Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MSN. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MSN. Pokaż wszystkie posty
29 września 2011
Nie da się ukryć, że blogasek podupadł. Jeśli ktoś tęskni i w napięciu czeka na nowe teksty, to w najbliższym czasie będzie można poczytać je gdzie indziej. Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprosiło mnie do współpracy, która owocuje tym, że o wydarzeniach w ramach tegorocznej "Warszawy w budowie" piszę na tvnwarszawa.pl i na blogu festiwalu. Uznałem, że wrzucać tego samego jeszcze tu nie ma już sensu. Kto się interesuje, ten na pewno znajdzie :)
14 września 2011
Warszawa w budowie 3: Powrót do miasta
Startował jako festiwal designu. W ciągu trzech edycji ewoluował w najważniejszą "gadaninę" o mieście. Festiwal "Warszawa w budowie" znów zaprasza do zwiedzania, proponowania i dyskutowania. Będzie miejsko, politycznie i ekonomicznie.
W siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3 coraz większy ruch i coraz lepiej wyczuwalne napięcie. Wielkimi krokami zbliża się październik, a z nim kolejna edycja festiwalu "Warszawa w budowie". Powstał dwa lata temu, jako element starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a po porażce w tym wyścigu może się okazać jego najtrwalszym efektem. Na stałe wpisał się już bowiem w krajobraz "rozgadanego" miasta, jakim stała się w ostatnich latach Warszawa.
Program znów jest bardzo bogaty i trudny do ogarnięcia. - To 65 wydarzeń w ciągu 31 dni, zorganizowanych wokół czterech głównych zagadnień - zapowiada Sebastian Cichocki z MSN. Planowanie i partycypacja to zagadnienia obecne w programie festiwalu od samego początku. Wpływy zagranicznych doświadczeń polskich architektów na ich twórczość, to kontynuacja tematu sprzed roku. - Wtedy opowiadaliśmy o tym, co polscy architekci okresu PRL wnieśli do architektury krajów afrykańskich i bliskowschodnich. Teraz odwracamy perspektywę, ale dalej obracamy się w podobnym obszarze - mówi Sebastian Cichocki z Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Czwartym tematem będzie polityka mieszkaniowa. Kwestia, która niespodziewanie staje się właśnie jednym z głównych wątków kampanii wyborczej, będzie osią festiwalu. - Przyszedł kryzys, zaczęła się kampania wyborcza i nagle okazało się, że ten temat jest więcej niż aktualny. Mieliśmy dobrą intuicję, gdy pół roku temu zaczynaliśmy planować program - zauważa Tomasz Fudala z MSN.
Powrót do miasta
- Chcemy odczarować takie pojęcia, jak spółdzielczość czy działacz społeczny. Zamierzamy pokazać, że mieszkanie nie musi być towarem. Że w ramach obowiązującego prawa, bez wyciągania ręki po publiczne pieniądze, można własne mieszkanie zdobyć inaczej, niż tylko biorąc kredyt na 30 lat - mówi Fudala, który nie ukrywa, że temat mocno go wciągnął.
- Zaczęliśmy spotykać się z działaczami ruchów lokatorskich, którzy, trochę na własne życzenie mają łatkę oszołomów, co to przychodzą na sesję rady miasta z transparentami. Okazuje się, że za tym wizerunkiem kryje się realna alternatywa, która nie może się przebić w publicznej dyskusji. Chcemy dać lokatorom głos - deklarują kuratorzy z MSN.
Ten głos zabrzmieć ma w dodatku w zaskakującym miejscu. Nie w muzeum, lecz... w auli spadochronowej Szkoły Głównej Handlowej. Dlaczego właśnie tam? - Po pierwsze dlatego, że kampus tej uczelni to fantastyczne miejsce, które znają dziś właściwie tylko studenci. Warszawiacy, nawet mieszkańcy Mokotowa się tam nie zapuszczają i nie wiedzą, że to wspaniała przestrzeń. Miasto w mieście, które warto zobaczyć - przekonuje Fudala.
Niestety, dziś tę przestrzeń zastawiają samochody, ale uczelnia chce rewitalizować teren. - Chcą przywrócić go miastu, zrobić z SGH taką bramę między Mokotowem, a Śródmieściem. A hasłem tegorocznego festiwalu jest "Powrót do miasta", rozumiany przede wszystkim jako powrót do podstawowych miejskich problemów, które są osią festiwalu - mówi Fudala.
Ekonomiści kontra lokatorzy
Główna wystawa festiwalu, którą muzeum szykuje właśnie na SGH, ma stawiać pytania właśnie o te zagadnienia: o lepsze i tańsze mieszkania, ład przestrzenny i zaangażowanie mieszkańców. I pokazywać dorobek, który udało się wypracować w ciągu pół roku grupom roboczym, które MSN zaprosiło do analizowania problematyki festiwalowej Czy w mekce wolnorynkowego myślenia uda się zrobić wyłom?
- Chcemy namówić studentów na udział w warsztatach, np. na temat spółdzielczości. Pokazać, że można na przykład założyć spółdzielnię i budować domy bez płacenia marży deweloperowi. I że to nie jest sprzeczne z wolnym rynkiem, że nie musi oznaczać powrotu do poprzedniej epoki. To samo z planowaniem, które wciąż kojarzy się źle, a jest niezbędne, by poprawiła się jakość życia w mieście - przekonuje Fudala.
Jego zdaniem, kryzys ekonomiczny dobitnie pokazał, że także w ekonomii potrzebne są nowe perspektywy. Liczy więc na podatny grunt.
Dzieci budują, dorośli gotują
Ostre spory z kampanią wyborczą i wielką polityką w tle nie będą jednak jedynym wątkiem festiwalu. Duża część programu przygotowana została w oparciu o propozycje mieszkańców Warszawy, zebranie na wiosnę. Będą więc piesze, rowerowe i autokarowe wycieczki po mało znanych częściach miasta i jego okolicach, np. Wólce Kosowskiej, Kępie Zawadowskiej czy po ogródkach działkowych.
Ciekawie zapowiadają się wydarzenia na osiedlu Sady Żoliborskie, które obchodzi właśnie swoje pięćdziesięciolecie. Swoje podwoje otworzą tamtejsze pracownie artystów. Jeden z paneli odbędzie się w prywatnym mieszkaniu, które zachowało pierwotny charakter. Do wspomnień sprzed pół wieku nawiążą też warsztaty... kulinarne.
- Starzy Żoliborzanie wspominają wspólne robienie przetworów z owoców z sadów. Razem z kucharzem Grzegorzem Łapanowskim zaprosimy ich do parku, zwanego przez mieszkańców klubem i zorganizujemy tam wspólne gotowanie - zapowiada Marcel Andino Velez z MSN.
Nie zabraknie też zajęć dla dzieci. - Wcielimy w życie ideę autorki projektu Sadów, Haliny Skibniewskiej. Postulowała, żeby dzieci nie bawiły się zabawkami, tylko cegłami, deskami; żeby budowały. Tak też stanie się w tym roku na Żoliborzu - zapowiada Andino Velez.
Propozycje dla czterech dzielnic
Jak w poprzednich latach, działać będzie też festiwalowy Departament Propozycji. - Zdecydowaliśmy się zmienić jego skalę. Zamiast debatować o rozwiązaniach ogólnomiejskich, będziemy dyskutować o problemach czterech dzielnic: Żoliborza, Ursynowa, Pragi Północ i Białołęki. Udało nam się zaprosić do tego lokalne władze. Razem z nimi będziemy analizować lokalne problemy, takie jak przebieg dróg czy wywóz śmieci.
Będą też pokazy filmów, wykłady i spotkania m.in. z Helmutem Jahnem, Konstantym Grcicem, Marc'iem Sandsem, Ryanem Garderem. No i oczywiście wykłady oraz dyskusje. Szczegółowy program ma być dostępny za kilka dni.
OSSA szuka fatamorgany
Równolegle z festiwalem, na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej odbędą się warsztaty Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Studentów Architektury. Ich tematem będą warszawskie fatamorgany - wielkie wizje miasta, które nigdy nie zostały zrealizowane - i to, czy miasto może z nich dziś w twórczy sposób skorzystać. OSSA i MSN postanowiły zawiązać współpracę i połączyć dwa wydarzenia, tak by uczestnicy warsztatów mogli skorzystać z programu festiwalu, a jego publiczność - przyjrzeć się efektom prac. Warsztaty, które w Warszawie ostatni raz gościły 8 lat temu, odbędą się w ostatnim tygodniu października.
W siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3 coraz większy ruch i coraz lepiej wyczuwalne napięcie. Wielkimi krokami zbliża się październik, a z nim kolejna edycja festiwalu "Warszawa w budowie". Powstał dwa lata temu, jako element starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a po porażce w tym wyścigu może się okazać jego najtrwalszym efektem. Na stałe wpisał się już bowiem w krajobraz "rozgadanego" miasta, jakim stała się w ostatnich latach Warszawa.
Program znów jest bardzo bogaty i trudny do ogarnięcia. - To 65 wydarzeń w ciągu 31 dni, zorganizowanych wokół czterech głównych zagadnień - zapowiada Sebastian Cichocki z MSN. Planowanie i partycypacja to zagadnienia obecne w programie festiwalu od samego początku. Wpływy zagranicznych doświadczeń polskich architektów na ich twórczość, to kontynuacja tematu sprzed roku. - Wtedy opowiadaliśmy o tym, co polscy architekci okresu PRL wnieśli do architektury krajów afrykańskich i bliskowschodnich. Teraz odwracamy perspektywę, ale dalej obracamy się w podobnym obszarze - mówi Sebastian Cichocki z Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Czwartym tematem będzie polityka mieszkaniowa. Kwestia, która niespodziewanie staje się właśnie jednym z głównych wątków kampanii wyborczej, będzie osią festiwalu. - Przyszedł kryzys, zaczęła się kampania wyborcza i nagle okazało się, że ten temat jest więcej niż aktualny. Mieliśmy dobrą intuicję, gdy pół roku temu zaczynaliśmy planować program - zauważa Tomasz Fudala z MSN.
Powrót do miasta
- Chcemy odczarować takie pojęcia, jak spółdzielczość czy działacz społeczny. Zamierzamy pokazać, że mieszkanie nie musi być towarem. Że w ramach obowiązującego prawa, bez wyciągania ręki po publiczne pieniądze, można własne mieszkanie zdobyć inaczej, niż tylko biorąc kredyt na 30 lat - mówi Fudala, który nie ukrywa, że temat mocno go wciągnął.
- Zaczęliśmy spotykać się z działaczami ruchów lokatorskich, którzy, trochę na własne życzenie mają łatkę oszołomów, co to przychodzą na sesję rady miasta z transparentami. Okazuje się, że za tym wizerunkiem kryje się realna alternatywa, która nie może się przebić w publicznej dyskusji. Chcemy dać lokatorom głos - deklarują kuratorzy z MSN.
Ten głos zabrzmieć ma w dodatku w zaskakującym miejscu. Nie w muzeum, lecz... w auli spadochronowej Szkoły Głównej Handlowej. Dlaczego właśnie tam? - Po pierwsze dlatego, że kampus tej uczelni to fantastyczne miejsce, które znają dziś właściwie tylko studenci. Warszawiacy, nawet mieszkańcy Mokotowa się tam nie zapuszczają i nie wiedzą, że to wspaniała przestrzeń. Miasto w mieście, które warto zobaczyć - przekonuje Fudala.
Niestety, dziś tę przestrzeń zastawiają samochody, ale uczelnia chce rewitalizować teren. - Chcą przywrócić go miastu, zrobić z SGH taką bramę między Mokotowem, a Śródmieściem. A hasłem tegorocznego festiwalu jest "Powrót do miasta", rozumiany przede wszystkim jako powrót do podstawowych miejskich problemów, które są osią festiwalu - mówi Fudala.
Ekonomiści kontra lokatorzy
Główna wystawa festiwalu, którą muzeum szykuje właśnie na SGH, ma stawiać pytania właśnie o te zagadnienia: o lepsze i tańsze mieszkania, ład przestrzenny i zaangażowanie mieszkańców. I pokazywać dorobek, który udało się wypracować w ciągu pół roku grupom roboczym, które MSN zaprosiło do analizowania problematyki festiwalowej Czy w mekce wolnorynkowego myślenia uda się zrobić wyłom?
- Chcemy namówić studentów na udział w warsztatach, np. na temat spółdzielczości. Pokazać, że można na przykład założyć spółdzielnię i budować domy bez płacenia marży deweloperowi. I że to nie jest sprzeczne z wolnym rynkiem, że nie musi oznaczać powrotu do poprzedniej epoki. To samo z planowaniem, które wciąż kojarzy się źle, a jest niezbędne, by poprawiła się jakość życia w mieście - przekonuje Fudala.
Jego zdaniem, kryzys ekonomiczny dobitnie pokazał, że także w ekonomii potrzebne są nowe perspektywy. Liczy więc na podatny grunt.
Dzieci budują, dorośli gotują
Ostre spory z kampanią wyborczą i wielką polityką w tle nie będą jednak jedynym wątkiem festiwalu. Duża część programu przygotowana została w oparciu o propozycje mieszkańców Warszawy, zebranie na wiosnę. Będą więc piesze, rowerowe i autokarowe wycieczki po mało znanych częściach miasta i jego okolicach, np. Wólce Kosowskiej, Kępie Zawadowskiej czy po ogródkach działkowych.
Ciekawie zapowiadają się wydarzenia na osiedlu Sady Żoliborskie, które obchodzi właśnie swoje pięćdziesięciolecie. Swoje podwoje otworzą tamtejsze pracownie artystów. Jeden z paneli odbędzie się w prywatnym mieszkaniu, które zachowało pierwotny charakter. Do wspomnień sprzed pół wieku nawiążą też warsztaty... kulinarne.
- Starzy Żoliborzanie wspominają wspólne robienie przetworów z owoców z sadów. Razem z kucharzem Grzegorzem Łapanowskim zaprosimy ich do parku, zwanego przez mieszkańców klubem i zorganizujemy tam wspólne gotowanie - zapowiada Marcel Andino Velez z MSN.
Nie zabraknie też zajęć dla dzieci. - Wcielimy w życie ideę autorki projektu Sadów, Haliny Skibniewskiej. Postulowała, żeby dzieci nie bawiły się zabawkami, tylko cegłami, deskami; żeby budowały. Tak też stanie się w tym roku na Żoliborzu - zapowiada Andino Velez.
Propozycje dla czterech dzielnic
Jak w poprzednich latach, działać będzie też festiwalowy Departament Propozycji. - Zdecydowaliśmy się zmienić jego skalę. Zamiast debatować o rozwiązaniach ogólnomiejskich, będziemy dyskutować o problemach czterech dzielnic: Żoliborza, Ursynowa, Pragi Północ i Białołęki. Udało nam się zaprosić do tego lokalne władze. Razem z nimi będziemy analizować lokalne problemy, takie jak przebieg dróg czy wywóz śmieci.
Będą też pokazy filmów, wykłady i spotkania m.in. z Helmutem Jahnem, Konstantym Grcicem, Marc'iem Sandsem, Ryanem Garderem. No i oczywiście wykłady oraz dyskusje. Szczegółowy program ma być dostępny za kilka dni.
OSSA szuka fatamorgany
Równolegle z festiwalem, na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej odbędą się warsztaty Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Studentów Architektury. Ich tematem będą warszawskie fatamorgany - wielkie wizje miasta, które nigdy nie zostały zrealizowane - i to, czy miasto może z nich dziś w twórczy sposób skorzystać. OSSA i MSN postanowiły zawiązać współpracę i połączyć dwa wydarzenia, tak by uczestnicy warsztatów mogli skorzystać z programu festiwalu, a jego publiczność - przyjrzeć się efektom prac. Warsztaty, które w Warszawie ostatni raz gościły 8 lat temu, odbędą się w ostatnim tygodniu października.
26 sierpnia 2011
O placu Defilad od innej strony
Skoro przez 20 lat nie udało nam się nic zbudować na pl. Defilad, może wcale nie jest nam to potrzebne do szczęścia? Może tak naprawdę nie potrzebujemy wieżowców wokół PKiN, których i tak nikt nie chce nam zafundować? Może bazar i nieformalny dworzec autobusowy, to jest właśnie to, czego naprawdę chcą i potrzebują warszawiacy? Myśli to niepokojąca i niepopularna, ale czy można ignorować ją przez kolejne dwie dekady? Wiele pytań i żadnej konkretnej odpowiedzi czyli mój gościnny występ na łamach bloga festiwalu "Warszawa w budowie 3".
21 lutego 2011
Świat ucieka prezydentom
W miniony piątek w Muzeum Sztuki Nowoczesnej odbyła się debata "Łódź w Warszawie" z udziałem prezydentów obu miast. Dobrze wróży ona tylko debatom; tematów nie zabraknie - gorzej z efektami.
"Archigadanie" nie idzie w las. Warszawa wyrasta na ważny ośrodek krytycznej refleksji nad współczesnym miastem i jego kondycją; łodzianie przybywają do nas, by dyskutować o swoim mieście! Ten ośrodek powstaje z delikatnym tylko wsparciem instytucjonalnym (spora w tym zasługa gospodarza piątkowego spotkania - Muzeum Sztuki Nowoczesnej - i organizowanego wspólnie z miastem festiwalu "Warszawa w budowie"). Ściągając licznie na debatę do Warszawy, łodzianie dali odpowiedź na pytanie, jak powinny wyglądać wzajemne relacje naszych miast. Tego, że powinny być zacieśniane na wielu poziomach, nie kwestionował zresztą nikt.
Łódź ma jednak wiele obaw, m.in. o to że Warszawa wyciągać z niej będzie kadry, skazując miasto na starzenie się. Z werwą opowiadał o nich Marek Janiak z fundacji ulicy Piotrkowskiej. Trzeba więc szukać nowych pomysłów na współpracę, a nie tylko usprawniać komunikację między nimi. Na razie nie udaje się nawet to ostatnie. Zaproponowany w piątek wspólny bilet komunikacji miejskiej to fajna inicjatywa, ale może się skończyć tak samo, jak przywoływany kilka razy w ciągu wieczoru "Pociąg do kultury". Nocne połączenie kolejowe między dwoma miastami przyciągało ponoć kilkunastu pasażerów - nic dziwnego, skoro o jego dokonanym już żywocie wielu zainteresowanych dowiedziało się właśnie piątek.
Sprawdziłem - pociąg interREGIO wyjeżdżał z Łodzi Fabrycznej o 22.32, by na Warszawę Centralną dotrzeć 20 minut po północy. 20 minut później ruszał w drogę powrotną, by dotrzeć do celu o 2:25. Czy było w nim bezpiecznie? Czy była ochrona? Monitoring? Tego się z rozkładu nie wyczyta - wiadomo tylko, że "trasę obsługiwała jednostka ED73". Wysiadając z niej w Warszawie, na nocny autobus z dworca do domu trzeba by było poczekać 25 minut. Cała podróż z teatru czy klubu w jednym mieście do domu w drugim zajęłaby pewnie dobrze ponad 3 godziny.
Pytanie czy imprezy w Łodzi kończą się o 22, a w Warszawie o północy zostawiam otwarte - nie podejrzewam, by ktokolwiek zadał je sobie układając rozkład. To nie przeszkadzało jednak Hannie Gronkiewicz-Waltz zapewniać przez cały wieczór, że skupia się przede wszystkim na "profanum", jak sama nazwała budowę dróg czy usprawnianie komunikacji między miastami. Tyle, że autostradę buduje administracja centralna, a brak wpływu na PKP jest dla władz miasta zawsze wygodną wymówką, gdy pada pytanie, czemu po Warszawie wciąż nie da się poruszać kilometrami torów kolejowych. Nie oszukujmy się więc, że Łódź i Warszawa nagle zbliżą się do siebie dzięki wspólnej migawce.
Niestety, piątkowa debata rozwiała nadzieję na to, że współpraca obu miast wykroczy poza "profanum". Usłyszeliśmy wprawdzie, że Warszawa wciągnie Łódź do swoich starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale bez żadnych konkretów. Poza tym przywołana została tylko strategia premiera Tuska - "liczy się tu i teraz" - podlana tradycyjnym "nie da się" i obowiązkowym "to przez poprzedników". Na pytanie, o wspólne poszukiwanie rozwiązań palących problemów społecznych obu miast usłyszeliśmy, że Księży Młyn będzie wpisany na listę UNESCO. Na pytanie Krzysztofa Nawratka o doświadczenia Ameryki Południowej - że "w Polsce klimat nie pozwala mieszkać w favelach". Tyle wyniosły prezydentki z doświadczenia Bogoty.
Miasta azjatyckie czy południowoamerykańskie szukają własnych dróg rozwoju, wprowadzają radykalne programy społeczne, inwestują w transport publiczny, z pomocą architektów i urbanistów interweniują tam, gdzie jeszcze kilka lat temu bała się wejść policja. Nie oszukują się, że wolny rynek rozwiąże każdy problem, ani że "klasa kreatywna" zastąpi wszystkie inne grupy społeczne. W kategoriach zjawiska nierozerwalnie związanego z miejskością niektórzy obserwatorzy interpretują bliskowschodnią rewolucję ostatnich tygodni. W tym samym czasie miasta europejskie popadają w długi i przestają sobie radzić z podstawowymi zadaniami, jak wywożenie śmieci. Tymczasem Warszawa chce prywatyzować SPEC, a Łódź - sprzedać 300 lokali użytkowych przy ulicy Piotrkowskiej, z niezachwianą wiarą w to, że prywatne znaczy wydajne i przeświadczeniem, że wydajność mierzyć można wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
Nie zanosi się na to, by Łódź i Warszawa, razem lub osobno przedsięwzięły zmiany podobne do tych, które zaszły w Bogocie lub by zaczęły szukać własnej drogi. Znacznie łatwiej jest ślepo naśladować zachód, robiąc dobrą minę do gry, której wyniki są już znane. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Hanna Zdanowska zgodnie i bez zażenowania przyznały zresztą, że strategiczne planowanie przekracza ich możliwości, bo "świat zmienia się zbyt szybko". Zresztą "politycy nie są od snucia dalekosiężnych wizji", tylko od gospodarowania pieniędzmi, które daje "ciotka Unia". To nie były prywatne rozmowy, tylko otwarte, publiczne deklaracje - tak właśnie wygląda refleksja liderek rządzącej partii nad wyzwaniami współczesności.
Ratusz może dorzucić kilka groszy do "Warszawy w budowie" i chętnie pochwali się takim festiwalem w aplikacji do tytułu ESK, ale wykorzystać efekty toczących się tam debat? To wymagałoby przestawienia się na inny, mniej ekonomiczny dyskurs. Wymagałoby nadążania za zmieniającym się światem. Zanosi się raczej na to, że wspólnym projektem Łodzi i Warszawy będzie wpisanie obu miast na listę UNESCO - jako skansenu z atrakcją w postaci przejażdżki zabytkową jednostką ED73.
"Archigadanie" nie idzie w las. Warszawa wyrasta na ważny ośrodek krytycznej refleksji nad współczesnym miastem i jego kondycją; łodzianie przybywają do nas, by dyskutować o swoim mieście! Ten ośrodek powstaje z delikatnym tylko wsparciem instytucjonalnym (spora w tym zasługa gospodarza piątkowego spotkania - Muzeum Sztuki Nowoczesnej - i organizowanego wspólnie z miastem festiwalu "Warszawa w budowie"). Ściągając licznie na debatę do Warszawy, łodzianie dali odpowiedź na pytanie, jak powinny wyglądać wzajemne relacje naszych miast. Tego, że powinny być zacieśniane na wielu poziomach, nie kwestionował zresztą nikt.
Łódź ma jednak wiele obaw, m.in. o to że Warszawa wyciągać z niej będzie kadry, skazując miasto na starzenie się. Z werwą opowiadał o nich Marek Janiak z fundacji ulicy Piotrkowskiej. Trzeba więc szukać nowych pomysłów na współpracę, a nie tylko usprawniać komunikację między nimi. Na razie nie udaje się nawet to ostatnie. Zaproponowany w piątek wspólny bilet komunikacji miejskiej to fajna inicjatywa, ale może się skończyć tak samo, jak przywoływany kilka razy w ciągu wieczoru "Pociąg do kultury". Nocne połączenie kolejowe między dwoma miastami przyciągało ponoć kilkunastu pasażerów - nic dziwnego, skoro o jego dokonanym już żywocie wielu zainteresowanych dowiedziało się właśnie piątek.
Sprawdziłem - pociąg interREGIO wyjeżdżał z Łodzi Fabrycznej o 22.32, by na Warszawę Centralną dotrzeć 20 minut po północy. 20 minut później ruszał w drogę powrotną, by dotrzeć do celu o 2:25. Czy było w nim bezpiecznie? Czy była ochrona? Monitoring? Tego się z rozkładu nie wyczyta - wiadomo tylko, że "trasę obsługiwała jednostka ED73". Wysiadając z niej w Warszawie, na nocny autobus z dworca do domu trzeba by było poczekać 25 minut. Cała podróż z teatru czy klubu w jednym mieście do domu w drugim zajęłaby pewnie dobrze ponad 3 godziny.
Pytanie czy imprezy w Łodzi kończą się o 22, a w Warszawie o północy zostawiam otwarte - nie podejrzewam, by ktokolwiek zadał je sobie układając rozkład. To nie przeszkadzało jednak Hannie Gronkiewicz-Waltz zapewniać przez cały wieczór, że skupia się przede wszystkim na "profanum", jak sama nazwała budowę dróg czy usprawnianie komunikacji między miastami. Tyle, że autostradę buduje administracja centralna, a brak wpływu na PKP jest dla władz miasta zawsze wygodną wymówką, gdy pada pytanie, czemu po Warszawie wciąż nie da się poruszać kilometrami torów kolejowych. Nie oszukujmy się więc, że Łódź i Warszawa nagle zbliżą się do siebie dzięki wspólnej migawce.
Niestety, piątkowa debata rozwiała nadzieję na to, że współpraca obu miast wykroczy poza "profanum". Usłyszeliśmy wprawdzie, że Warszawa wciągnie Łódź do swoich starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, ale bez żadnych konkretów. Poza tym przywołana została tylko strategia premiera Tuska - "liczy się tu i teraz" - podlana tradycyjnym "nie da się" i obowiązkowym "to przez poprzedników". Na pytanie, o wspólne poszukiwanie rozwiązań palących problemów społecznych obu miast usłyszeliśmy, że Księży Młyn będzie wpisany na listę UNESCO. Na pytanie Krzysztofa Nawratka o doświadczenia Ameryki Południowej - że "w Polsce klimat nie pozwala mieszkać w favelach". Tyle wyniosły prezydentki z doświadczenia Bogoty.
Miasta azjatyckie czy południowoamerykańskie szukają własnych dróg rozwoju, wprowadzają radykalne programy społeczne, inwestują w transport publiczny, z pomocą architektów i urbanistów interweniują tam, gdzie jeszcze kilka lat temu bała się wejść policja. Nie oszukują się, że wolny rynek rozwiąże każdy problem, ani że "klasa kreatywna" zastąpi wszystkie inne grupy społeczne. W kategoriach zjawiska nierozerwalnie związanego z miejskością niektórzy obserwatorzy interpretują bliskowschodnią rewolucję ostatnich tygodni. W tym samym czasie miasta europejskie popadają w długi i przestają sobie radzić z podstawowymi zadaniami, jak wywożenie śmieci. Tymczasem Warszawa chce prywatyzować SPEC, a Łódź - sprzedać 300 lokali użytkowych przy ulicy Piotrkowskiej, z niezachwianą wiarą w to, że prywatne znaczy wydajne i przeświadczeniem, że wydajność mierzyć można wyłącznie w kategoriach ekonomicznych.
Nie zanosi się na to, by Łódź i Warszawa, razem lub osobno przedsięwzięły zmiany podobne do tych, które zaszły w Bogocie lub by zaczęły szukać własnej drogi. Znacznie łatwiej jest ślepo naśladować zachód, robiąc dobrą minę do gry, której wyniki są już znane. Hanna Gronkiewicz-Waltz i Hanna Zdanowska zgodnie i bez zażenowania przyznały zresztą, że strategiczne planowanie przekracza ich możliwości, bo "świat zmienia się zbyt szybko". Zresztą "politycy nie są od snucia dalekosiężnych wizji", tylko od gospodarowania pieniędzmi, które daje "ciotka Unia". To nie były prywatne rozmowy, tylko otwarte, publiczne deklaracje - tak właśnie wygląda refleksja liderek rządzącej partii nad wyzwaniami współczesności.
Ratusz może dorzucić kilka groszy do "Warszawy w budowie" i chętnie pochwali się takim festiwalem w aplikacji do tytułu ESK, ale wykorzystać efekty toczących się tam debat? To wymagałoby przestawienia się na inny, mniej ekonomiczny dyskurs. Wymagałoby nadążania za zmieniającym się światem. Zanosi się raczej na to, że wspólnym projektem Łodzi i Warszawy będzie wpisanie obu miast na listę UNESCO - jako skansenu z atrakcją w postaci przejażdżki zabytkową jednostką ED73.
Debata "Łódź w Warszawie" była pierwszym z cyklu spotkań "Miasto 2.0"
organizowanych przez stowarzyszenie DuoPolis oraz Instytut Obywatelski.
organizowanych przez stowarzyszenie DuoPolis oraz Instytut Obywatelski.
25 października 2010
Warszawa w budowie 2: Sondażogadanina o PKiN
O Michale Murawskim głośno zrobiło się w czasie zeszłorocznej edycji festiwalu "Warszawa w budowie". Teraz powrócił, by zapytać warszawiaków o zdanie na temat Pałacu Kultury.
fot. Michał Murawski |
Murawski jest antropologiem, doktorantem na uniwersytecie w Cambridge. Pisze tam pracę o Pałacu Kultury - o tym, jak jest postrzegany przez warszawiaków i jakie ma znaczenie dla kulturowej topografii stolicy.
Rok temu zawitał na festiwalowe spotkanie z cyklu "Departament propozycji". Atmosferę typowej debaty o zagospodarowani centrum miasta rozsadził swoją propozycją - ideą pałacyzacji warszawskiej architektury przez dodawanie elementów wziętych wprost z Pałacu Kultury i Nauki. Tak narodził się pałaco-stadion czy pałaco-apartamentowiec przy Złotej 44. Nie oszczędził nawet projektu przyszłej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
- Czy jest sens przeciwstawiania się dominacji Pałacu? Czy warto tworzyć alternatywne dominanty, w formie kulistych bulwarów lub ścian wieżowców? Z drugiej strony: czy jest nadzieja w próbach wyrafinowanego "ignorowania" Pałacu niską, subtelną zabudową, w nadziei, że przestanie on zwracać na siebie uwagę i powoli zwinie się w kłębek, jak sfrustrowane dziecko-gigant z ADHD? - pytał wtedy.
Od gadaniny do sondażu...
Murawski wspólnie z architektem Maciejem Czeredysem zorganizowali potem "Archigadaniny" - cykl spotkań poświęconych temu, na co wskazuje tytuł - gadaniu o architekturze. Organizowane pod okrągłym dachem pawilonu stacji i kawiarni Warszawa Powiśle przyciągały tłumy. Wszytko to służyło m.in. zgromadzeniu materiałów do pracy doktorskiej.
Teraz Murawski wraca do Warszawy i zwraca się do jej mieszkańców o pomoc. Proponuje im udział w ankiecie na temat Pałacu Kultury.
- Sondaż jest po to, żeby dodać do danych z rozmów, obserwacji, lektury oraz uczestnictwa w życiu codziennych warszawiaków podczas półtorarocznego pobytu badawczego coś w rodzaju ilościowego kręgosłupa - tłumaczy Murawski. - Zadaję sobie pytanie, czy niezwykle złożone relacje między pałacem a miastem dają się wyrazić w liczbach. Pałac jest trudny do ogarnięcia ilościowo. Sondaże na jego temat dają skrajnie różne wyniki. Chciałbym znaleźć wreszcie jakąś logikę statystyczną tej skomplikowanej bestii - dodaje.
... i z powrotem
O swojej pracy i pierwszych wynikach sondażu Murawski opowie w czasie Sondażogadaniny. Spotkanie odbędzie się w ramach "Warszawy w budowie", w audytorium Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3, w czwartek, 28 października, o godz. 20:00.
Dzień później, o godzinie 14 Michał Murawski oprowadzi chętnych po Pałacu Kultury. Poznał go dobrze, bo w czasie półtorarocznego pobytu w Warszawie zajmował jeden z pokoi w biurach zarządu PKiN.
Ankieta jest dostępna na stronie internetowej. Jej wypełnienie zajmuje od 10 do 30 minut, zależnie od podejścia. - Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania. Można wybierać te, które wydają się najbardziej interesujące lub najistotniejsze. Zależy mi na tym, żeby wszyscy respondenci opowiedzieli na jak największą liczbę pytań - tłumaczy Murawski. Zebrane dane wykorzystane będą wyłącznie w celach naukowych, a ankieta jest anonimowa. Wśród tych, którzy wezmą w niej udział, rozlosowanych zostanie 10 książek "Spojrzenia: Pałac Kultury i Nauki w socjologicznym kalejdoskopie".
Rok temu zawitał na festiwalowe spotkanie z cyklu "Departament propozycji". Atmosferę typowej debaty o zagospodarowani centrum miasta rozsadził swoją propozycją - ideą pałacyzacji warszawskiej architektury przez dodawanie elementów wziętych wprost z Pałacu Kultury i Nauki. Tak narodził się pałaco-stadion czy pałaco-apartamentowiec przy Złotej 44. Nie oszczędził nawet projektu przyszłej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
- Czy jest sens przeciwstawiania się dominacji Pałacu? Czy warto tworzyć alternatywne dominanty, w formie kulistych bulwarów lub ścian wieżowców? Z drugiej strony: czy jest nadzieja w próbach wyrafinowanego "ignorowania" Pałacu niską, subtelną zabudową, w nadziei, że przestanie on zwracać na siebie uwagę i powoli zwinie się w kłębek, jak sfrustrowane dziecko-gigant z ADHD? - pytał wtedy.
Od gadaniny do sondażu...
Murawski wspólnie z architektem Maciejem Czeredysem zorganizowali potem "Archigadaniny" - cykl spotkań poświęconych temu, na co wskazuje tytuł - gadaniu o architekturze. Organizowane pod okrągłym dachem pawilonu stacji i kawiarni Warszawa Powiśle przyciągały tłumy. Wszytko to służyło m.in. zgromadzeniu materiałów do pracy doktorskiej.
Teraz Murawski wraca do Warszawy i zwraca się do jej mieszkańców o pomoc. Proponuje im udział w ankiecie na temat Pałacu Kultury.
- Sondaż jest po to, żeby dodać do danych z rozmów, obserwacji, lektury oraz uczestnictwa w życiu codziennych warszawiaków podczas półtorarocznego pobytu badawczego coś w rodzaju ilościowego kręgosłupa - tłumaczy Murawski. - Zadaję sobie pytanie, czy niezwykle złożone relacje między pałacem a miastem dają się wyrazić w liczbach. Pałac jest trudny do ogarnięcia ilościowo. Sondaże na jego temat dają skrajnie różne wyniki. Chciałbym znaleźć wreszcie jakąś logikę statystyczną tej skomplikowanej bestii - dodaje.
... i z powrotem
O swojej pracy i pierwszych wynikach sondażu Murawski opowie w czasie Sondażogadaniny. Spotkanie odbędzie się w ramach "Warszawy w budowie", w audytorium Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3, w czwartek, 28 października, o godz. 20:00.
Dzień później, o godzinie 14 Michał Murawski oprowadzi chętnych po Pałacu Kultury. Poznał go dobrze, bo w czasie półtorarocznego pobytu w Warszawie zajmował jeden z pokoi w biurach zarządu PKiN.
Ankieta jest dostępna na stronie internetowej. Jej wypełnienie zajmuje od 10 do 30 minut, zależnie od podejścia. - Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania. Można wybierać te, które wydają się najbardziej interesujące lub najistotniejsze. Zależy mi na tym, żeby wszyscy respondenci opowiedzieli na jak największą liczbę pytań - tłumaczy Murawski. Zebrane dane wykorzystane będą wyłącznie w celach naukowych, a ankieta jest anonimowa. Wśród tych, którzy wezmą w niej udział, rozlosowanych zostanie 10 książek "Spojrzenia: Pałac Kultury i Nauki w socjologicznym kalejdoskopie".
24 października 2010
Super-burmistrz czyli film na niedzielę
Jeśli macie dziś trochę wolnego czasu, to poświęćcie godzinę na obejrzenie filmu o niezwykłym człowieku - Antanasie Mockusie, burmistrzu Bogoty. Człowiekowi, który najpierw pokazał wszystkim gołą dupę, a potem pokazał, że nie ma rzeczy, których "nie da się" zrobić.
Latem tego roku o Mockusie pisał "Przekrój". Jeśli czytaliście, to do obejrzenia filmu pewnie nie trzeba Was będzie zachęcać. Jeśli nie, to przeczytajcie,a potem obejrzyjcie.
Film został zaprezentowany kilka tygodni temu, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie". Nie mogłem być na projekcji, ale dowiedziałem się, że całość jest w u2b. W końcu znalazłem chwilę, żeby go obejrzeć. To idealna "lektura" na miesiąc przed wyborami samorządowymi. Zobaczcie, jak ten człowiek zmienił jedno z najgorszych miejsc do życia na świecie.
Oto część pierwsza - kolejne znajdziecie w powiązanych filmach:
Latem tego roku o Mockusie pisał "Przekrój". Jeśli czytaliście, to do obejrzenia filmu pewnie nie trzeba Was będzie zachęcać. Jeśli nie, to przeczytajcie,a potem obejrzyjcie.
Film został zaprezentowany kilka tygodni temu, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie". Nie mogłem być na projekcji, ale dowiedziałem się, że całość jest w u2b. W końcu znalazłem chwilę, żeby go obejrzeć. To idealna "lektura" na miesiąc przed wyborami samorządowymi. Zobaczcie, jak ten człowiek zmienił jedno z najgorszych miejsc do życia na świecie.
Oto część pierwsza - kolejne znajdziecie w powiązanych filmach:
To jest momentami opowieść tak naiwna, że aż niewiarygodna. Nie chodzi mi bynajmniej o porównywanie Bogoty i Warszawy, ani o mitycznego "kandydata spoza układu". Nie chcę też, by odebrane to zostało, jako poparcie dla pajacowania.
Podoba mi się to, że miasto można zmienić w tak krótkim czasie, na ogromną skalę i bardzo skutecznie, bez względu na to jak fatalny jest punkt startu. Wart uwagi wydaje mi się też wątek publicznego transportu, ale znów nie chodzi o to, by w zbyt prosty sposób poszukiwać tu analogii dla Warszawy. Bardziej o dostrzeżenie przełożenia między ograniczeniem roli samochodów, a ogólną jakością życia. Które oczywiście też nie jest jednoznaczne, ale warte przemyślenia.
Podoba mi się to, że miasto można zmienić w tak krótkim czasie, na ogromną skalę i bardzo skutecznie, bez względu na to jak fatalny jest punkt startu. Wart uwagi wydaje mi się też wątek publicznego transportu, ale znów nie chodzi o to, by w zbyt prosty sposób poszukiwać tu analogii dla Warszawy. Bardziej o dostrzeżenie przełożenia między ograniczeniem roli samochodów, a ogólną jakością życia. Które oczywiście też nie jest jednoznaczne, ale warte przemyślenia.
18 października 2010
Warszawa w budowie 2: Wystawa o wystawianiu
Niezwykle ciekawa wystawa trwa w pawilonie przy siedzibie SARP-u na Foksal. "Przestrzeń między nami" poświęcona jest osobie Stanisława Zamecznika.
Mówił o swoich projektach, że są sztuką przestrzeni. Projektował ekspozycje muzealne w kraju i stoiska na międzynarodowych wystawach czy targach. Ze skromnych materiałów i przy niewielkich środkach, jakimi dysponował, starał się wyrazić marzenia o nowoczesności, rodzące się w Polsce, w okresie małej stabilizacji lat 60.
Ucieczka w ulotność
Projektować na wielką skalę nie mógł, więc z pomocą sklejki i drutu kształtował daną mu we władanie przestrzeń pawilonów na całym świecie. Wystawiennictwo - w przeciwieństwie do architektury - traktowane było przez władzę ludową z dużą tolerancją. Może dlatego, że były to rzeczy nietrwałe, a może dlatego, że oglądali je ludzie z Zachodu i oferta musiała być dostosowywana do tamtejszych mód?
Tak czy inaczej Zamecznikowi udało się wytworzyć własny, z natury ulotny styl, który zachował się tylko w szkicach i na zdjęciach. Twórcom ekspozycji w pałacyku przy Foksal - Tomaszowi Fudale z Muzeum Sztuki Nowoczesnej i wnuczce architekta Marianne Zamecznik, mieszkającej w Norwegii kuratorce - udało się nie tylko pokazać obszerną dokumentację, ale też uchwycić ducha tamtych przestrzeni.
Podróż w czasie i w przestrzeni
Pawilon przy pałacyku SARP-u doskonale się do tego nadaje, powstał przecież w tym samym okresie. Wypełniony charakterystycznymi dla Zamecznika elementami - łukowatymi ściankami czy wiszącymi na wysokości oczu podświetlanymi ramami ze zdjęciami - sam stał się największym eksponatem na tej wystawie.
Zamiast liniowej, narracyjnej ekspozycji mamy przestrzeń zagospodarowaną w sposób umożliwiający swobodne krążenie. Zamiast prowadzenia widza za rękę - wciąganie go w grę skojarzeń, które zależą od tego, w jaką stronę pójdzie. Wystawa zorganizowana jest przy tym tak, by nie przeoczyć niczego i ma spójny program. Warto zanurzyć się w tę przestrzeń z innej epoki na kilka chwil.
Ucieczka w ulotność
Projektować na wielką skalę nie mógł, więc z pomocą sklejki i drutu kształtował daną mu we władanie przestrzeń pawilonów na całym świecie. Wystawiennictwo - w przeciwieństwie do architektury - traktowane było przez władzę ludową z dużą tolerancją. Może dlatego, że były to rzeczy nietrwałe, a może dlatego, że oglądali je ludzie z Zachodu i oferta musiała być dostosowywana do tamtejszych mód?
Tak czy inaczej Zamecznikowi udało się wytworzyć własny, z natury ulotny styl, który zachował się tylko w szkicach i na zdjęciach. Twórcom ekspozycji w pałacyku przy Foksal - Tomaszowi Fudale z Muzeum Sztuki Nowoczesnej i wnuczce architekta Marianne Zamecznik, mieszkającej w Norwegii kuratorce - udało się nie tylko pokazać obszerną dokumentację, ale też uchwycić ducha tamtych przestrzeni.
Podróż w czasie i w przestrzeni
Pawilon przy pałacyku SARP-u doskonale się do tego nadaje, powstał przecież w tym samym okresie. Wypełniony charakterystycznymi dla Zamecznika elementami - łukowatymi ściankami czy wiszącymi na wysokości oczu podświetlanymi ramami ze zdjęciami - sam stał się największym eksponatem na tej wystawie.
Zamiast liniowej, narracyjnej ekspozycji mamy przestrzeń zagospodarowaną w sposób umożliwiający swobodne krążenie. Zamiast prowadzenia widza za rękę - wciąganie go w grę skojarzeń, które zależą od tego, w jaką stronę pójdzie. Wystawa zorganizowana jest przy tym tak, by nie przeoczyć niczego i ma spójny program. Warto zanurzyć się w tę przestrzeń z innej epoki na kilka chwil.
PRZESTRZEŃ MIĘDZY NAMI - WYSTAWA
Pawilon Stowarzyszenia Architektów Polskich
ul. Foksal 2
7 października - 7 listopada 2010
wstęp wolny
17 października 2010
Warszawa w budowie 2: Z widokiem na Bejrut
Historycy polskiej architektury byli pewni, że zginął w czasie II wojny światowej. W tym samym czasie Karol Schayer zaprojektował 130 modernistycznych budynków w stolicy Libanu. W niedzielę niezwykła okazja, by poznać jedyną warszawską realizację - willę przy Frascati.
Urodził się w 1900 roku, we Lwowie. Uczył się na tamtejszej Politechnice, by pod koniec lat 20. przenieść się do Katowic, które przeżywały wtedy gwałtowny rozwój. Zgodnie z ówczesnymi trendami budowano tam "niebotyki", a popularność zdobywał modernizm. Schayer szybko został jednym z liderów tego nurtu.
Tuż przed wybuchem wojny zrealizował swoje największe dzieło - Muzeum Śląskie. W budynku drzwi otwierały fotokomórki, były ruchome schody. Klimatyzacja utrzymywała nie tylko właściwą dla zbiorów temperaturę, ale też ciśnienie wyższe niż na zewnątrz, po to, by do środka nie dostawał się pył z górniczego miasta. Przestrzenie ekspozycyjne oświetlało dzienne światło wpadające przez długie pasy okien. To wszystko dało gmachowi opinię najnowocześniejszego muzeum w Europie.
Ale budynek nigdy nie został otwarty. Wybuchła wojna. Niemcy zniszczyli muzeum, które miało być symbolem polskości Śląska.
Willa marzeń Tyrmanda
Po wojnie słuch o Schayerze zaginął. Pojawiały się nawet informacje, że nie żyje. Tymczasem architekt od 1946 roku mieszkał i pracował w Bejrucie. Jak się tam znalazł, nie wiadomo - wiadomo za to, jak bardzo wpływowym architektem został. W całym mieście zrealizowano ponad 130 budynków jego autorstwa. To on nadał śródziemnomorskiej metropolii modernistyczne oblicze.
W Warszawie jest tylko jeden dom jego autorstwa - modernistyczna willa rodziny Chmielewskich przy ul. Frascati 4 z końca lat 30.
- Na rogu Frascati i Pułkownika Nullo właśnie wykańczano dom o kubaturze wskazującej, że budują ludzie bogaci, jako rezydencję lub ograniczony wynajem czynszowy. Stylistycznie wywodził się, jak tu wszystko, z Bauhausu i od Perreta, ale był już dalej o dwie dekady niepohamowanego rozwoju funkcjonalnych form, współczesnych tworzyw, metali, ceramik, mas plastycznych. Byłem młody, z niezamożnej kamienicy na Trębackiej, chciwy spełnień materialnych, które zdawały mi się rdzeniem powodzeń, i dom ten kojarzył mi się z urodą egzystencji z przedwojennych komedii filmowych, hollywoodzkich i rodzimych: fascynujący, motyli byt milionerów i gwiazd ekranu, pośród błyskotliwych akcesoriów w geometryczną sztancę, opływowych mebli, Myrna Loy lub Maria Malicka na modernistycznie giętych sofach. (...) Syciłem oczy jego konstruktywistycznym zwieńczeniem w zielonkawym okafelkowaniu, tarasem wkomponowanym w bryłę. Roiłem, że kiedyś będę miał pieniądze, wrócę tu i postaram się o ten dom – pisał o willi w "Dzienniku 1954" Leopold Tyrmand.
Z Bejrutu do Warszawy
Postać Schayera odkrywa dziś dr George Arbid - libański historyk architektury, profesor Universytetu Harvarda. Pisząc o libańskim modernizmie, nie mógł nie pisać o uznanym architekcie z Polski. Szukając informacji na jego temat, trafił z kolei na wzmianki o jego śmierci i oniemiał. Zafascynowany poświęcił Schayerowi całe lata swojej pracy.
Dziś dorobek Schayera jest w Libanie tak samo niezrozumiany jak powojenny modernizm w Polsce. Praca w tak odległym zakątku świata nie chroni przed tymi samymi zagrożeniami, na które narażony byłby z pewnością tu - rozbiórkami, przebudową, a także niezrozumieniem i pogardą.
Wystawa na Frascati
Od niedzieli przez dwa tygodnie warszawiacy będą więc mieli okazję podwójną - nie tylko będą mogli poznać twórczość ważnego architekta, ale też zajrzą do niedostępnej na co dzień willi jego autorstwa. Pierwszą wystawę dorobku Karola Schayera Arbid i Ane Janevski z Muzeum Sztuki Nowoczesnej przygotowali bowiem właśnie w ogrodzie przy Frascati 4.
Budynek został po wojnie przebudowany - zabudowano taras, zlikwidowano okrągły prześwit, a jego wnętrze zostało zdemolowane. Podzielił więc los wielu pereł architektury - tak w Polsce, jak i w Libanie.
WILLA Z WIDOKIEM NA BEJRUT - WYSTAWA
Wystawie towarzyszy wykład prof. George'a Arbida: 17 października, godz. 16.00, Audytorium Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ul. Pańska 3.
Tuż przed wybuchem wojny zrealizował swoje największe dzieło - Muzeum Śląskie. W budynku drzwi otwierały fotokomórki, były ruchome schody. Klimatyzacja utrzymywała nie tylko właściwą dla zbiorów temperaturę, ale też ciśnienie wyższe niż na zewnątrz, po to, by do środka nie dostawał się pył z górniczego miasta. Przestrzenie ekspozycyjne oświetlało dzienne światło wpadające przez długie pasy okien. To wszystko dało gmachowi opinię najnowocześniejszego muzeum w Europie.
Ale budynek nigdy nie został otwarty. Wybuchła wojna. Niemcy zniszczyli muzeum, które miało być symbolem polskości Śląska.
Willa marzeń Tyrmanda
Po wojnie słuch o Schayerze zaginął. Pojawiały się nawet informacje, że nie żyje. Tymczasem architekt od 1946 roku mieszkał i pracował w Bejrucie. Jak się tam znalazł, nie wiadomo - wiadomo za to, jak bardzo wpływowym architektem został. W całym mieście zrealizowano ponad 130 budynków jego autorstwa. To on nadał śródziemnomorskiej metropolii modernistyczne oblicze.
W Warszawie jest tylko jeden dom jego autorstwa - modernistyczna willa rodziny Chmielewskich przy ul. Frascati 4 z końca lat 30.
- Na rogu Frascati i Pułkownika Nullo właśnie wykańczano dom o kubaturze wskazującej, że budują ludzie bogaci, jako rezydencję lub ograniczony wynajem czynszowy. Stylistycznie wywodził się, jak tu wszystko, z Bauhausu i od Perreta, ale był już dalej o dwie dekady niepohamowanego rozwoju funkcjonalnych form, współczesnych tworzyw, metali, ceramik, mas plastycznych. Byłem młody, z niezamożnej kamienicy na Trębackiej, chciwy spełnień materialnych, które zdawały mi się rdzeniem powodzeń, i dom ten kojarzył mi się z urodą egzystencji z przedwojennych komedii filmowych, hollywoodzkich i rodzimych: fascynujący, motyli byt milionerów i gwiazd ekranu, pośród błyskotliwych akcesoriów w geometryczną sztancę, opływowych mebli, Myrna Loy lub Maria Malicka na modernistycznie giętych sofach. (...) Syciłem oczy jego konstruktywistycznym zwieńczeniem w zielonkawym okafelkowaniu, tarasem wkomponowanym w bryłę. Roiłem, że kiedyś będę miał pieniądze, wrócę tu i postaram się o ten dom – pisał o willi w "Dzienniku 1954" Leopold Tyrmand.
Z Bejrutu do Warszawy
Postać Schayera odkrywa dziś dr George Arbid - libański historyk architektury, profesor Universytetu Harvarda. Pisząc o libańskim modernizmie, nie mógł nie pisać o uznanym architekcie z Polski. Szukając informacji na jego temat, trafił z kolei na wzmianki o jego śmierci i oniemiał. Zafascynowany poświęcił Schayerowi całe lata swojej pracy.
Dziś dorobek Schayera jest w Libanie tak samo niezrozumiany jak powojenny modernizm w Polsce. Praca w tak odległym zakątku świata nie chroni przed tymi samymi zagrożeniami, na które narażony byłby z pewnością tu - rozbiórkami, przebudową, a także niezrozumieniem i pogardą.
Wystawa na Frascati
Od niedzieli przez dwa tygodnie warszawiacy będą więc mieli okazję podwójną - nie tylko będą mogli poznać twórczość ważnego architekta, ale też zajrzą do niedostępnej na co dzień willi jego autorstwa. Pierwszą wystawę dorobku Karola Schayera Arbid i Ane Janevski z Muzeum Sztuki Nowoczesnej przygotowali bowiem właśnie w ogrodzie przy Frascati 4.
Budynek został po wojnie przebudowany - zabudowano taras, zlikwidowano okrągły prześwit, a jego wnętrze zostało zdemolowane. Podzielił więc los wielu pereł architektury - tak w Polsce, jak i w Libanie.
WILLA Z WIDOKIEM NA BEJRUT - WYSTAWA
Wystawie towarzyszy wykład prof. George'a Arbida: 17 października, godz. 16.00, Audytorium Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ul. Pańska 3.
16 października 2010
14 października 2010
Warszawa w budowie 2: PRL w Dubaju
Szare bloki i pałac Kultury - to wciąż kojarzy się nam najbardziej z architekturą PRL. Trudno więc uwierzyć, że na świecie uznawana była za wysokiej klasy produkt eksportowy.
fot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej |
W siermiężnej rzeczywistości PRL napis "Made in Poland" raczej nie kojarzył się dobrze. A już na pewno nie był znakiem wysokiej jakości. Nie inaczej było z architekturą - najpierw socrealizm, potem gomułkowskie normy i ciemne kuchnie, a na sam koniec wielka płyta. Takie były realia, w których przyszło tworzyć ówczesnym architektom i inżynierom. Rzadko mieli okazję wyjść poza schemat, a w skrajnych przypadkach groziło to nawet więzieniem. Za "kosmopolityczne odchylenie" w areszcie siedział Zbigniew Ihnatowicz, autor warszawskiego Cedetu (Smyka).
Architekci na wojnie
Podczas gdy nad Wisłą umacniano władzę ludu, świat nie stał w miejscu. Przeciwnie - zmieniał się w oczach. W Afryce dawne kolonie zmieniały się w niepodległe państwa, a na bliskim wschodzie petrodolary tworzyły nowe potęgi. Na sawannach i pustyniach wyrastały nowe metropolie - czasem na gruzach starych, czasem budowane od zera. Wszystkie potrzebowały urbanistów i architektów.
Te egzotyczne miejsca były jednym frontów zimnej wojny - Stany Zjednoczone i Zachód oraz Związek Radziecki wraz z "bratnimi" państwami walczyły o wpływy w każdym z tych regionów, wysyłając tam - oprócz szpiegów - naukowców, inżynierów i architektów właśnie.
Autostrady, fabryki, porty, wreszcie osiedla, hotele, stadiony, a nawet całe miasta - to wszystko projektowali architekci z importu. Wśród nich rzesze Polaków, szukających szczęścia na zagranicznych kontraktach.
Z Bagdadu do Warszawy
Polska myśl techniczna kształtowała tak egzotyczne miejsca, jak Irak, Syria, Libia, Algieria, Ghana czy Iran. - Architekci, urbaniści i inżynierowie przywozili ze sobą zarówno tradycję polskiej architektury międzywojennej, jak i doświadczenie wielkich socjalistycznych budów, takich jak Warszawa lub Nowa Huta, rozwijając je w zastanych warunkach klimatycznych, kulturowych i technologicznych - czytamy w opisie wystawy "PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowej".
Od piątku, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie", w Muzeum Techniki będzie można poznać efekty tych egzotycznych połączeń. Są wśród nich rzeczy zupełnie niecodzienne, jak np. stworzona w krakowskim Miastoprojekcie koncepcja suku - tradycyjnego targowiska, tyle że tu w nowoczesnej formie, w dodatku wykonanego z dobrze znanych Polakom prefabrykatów. W tym samym biurze, w 1967 roku powstał też Master Plan Bagdadu z dzielnicami rządowymi, które kilka dekad później oglądaliśmy w telewizji w jakże odmiennych okolicznościach.
Głos w sporze o dziedzictwo PRL
- Prezentowane budynki, osiedla, plany miejskie i regionalne, oraz projekty badawcze (...) pokazują rolę Polski Ludowej w sieciach globalnej dystrybucji wiedzy i technologii, które pod koniec zimnej wojny odzwierciedlały mniej konflikt ideologiczny, a bardziej nowy podział pracy charakterystyczny dla świata post-socjalistycznego - przekonuje Łukasz Stanek, kurator wystawy.
Ale z perspektywy dzisiejszej Warszawy wystawa jest też głosem w zupełnie innej sprawie. Pokazuje, że architektura spod znaku "Made in Poland" była na świecie znaną, rozpoznawalną marką. I że nasi architekci, mimo ograniczeń politycznych - może właśnie dzięki nim - tworzyli rzeczy ciekawe, nowatorskie, pozostające w związku z ówczesnymi trendami i kształtującymi je możliwościami technologicznymi. Że inżynierowie znad Wisły w piaskach pustyń rozwiązywali zupełnie nowe problemy techniczne.
Z desek kreślarskich tych samych ludzi schodziły też projekty, które do dziś można oglądać w całej Polsce. Inni - absolwenci tych samych uczelni, pracownicy tych samych biur - zostali tu i tworzyli projekty nie gorsze, choć często mniej spektakularne, potem przez lata nie remontowane, dziś zaniedbane. Nie potrafimy ich docenić. Może spojrzenie z tak egzotycznej perspektywy, jak Ghana czy Syria pomoże nam zrozumieć ich znaczenie?
Imprezy towarzyszące:
Wernisaż wystawy i wprowadzenie odbędzie się w piątek, 15 października, w Muzeum Techniki o godzinie 18. Kuratorem wystawy jest Łukasz Stanek z Instytutu Teorii i Historii Architektury na Uniwersytecie Technicznym ETH w Zurychu.
16 października w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy ulicy Pańskiej 3 odbędzie się z kolei sympozjum "Socjalistyczna kompetencja. Postkolonialna urbanizacja i dystrybucja wiedzy w okresie zimnej wojny". Początek o godzinie 18. Prezentacje wygłoszą: Łukasz Stanek, Michelle Provoost (historyczka architektury, kuratorka z Rotterdamu), Tadeusz Barucki (architekt i publicysta) oraz M. Christine Boyer (profesor na Princeton University School of Architecture).
PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowe
Architekci na wojnie
Podczas gdy nad Wisłą umacniano władzę ludu, świat nie stał w miejscu. Przeciwnie - zmieniał się w oczach. W Afryce dawne kolonie zmieniały się w niepodległe państwa, a na bliskim wschodzie petrodolary tworzyły nowe potęgi. Na sawannach i pustyniach wyrastały nowe metropolie - czasem na gruzach starych, czasem budowane od zera. Wszystkie potrzebowały urbanistów i architektów.
Te egzotyczne miejsca były jednym frontów zimnej wojny - Stany Zjednoczone i Zachód oraz Związek Radziecki wraz z "bratnimi" państwami walczyły o wpływy w każdym z tych regionów, wysyłając tam - oprócz szpiegów - naukowców, inżynierów i architektów właśnie.
Autostrady, fabryki, porty, wreszcie osiedla, hotele, stadiony, a nawet całe miasta - to wszystko projektowali architekci z importu. Wśród nich rzesze Polaków, szukających szczęścia na zagranicznych kontraktach.
Z Bagdadu do Warszawy
Polska myśl techniczna kształtowała tak egzotyczne miejsca, jak Irak, Syria, Libia, Algieria, Ghana czy Iran. - Architekci, urbaniści i inżynierowie przywozili ze sobą zarówno tradycję polskiej architektury międzywojennej, jak i doświadczenie wielkich socjalistycznych budów, takich jak Warszawa lub Nowa Huta, rozwijając je w zastanych warunkach klimatycznych, kulturowych i technologicznych - czytamy w opisie wystawy "PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowej".
Od piątku, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie", w Muzeum Techniki będzie można poznać efekty tych egzotycznych połączeń. Są wśród nich rzeczy zupełnie niecodzienne, jak np. stworzona w krakowskim Miastoprojekcie koncepcja suku - tradycyjnego targowiska, tyle że tu w nowoczesnej formie, w dodatku wykonanego z dobrze znanych Polakom prefabrykatów. W tym samym biurze, w 1967 roku powstał też Master Plan Bagdadu z dzielnicami rządowymi, które kilka dekad później oglądaliśmy w telewizji w jakże odmiennych okolicznościach.
Głos w sporze o dziedzictwo PRL
- Prezentowane budynki, osiedla, plany miejskie i regionalne, oraz projekty badawcze (...) pokazują rolę Polski Ludowej w sieciach globalnej dystrybucji wiedzy i technologii, które pod koniec zimnej wojny odzwierciedlały mniej konflikt ideologiczny, a bardziej nowy podział pracy charakterystyczny dla świata post-socjalistycznego - przekonuje Łukasz Stanek, kurator wystawy.
Ale z perspektywy dzisiejszej Warszawy wystawa jest też głosem w zupełnie innej sprawie. Pokazuje, że architektura spod znaku "Made in Poland" była na świecie znaną, rozpoznawalną marką. I że nasi architekci, mimo ograniczeń politycznych - może właśnie dzięki nim - tworzyli rzeczy ciekawe, nowatorskie, pozostające w związku z ówczesnymi trendami i kształtującymi je możliwościami technologicznymi. Że inżynierowie znad Wisły w piaskach pustyń rozwiązywali zupełnie nowe problemy techniczne.
Z desek kreślarskich tych samych ludzi schodziły też projekty, które do dziś można oglądać w całej Polsce. Inni - absolwenci tych samych uczelni, pracownicy tych samych biur - zostali tu i tworzyli projekty nie gorsze, choć często mniej spektakularne, potem przez lata nie remontowane, dziś zaniedbane. Nie potrafimy ich docenić. Może spojrzenie z tak egzotycznej perspektywy, jak Ghana czy Syria pomoże nam zrozumieć ich znaczenie?
Imprezy towarzyszące:
Wernisaż wystawy i wprowadzenie odbędzie się w piątek, 15 października, w Muzeum Techniki o godzinie 18. Kuratorem wystawy jest Łukasz Stanek z Instytutu Teorii i Historii Architektury na Uniwersytecie Technicznym ETH w Zurychu.
16 października w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy ulicy Pańskiej 3 odbędzie się z kolei sympozjum "Socjalistyczna kompetencja. Postkolonialna urbanizacja i dystrybucja wiedzy w okresie zimnej wojny". Początek o godzinie 18. Prezentacje wygłoszą: Łukasz Stanek, Michelle Provoost (historyczka architektury, kuratorka z Rotterdamu), Tadeusz Barucki (architekt i publicysta) oraz M. Christine Boyer (profesor na Princeton University School of Architecture).
PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowe
13 października 2010
Tłumy na wykładzie Kazuyo Sejimy
Sala balowa nieczynnego hotelu Europejskiego dawno nie gościła takich tłumów. Kilkaset osób, w większości młodych, przyszło posłuchać wykładu japońskiej architektki.
fot. Bartek Stawiarski, MSN |
Miejsc na krzesłach zabrakło na długo przed godziną 19.00, o której miał się zacząć wykład. Przed wejściem do hotelu kłębił się tłum, a w środku stała długa kolejka do szatni i do stoiska z zestawami słuchawkowymi z tłumaczeniem wykładu. Gdy się zaczął, zajęte były nie tylko wszystkie krzesła, ale też prawie cała podłoga.
Drobna Japonka weszła na scenę przy huku braw. Włączyła prezentację ze zdjęciami i rysunkami projektów pracowni SANAA, którą założyła wspólnie z Ryue Nishizawą. Na ekranie pojawiły się te najbardziej charakterystyczne, definiujące ich styl, jak zbudowany niemal w całości ze szkła pawilon muzeum w amerykańskim Toledo, muzea sztuki nowoczesnej w Kanazawie i Nowym Jorku, czy najnowsze Rolex Learning Center w Lozannie albo filia muzeum Luwru w Lens.
- W architekturze najbardziej interesuje mnie użytkownik budynku i to, jak go zaadaptuje do swoich potrzeb, jak ułoży sobie z nim relacje - tłumaczyła Sejima. - Drugą niezwykle ważną rzeczą jest dla mnie relacja między budynkiem, a otoczeniem - dodała.
Ograniczenia są atutem
Kazuyo Sejima jest dziś gwiazdą światowej architektury. Dostała w tym roku najbardziej prestiżową w branży nagrodę Pritzkera. Jest też pierwszą kobietą - kuratorem Międzynarodowego Biennale Architektury w Wenecji.
W czasie wykładu w niczym nie przypominała jednak gwiazdy. Nie robiła show - mówiła bardziej do siebie niż do publiczności, często zawieszając głos, szukając właściwych słów w języku angielskim, w którym najwyraźniej nie mówi swobodnie. Można było odnieść wrażenie, że mówienie o własnych projektach jest dla niej trudne; że woli projektować, niż o tym opowiadać.
Drobna Japonka weszła na scenę przy huku braw. Włączyła prezentację ze zdjęciami i rysunkami projektów pracowni SANAA, którą założyła wspólnie z Ryue Nishizawą. Na ekranie pojawiły się te najbardziej charakterystyczne, definiujące ich styl, jak zbudowany niemal w całości ze szkła pawilon muzeum w amerykańskim Toledo, muzea sztuki nowoczesnej w Kanazawie i Nowym Jorku, czy najnowsze Rolex Learning Center w Lozannie albo filia muzeum Luwru w Lens.
- W architekturze najbardziej interesuje mnie użytkownik budynku i to, jak go zaadaptuje do swoich potrzeb, jak ułoży sobie z nim relacje - tłumaczyła Sejima. - Drugą niezwykle ważną rzeczą jest dla mnie relacja między budynkiem, a otoczeniem - dodała.
Ograniczenia są atutem
Kazuyo Sejima jest dziś gwiazdą światowej architektury. Dostała w tym roku najbardziej prestiżową w branży nagrodę Pritzkera. Jest też pierwszą kobietą - kuratorem Międzynarodowego Biennale Architektury w Wenecji.
W czasie wykładu w niczym nie przypominała jednak gwiazdy. Nie robiła show - mówiła bardziej do siebie niż do publiczności, często zawieszając głos, szukając właściwych słów w języku angielskim, w którym najwyraźniej nie mówi swobodnie. Można było odnieść wrażenie, że mówienie o własnych projektach jest dla niej trudne; że woli projektować, niż o tym opowiadać.
fot. Bartek Stawiarski, MSN |
"Rozmyta architektura"
Mimo wszystko odpowiedziała na kilka pytań z sali, m.in. o źródła inspiracji. - Nie szukam jej na zewnątrz. Moje projekty powstają szybko, wyłaniają się z kolejnych szkiców - tłumaczyła.
A jej budynki są takie, jak wykład: niekonkretne, rozmyte, pozostawiające pole do interpretacji, często zlewające się z otoczeniem. Filia muzeum Luwru w Lens ma elewacje, w których odbija się zielona łąka wokół. Z kolei w Toledo pawilon przeznaczony na szklane dzieła z kolekcji tamtejszego muzeum sztuki zaprojektowała w całości właśnie ze szkła. Budynek musiał być jednopiętrowy, a dodatkowym utrudnieniem był nakaz zachowania drzew rosnących na działce. Drzewa zostały, a budynek wtapia się w zielone tło. - Ograniczenia narzucone przez inwestora mogą być atutem - podkreślała Sejima.
Najważniejsza jest funkcjonalność
Jej projekty to nieustanna gra z otoczeniem, ale równocześnie są one bardzo zdyscyplinowane, podporządkowana funkcji. W Toledo szkło stanowiło dosłownie potraktowany kontekst i do tego Sejima się przyznaje. Z kolei Centrum Rolexa w Lozannie wygląda z góry jak plasterek szwajcarskiego sera z dziurami. Architektka śmieje się z tego skojarzenia, ale odcina się od niego stanowczo. - Kształt budynku wynika z funkcji, jakie ma spełniać - podkreśliła kilkukrotnie Sejima.
Kazuyo Sejima przyjechała do Warszawy na zaproszenie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, organizatora festiwalu "Warszawa w budowie".
Mimo wszystko odpowiedziała na kilka pytań z sali, m.in. o źródła inspiracji. - Nie szukam jej na zewnątrz. Moje projekty powstają szybko, wyłaniają się z kolejnych szkiców - tłumaczyła.
A jej budynki są takie, jak wykład: niekonkretne, rozmyte, pozostawiające pole do interpretacji, często zlewające się z otoczeniem. Filia muzeum Luwru w Lens ma elewacje, w których odbija się zielona łąka wokół. Z kolei w Toledo pawilon przeznaczony na szklane dzieła z kolekcji tamtejszego muzeum sztuki zaprojektowała w całości właśnie ze szkła. Budynek musiał być jednopiętrowy, a dodatkowym utrudnieniem był nakaz zachowania drzew rosnących na działce. Drzewa zostały, a budynek wtapia się w zielone tło. - Ograniczenia narzucone przez inwestora mogą być atutem - podkreślała Sejima.
Najważniejsza jest funkcjonalność
Jej projekty to nieustanna gra z otoczeniem, ale równocześnie są one bardzo zdyscyplinowane, podporządkowana funkcji. W Toledo szkło stanowiło dosłownie potraktowany kontekst i do tego Sejima się przyznaje. Z kolei Centrum Rolexa w Lozannie wygląda z góry jak plasterek szwajcarskiego sera z dziurami. Architektka śmieje się z tego skojarzenia, ale odcina się od niego stanowczo. - Kształt budynku wynika z funkcji, jakie ma spełniać - podkreśliła kilkukrotnie Sejima.
Kazuyo Sejima przyjechała do Warszawy na zaproszenie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, organizatora festiwalu "Warszawa w budowie".
11 października 2010
Warszawa w budowie 2: Spotkanie w architekturze
Jest gwiazdą, choć jej twórczość jest antygwiazdorska. Nie bryluje w mediach, a mimo to rok 2010 należy do niej. We wtorek Warszawę odwiedzi Kazuyo Sejima.
fot. SANAA |
Wciąż liczymy na to, że w Warszawie uda się zrealizować chociaż jeden projekt starchitekta (w kolejce za Danielem Libeskindem czeka m.in. Zaha Hadid z projektem wieżowca obok Marriotta) i powtórzyć efekt Bilbao - stworzyć nową ikonę miasta, która wypromuje je na świecie.
Ale świat już nie śni o ikonach. Starchitekci projektują skromniej albo przyjmują zlecenia z Dubaju, gdzie moda na spektakularne budynki wydaje się nie przemijać. Nad Europą krąży zaś widmo kryzysu gospodarczego, a architekci siłą rzeczy muszą szukać odpowiedzi na pytanie, jak budować w trudnych czasach. Odpowiedzi udziela Kazuyo Sejima.
Kontekst ma znacznie
- Cała ta obsesja kontekstu hamuje rozwój architektury. W ten sposób nie da się stworzyć niczego nowego - grzmiała w czasie wizyty w Warszawie Zaha Hadid, laureatka nagrody Pritzkera w 2004 roku. W 2010 roku to najbardziej prestiżowe wyróżnienie architektoniczne dostała właśnie Sejima (razem ze swoim partnerem z pracowni SANAA, Ryue Nishizawa).
Została też kuratorem najważniejszej imprezy architektonicznej - Międzynarodowego Biennale w Wenecji, które będzie organizowane po raz dwunasty. - Chcemy pomóc ludziom rozumieć architekturę, pomóc architekturze rozumieć ludzi i pomóc ludziom rozumieć siebie nawzajem - deklaruje kuratorka.
Sejima i Hadid są jedynymi kobietami, które dostały nagrodę Pritzkera, ale zawodowo więcej je dzieli, niż łączy. Dla Sejimy ważne są nie tylko budynki, ale też ludzie, którzy je użytkują i relacje między nimi. - Żyjemy w społeczeństwie postideologicznym. Łączy nas więcej niż kiedykolwiek; kultura i gospodarka mają globalny charakter. Świadomość i styl życia zmieniają się. Nasze relacje kształtują się w sferze wirtualnej - mówi Sejima i pyta o rolę architektury w tym procesie. Odpowiedzi szukać mają m.in. uczestnicy biennale, które odbywać się będzie pod hasłem "Ludzie spotykają się w architekturze".
Ale świat już nie śni o ikonach. Starchitekci projektują skromniej albo przyjmują zlecenia z Dubaju, gdzie moda na spektakularne budynki wydaje się nie przemijać. Nad Europą krąży zaś widmo kryzysu gospodarczego, a architekci siłą rzeczy muszą szukać odpowiedzi na pytanie, jak budować w trudnych czasach. Odpowiedzi udziela Kazuyo Sejima.
Kontekst ma znacznie
- Cała ta obsesja kontekstu hamuje rozwój architektury. W ten sposób nie da się stworzyć niczego nowego - grzmiała w czasie wizyty w Warszawie Zaha Hadid, laureatka nagrody Pritzkera w 2004 roku. W 2010 roku to najbardziej prestiżowe wyróżnienie architektoniczne dostała właśnie Sejima (razem ze swoim partnerem z pracowni SANAA, Ryue Nishizawa).
Została też kuratorem najważniejszej imprezy architektonicznej - Międzynarodowego Biennale w Wenecji, które będzie organizowane po raz dwunasty. - Chcemy pomóc ludziom rozumieć architekturę, pomóc architekturze rozumieć ludzi i pomóc ludziom rozumieć siebie nawzajem - deklaruje kuratorka.
Sejima i Hadid są jedynymi kobietami, które dostały nagrodę Pritzkera, ale zawodowo więcej je dzieli, niż łączy. Dla Sejimy ważne są nie tylko budynki, ale też ludzie, którzy je użytkują i relacje między nimi. - Żyjemy w społeczeństwie postideologicznym. Łączy nas więcej niż kiedykolwiek; kultura i gospodarka mają globalny charakter. Świadomość i styl życia zmieniają się. Nasze relacje kształtują się w sferze wirtualnej - mówi Sejima i pyta o rolę architektury w tym procesie. Odpowiedzi szukać mają m.in. uczestnicy biennale, które odbywać się będzie pod hasłem "Ludzie spotykają się w architekturze".
Kazuyo Sejima, SANAA
Wykład
Hotel Europejski, Krakowskie Przedmieście 13
wtorek, 12 października, godzina 19.00
Wstęp wolny, liczba miejsc ograniczona
Wykład
Hotel Europejski, Krakowskie Przedmieście 13
wtorek, 12 października, godzina 19.00
Wstęp wolny, liczba miejsc ograniczona
02 października 2010
Warszawa w budowie 2: Konserwator kontratakuje
Jeśli macie chwilę czasu, to koniecznie zajrzyjcie na stację Warszawa - Powiśle. W przejściu podziemnym pojawiło się nowe graffiti. Przy okazji miejsce miało pewne archeologiczne odkrycie.
fot. roody102.pl |
Na wyczyszczonej, pomalowanej na biało ścianie można zobaczyć jeden ze szkiców Arseniusza Romanowicza - jedną z koncepcji dworca Centralnego. W górnym pawilonie jest więcej ciekawych zdjęć i rysunków, które nawet sceptyków przekonają, że linia średnicowa warta jest ochrony, a Centralny może wyglądać wspaniale. Zresztą od strony al. Jerozolimskich, tam gdzie jego elewacja została już oczyszczona, też już to widać.
O liftingu dworca mówiła wczoraj w kawiarni Warszawa Powiśle Barbara Jezierska, mazowiecka wojewódzka konserwator zabytków, o której ostatnio głośno było dlatego, że wojewoda próbował ją odwołać. Nie zgodziło się na to ministerstwo kultury. Jezierska tłumaczyła, że nie wpisała dworca Centralnego do rejestru, by dać kolejarzom szansę na lifting. Obostrzenia konserwatorskie mocno pogmatwałyby już i tak z trudem realizowane plany PKP. Nie wykluczyła jednak, że w przyszłości taki wpis będzie potrzebny. To zapowiedź sporu, który z pewnością wybuchnie po Euro 2012, jeśli PKP rzeczywiście zdecyduje się na budowę nowego dworca.
Z tego samego powodu do rejestru nie trafiła na razie Rotunda. Jezierska powiedziała, że PKO odstąpiło od planu jej rozebrania i zastąpienia wyrobem rotundopodobnym, więc budynku chronić wpisem nie trzeba. A bez niego remont będzie łatwiejszy i bank będzie miał większą swobodę w jego nowym zagospodarowaniu. Obyśmy tylko nie obudzili się z ręką wiadomo gdzie. Jezierska odniosła się pośrednio i do tej perspektywy, przypominając kilka razy, że wpis do rejestru zabytków nie jest ani dobrą, ani właściwą formą ochrony tych zagrożonych rozwaleniem - do tego powinny służyć miejscowe plany zagospodarowania.
fot. roody102.pl |
Innym echem sporu między konserwator, a wojewodą będą kontrole w urzędzie konserwatora stołecznego. - Wojewoda zarzucił mi, że kontroli nie było. Więc będą - tłumaczyła krótko Jezierska. I zapowiedziała, że uważnie przyjrzy się np. sprawie niszczejących kamienic przy Foksal 13 i 15 (inwestor od kilku lat nie może uzyskać zgody na swój projekt rewitalizacji, niezgodny z doktryną konserwatorską zdaniem jednych, ale słuszny i wart dopuszczenia zdaniem innych) czy Hali na Koszykach (rozebranej kilka lat temu w celu konserwacji i do dziś nie odtworzonej, której konstrukcja niszczeje gdzieś pod Warszawą). Wzajemna niechęć Barbary Jezierskiej i Ewy Nekandy-Trepki przechodzi więc powoli w otwarty, urzędniczy konflikt. I może wcale nie jest to zła wiadomość - sprawom ochrony warszawskich zabytków z pewnością dobrze zrobi trochę szumu i większego zainteresowania.
To się zresztą już dzieje. Nie przypadkiem na wykład Jezierskiej przyszła wczoraj ponad setka ludzi. Mimo chłodu i siąpiącego deszczu, pod ogromnym, okrągłym dachem dolnego pawilonu stacji Warszawa Powiśle z uwagą słuchali tego, co mówiła urzędniczka, do niedawna kompletnie anonimowa. Rzecz niecodzienna.
Zastanawiam się, czy to efekt konfliktu z wojewodą, czy siła marki "Warszawy w budowie"? O tej ostatniej będzie się można przekonać w najbliższych dniach - choćby dziś wieczorem. W parku Świętokrzyskim akcja Moon Ride - warto przyjechać na rowerze, bo siła w nogach będzie tam dziś potrzebna, by akcja się udała.
Z kolei jutro warto wrócić na stację Powiśle. Wieczorem wykład o nowatorskich na owe czasy konstrukcjach dachów stacji linii średnicowej, a wcześniej wycieczka z Hubertem Trammerem, który o linii średnicowej pisze właśnie doktorat. Nie ma już miejsc, ale dzięki wydrukowanemu przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej przewodnikowi, który pewnie będzie jeszcze można znaleźć na stacji, można wycieczkę zrobić samemu.
Warto tam zajrzeć jeszcze z jednego powodu - w przejściu podziemnym między peronami dokonano właśnie odkrycia - pod warstwami farby nakładanej tam przez lata raz przez grafficiarzy, raz przez kolejarzy była subtelna mozaika o wzorze z koszuli non-iron. Nie sądzę, by biała ściana przetrwała dłużej niż kilka dni, więc trzeba się spieszyć, by dostrzec ulotny urok tego odkrycia.
To się zresztą już dzieje. Nie przypadkiem na wykład Jezierskiej przyszła wczoraj ponad setka ludzi. Mimo chłodu i siąpiącego deszczu, pod ogromnym, okrągłym dachem dolnego pawilonu stacji Warszawa Powiśle z uwagą słuchali tego, co mówiła urzędniczka, do niedawna kompletnie anonimowa. Rzecz niecodzienna.
Zastanawiam się, czy to efekt konfliktu z wojewodą, czy siła marki "Warszawy w budowie"? O tej ostatniej będzie się można przekonać w najbliższych dniach - choćby dziś wieczorem. W parku Świętokrzyskim akcja Moon Ride - warto przyjechać na rowerze, bo siła w nogach będzie tam dziś potrzebna, by akcja się udała.
Z kolei jutro warto wrócić na stację Powiśle. Wieczorem wykład o nowatorskich na owe czasy konstrukcjach dachów stacji linii średnicowej, a wcześniej wycieczka z Hubertem Trammerem, który o linii średnicowej pisze właśnie doktorat. Nie ma już miejsc, ale dzięki wydrukowanemu przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej przewodnikowi, który pewnie będzie jeszcze można znaleźć na stacji, można wycieczkę zrobić samemu.
Warto tam zajrzeć jeszcze z jednego powodu - w przejściu podziemnym między peronami dokonano właśnie odkrycia - pod warstwami farby nakładanej tam przez lata raz przez grafficiarzy, raz przez kolejarzy była subtelna mozaika o wzorze z koszuli non-iron. Nie sądzę, by biała ściana przetrwała dłużej niż kilka dni, więc trzeba się spieszyć, by dostrzec ulotny urok tego odkrycia.
01 października 2010
Warszawa w budowie 2: Wystawa Średnicowa
Tegoroczna edycja festiwalu "Warszawa w budowie" będzie miała kilku bohaterów. Jeden z nich to Arseniusz Romanowicz. Autorowi stacji kolejowych na linii średnicowej poświęcona będzie m.in. "Wystawa Średnicowa".
fot. Tadeusz Zagoździński |
Setną rocznicę urodzin Arsena, jak nazywali go przyjaciele, obchodziliśmy 30 sierpnia. W kawiarni na stacji Warszawa Powiśle spotkali się byli współpracownicy architekta i fani jego twórczości. Pod okrągłym dachem pawilonu kasowego wspominali człowieka, którego prace mogłyby być symbolami stolicy, a wciąż nie są doceniane.
Zmarły niespełna dwa lata temu Romanowicz wspólnie z Piotrem Szymaniakiem zaprojektował stacje Ochota, Śródmieście WKD, Powiśle, Śródmieście, Stadion, Wschodnia i Centralna. - Przecinająca centrum Warszawy kolejowa linia średnicowa to nie tylko ciąg komunikacyjny, ale także szlak obiektów architektury przyciągających uwagę jej koneserów z Polski i z zagranicy - uważają kuratorzy wystawy Hubert Trammer i Tomasz Fudała.
Wystawę zdjęć, rysunków, szkiców i projektów będzie można oglądać przez cały październik, oczywiście na stacji Warszawa Powiśle, zarówno w górnym pawilonie naprzeciwko Muzeum Narodowego, jak i w kawiarni od strony Powiśla. Będzie się można przekonać, że zniszczone, przez lata kompletnie zaniedbane, a dziś powoli odgruzowywane stacje to prawdziwe architektoniczne perły, a zastosowane przy ich budowie rozwiązania do dziś zaskakują finezją.
- "Wystawa średnicowa" i towarzyszące jej wydarzenia mają na celu zwrócenie uwagi na wyjątkową architekturę linii średnicowej, objaśnienie jej koncepcji funkcjonalnej, wreszcie promowanie korzystania z niej jako wygodnego sposobu poruszania się po Warszawie - zachęcają kuratorzy.
Wydarzenia towarzyszące wystawie:
Wernisaż "Wystawy Średnicowej" już w piątek o godzinie 19. Wcześniej w kawiarni odbędzie się spotkanie z Barbarą Jezierską, która jako wojewódzki konserwator zabytków doprowadziła do wpisania linii średnicowej do rejestru zabytków.
Z kolei 3 października o godz. 19, także w kawiarni Warszawa Powiśle, Piotr Smarzewski opowie o konstrukcji dachów na dworcach i przystankach linii średnicowej. Smarzewski jest pracownikiem Politechniki Lubelskiej na Wydziale Budownictwa i Architektury.
Tego samego dnia, ale wcześniej, bo już o godz. 12.15 kurator wystawy Hubert Trammer zabierze chętnych na wycieczkę po budynkach stacji linii średnicowej. Zbiórka przy pawilonie przystanku kolejowego Warszawa Ochota. Trzeba pamiętać, by mieć ze sobą ważny bilet ZTM. Na wycieczkę trzeba się wcześniej zapisać:
zapisy@warszawawbudowie.pl.
Wystawa Średnicowa
Zmarły niespełna dwa lata temu Romanowicz wspólnie z Piotrem Szymaniakiem zaprojektował stacje Ochota, Śródmieście WKD, Powiśle, Śródmieście, Stadion, Wschodnia i Centralna. - Przecinająca centrum Warszawy kolejowa linia średnicowa to nie tylko ciąg komunikacyjny, ale także szlak obiektów architektury przyciągających uwagę jej koneserów z Polski i z zagranicy - uważają kuratorzy wystawy Hubert Trammer i Tomasz Fudała.
Wystawę zdjęć, rysunków, szkiców i projektów będzie można oglądać przez cały październik, oczywiście na stacji Warszawa Powiśle, zarówno w górnym pawilonie naprzeciwko Muzeum Narodowego, jak i w kawiarni od strony Powiśla. Będzie się można przekonać, że zniszczone, przez lata kompletnie zaniedbane, a dziś powoli odgruzowywane stacje to prawdziwe architektoniczne perły, a zastosowane przy ich budowie rozwiązania do dziś zaskakują finezją.
- "Wystawa średnicowa" i towarzyszące jej wydarzenia mają na celu zwrócenie uwagi na wyjątkową architekturę linii średnicowej, objaśnienie jej koncepcji funkcjonalnej, wreszcie promowanie korzystania z niej jako wygodnego sposobu poruszania się po Warszawie - zachęcają kuratorzy.
Wydarzenia towarzyszące wystawie:
Wernisaż "Wystawy Średnicowej" już w piątek o godzinie 19. Wcześniej w kawiarni odbędzie się spotkanie z Barbarą Jezierską, która jako wojewódzki konserwator zabytków doprowadziła do wpisania linii średnicowej do rejestru zabytków.
Z kolei 3 października o godz. 19, także w kawiarni Warszawa Powiśle, Piotr Smarzewski opowie o konstrukcji dachów na dworcach i przystankach linii średnicowej. Smarzewski jest pracownikiem Politechniki Lubelskiej na Wydziale Budownictwa i Architektury.
Tego samego dnia, ale wcześniej, bo już o godz. 12.15 kurator wystawy Hubert Trammer zabierze chętnych na wycieczkę po budynkach stacji linii średnicowej. Zbiórka przy pawilonie przystanku kolejowego Warszawa Ochota. Trzeba pamiętać, by mieć ze sobą ważny bilet ZTM. Na wycieczkę trzeba się wcześniej zapisać:
zapisy@warszawawbudowie.pl.
Wystawa Średnicowa
29 września 2010
Warszawa w budowie 2: Poznaj projekt Muzeum
1 października rusza festiwal "Warszawa w budowie 2". Już od piątku w pasażu obok tymczasowej siedziby MSN będzie można poznać projekt siedziby docelowej.
Został zaprezentowany w czerwcu, na XXX piętrze Pałacu Kultury. Wtedy warszawiacy mogli go poznać tylko za pośrednictwem mediów - teraz będzie można zobaczyć go z bliska. Warto, bo przez bez mała 4 lata, które minęły od rozstrzygnięcia międzynarodowego konkursu, budzący duże kontrowersje projekt Christiana Kereza dojrzał i poważnie się zmienił.
Efekt trudnej współpracy
3,5 roku pracy nad projektem obfitowało w trudne momenty. Nie brakowało takich, gdy negocjacje między miastem a architektem były bliskie zerwania. Dziś obie strony wspominają to już raczej ze spokojem.
- Współpraca z Warszawą była trudna, ale twórcza. Trudności przy tak dużym projekcie to nic nadzwyczajnego - mówił w czerwcu Kerez. I choć szwajcarski architekt nie lubi wizualizacji, a pracować woli na modelach, to na potrzeby prezentacji projektu przygotował komputerowe animacje. Czy w ten sposób udało mu się oswoić wizerunek zimnej budowli, który dominował na wcześniejszych obrazkach? Oceńcie sami, zaglądając do pasażu na tyłach domu meblowego "Emilia" przy ulicy Pańskiej. Od 1 do 31 października będzie tu można poznać szczegóły projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Muzeum otwarte na warszawiaków
Z jego pierwotnej koncepcji pozostała potężna sylwetka i przeszklony parter, dzięki któremu olbrzymia betonowa bryła będzie sprawiać wrażenie unoszącej się nad powierzchnią placu Defilad. Placu, który ma się wreszcie stać prawdziwą przestrzenią miejską, tętniącą życiem przez całą dobę. Warszawiaków mają tu przyciągnąć nie tylko muzeum i działający w tym samym gmachu Teatr Rozmaitości, ale też kawiarnia, biblioteka, audytoria i sala koncertowa.
- Budynek całkowicie zmieni to miejsce. Będzie je ożywiał przez całą dobę - zapowiadają wspólnie jego przyszli użytkownicy.
Czy to w ogóle może się udać? Załoga Muzeum Sztuki Nowoczesnej ożywiła już pawilon meblowy "Emilia" - na inaugurację poprzedniej edycji festiwalu i towarzyszącą jej wystawę przyszły tłumy. Ze swojej tymczasowej siedziby uczynili miejsce ważnych dyskusji o Warszawie. Jeśli ktoś może przywrócić plac Defilad miastu, to właśnie oni. Możecie się o tym przekonać, zaglądając w październiku na Pańską 3 lub biorąc udział w innych festiwalowych wydarzeniach. Będziemy o nich informować na tvnwarszawa.pl.
Christian Kerez: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Efekt trudnej współpracy
3,5 roku pracy nad projektem obfitowało w trudne momenty. Nie brakowało takich, gdy negocjacje między miastem a architektem były bliskie zerwania. Dziś obie strony wspominają to już raczej ze spokojem.
- Współpraca z Warszawą była trudna, ale twórcza. Trudności przy tak dużym projekcie to nic nadzwyczajnego - mówił w czerwcu Kerez. I choć szwajcarski architekt nie lubi wizualizacji, a pracować woli na modelach, to na potrzeby prezentacji projektu przygotował komputerowe animacje. Czy w ten sposób udało mu się oswoić wizerunek zimnej budowli, który dominował na wcześniejszych obrazkach? Oceńcie sami, zaglądając do pasażu na tyłach domu meblowego "Emilia" przy ulicy Pańskiej. Od 1 do 31 października będzie tu można poznać szczegóły projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Muzeum otwarte na warszawiaków
Z jego pierwotnej koncepcji pozostała potężna sylwetka i przeszklony parter, dzięki któremu olbrzymia betonowa bryła będzie sprawiać wrażenie unoszącej się nad powierzchnią placu Defilad. Placu, który ma się wreszcie stać prawdziwą przestrzenią miejską, tętniącą życiem przez całą dobę. Warszawiaków mają tu przyciągnąć nie tylko muzeum i działający w tym samym gmachu Teatr Rozmaitości, ale też kawiarnia, biblioteka, audytoria i sala koncertowa.
- Budynek całkowicie zmieni to miejsce. Będzie je ożywiał przez całą dobę - zapowiadają wspólnie jego przyszli użytkownicy.
Czy to w ogóle może się udać? Załoga Muzeum Sztuki Nowoczesnej ożywiła już pawilon meblowy "Emilia" - na inaugurację poprzedniej edycji festiwalu i towarzyszącą jej wystawę przyszły tłumy. Ze swojej tymczasowej siedziby uczynili miejsce ważnych dyskusji o Warszawie. Jeśli ktoś może przywrócić plac Defilad miastu, to właśnie oni. Możecie się o tym przekonać, zaglądając w październiku na Pańską 3 lub biorąc udział w innych festiwalowych wydarzeniach. Będziemy o nich informować na tvnwarszawa.pl.
Christian Kerez: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
27 września 2010
Warszawa w budowie na Twoim ajfonie
Dla warszawskich geeków - pozycja obowiązkowa!
Jeśli macie ajfona i interesujecie się festiwalem "Warszawa w budowie", to Muzeum Sztuki Nowoczesnej ma dla Was niespodziankę - aplikację z dostępem do aktualności, programu i festiwalowego bloga. Można ją znaleźć na przykład tu, można też w telefonie, wpisując do wyszukiwarki hasło "muzeum" lub "warszawa". Niestety, nie ma w niej kalendarium wydarzeń, ale tak czy owak bardzo fajna inicjatywa (której kibicowałem od samego początku).
Jeśli macie ajfona i interesujecie się festiwalem "Warszawa w budowie", to Muzeum Sztuki Nowoczesnej ma dla Was niespodziankę - aplikację z dostępem do aktualności, programu i festiwalowego bloga. Można ją znaleźć na przykład tu, można też w telefonie, wpisując do wyszukiwarki hasło "muzeum" lub "warszawa". Niestety, nie ma w niej kalendarium wydarzeń, ale tak czy owak bardzo fajna inicjatywa (której kibicowałem od samego początku).
Warszawa w Budowie 2
W piątek rusza druga edycja festiwalu "Warszawa w budowie". W zeszłym roku była to bardzo fajna, ale jednak dość hermetyczna impreza odbywająca się głównie w tymczasowej siedzibie muzeum. W między czasie był jednak warszawsko-berliński festiwal "Promised City", który pokazał, jak wielkie jest w stolicy pole do działań w przestrzeni miejskiej. "Warszawa w budowie 2" będzie więc wychodzić z muzeum do miasta - będą wycieczki, wystawy w przestrzeni miejskiej, ale nie zabraknie też warsztatów i dyskusji.
TVN Warszawa jest patronem medialnym tego festiwalu. Będziemy informować o najciekawszych wydarzeniach, relacjonować najgorętsze dyskusje. Na moim blogu też będą się pojawiać informacje o tym, co uznam za warte uwagi. Póki co zachęcam do zapoznania się ze szczegółowym programem na stronie festiwalu. Zrobiłem też kalendarz Google - jeśli ktoś używa, to proszę skorzystać, postaram się, by był cały czas aktualny.
TVN Warszawa jest patronem medialnym tego festiwalu. Będziemy informować o najciekawszych wydarzeniach, relacjonować najgorętsze dyskusje. Na moim blogu też będą się pojawiać informacje o tym, co uznam za warte uwagi. Póki co zachęcam do zapoznania się ze szczegółowym programem na stronie festiwalu. Zrobiłem też kalendarz Google - jeśli ktoś używa, to proszę skorzystać, postaram się, by był cały czas aktualny.
Ciekawie zapowiadają się szczególnie wycieczki po znanych (bazary, fortyfikacje, stacje kolejowe, Ursynów) i nieznanych (elektrociepłownie, Stadion Narodowy, pracownie architektoniczne) miejscach. Nie zabraknie też spotkań i dyskusji - będzie m.in. sprawdzony w zeszłym roku Departament Propozycji no i chyba największy przebój, czyli wykład Kazuyo Sejimy, kuratorki tegorocznego biennale w Wenecji i laureatki nagrody Pritzkera (przy okazji deklaracja: odmawiam pisania o tej nagrodzenie "architektoniczny Nobel" - ileż można tę kalkę powtarzać?). To już 12 października w hotelu Europejskim.
17 czerwca 2010
Ostateczny projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej
Rano na kawę, w dzień do biblioteki, a wieczorem na wystawę, przedstawienie lub koncert będzie można przyjść do gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Teatru Rozmaitości przy placu Defilad. Christian Kerez przedstawił ostateczny projekt budynku.
- Budynek całkowicie zmieni to miejsce. Będzie je ożywiał przez całą dobę - zapowiadają wspólnie jego przyszli użytkownicy. Muzeum i teatr wprowadzą się na plac Defilad w 2014 roku. W czwartek, na XXX piętrze Pałacu Kultury zaprezentowano projekt ich przyszłej siedziby. Czym różni się od konkursowej koncepcji, którą poznaliśmy bez mała 3,5 roku temu?
Muzeum razem z teatrem
Po pierwsze, budynek będzie miał dwa, a nie - jak wcześniej zakładano - trzy piętra. Dwa kolejne - z parkingiem, magazynami i rampą rozładunkową - znajdą się pod ziemią. Elewacja, choć wciąż niezwykle prosta i oszczędna, zyskała charakterystyczne łuki łagodnie schodzące do ziemi, a charakterystyczne fale na dachu zmieniły kierunek o 90 stopni. - Z początkowej koncepcji pozostała potężna sylwetka budynku i przeszklony parter, który będzie otwarty ze wszystkich stron - przypomina Kerez.
Ten parter ma się stać centrum życia kulturalnego Warszawy. Od strony nowego, mniejszego ale wciąż potężnego placu Defilad pojawi kawiarnia z ogródkami. Tu będzie też jedno z wejść do głównego holu muzeum. Ale do wnętrza budynku dostać będzie się można z każdej strony. Wspólna przestrzeń połączy muzeum z teatrem, który zajmie północną część budynku, od strony parku Świętokrzyskiego.
Teatr Rozmaitości dostanie do swojej dyspozycji dwie sceny. - To będzie nowoczesna, bardzo elastyczna przestrzeń, którą będzie można dostosować do potrzeb każdego przedstawienia. Jedynym ograniczeniem będzie wyobraźnia reżysera i scenografa - cieszy się Tomasz Janowski z Teatru Rozmaitości.
Na parterze będą też audytoria i sala koncertowa. Z holu, szerokimi schodami wejdziemy na pierwsze piętro, wprost do największej sali muzeum. O tym, jak wielka będzie to przestrzeń przekonują nowe wizualizacje - na jednej z nich widać m.in. gigantyczne pająki Louise Bourgeois, pracę Magdaleny Abakanowicz, a także wagon kolejowy, szkielet wieloryba i myśliwiec F 16 (to aluzje do prac Roberta Kuśmirowskiego, Gabriela Orozco i Christopha Büechela). - Na wizualizacji są rzeczywiście po to, by pokazać, jakie możliwości stworzy muzeum to niezwykłe wnętrze - mówi dyrektor MSN Joanna Mytkowska.
Pozostałą część górnej kondygnacji wypełnią mniejsza pomieszczenia wystawiennicze oraz część edukacyjna z biblioteką, z której będzie się roztaczać widok na plac Defilad. - Chcemy, by ten budynek stał się centrum kultury. Miejscem, które będzie przyciągało warszawiaków - tłumaczy Mytkowska. Na nowych wizualizacjach widać, że wciąganiu widzów do wnętrza budynku sprzyjać będą podcienie parteru. Skalą przypominające podcienie Domów Towarowych Centrum stworzą też nową pierzeję ulicy Marszałkowskiej.
Architekt poszedł na kompromisy
- Plac Defilad zrobił na mnie ogromne wrażenie. 10 tysięcy metrów wolnej przestrzeni w centrum miasta, to nie zdarza się często - wspomina Kerez. - Chciałem stworzyć budynek, który będzie mocny akcentem, ale zarazem zachowa skalę placu. Dlatego postanowiłem przenieść ekspozycję wyżej, a parter ukształtować tak, by pozostał zadaszonym przedłużeniem placu - tłumaczy. I dodaje, że końcowy projekt bardzo mu się podoba: - Współpraca z Warszawą była trudna, ale twórcza. Trudności przy tak dużym projekcie to nic nadzwyczajnego.
Zapytany, czy chciałby tu jeszcze coś projektować odpowiada dyplomatycznie: - Na razie całą uwagę skupiam na projekcie muzeum. To ogromne wyzwanie i być może jedyna szansa w moim życiu na zbudowanie czegoś tak dużego i tak ważnego - mówi architekt.
Kerez poszedł na jeszcze jeden kompromis. Choć nie lubi wizualizacji, a pracować woli na modelach, na potrzeby czwartkowej prezentacji przygotował nawet animacje. Podkreślona zieleń parku Świętokrzyskiego, przeszklone i rozświetlone partery i spektakularne wnętrza oswajają wizerunek zimnej budowli, który dominował na wcześniejszych obrazkach.
3 lata budowy
Budynek ma być gotowy w 2014 roku. Inwestor - Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta - musi teraz wystąpić o pozwolenie na budowę, a z wydanym dokumentem będzie mógł ogłosić przetarg na wykonawcę. - Mam nadzieję, że uda się go rozstrzygnąć na przełomie 2011 i 2012 roku. Wtedy budowa mogłaby się zacząć zaraz po zakończeniu Euro 2012 - planuje Paweł Barański, szef SZRM.
Nie wiadomo natomiast, ile będzie kosztować muzeum. - Na pewno więcej, niż zakładaliśmy początkowo - przyznają urzędnicy. Na czwartkowej konferencji minister kultury Bogdan Zdrojewski zapewnił jednak, że pieniędzy nie zabraknie. - Ten projekt to element nadrabiania 60-letnich za zaległości wobec często lekceważonej sztuki współczesnej - podkreślił.
Muzeum razem z teatrem
Po pierwsze, budynek będzie miał dwa, a nie - jak wcześniej zakładano - trzy piętra. Dwa kolejne - z parkingiem, magazynami i rampą rozładunkową - znajdą się pod ziemią. Elewacja, choć wciąż niezwykle prosta i oszczędna, zyskała charakterystyczne łuki łagodnie schodzące do ziemi, a charakterystyczne fale na dachu zmieniły kierunek o 90 stopni. - Z początkowej koncepcji pozostała potężna sylwetka budynku i przeszklony parter, który będzie otwarty ze wszystkich stron - przypomina Kerez.
Ten parter ma się stać centrum życia kulturalnego Warszawy. Od strony nowego, mniejszego ale wciąż potężnego placu Defilad pojawi kawiarnia z ogródkami. Tu będzie też jedno z wejść do głównego holu muzeum. Ale do wnętrza budynku dostać będzie się można z każdej strony. Wspólna przestrzeń połączy muzeum z teatrem, który zajmie północną część budynku, od strony parku Świętokrzyskiego.
Teatr Rozmaitości dostanie do swojej dyspozycji dwie sceny. - To będzie nowoczesna, bardzo elastyczna przestrzeń, którą będzie można dostosować do potrzeb każdego przedstawienia. Jedynym ograniczeniem będzie wyobraźnia reżysera i scenografa - cieszy się Tomasz Janowski z Teatru Rozmaitości.
Na parterze będą też audytoria i sala koncertowa. Z holu, szerokimi schodami wejdziemy na pierwsze piętro, wprost do największej sali muzeum. O tym, jak wielka będzie to przestrzeń przekonują nowe wizualizacje - na jednej z nich widać m.in. gigantyczne pająki Louise Bourgeois, pracę Magdaleny Abakanowicz, a także wagon kolejowy, szkielet wieloryba i myśliwiec F 16 (to aluzje do prac Roberta Kuśmirowskiego, Gabriela Orozco i Christopha Büechela). - Na wizualizacji są rzeczywiście po to, by pokazać, jakie możliwości stworzy muzeum to niezwykłe wnętrze - mówi dyrektor MSN Joanna Mytkowska.
Pozostałą część górnej kondygnacji wypełnią mniejsza pomieszczenia wystawiennicze oraz część edukacyjna z biblioteką, z której będzie się roztaczać widok na plac Defilad. - Chcemy, by ten budynek stał się centrum kultury. Miejscem, które będzie przyciągało warszawiaków - tłumaczy Mytkowska. Na nowych wizualizacjach widać, że wciąganiu widzów do wnętrza budynku sprzyjać będą podcienie parteru. Skalą przypominające podcienie Domów Towarowych Centrum stworzą też nową pierzeję ulicy Marszałkowskiej.
Architekt poszedł na kompromisy
- Plac Defilad zrobił na mnie ogromne wrażenie. 10 tysięcy metrów wolnej przestrzeni w centrum miasta, to nie zdarza się często - wspomina Kerez. - Chciałem stworzyć budynek, który będzie mocny akcentem, ale zarazem zachowa skalę placu. Dlatego postanowiłem przenieść ekspozycję wyżej, a parter ukształtować tak, by pozostał zadaszonym przedłużeniem placu - tłumaczy. I dodaje, że końcowy projekt bardzo mu się podoba: - Współpraca z Warszawą była trudna, ale twórcza. Trudności przy tak dużym projekcie to nic nadzwyczajnego.
Zapytany, czy chciałby tu jeszcze coś projektować odpowiada dyplomatycznie: - Na razie całą uwagę skupiam na projekcie muzeum. To ogromne wyzwanie i być może jedyna szansa w moim życiu na zbudowanie czegoś tak dużego i tak ważnego - mówi architekt.
Kerez poszedł na jeszcze jeden kompromis. Choć nie lubi wizualizacji, a pracować woli na modelach, na potrzeby czwartkowej prezentacji przygotował nawet animacje. Podkreślona zieleń parku Świętokrzyskiego, przeszklone i rozświetlone partery i spektakularne wnętrza oswajają wizerunek zimnej budowli, który dominował na wcześniejszych obrazkach.
3 lata budowy
Budynek ma być gotowy w 2014 roku. Inwestor - Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta - musi teraz wystąpić o pozwolenie na budowę, a z wydanym dokumentem będzie mógł ogłosić przetarg na wykonawcę. - Mam nadzieję, że uda się go rozstrzygnąć na przełomie 2011 i 2012 roku. Wtedy budowa mogłaby się zacząć zaraz po zakończeniu Euro 2012 - planuje Paweł Barański, szef SZRM.
Nie wiadomo natomiast, ile będzie kosztować muzeum. - Na pewno więcej, niż zakładaliśmy początkowo - przyznają urzędnicy. Na czwartkowej konferencji minister kultury Bogdan Zdrojewski zapewnił jednak, że pieniędzy nie zabraknie. - Ten projekt to element nadrabiania 60-letnich za zaległości wobec często lekceważonej sztuki współczesnej - podkreślił.
Udało się! Po 3,5 roku negocjacji i prac projektowych mamy wreszcie ostateczną wizję Muzeum Sztuki Nowoczesnej. A właściwie Centrum Sztuki Współczesnej, jak uparcie miasto nazywa budynek, w którym znajdą się dwie instytucje: MSN i Teatr Rozmaitości.
Mniejsza o zabiegi formalne - ważniejsze jest to, że udało się ten projekt doprowadzić do końca, choć po drodze nie brakowało momentów, w których wydawało się, że zabraknie woli i determinacji. Nie zabrakło, a MSN zdążyło już kilka razy udowodniło, że jest instytucją potrzebną temu miastu i że potrafi przyciągnąć do siebie masową publiczność. Utrącenie tej inwestycji zabiłoby także instytucję.
Sam budynek zmienił się znacznie. W moim odczuciu są to zmiany na lepsze. Bryła zachowuje wszystkie atuty pierwotnej koncepcji - prostotę i wynikająca z brutalnej estetyki siłę pozwalającą jej mierzyć się z sąsiadem w postaci PKiN. Zachowała też lekkość, którą bardzo słabo pokazywały pierwsze wizualizacje, a którą widać dobrze na nowych, poprawionych, kolorowych, tak mocno kontrastujących ze stylem Kereza. Jednocześnie budynek zyskał ciekawy program funkcjonalny z mocnym akcentem formalnym na początku (schody prowadzące do katedralnej sali przez wąską szparę w podłodze). Do tego transparentne i niemal delikatne powiązanie budynku z otoczeniem, ciekawa gra naturalnego światła, a wewnątrz biblioteka, księgarnia, kawiarnia i teatr. To naprawdę może być żywe miejsce. No i te łuki, jakby znajome, kojarzące się z dworcem Centralnym, ikoniczne, warszawskie...
Czekając na początek konferencji stałem na schodach PKiN i zastanawiałem się, gdzie tu można pójść na kawę. Szkoda, że najbardziej oczywista odpowiedź będzie prawdziwa dopiero za cztery lata, ale patrząc na resztki hali KDT i wizualizacje MSN nie sposób się nie cieszyć.
Mniejsza o zabiegi formalne - ważniejsze jest to, że udało się ten projekt doprowadzić do końca, choć po drodze nie brakowało momentów, w których wydawało się, że zabraknie woli i determinacji. Nie zabrakło, a MSN zdążyło już kilka razy udowodniło, że jest instytucją potrzebną temu miastu i że potrafi przyciągnąć do siebie masową publiczność. Utrącenie tej inwestycji zabiłoby także instytucję.
Sam budynek zmienił się znacznie. W moim odczuciu są to zmiany na lepsze. Bryła zachowuje wszystkie atuty pierwotnej koncepcji - prostotę i wynikająca z brutalnej estetyki siłę pozwalającą jej mierzyć się z sąsiadem w postaci PKiN. Zachowała też lekkość, którą bardzo słabo pokazywały pierwsze wizualizacje, a którą widać dobrze na nowych, poprawionych, kolorowych, tak mocno kontrastujących ze stylem Kereza. Jednocześnie budynek zyskał ciekawy program funkcjonalny z mocnym akcentem formalnym na początku (schody prowadzące do katedralnej sali przez wąską szparę w podłodze). Do tego transparentne i niemal delikatne powiązanie budynku z otoczeniem, ciekawa gra naturalnego światła, a wewnątrz biblioteka, księgarnia, kawiarnia i teatr. To naprawdę może być żywe miejsce. No i te łuki, jakby znajome, kojarzące się z dworcem Centralnym, ikoniczne, warszawskie...
Czekając na początek konferencji stałem na schodach PKiN i zastanawiałem się, gdzie tu można pójść na kawę. Szkoda, że najbardziej oczywista odpowiedź będzie prawdziwa dopiero za cztery lata, ale patrząc na resztki hali KDT i wizualizacje MSN nie sposób się nie cieszyć.
Więcej na ten temat:
- Kovala: Muzeum i teatr
- Michał Wojtczuk, "Gazeta Stołeczna": Tak będzie wyglądało Muzeum Sztuki Nowoczesnej
- "Muzeum już żyje... w komiksie Trusta"
03 lutego 2009
Sojusz taktyczny na placu Defilad
Dzień wczorajszy przyniósł dwa ciekawe wydarzenia. Z pozoru łączy je tylko lokalizacja. Tylko i aż - lokalizacja jest bowiem delikatna i newralgiczna. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.
W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.
Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).
I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?
Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.
Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.
Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.
Więcej na ten temat:
W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.
Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).
I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?
Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.
Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.
Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.
Więcej na ten temat:
- MSN: Kompromis o krok bliżej [tvnwarszawa.pl]
- Kultura ofiarą Kryzysu [tvnwarszawa.pl]
- Plac Defilad na rozdrożu [Polska The Times]
- Miasto ratuje Muzeum Warszawskiej Pragi [Gazeta Stołeczna]
- Będzie teatr w MSN [Gazeta Stołeczna]
- Wyczarowali 30 milionów złotych? [hgw-wtach.pl]
Artykuł opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl.
21 stycznia 2009
Niech zarasta centrum miasta
Debata o przyszłości Placu Defilad nie zwalnia tempa. A nawet, jeśli zwalnia, to zawsze znajdzie się ktoś z własnym pomysłem, raz lepszym raz gorszym.
A jak już się pojawi, to media chętnie poświęcą mu uwagę. I tym razem nie krytykuję wcale "Gazety Stołecznej", która właśnie wyciągnęła nowy pomysł. Tu od przybytku głowa może boleć, ale głosów w tym sporze nigdy za wiele.
Opisywać tej historii nie będę - proszę kilknąć w powyższy link i samemu zapoznać się ze szczegółami pomysłu Krzysztofa Nowaka, architekta z USA. Pomysł, by na miejscu pl. Defilad zrobić park nie jest nowy - rzucał go kiedyś minister Radek Sikorski, rzucaliśmy go i my w redakcjach. Ale raczej w żartach.
Tymczasem to, co zaproponował pan Nowak jest całkiem poważną koncepcją. W detalach można się oczywiście przyczepić do kilku rozwiązań (ja na przykład jestem stanowczo przeciwny, by Pałacowi Kultury cokolwiek odcinać bądź doklejać), ale sama idea - może po części dzięki ładnym planszom, które niestety dostępne są tylko w powyższej wersji, z autorem w roli głównej - całkiem odświeżająca.
Mam w tym momencie spory dylemat, bo od samego początku broniłem projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej m.in. z takiej pozycji, że jak już się zrobiło tak wielki konkurs, to nie można się błaźnić wycofując z niego post factum. Ale muszę przyznać, że pomysł z parkiem jest w swojej odwadze, szaleństwie i prostocie zarazem na tyle intrygujący, że gdzieś tam powróciła myśl, że może jednak wszystko to jeszcze raz warto przemyśleć?
Wiem, 20 lat, dziura zamiast centrum miasta, syf, który zobaczą kibice w 2012 roku. Wszystkie te argumenty znam na pamięć, bo sam mieliłem je na wszystkie strony. Wiem. Ale patrzę na te wizualizację i czuję, że to by mogło zagrać, że to mogłoby się okazać najlepszą odpowiedzią na dominację Pałacu Kultury - fizyczną i symboliczną, że to mogłoby rozsławić Warszawę na świecie.
Tak, jest to do pewnego stopnia kopia Central Parku, ale czemu nie kopiować rozwiązań, które się sprawdziły? - Bo działki w centrum są zbyt drogie - odpowie pewnie Hanna Gronkiewicz Waltz, która już od dawna zapowiada, że raczej zmniejszy park od strony ul. Świętokrzyskiej, niż cokolwiek do niego doda. A tu pan Nowak proponuje tyle zieleni. Mrzonka, ale za to jakże inspirująca.
Stwierdzam to z całą mocą: podoba mi się pomysł parku przed PKiN.
Raz jeszcze zadaję więc sobie w tym miejscu pytanie, czy może jednak nie czas podejść do sprawy od zera, to jest ogłosić wielki, międzynarodowy konkurs na projekt otoczenia PKiN?
Obawiam się jednak, że w praktyce wyszło by jak zawsze - wizualizacje koncepcji byłyby piękne, a potem i tak procedura uchwalania planu zniweczyłaby to całe piękno, PKP nie chciałoby się porozumieć z miastem w sprawie budowania nad tunelem średnicowym, a miasto i tak nie uporałoby się z roszczeniami, scaleniami, parcelacjami i wszystkim tym, co jest niezbędne, by ktoś w ogóle chciał budować na tym terenie.
Nie wierzę więc ani w konkurs, ani w plany. Wierzę, że pod PKiN jest jakiś czakram ze złą energią, który na zawsze uniemożliwi budowę czegokolwiek w tym miejscu. Jestem pewien, że Pałac skończy tak, jak na pamiętnej okładce magazynu Focus, co do pewnego stopnia będzie realizacją pomysłu pana Nowaka.
PS: Ta notka też by się nadawała do akcji GTWb "Powrót do przeszłości", bo akurat temat pl. Defilad to wieczne powroty tego samego.
A jak już się pojawi, to media chętnie poświęcą mu uwagę. I tym razem nie krytykuję wcale "Gazety Stołecznej", która właśnie wyciągnęła nowy pomysł. Tu od przybytku głowa może boleć, ale głosów w tym sporze nigdy za wiele.
Opisywać tej historii nie będę - proszę kilknąć w powyższy link i samemu zapoznać się ze szczegółami pomysłu Krzysztofa Nowaka, architekta z USA. Pomysł, by na miejscu pl. Defilad zrobić park nie jest nowy - rzucał go kiedyś minister Radek Sikorski, rzucaliśmy go i my w redakcjach. Ale raczej w żartach.
Tymczasem to, co zaproponował pan Nowak jest całkiem poważną koncepcją. W detalach można się oczywiście przyczepić do kilku rozwiązań (ja na przykład jestem stanowczo przeciwny, by Pałacowi Kultury cokolwiek odcinać bądź doklejać), ale sama idea - może po części dzięki ładnym planszom, które niestety dostępne są tylko w powyższej wersji, z autorem w roli głównej - całkiem odświeżająca.
Mam w tym momencie spory dylemat, bo od samego początku broniłem projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej m.in. z takiej pozycji, że jak już się zrobiło tak wielki konkurs, to nie można się błaźnić wycofując z niego post factum. Ale muszę przyznać, że pomysł z parkiem jest w swojej odwadze, szaleństwie i prostocie zarazem na tyle intrygujący, że gdzieś tam powróciła myśl, że może jednak wszystko to jeszcze raz warto przemyśleć?
Wiem, 20 lat, dziura zamiast centrum miasta, syf, który zobaczą kibice w 2012 roku. Wszystkie te argumenty znam na pamięć, bo sam mieliłem je na wszystkie strony. Wiem. Ale patrzę na te wizualizację i czuję, że to by mogło zagrać, że to mogłoby się okazać najlepszą odpowiedzią na dominację Pałacu Kultury - fizyczną i symboliczną, że to mogłoby rozsławić Warszawę na świecie.
Tak, jest to do pewnego stopnia kopia Central Parku, ale czemu nie kopiować rozwiązań, które się sprawdziły? - Bo działki w centrum są zbyt drogie - odpowie pewnie Hanna Gronkiewicz Waltz, która już od dawna zapowiada, że raczej zmniejszy park od strony ul. Świętokrzyskiej, niż cokolwiek do niego doda. A tu pan Nowak proponuje tyle zieleni. Mrzonka, ale za to jakże inspirująca.
Stwierdzam to z całą mocą: podoba mi się pomysł parku przed PKiN.
Raz jeszcze zadaję więc sobie w tym miejscu pytanie, czy może jednak nie czas podejść do sprawy od zera, to jest ogłosić wielki, międzynarodowy konkurs na projekt otoczenia PKiN?
Obawiam się jednak, że w praktyce wyszło by jak zawsze - wizualizacje koncepcji byłyby piękne, a potem i tak procedura uchwalania planu zniweczyłaby to całe piękno, PKP nie chciałoby się porozumieć z miastem w sprawie budowania nad tunelem średnicowym, a miasto i tak nie uporałoby się z roszczeniami, scaleniami, parcelacjami i wszystkim tym, co jest niezbędne, by ktoś w ogóle chciał budować na tym terenie.
Nie wierzę więc ani w konkurs, ani w plany. Wierzę, że pod PKiN jest jakiś czakram ze złą energią, który na zawsze uniemożliwi budowę czegokolwiek w tym miejscu. Jestem pewien, że Pałac skończy tak, jak na pamiętnej okładce magazynu Focus, co do pewnego stopnia będzie realizacją pomysłu pana Nowaka.
PS: Ta notka też by się nadawała do akcji GTWb "Powrót do przeszłości", bo akurat temat pl. Defilad to wieczne powroty tego samego.
Zdjęcia:
Pan Nowak z obrazkami - Bartek Bobkowski / Agencja Gazeta
okładka Focusa - wiezowce.blox.pl
Pan Nowak z obrazkami - Bartek Bobkowski / Agencja Gazeta
okładka Focusa - wiezowce.blox.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)
©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.