procedura, którą z pewnością też wygra bank. Zresztą organizowanie rozrywki to nie jest zadanie władz miasta (choć oczywiście nie powinny go też sabotować, tymczasem Rada Miasta zdecydowała się na wprowadzenie zakazu organizacji dużych imprez na Starym Mieście).

To wszystko zadziwia mnie tym bardziej, że kilkaset metrów dalej, w podwórku między Smolną, Nowym Światem i Foksal, w starych pawilonach handlowych nie ma już - może poza sklepem z lampami - jednego wolnego lokalu, w którym nie byłoby knajpy. Niektóre działają tam już kilka lat, inne zmieniały właścicieli, nazwy i stylistykę, ale jedno się nie zmienia - co weekend ściąga tu mnóstwo ludzi, którzy dobrze, na pewno głośno, ale raczej spokojnie i bez huligaństwa, się tu bawią. Podupadło trochę zagłębie na Dobrej, za to Ząbkowska czy 11 listopada na Pradze rosną w siłę. Jest potencjał, są klienci, a Trakt Królewski zdycha. A przecież, jak pisze Budrewicz, "jedno jest ustalone ponad wszelkie wątpliwości: chodzenie do knajpy nie jest funkcją najbardziej zaszczytną, lecz od czasu do czasu organizmowi potrzebną".

17 czerwca 2007

Cmentarze

65 kilometrów obfitujących w drobne wydarzenia wczoraj zrobiliśmy. Pierwszy raz na tym rowerze przeleciałem przez kierownicę na ten przykład. Brat z kolei... zasnął za kierownicą ze zmęczenia i zaliczył glebę pod domem :)

Trafiliśmy na dwa cmentarze. Jeden pod Zaborowem. Widać go ze szlaku, jakieś 200 metrów w bok, w lesie stoi kilkadziesiąt krzyży. Pochowano tu kilkunastu ułanów, którzy zginęli w 1939 roku i zabitych przez gestapo mieszkańców okolicy.


Do Zaborowa dotarliśmy niebieskim szlakiem, który na pewnym odcinku jest po prostu wąską ścieżką przez bagna, pełną dziur, zwalonych drzew i błota. Polecam z całą mocą, choć to kawał drogi.

Mieliśmy też powód, by zajrzeć na cmentarz Północny. Zawsze, gdy tam jestem, w tej stosunkowo nowej części, gdzie nie ma wysokich drzew, zadziwia mnie, jak tam jest kolorowo. Nie udało mi się zrobić zdjęcia, które dobrze by to oddawało, nie było słońca. Ale ilość kolorowych kwiatów poraża. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tam... jest wesoło.

14 kwietnia 2007

Prawie 2000...

Lada chwila licznik na rowerze przekroczy 2000 km. A kilka dni temu stuknął dopiero rok, odkąd na nim jeżdżę. Nowy sezon zainaugurowałem już dobrych kilka tygodni temu - dziś do 120 km dorzuciłem kolejnych 50. Po raz kolejny byłem w Palmirach i, jak zawsze, miejsce to zrobiło na mnie wrażenie. Ale nie przywiozłem zdjęć z cmentarza - kto chce, znajdzie je w sieci, a kto może powinien się tam wybrać samemu. Z nastrojem wiosennej wycieczki nie ma to może zbyt wiele wspólnego, ale też pewnie właśnie dlatego wrażenie jest aż tak mocne.

Wrzucam za to dwie fotki zrobione kilka kilometrów dalej - na czerwonym szlaku z Palmir do Dziekanowa jest takie miejsce:

Sąsiedztwo Kampinoskiego Parku Narodowego jest dla Warszawy - a raczej dla jej mieszkańców - po prostu zbawienne. Nie znam lepszego sposobu na stres (ani na kaca), niż rajd po takich miejscach. I uwierzycie, że to się dzieje 20 km od Pałacu Kultury? Naprawdę! Zresztą coraz więcej ludzi o tym wie, bo na leśnych ścieżkach chwilami ciasno od rowerzystów. I bardzo dobrze - tu, w przeciwieństwie do lasów w mieście, nikomu nie przyszło do głowy nic tak głupiego, jak zakaz wjazdu dla rowerów.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.