27 kwietnia 2007

Miłego weekendu

Nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda - jadę na urlop. Tak się z tego powodu wzruszyłem, że zacząłem oglądać zdjęcia z zeszłorocznego wypadu do Pragi (m.in. tu i tu, jeśli ktoś jest zainteresowany). I znalazłem jeszcze jedno - naprawdę - zrobiłem je rok temu:


No to do zobaczenia za kilka dni :)

24 kwietnia 2007

Bomba z opóźnionym zapłonem

Społeczna bomba z opóźnionym zapłonem weszła w ostatnią fazę odliczania. 30 czerwca "Jarmark Europa" musi zostać zamknięty - ogłosił wczoraj przedstawiciel Centralnego Ośrodka Sportu zaskakując tym zarówno kupców, jak i władze Warszawy.

Na początek wyjaśnienie - w przeciwieństwie do wielu internautów i niektórych dziennikarzy używam w stosunku do pracowników Jarmarku Europa określenia kupcy a nie handlarze. Nie dlatego, że się z nimi utożsamiam czy solidaryzuję z ich sprawą - po prostu nie widzę powodów, by używać określenia pejoratywnego.

Jestem oczywiście za tym, by bazar zlikwidować i cieszę się, że Euro jest pretekstem do rozwiązania tej sprawy. Sprawy, którą przez lata hodowały wspólnie władze Warszawy i rząd, do którego należy ten teren.

W kampanii wyborczej kandydaci na prezydenta stolicy zapowiadali, że zajmą się kupcami. I bardzo dobrze - większość kupców to mieszkańcy stolicy, którzy tu pracują, mieszkają i last but not least płacą tu podatki. Mówię oczywiście nie o tych, którzy handlują pirackimi płytami i kradzionymi komórkami. A tych zjawisk od stadionu - wbrew temu, co mówią uczciwi kupcy - oddzielić się nie da. To właśnie kumulacja handlu bazarowego w jednym miejscu doprowadziła do tego, że swoją oazę znalazły tam także zjawiska patologiczne.

Kupcy mówią: tu powinien zostać handel, nigdzie w Europie nie buduje się stadionów w centrum. To prawda - stadion Olimpijski w Berlinie czy londyńskie Wembley nie stoją w City, tylko dobrych kilka stacji metra czy kolei od ścisłego centrum. Ale też nie stoją na obrzeżach, takich jak warszawska Białołęka, gdzie stadion widzieliby kupcy. Poza tym to, że tak robi się na świecie, nie oznacza że w realiach warszawskiej Pragi nie warto zrobić inaczej - ja uważam, że właśnie bliska Praga jest odpowiednikiem lokalizacji takich, jak w Londynie czy Berlinie. Tylko tu można mówić o sensownej infrastrukturze, tylko tu da się ją szybko stworzyć. Nie ma się co spierać o to, gdzie stadion mógłby powstać - nie ma na to czasu.

Dziki handel w blaszanych budach musi zniknąć z tego miejsca i z tym kupcy będą się musieli pogodzić, ale bez awantur się nie obejdzie. To, że pracują tam przez 17 lat nie oznacza wprawdzie, że coś im się należy. Ale to miasto i rząd przez cały ten czas tolerowały półdziki, szemrany bazar w tym miejscu cały czas nic z nim nie robiąc. Dzisiejsze roszczenia kupców to efekt tolerancji dla tego półanarchistycznego tworu.

Kupcy chcą więc ugrać coś dla siebie. 30-letnią dzierżawę atrakcyjnej działki lub wręcz jej własność. To nierealne - analogiczna umowa z kupcami z placu Defilad właśnie została podważona i pewnie nigdy nie zostanie zrealizowana. Przykład tureckiego centrum Maximus jest nieadekwatny, bo tam działkę po prostu kupiono. Skoro więc kupcy - jak sami twierdzą - są drugim po Orlenie przedsiębiorstwem w Polsce, powinni kupić działkę i zbudować tam sensowny obiekt. I to jest zadanie dla miasta i rządu - znaleźć taką działkę i od razu przygotować dla niej warunki zabudowy, które umożliwią budowę, ale zapobiegną powstaniu kolejnej rodzącej patologię prowizorce. A nie proponować puste pole.

To będzie pierwszy i najtrudniejszy sprawdzian dla komitetu organizującego Euro 2012 w Polsce. Jeśli to się uda - uwierzę, że uda się wszystko inne.

Ale trzeba to powiedzieć wprost: kupcy ze stadionu będą musieli opuścić bazar i zainwestować w nowe miejsca pracy. I nikt - ani rząd, ani miasto - nie może im tego finansować czy dotować. Muszą sobie poradzić sami i na pewno im się uda, skoro przez tyle lat borykali się z realiami wolnego rynku na najbardziej elementarnym poziomie. Dlaczego nie mieliby sobie poradzić z poważniejszym wyzwaniem? Muszą to potraktować jako szansę. Kategorycznie sprzeciwiam się jednak temu, by wspierać ich z publicznych środków. Bo idąc tym tropem każdemu warszawiakowi powinno się sfinansować zakup mieszkania tylko dlatego, że mieszka tu i płaci podatki od dawna. Bez komuny, bez populizmu bardzo proszę!

Kto będzie miał odwagę powiedzieć to kupcom? Na razie COS powiedział im tylko pierwsze zdanie - na polecenie rządu, jak sądzę, z dnia na dzień uciął spekulacje o tym, czy można przedłużać handel w tym miejscu. Rząd chciał pewnie pokazać, że zdecydowanie zajął się Euro. Ale teraz nie może zostawić miasta z problemem kupców, bo nie samo miasto ten problem wytworzyło.

A decyzję COS popieram - wyobrażam sobie, że im wcześniej zacznie się kupców stawiać wobec pewnych faktów, tym szybciej uda się wyegzekwować to, co nieuchronne. Handel do ostatniej chwili, gdy pod stadionem staną maszyny budowlane oznaczałby jedno - w tej ostatniej chwili kupcy powiedzieli by no pasaran i zaszantażowali cały kraj groźbą zablokowania Euro jako takiego. A tak dojdzie do tego rok wcześniej. I, jak znam życie, i tak do samego końca będzie walka, bijatyki z policją i przykuwanie się do blaszanych budek. Nie zazdroszczę rządzącym, którzy będą musieli połączyć determinację z dużym wyczuciem - przecież nie wyślą na stadion wojska, bo, pomijając wszystko inne, UEFA od razu odbierze nam Euro.

Popieram więc COS i rząd, rozumiem, że miasto jest w trudnej sytuacji i mówię: odpowiedzią jest szybka, zdecydowana decyzja - prawo pierwokupu (tyle miasto może kupcom dać, nie więcej) do działki takiej, jak ta przy dworcu wschodnim (w gestii PKP, ale i to pod pretekstem Euro da się załatwić, jak sądzę). Na to, by pod pretekstem starań o Euro coś komuś dawać w prezencie się po prostu nie godzę.

20 kwietnia 2007

Euro na wesoło

Jednym z niezaprzeczalnych uroków mojej pracy są te dni, kiedy odwiedza nas Pan Humorek. A że powodów do śmiechu warszawska rzeczywistość dostarcza co krok, odwiedza nas często. Wczoraj mnie to ominęło, bo pracowałem w domowym zaciszu. Sądząc po tym, co znalazłem dziś w redakcji, musiało być wesoło.

Przodował TW Saneczkarz, mistrz ciętej riposty i prześmiewczej kreski. Na początek uraczył nas wstępnym projektem maskotki Euro 2012. Gdybym był naczelnym puściłbym to do gazety. I pewnie dlatego nie jestem, jak czujnie zauważył inny kolega w innym kontekście.

Nie znającym warszawskich klimatów czytelnikom wyjaśniam, kim jest Uwak. Uwak to obywatel Wietnamu, który o godzinie 5 nad ranem wózkiem podobnym do tego z rysunku rozwozi towar po Stadionie Narodowym, tj. Dziesięciolecie zwanym też tu i ówdzie Stadionem Przyjaźni Polsko-Wietnamskiej. Miejska legenda mówi, że nazwa wzięła się stąd, że ciągnąc ciężki wózek mówią do napotkanych przechodniów "U-wag, u-wag!".

Potem zaś powstała lista najpilniejszych inwestycji związanych z Euro:

PLAN EUROPARAFIADY 2012 (zwanej Mistrzostwami Europy Polska - Ukraina)
  1. Budowa Świątyni Opatrzności
  2. Budowa Kościoła Sportowego na Polu Mokotowskim
  3. Budowa Kościoła i Sanktuarium pw. Księży Sportowców Męczenników na terenie splantowanego Parku Ujazdowskiego
  4. Budowa Świątyni Najświętszej Pocieszycielki Narodu Polskiego Odwiecznego Moralnego Zwycięzcy ma terenie odzyskanym po wyburzeniu Pałacu Kultury i Nauki
  5. Budowa Pomników Jana Pawła II Piłkarza Wszechczasów we wszystkich 16 miastach wojewódzkich
  6. Budowa Stadionu Parafialnego im. Jana Pawła II w Licheniu
  7. Budowa Stadionu Narodowego im. Jana Pawła II wraz z lotniskiem międzynarodowym im. Jana Pawła II we Włoszczowej
  8. Budowa Stadionu Dziękczynnego im. Jana Pawła II w Wadowicach
  9. Budowa Stadionu Wotywnego im. Jana Pawła II na miejscu osuszonego jeziora Wigry przy klasztorze Kamedułów.
  10. Rewitalizacja Stadionu X-Lecia w Warszawie wraz z nadaniem mu imienia Jana Pawła II i przekształcenie Jarmarku Europa w wioskę olimpijską z obsługą wietnamsko-murzyńską połączone z ochrzczeniem i zlustrowaniem ich wszystkich w trybie pilnym
  11. Rewitalizacja nawierzchni dróg tam gdzie to będzie potrzebne, za pomocą suchej masy bitumicznej i gumiaków*.
  12. Szczęść Boże!
* I tu znów niezbędne jest wyjaśnienie - to niestety nie jest żart. Jak przystało na bacznie obserwujących rzeczywistość dziennikarzy kilka razy zauważyliśmy już, że tak właśnie łata się w Warszawie dziury w jezdni: szufla gorącej masy i udeptywanie kaloszami. Nic nie przesadzamy - XXI wiek!

Zupełnie poza redakcją wybór UEFA celnie skomentował Korespondent w Berlinie.

Na koniec zaś żart branżowy, z Euro nie związany. Obowiązkiem dyżurnego dziennikarza jest - nie tylko u nas za pewne - obdzwanianie służb miejskich, w tym Dyżurnego Technicznego. Który nawiasem mówiąc wcale się tak nie nazywa - zależnie od tego, kto tam akurat zasiada, stanowisko to ma inną nazwę, ale zawsze coś z bezpieczeństwem lub kryzysem w tytule. Działa to tak, że zazwyczaj to oni dowiadują się od nas, że coś się stało - jak żyję nie pamiętam, bym się kiedyś od nich dowiedział o jakimś wypadku. Do legendy zaś przechodzą najróżniejsze formy wyrażenia przez nich tego, jak błogi spokój panuje w Warszawie. I znów mistrz karykatury w najwyższej formie:


Przez chwilę żałowałem, że nie byłem w redakcji ;)

---------------------------------{ edit }---------------------------------

A przy okazji nie ma to jak podczepić się pod duże wydarzenie i zlinkować na stronie z dobrą marką:
Oglądalność, moi drodzy - o to w tym wszystkim chodzi. Takich wyników jeszcze nie miałem, a przecież do Euro jeszcze mnóstwo czasu. Chyba reklamy google pojawią na sidebarze ;) A swoją drogą że też nie wpadłem na to, że na dobrej domenie z 2012 w nazwie będzie można zrobić interes...
---------------------------------{ edit }---------------------------------
Znowu niechcący wyłączyłem komentarze pod tym postem - już można, jakby ktoś sobie chciał poużywać ;)

18 kwietnia 2007

Mamy Euro!

Pokerowa rozgrywka pani prezydent się nie udała - gdyby decyzja była inna, mogłaby zatrzeć ręczę z zadowolenia nad własną bezczynnością. A tak... panika w ratuszu, jak sądzę. Obym się mylił, oby się coś ruszyło. Na razie nie potrafię się cieszyć z wiadomości, która dotarła z Cardiff.

17 kwietnia 2007

Sprostowanie

Wbrew temu, co napisałem w notce Euro 2012 - w Polsce ale nie w Warszawie? władze Wrocławia nie kupiły klubu Śląsk wraz ze stadionem. Przynajmniej na razie - głosowanie rady miasta w czwartek, a wynik nie jest jeszcze przesądzony.

Nie zmienia to jednak faktu, że inne samorządy zainteresowane Euro robią więcej, niż stołeczny, który nie robi właściwie nic. Choć jak donosi dziś za PAP-em Radio dla Ciebie, jakieś działania pozorują i nawet wysłali do Cardiff swojego przedstawiciela niezbyt wysokiej rangi.

Tak czy owak decyzję UEFA poznamy jutro koło południa.

Za sprostowanie nieścisłości dziękuję Chodakowi.

14 kwietnia 2007

Prawie 2000...

Lada chwila licznik na rowerze przekroczy 2000 km. A kilka dni temu stuknął dopiero rok, odkąd na nim jeżdżę. Nowy sezon zainaugurowałem już dobrych kilka tygodni temu - dziś do 120 km dorzuciłem kolejnych 50. Po raz kolejny byłem w Palmirach i, jak zawsze, miejsce to zrobiło na mnie wrażenie. Ale nie przywiozłem zdjęć z cmentarza - kto chce, znajdzie je w sieci, a kto może powinien się tam wybrać samemu. Z nastrojem wiosennej wycieczki nie ma to może zbyt wiele wspólnego, ale też pewnie właśnie dlatego wrażenie jest aż tak mocne.

Wrzucam za to dwie fotki zrobione kilka kilometrów dalej - na czerwonym szlaku z Palmir do Dziekanowa jest takie miejsce:

Sąsiedztwo Kampinoskiego Parku Narodowego jest dla Warszawy - a raczej dla jej mieszkańców - po prostu zbawienne. Nie znam lepszego sposobu na stres (ani na kaca), niż rajd po takich miejscach. I uwierzycie, że to się dzieje 20 km od Pałacu Kultury? Naprawdę! Zresztą coraz więcej ludzi o tym wie, bo na leśnych ścieżkach chwilami ciasno od rowerzystów. I bardzo dobrze - tu, w przeciwieństwie do lasów w mieście, nikomu nie przyszło do głowy nic tak głupiego, jak zakaz wjazdu dla rowerów.

13 kwietnia 2007

Euro 2012 - w Polsce ale nie w Warszawie?

W środę UEFA zdecyduje, kto będzie gospodarzem finałów mistrzostw Europy w piłce nożnej w roku 2012. Wybór jest trudny, bo wszyscy kandydaci mają swoje problemy. Nam najbardziej bruździ sytuacja polityczna na Ukrainie. Załóżmy jednak na chwilę, że Polska i Ukraina dostaną Euro. Moją radość przyćmi graniczące z pewnością przekonanie, że Warszawa obejdzie się smakiem. W dużej mierze dzięki postawie władz miasta.

Umowa z Ukrainą przewiduje, że finał odbędzie się w Kijowie. Warszawie miała przypaść inauguracja i mecz otwarcia. Miejsce: Stadion Narodowy.

Narodowy czy wirtualny?

W prasie można zobaczyć kilka różnych projektów Narodowego Centrum Sportu, które ma stanąć na miejscu dzisiejszego Jarmarku Europa. Pierwszy przygotował Stefan Kuryłowicz na zlecenie poprzednich władz Warszawy. Jego obecny status jest trudny do określenia - leży pewnie w jakiejś szufladzie lub wręcz w koszu na śmieci. Miasto stołeczne nie ma bowiem zamiaru brać udziału w budowie stadionu. Hanna Gronkieiwcz-Waltz zapowiedziała to tuż po wyborach.

Do pewnego stopnia rozumiem tę decyzję. Stadion Narodowy to inwestycja obiecana przez Kazimierza Marcinkiewicza i rząd Jarosława Kaczyńskiego. To właśnie oni zaprezentowali jesienią drugi projekt - ten w kształcie opony, który zakłada, że w otoczeniu stadionu powstanie centrum handlowe, gdzie swoje miejsce mają znaleźć kupcy z Jarmarku Europa.

Trzeci projekt z uporem promuje jego autor, architekt i olimpijczyk Wojciech Zabłocki. Chce on budować nowy obiekt obok dawnego stadionu X-lecia, a wały tego ostatniego przerobić na park. Mniejsza o oceny artystyczne tych pomysłów - trzeba sobie jasno powiedzieć jedną rzecz. Żadna z tych wizji nie stanowi gotowego projektu, a wciąż traktowana jako obowiązująca wizja z oponą w roli głównej jest tylko niezobowiązującym szkicem.

By zbudować stadion trzeba:
  • ogłosić konkurs architektoniczny na koncepcję. Konkurs jest elementem procedury zamówienia publicznego i musi być przeprowadzony zgodnie z przepisami. Musi też trwać. Teoretycznie da się to zrobić w trzy miesiące, ale proszę sobie przypomnieć perypetie z konkursem na projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej... Od tego czasu prawo się zmieniło, ale wciąż trudno mi uwierzyć, że taki konkurs w polskich realiach zostanie rozstrzygnięty za pierwszym podejściem i w tak krótkim czasie.
  • wyłonić zespół, który przygotuje projekt budowlany. Zwykle nadzoruje to zwycięzca konkursu, ale sam nie musi brać udziału w pracach. Przykład MSN znów dobrze się nadaje - tam po kilku tygodniach sporów o werdykt w końcu zwycięzca zaczął negocjować z polskimi architektami. Negocjacje trwają - kiedy się zakończą, nie wiadomo. Ale tam nie ma pośpiechu.
  • zaprojektować stadion. Projekt budowlany to jakieś 10-12 miesięcy pracy. Co najmniej.
  • wyłonić wykonawcę. Oczywiście w przetargu, w którym może się np. okazać, że koszta były niedoszacowane, że oferty były źle przygotowane, że są protesty, odwołania i opóźnienia - tu trudno nawet oszacować, ile czasu mogłoby to potrwać.
  • zacząć budowę, która potrwa co najmniej dwa lata.
Podsumujmy: konkurs (co najmniej 3 miesiące), projekt (około roku), przetarg na wykonanie (Bóg wie ile) i wreszcie budowa (2 lata, przy dużym szczęściu i dodatkowych nakładach). A stadion musi być gotowy do 2011 roku.

Teraz racje władz Warszawy. Teren należy do skarbu państwa i miasto z prawnego punktu widzenia nie może na nim inwestować. Poza tym Warszawa ma swoje plany w postaci remontu obiektów Legii i Polonii. Ale powstanie Narodowego Centrum Sportu jest dla Warszawy niezaprzeczalną korzyścią. To nie tylko nowe obiekty sportowe, hotelowe, biurowe i handlowe - to też centrum konferencyjne na kilka tysięcy osób, które bez wątpienia rozruszałoby trochę turystykę biznesową w stolicy. Zresztą nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że na budowie NCS Warszawa zyska.

By jednak cała inwestycja miała sens i szansę powstać na czas nie wystarczy determinacja rządu (co do której też nie jestem przekonany - wciąż nie ma przecież ustawy o grach losowych, z której to miało być finansowane, choć już mówi się, że środki będą z czegoś innego). Ze strony miasta potrzebny jest plan inwestycji infrastrukturalnych i potężne wsparcie administracyjne. Tymczasem warszawski samorząd nie tylko nie robi nic, ale wręcz sabotuje plany - od paru miesięcy zarządzający terenem stadionu Centralny Ośrodek Sportu nie może się nawet doprosić o wydanie warunków zabudowy dla tego terenu, a bez tego nie można ogłosić konkursu na projekt.

Na poziomie deklaracji miasto jest oczywiście w porządku. Warunki mają być wydane do końca kwietnia, po myśli inwestora. Szereg innych problemów nie jest jednak rozwiązany - ww wniosku o WZ nie ma hali targowej obok stadionu. A to oznacza, że lada chwila zaczną się protesty kupców ze stadionu. Mniejsza o to, czy mają prawo domagać się czegoś dla siebie - ważniejsze, że prezydent Gronkiewicz-Waltz zapowiadała, że pomoże rozwiązać tę sprawę. I tak, jak w styczniu, tak i teraz miasto na pytanie co z kupcami odpowiada: szukamy alternatywnych lokalizacji. Przez trzy miesiące nie przygotowano listy i nie podjęto poważnych rozmów z kupcami, którzy wprawdzie budowy stadionu nie zablokują, ale mogą ją opóźnić. Wreszcie na początku kwietnia pani prezydent stwierdziła:
Zapytana o przyszłość stadionu X-lecia Hanna Gronkiewicz-Waltz zadeklarowała, że jeśli władze zadecydują o budowie na jego miejscu Narodowego Centrum Sportu miasto gotowe jest do pełnej współpracy. Zaznaczyła jednocześnie, że obecnie tereny stadionu nie należą do miasta, a zarządza nimi dzierżawca - spółka prowadząca targowisko. Nie ma zatem podstaw prawnych by prowadzić rozmowy z kupcami o ewentualnej zmianie lokalizacji targowiska.
Źródło: onet.pl / PAP
Intencje COS też nie są jasne - z jednej strony zapowiedź, że od czerwca handel zniknie ze stadionu, z drugiej z kolei deklaracja, że będzie ogłoszony przetarg na jego dzierżawę do czasu rozpoczęcia budowy. W perspektywie zaś wojna z kupcami, spychacze demolujące ich budy i protesty na ulicach. Ale tym władze Warszawy się nie przejmują. Podobnie, jak tym, że do ewentualnego stadionu w 2012 roku trzeba będzie dojechać. Nikt nie rozmawia jednak z PKP o remoncie stacji Warszawa-Stadion a poza mglistymi planami budowy drugiej linii metra nie mówi się nic o komunikacji w tym rejonie. Wiceprezydent Wojciechowicz mówi, że wszystkie te inwestycje są planowane i przygotowywane w swoim tempie, bo powstaną niezależnie od Euro i stadionu.

To kontrastuje z postawą samorządów w innych miastach starających się o Euro: Wrocław wykupił podupadający miejscowy Śląsk razem ze stadionem i dał gwarancję, że obiekt będzie gotowy na czas. Podobne gwarancje - oraz zapewnienia w kwestii bezpieczeństwa - złożyły inne miasta. Wszystkie, oprócz Warszawy. W jej imieniu do budowy stadionu zobowiązał się rząd. Miasto nie powołało żadnego sztabu, zespołu czy nawet pełnomocnika do sprawy organizacji Euro 2012. Polski komitet organizacyjny nie wie nawet, z kim z władz Warszawy ma rozmawiać na ten temat! Miasto nie zebrało nawet informacji o dostępnej ilości miejsc hotelowych, co też jest jednym z wymogów UEFA. Oczywiście inne samorządy dawno już to zrobiły.

Władze stolicy mówią, że są spokojne, bo jak stadion nie powstanie, to do tego czasu gotowa będzie nowa Legia. Tylko co z tego, skoro ma mieć 30 tysięcy miejsc. Tymczasem UEFA wymaga, by stadion dla meczu otwarcia miał ich 70 tysięcy, a stadion na mecze grupowe - 40 tysięcy. Słowem: Legia się nie nadaje i nie jest nawet zgłoszona w polsko-ukraińskiej ofercie. Do władz miasta to nie dociera. Pełna beztroska.

Jakoś to będzie

Możliwości są dwie: albo dostaniemy Euro i władze miasta ockną się z letargu, wezmą do roboty i - jak, nieprzymierzając, przy Miss World - będą robić na ostatnią chwilę, albo komitet organizacji Euro zdecyduje, że mecze odbędą się w innym mieście. Niestety, wtedy Polska prawdopodobnie nie dostanie ani otwarcia, ani żadnego meczu powyżej ćwierćfinałów (największy zgłoszony stadion - w Chorzowie - ma mieć 60 tysięcy miejsc). Będziemy zapleczem wielkiej imprezy na Ukrainie, gdzie stadiony buduje się za prywatne pieniądze.

Oczywiście mogę się mylić - po środowej decyzji w Warszawie zacznie się burza i kto wie - być może władze warszawy zmobilizują się do pracy. Trzeba jednak powiedzieć sobie jasno: w otoczeniu Hanny Gronkieiwcz-Waltz nie ma człowieka, który mógłby podołać zadaniu koordynacji tak wielkiego przedsięwzięcia, które w dodatku leży na przecięciu interesów politycznych rządu i opozycji. Nie ma osoby, która umiałaby w imię wspólnego celu, jakim są mecze Euro, zmusić inwestorów do rezygnacji z protestów i odwołań czy wychodzić porozumienia i kompromisy. I, co gorsza, nie ma nikogo, kto zdawałby sobie sprawę z tego, jak ogromnym wyzwaniem organizacyjnym będzie to wszystko.

Marnie to widzę, choć chciałbym się mylić.

09 kwietnia 2007

Kaczki Dziennikowe


"Dziennik" kojarzony jest i bez tego z jedynie słuszną partią polityczną - ale czy naprawdę trzeba jeszcze hodować kaczki, w dodatku dwie, w fontannie przed redakcją?! :)

08 kwietnia 2007

Syjamskie jajo

Fantastyczna wiadomość! Pojawiła się szansa dla dwóch zrośniętych żółtek. Arabski arystokrata postanowił sfinansować zabieg ich rozdzielenia w specjalistycznej klinice w USA.

Wesołych świąt ;)

07 kwietnia 2007

Jakoś tak...

... się zrobiło, że łatwiej mi idzie pisanie recenzji, niż notek o Warszawie. Nie wiem czemu - pewnie po części dlatego, że o Warszawie piszę też w pracy i trochę jestem po niej wyprztykany, a recenzje to jakaś odskocznia - piszę je dla siebie, a gazeta czasem się skusi i wydrukuje. Natomiast usiąść i po pracy napisać np. jeszcze raz to samo, ale po swojemu, z komentarzem - to już gorzej.

No, to takie wyjaśnienie dla tych, którym się te proporcje nie podobają :)

Wesołych świąt.

Obciach na całej linii

Dawno nie miałem okazji usłyszeć płyty, której nie byłem w stanie włączyć po raz drugi. Ten szczyt udało się osiągnąć "Słonecznej stronie miasta" nagranej przez Pawła Kukiza i projekt Yugopolis.

Od razu zastrzegam, że nie jestem przeciwnikiem eksperymentowania z kiczem. Co więcej, jestem w stanie wybaczyć artystom, którzy balansują na granicy obciachu te próby, w których ją przekroczą. Jeśli umieją się cofnąć. Kukiz natomiast postanowił pójść na całość. Efekt jest oczywisty - płyta, której nie da się określić inaczej, niż kompletny obciach.

W roku 2001 Kukiz wziął udział w projekcie Yugoton. Tam też balansował na granicy kiczu, ale piosenka "Rzadko widuję Cię z dziewczętami" nagrana z Kasią Nosowską mogła być jeszcze traktowana jako żart. Z twarzą wyszli z tego przedsięwzięcia wszyscy uczestnicy, ale świadomi ryzyka drugi raz do tej samej rzeki nie weszli. Poza Kukizem. To, co powstało jako kontynuacja Yugotonu jest jednak kompletnym nieporozumieniem. Grafomańskie ballady o niczym z pseudorockowym podkładem uzupełnionym ordynarnymi zżynkami z Wałów Jagiellońskich i Wojciecha Gąsowskiego ("Czas weźmie i Was"). Szczytem jest piosenka "Płomień naszych serc" zaśpiewana przez Gosię Stępień - zerżnięta z "Dumki na dwa serca" Edyty Górniak i Mietka Szcześniaka. Tak nisko upadł Kukiz, moi drodzy. Razem z przyjaciółmi na pełnej prędkości kieruje się ku dnu. Ale czemu ciągnie za sobą Maleńczuka (mistrza w balansowaniu na granicy obciachu bez jej przekraczania przecież!) i Muńka - nie wiem. Przykro słuchać.

Zwykle przed napisaniem recenzji słucham płyty kilka - kilkanaście razy, głównie w drodze do i z pracy. Z Yugopolis na uszach rozglądałem się nerwowo, czy aby na pewno pasażerowie autobusu nie usłyszą, jak dziadowskiej muzyki słucham. I nie chcę do tego wracać.

Yugopolis - Słoneczna strona miasta
Universal Music Group, 2007
www.yugopolis.pl
Audio z merlin.pl

04 kwietnia 2007

Lepsze wrogiem słabszego

Musiałem kilkanaście razy przesłuchać obie wersje "Złodziei zapalniczek", by w końcu zrozumieć, po co dziesięć lat po premierze Pidżama Porno nagrała ją po raz drugi. Ale nadal nie jestem przekonany, czy było to konieczne.


"Złodzieje zapalniczek" to moja ulubiona płyta Pidżamy. Wiążą się z nią fajne wakacyjne wspomnienia i dlatego mam do niej wielki sentyment. Tym ostrożniej podszedłem do wydanej właśnie reedycji. Warto od razu zaznaczyć, że nowa płyta nie jest zremasterowaną czy w inny sposób poprawioną wersją starej. Nie są to też nowe aranżacje. To po prostu ten sam album nagrany raz jeszcze od początku do końca. We wkładce Grabaż obszernie relacjonuje perypetie związane z nagraniem pierwszej wersji i dodaje, że komu się jego kaprys twórczy nie podoba, kto uważa, że nagrał to, by wyciągnąć kasę od fanów, ten kupować płyty nie musi. I pod tym się podpisuję: to zbędny wydatek. Ale wiem, jak to jest z fanami - chcą mieć kompletną dyskografię, więc i tak kupią. Obawiam się, że niejeden po tej inwestycji straci zaufanie do zespołu i przy kolejnej premierze zada sobie pytanie, czy aby na pewno rzeczywiście musi mieć wszystko.

A jednak po kilkunastu przesłuchaniach muszę przyznać Grabażowi trochę racji. Na wcześniej wersji pełno jest zgrzytów, potknięć, niedoróbek i kiksów. Brzmi to wszystko niemal, jak nagranie z garażu. I choć jest w tym pewien urok, rozumiem że zespół miał ciśnienie, by pokazać, jak miało to brzmieć naprawdę.

A brzmi dobrze, bo to świetna płyta z kilkoma wielkimi przebojami jak "Ezoteryczny Poznań" czy "Bal u senatora 93" (fragmenty starych wersji: tu i tu). Z pierwotnej playlisty nowej wersji nie doczekał się tylko "Film o końcu świata" - znalazł się za to wśród kilku bonusów wziętych wprost z nagranego w 1995 roku dema. Są też na nowej płycie dwa teledyski: "Bal u senatora" i "Czekając na trzęsienie ziemi" [57mb]. I - znów zgadzam się z tym, co Grabaż pisze we wkładce - demowy materiał brzmi chwilami lepiej, niż na płycie z 1996 roku.

Mam więc mieszane uczucia. Gdyby to była nowa płyta Pidżamy, na pewno oceniłbym ją wysoko, bo materiał wciąż się broni i podchodzi mi bardziej niż ostatni pełnoprawny album "Bułgarskie Centrum". Z drugiej strony to tylko remake czegoś, co znam, lubię i mam tak dobrze osłuchane, że do nowej wersji musiałem się długo przekonywać.

Polecać? Nie polecać? Grabaż odpowiada: drogie misie - pocałujcie wujka w podogonie, bluzgajcie, narzekajcie do woli i nie kupujcie tej płyty, proszę.


Pidżama Porno - Złodzieje Zapalniczek
SP Records, 2007
www.pidzamaporno.art.pl
Audio ze strony zespołu oraz z merlin.pl
(w ofercie tylko wersja z 1996 roku)

recenzja ukazała się w „Dzienniku” z 17.05.2007 r.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.