21 lutego 2011

Świat ucieka prezydentom

W miniony piątek w Muzeum Sztuki Nowoczesnej odbyła się debata "Łódź w Warszawie" z udziałem prezydentów obu miast. Dobrze wróży ona tylko debatom; tematów nie zabraknie - gorzej z efektami.

"Archigadanie" nie idzie w las. Warszawa wyrasta na ważny ośrodek krytycznej refleksji nad współczesnym miastem i jego kondycją; łodzianie przybywają do nas, by dyskutować o swoim mieście! Ten ośrodek powstaje z delikatnym tylko wsparciem instytucjonalnym (spora w tym zasługa gospodarza piątkowego spotkania - Muzeum Sztuki Nowoczesnej - i organizowanego wspólnie z miastem festiwalu "Warszawa w budowie"). Ściągając licznie na debatę do Warszawy, łodzianie dali odpowiedź na pytanie, jak powinny wyglądać wzajemne relacje naszych miast. Tego, że powinny być zacieśniane na wielu poziomach, nie kwestionował zresztą nikt.

Łódź ma jednak wiele obaw, m.in. o to że Warszawa wyciągać z niej będzie kadry, skazując miasto na starzenie się. Z werwą opowiadał o nich Marek Janiak z fundacji ulicy Piotrkowskiej. Trzeba więc szukać nowych pomysłów na współpracę, a nie tylko usprawniać komunikację między nimi. Na razie nie udaje się nawet to ostatnie. Zaproponowany w piątek wspólny bilet komunikacji miejskiej to fajna inicjatywa, ale może się skończyć tak samo, jak przywoływany kilka razy w ciągu wieczoru "Pociąg do kultury". Nocne połączenie kolejowe między dwoma miastami przyciągało ponoć kilkunastu pasażerów - nic dziwnego, skoro o jego dokonanym już żywocie wielu zainteresowanych dowiedziało się właśnie piątek.

Sprawdziłem - pociąg interREGIO wyjeżdżał z Łodzi Fabrycznej o 22.32, by na Warszawę Centralną dotrzeć 20 minut po północy. 20 minut później ruszał w drogę powrotną, by dotrzeć do celu o 2:25. Czy było w nim bezpiecznie? Czy była ochrona? Monitoring? Tego się z rozkładu nie wyczyta - wiadomo tylko, że "trasę obsługiwała jednostka ED73". Wysiadając z niej w Warszawie, na nocny autobus z dworca do domu trzeba by było poczekać 25 minut. Cała podróż z teatru czy klubu w jednym mieście do domu w drugim zajęłaby pewnie dobrze ponad 3 godziny.

Pytanie czy imprezy w Łodzi kończą się o 22, a w Warszawie o północy zostawiam otwarte - nie podejrzewam, by ktokolwiek zadał je sobie układając rozkład. To nie przeszkadzało jednak Hannie Gronkiewicz-Waltz zapewniać przez cały wieczór, że skupia się przede wszystkim na "profanum", jak sama nazwała budowę dróg czy usprawnianie komunikacji między miastami. Tyle, że autostradę buduje administracja centralna, a brak wpływu na PKP jest dla władz miasta zawsze wygodną wymówką, gdy pada pytanie, czemu po Warszawie wciąż nie da się poruszać kilometrami torów kolejowych. Nie oszukujmy się więc, że Łódź i Warszawa nagle zbliżą się do siebie dzięki wspólnej migawce.

Niestety, piątkowa debata rozwiała nadzieję na to, że współpraca obu miast wykroczy poza "profanum". Usłyszeliśmy wprawdzie, że Warszawa wciągnie Łódź do swoich starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale bez żadnych konkretów. Poza tym przywołana została tylko strategia premiera Tuska - "liczy się tu i teraz" - podlana tradycyjnym "nie da się" i obowiązkowym "to przez poprzedników". Na pytanie, o wspólne poszukiwanie rozwiązań palących problemów społecznych obu miast usłyszeliśmy, że Księży Młyn będzie wpisany na listę UNESCO. Na pytanie Krzysztofa Nawratka o doświadczenia Ameryki Południowej - że "w Polsce klimat nie pozwala mieszkać w favelach". Tyle wyniosły prezydentki z doświadczenia Bogoty.

Miasta azjatyckie czy południowoamerykańskie szukają własnych dróg rozwoju, wprowadzają radykalne programy społeczne, inwestują w transport publiczny, z pomocą architektów i urbanistów interweniują tam, gdzie jeszcze kilka lat temu bała się wejść policja. Nie oszukują się, że wolny rynek rozwiąże każdy problem, ani że "klasa kreatywna" zastąpi wszystkie inne grupy społeczne. W kategoriach zjawiska nierozerwalnie związanego z miejskością niektórzy obserwatorzy interpretują bliskowschodnią rewolucję ostatnich tygodni. W tym samym czasie miasta europejskie popadają w długi i przestają sobie radzić z podstawowymi zadaniami, jak wywożenie śmieci. Tymczasem Warszawa chce prywatyzować SPEC, a Łódź - sprzedać 300 lokali użytkowych przy ulicy Piotrkowskiej, z niezachwianą wiarą w to, że prywatne znaczy wydajne i przeświadczeniem, że wydajność mierzyć można wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.

Nie zanosi się na to, by Łódź i Warszawa, razem lub osobno przedsięwzięły zmiany podobne do tych, które zaszły w Bogocie lub by zaczęły szukać własnej drogi. Znacznie łatwiej jest ślepo naśladować zachód, robiąc dobrą minę do gry, której wyniki są już znane. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Hanna Zdanowska zgodnie i bez zażenowania przyznały zresztą, że strategiczne planowanie przekracza ich możliwości, bo "świat zmienia się zbyt szybko". Zresztą "politycy nie są od snucia dalekosiężnych wizji", tylko od gospodarowania pieniędzmi, które daje "ciotka Unia". To nie były prywatne rozmowy, tylko otwarte, publiczne deklaracje - tak właśnie wygląda refleksja liderek rządzącej partii nad wyzwaniami współczesności.

Ratusz może dorzucić kilka groszy do "Warszawy w budowie" i chętnie pochwali się takim festiwalem w aplikacji do tytułu ESK, ale wykorzystać efekty toczących się tam debat? To wymagałoby przestawienia się na inny, mniej ekonomiczny dyskurs. Wymagałoby nadążania za zmieniającym się światem. Zanosi się raczej na to, że wspólnym projektem Łodzi i Warszawy będzie wpisanie obu miast na listę UNESCO - jako skansenu z atrakcją w postaci przejażdżki zabytkową jednostką ED73.

Debata "Łódź w Warszawie" była pierwszym z cyklu spotkań "Miasto 2.0" 
organizowanych przez stowarzyszenie DuoPolis oraz Instytut Obywatelski.

10 lutego 2011

Piątek na czwartek

Uwadze Państwa pragnąłbym dziś nieskromnie polecić kolejny wywiad, który zrobiłem w ostatnich dniach - tym razem padło na Grzegorza Piątka, który na zlecenie ratusza pokieruje staraniami Warszawy o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury.

fot. Mikołaj Długosz
Nie sądzę, by ten wywiad przekonał tych, którzy od samego początku krytykują pomysł walki o tytuł. Ale wydaje mi się, że można w nim znaleźć całkiem sensowną, choć na razie dość ogólnikową odpowiedź na pytanie, czemu ta walka ma służyć. No i optymizm Grześka, który widzi Warszawę wielką, jest z pewnością cenny.

Nie byłem przekonany, czy stolica rzeczywiście nie mogłaby oddać pola innym polskim miastom - po tej rozmowie kibicuję naszym staraniom i będę zawiedziony, jeśli nie otrzymamy tej szansy, bo chciałbym za 10 lat móc usłyszeć Piątka, dumnie mówiącego "A nie mówiłem".

Wywiad można przeczytać na tvnwarszawa.pl

07 lutego 2011

Kawa z prezydentem

Wspólnie z Eweliną Cyranowską zabraliśmy na kawę Hannę Gronkiewicz-Waltz. Efektem jest - mój pierwszy - wywiad z urzędującym prezydentem Warszawy.

fot. Piotr Bławicki

Chcieliśmy namówić Hannę Gronkiewicz-Waltz na rozmowę o mieście, nie o rządzeniu miastem. Udało się tylko połowicznie - Warszawa pani prezydent to jednak głównie procedury, przetargi, paragrafy, przepisy i polityka. Na Warszawę osobistą, prywatną zostaje niewiele miejsca. Pani prezydent to urodzony urzędnik i właśnie na tym terenie czuje się "u siebie". W tym sensie jednak się nam udało.

Poprzedni wywiad z Hanną Gronkiewicz-Waltz zrobiłem wspólnie z Radkiem Góreckim dla "Dziennika", między pierwszą, a drugą turą poprzednich wyborów samorządowych. Siedzieliśmy wtedy w jej pokoju na Uniwersytecie Warszawskim i słuchaliśmy, co zmieni w Warszawie, jeśli wygra. W tamtej rozmowie znacznie mniej było polityki, ale procedury też pojawiały się na każdym kroku.

Wtedy takie podejście wydawało się zresztą sensowną odpowiedzią na nie zawsze efektywną metodę rządzenia za pomocą pełnomocnictw wydawanych doraźnie przez Lecha Kaczyńskiego, Mirosława Kochalskiego czy Kazimierza Marcinkiewicza. Dziś często spotykam się jednak z opiniami, że wtedy decyzje zapadały szybciej, a teraz czeka się na nie latami. Jak choćby w przypadku tych oznaczeń dla niewidomych na peronach stacji metra.

Gdzieś między tymi dwiema metodami jest pewnie jakiś złoty środek, który pozwala pogodzić efektywność z przejrzystością. Hanna Gronkiewicz-Waltz stawia na to drugie.

Wywiad można przeczytać na tvnwarszawa.pl

01 lutego 2011

Czysto jak na Centralnym?

Zajrzałem wczoraj na Dworzec Centralny, a konkretnie do remontowanej części. Byłem w hali głównej oraz w odświeżonych podziemiach i na remontowanych peronach. I powiem tak: to robi wrażenie!


W niektórych miejscach biel razi po oczach. Dwa razy szersza galeria wygląda tak, jak powinien wyglądać prawdziwy dworzec. Granatowe tablice nowego systemu informacji wizualnej przypominają to, co znamy z całej Europy. Do tego oznaczenia dla niewidomych - takie same, jak te, których metro nie jest w stanie zamontować od dwóch lat, zasłaniając się brakiem przepisów.

No i sama architektura: betonowe słupy, spektakularne, jasne wnętrze hali. Potężne słupy między peronami, teraz wydobyte z mroku jasnym światłem i podkreślone granatowym kolorem. Do tego nowe żyletki na sufitach - jasne, rozpraszające światło bez nadawania otoczeniu klimatu prosektorium.

Tam, gdzie byliśmy, prawie nie czuć już też "zapachu podróży", który zawsze witał tu pasażerów.

Remont dworca liczony jest na 10 - 15 lat. Potem ma zapaść decyzja: albo remont generalny, albo nowy dworzec. Na razie kolejarze zrobili krok ku temu, by przekonać pasażerów, że Centralny wcale nie jest taki zły, ani przestarzały, jak się do tej pory wydawało.

Rzadka to okazja, gdy można z czystym sumieniem pochwalić PKP.

Więcej na tvnwarszawa.pl

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.