Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty

10 sierpnia 2007

Czekając na nowe odcinki "Losta"

W oczekiwaniu na nowy sezon "Losta", który, o ile mnie pamięć nie myli, ma się pojawić w TV w lutym przyszłego roku i ma mieć niestety tylko 16 odcinków kilka newsów z tajemniczej wyspy i okolic. Muszę przyznać, że mnie to wkręca.

1) Nowe osoby w obsadzie - i podejrzenia who is who. Ale to nic, bo...

2) ... pojawił się "wyciek z planu", czyli po prawdzie trailer czwartego sezonu (spoko, nic nie wyjaśnia, można spokojnie oglądać):


3) Mało? W sieci krąży jeszcze jeden taki "przeciek":


Więcej na ten temat (nadal bez spoilerów, oczywiście - tylko domysły). Trochę to wszystko pachnie "Star Trekiem", co wcale nie musi być przypadkowe, jak się zaraz okaże. Muszę powiedzieć, że popcorner.pl mocno u mnie punktuje takimi smaczkami. A przy okazji prywata, do współoglądaczy - nie mówcie mi z że nie ma sensu robić stopklatek w czasie oglądania i sprawdzać detali ;P Książkę Hawkinga przyuważyłem, gościa na rowerze widać w innym filmie z tajemniczym instruktorem (w jednym z końcowych odcinków trzeciego sezonu), Jacoba w domku też wypatrzyłem na stopklatce ;-)

Maniactwo. W dodatku niezbyt produktywne, ale jakże wciągające.

A swoją drogą czekam, aż Jenkins napisze kolejny rozdział "Kultury konwergencji" o J.J. Abramsie właśnie. On tam znakomicie opisuje podobne historie z tropieniem detali tego reality show, który miał podobną zresztą do "Lost" fabułę - co ludzie potrafili robić, by przed końcem poznać zakończenie. Zdjęcia satelitarne, wyjazdy na koniec świata, podpuszczanie osób z planu, docieranie do list gości hotelowych w okolicy...

Pisze tam też sporo o "Matrixie", np. o tym że ktoś, kto nie oglądał "Animatrixa" i nie grał w grę "Enter the Matrix" miał zupełnie odmienny odbiór dwóch ostatnich części filmu. Po prostu nie znał całości. Nie wszystkim się to podobało i dla tych, którym nie, mam chyba złą wiadomość. Na ComicCon J.J. Abrams pokazał coś takiego:


Obawiam się, że dla maniaków będzie to pozycja obowiązkowa. A skoro o Abramsie mowa, to nie gorzej promuje swój nowy film. Najpierw w kinach pojawił się trailer, potem zaś strona, na której co jakiś czas pojawia się nowa fotka. Internauci już przyuważyli, że na pierwszej między twarzami dwóch (choć podobno jak rozciąć i skleić, to się okazuje, że jednej) kobiet jest... hm... szatanek? Pójdziecie do piekła... Zdjęcia można przesuwać. A spróbujcie nimi potrząsnąć ;-) I tak dalej, i tak dalej - niesamowicie podoba mi się to, że te wszystkie rzeczy nie są podane na tacy, tylko świadomie dozowane, tak by Sieć sama je odkrywała. Moc.

Wiadomo, że będzie o potworach:



Mam nadzieję, że jakoś z tego wybrnie - że nie będzie to kolejny głupawy remake "Godzilli", która jest charming ;-) Dociekliwi mogą zobaczyć jeszcze serię filmów z planu, ale niewiele one wnoszą.

W tej sytuacji coraz bardziej wzrasta moja ciekawość w związku z kolejnym projektem Abramsa, czyli - Ou yes! - jedenastym pełnometrażowym "Star Trekiem", czyli moim ulubionym - sorry, "Lost" - serialem w wersji kinowej. Po słabym "Insurection", nieco lepszym "Nemesis", który zwiastował już w jakim kierunku może iść ten film oraz średnim serialu "Enterprise" jest spora szansa na coś ciekawego. No i gdyby to miało być promowane w ten sposób, to... maniactwo pełną gębą ;-)

Na razie wiadomo tylko, że film będzie sie dział w czasach poprzedzających pierwszy, oryginalny serial, a konkretnie w młodości kapitana Kirka i Spocka. Tego ostatniego zagrać ma aktor z innego obiecującego serialu, "Heroes" (drugi sezon już niebawem!) - Zachary Quinto. Ale nie tylko, bo jak się właśnie okazało pojawi się też...



... Leonard Nimoy, czyli po prostu Spock himself ;-) W rolę kapitana Pike'a, znanego wyłącznie koneserom Treka, wcielić ma się zaś... Tom Cruise. Zapowiada się dobrze.

Poza tym czekam jeszcze z napięciem na dwa filmy - nowego "Indianę Jonesa" (o którym to filmie dziś nie mam już siły niczego szukać) i "Mrocznego rycerza":



Tu też promocja postawiona na głowie - no ale skoro zajmuje się nią sam Joker (tak, to jest oficjalna strona filmu, powiedzmy)...


Pożyjemy zobaczymy - na razie karmimy się popcornerem. I trzeba przyznać, że ta zabawa wkręca - dzięki powiązanym filmom na Youtube i tagom na popcornerze mógłbym ten wpis rozbudowywać do samego rana.

24 lipca 2007

Ryś na miarę naszych możliwości

W ramach nadrabiania kinowych zaległości obejrzałem wreszcie "Rysia". Byłem pewien, że powszechny jęk zawodu po tym filmie był przesadą i da się go w całości zwalić na zasadę, że kontynuacja nigdy nie dorównuje pierwowzorowi. Niestety, nie da się. To po prostu słaby film.

Stanisław Tym porwał się na coś wielkiego - chciał zmierzyć się z kultem "Misia", przenieść ducha Bareji we współczesne realia. I choć żaden film nie stanie się kultowy z dnia na dzień, to "Ryś" "Misiowi" nie dorówna nigdy.

Mniej więcej w połowie - jak sądziłem, bo potem okazało się, że to dopiero 1/3 - filmu zacząłem sobie zadawać pytanie, o co właściwie chodzi? Nie brakowało wprawdzie śmiesznych scenek i fajnych gagów, ale były to tylko pojedyncze strzały. Nic ich ze sobą nie łączyło, a pomiędzy rzeczy lepsze wrzucono sceny kompletnie debilne (jak choćby dialogi sanitariuszy w karetce czy występ Sakrobokserów). W 2/3 filmu miałem już pewność, że lepiej już nie będzie.

Film sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie miał scenariusza, tylko jakiś ogólny zarys. Zawsze wydawało mi się, że chaos w filmach Bareji był wynikiem interwencji cenzury, braku taśmy i możliwości dublowania, słowem totalnej improwizacji, która dziś nie jest już konieczna. Twórcy "Rysia" uparli się chyba, żeby odtworzyć to jednak we współczesnych realiach. Niestety, dziś film tak ewidentnie niedorobiony nie wydaje się prawdziwy. Wydaje się słaby.

Nawet, jak twórcom przytrafiły się jakieś instytucjonalne ograniczenia, nie umieli z nich dobrze wybrnąć. W efekcie kluczowa (chyba, chociaż do końca nie wiadomo) scena przemówienia do pustej sali sejmowej wypada żałośnie, choć miała świetny potencjał. Bije z niej jednak tylko jedna rzecz: "nie dostaliśmy zgody na kręcenie w sejmie, więc zrealizowaliśmy plan B".

A przecież dziś środki filmowe pozwalają umieścić Stanisława Tyma na sejmowej mównicy bez zgody marszałka. Wystarczy komputer. Ale zamiast na jakość produkcji budżet filmu wydano na gaże dla dzikiego tumu aktorów. Gwiazdy (Janda, Rewiński i inni) grają tu nawet epizody (zresztą wszyscy grają tu głównie epizody, bo pojawiają się na ekranie raz i więcej już nie - większość wątków ginie gdzieś po drodze, gogolowskie strzelby - talent kolarski, tatuaż na ręku złodzieja - nie strzelają, nawet jeśli jeszcze gdzieś się pojawią), ale sprawiają wrażenie, jakby same nie bardzo wiedziały, co tak naprawdę grają. "Robię to, co mi ten łysy zza kamery kazał" - tyle mówi ich aktorstwo.

To chaotyczny zbiór, w większości słabych scenek bez spójnej myśli, ogólnej koncepcji i bez puenty. Film sprawia wrażenie, jakby twórcy "Misia", "Rejsu" i ci aktorzy, którzy w tamtych filmach nie zagrali, spotkali się po latach, by się trochę powygłupiać. Może na planie było wesoło, co potwierdzają to filmy, które promowały "Rysia" w internecie. Chwilami są znacznie bardziej przekonujące od finałowego produktu. Kondrat udający Wajdę przykład:



Ryś
Polska, 2007
scenariusz i reżyseria: Stanisław Tym

23 lipca 2007

Oto Anglia

Anglia, rok 1983. Głupia i niepotrzebna wojna o Falklandy skończyła się rok wcześniej. Pochłonęła 261 ofiar, wśród nich ojca 12-letniego Shauna. Chłopak nie umie się pozbierać - nie pomaga mu w tym ani gapiąca się w telewizor matka (Jo Hartley), ani szkoła, w której wciąż ktoś się z niego naśmiewa. Któregoś dnia na swojej drodze spotyka grupkę skinów.



To właśnie Woody (Joseph Gilgun) i jego kumple okażą Shaunowi (rewelacyjny 15-latek, Thomas Turgoose, którego zmarłej w 2006 roku mamie dedykowany jest cały film) odrobinę zainteresowania i i sympatii. Zorganizują wspólną demolkę w starych magazynach, zabiorą na imprezę, w końcu ogolą na łyso i ubiorą po swojemu. No i pojawi się dziewczyna. Przez chwilę będzie familijnie. Sielankową atmosferę zakłóci jednak pojawienie się Combo (znany m.in. z "Przekrętu" Stephen Graham), starszego kumpla Woody'ego, skina co się zowie, rasisty i brutala, który właśnie wyszedł z paki. Nie spodoba mu się to, że paczce jest miejsce dla Milky'ego (Andrew Shim), czarnego skinheada w starym stylu. Za to od razu zapała sympatią do Shauna, który będzie miał odwagę mu się postawić, gdy ten zacznie gadać o wojnie na Falklandach i jej ofiarach.

Paczka się podzieli, Shaun będzie musiał wybrać między Woodym, który wyciągnął do niego rękę i Combo, który mu imponuje. Będą z tego kłopoty, ktoś oberwie w twarz, ale koniec będzie raczej happy. Wbrew pozorom to jednak nie ciepłe familijne kino - reżyser i scenarzysta "This is England", Shane Meadows, sam należał do skinheadowskiej grupy i dobrze wie, o czym opowiada. W Polsce, gdzie wciąż powszechnie utożsamia się skinów z faszystami, film może być odebrany opacznie, jako gloryfikacja rasizmu (i pewnie dlatego, choć ma rok i w Europie zdobył już kilka nagród, u nas wciąż nie ma dystrybutora). Tymczasem - co dla widza w Anglii jest pewnie nieco bardziej zrozumiałe - ruch skinheadowski miał bardziej skomplikowaną historię i dopiero w czasach, o których mówi "This is England" zaczął się mieszać z faszyzmem. Wplatając wątki polityczne Meadows sugeruje oczywiście, że to rządząca partia konserwatywna ponosi odpowiedzialność za biedę i frustrację, która do tego mieszania doprowadziła. Oskarżenie nie brzmi jednak zbyt mocno, bo w tym dużo mocniej czuje się tęsknotę za czasami trudnej, brudnej, huligańskiej, ale jednak młodości.

Początkowo trochę zawiodła mnie ścieżka dźwiękowa, na której niewiele jest reggae, w ogóle nie ma ska, są za to hiciory z lat 80 (ale np. tytułowej piosenki The Clash nie ma!). Ale trzeba przyznać, że świetnie uzupełniają one klimat filmu. Klimat jest tu zaś sprawą kluczową, bo bez niego byłoby to drętwe kino społeczne z wątkiem familijnym - a jest dobre kino społeczne, które dobrze wprowadza w realia czasów, o których opowiada. Spora w tym zasługa świetnego aktorstwa i genialnie dobramnych typów ludzkich.

This is England
Anglia, 2006
scenariusz i reżyseria: Shane Meadows

05 lipca 2007

Audiobook

Jakoś początkowo nie zapałałem entuzjazmem do wydawanych przez Gazetę Wyborczą audiobooków, ale wpadła mi w oko informacja, że Marek Kondrat nagrał dla nich "Złego" Tyrmanda. A że od dawna brakowało mi czasu, by odświeżyć sobie tę książkę, postanowiłem jej posłuchać. Tym bardziej, że jako dzieciak lubiłem słuchać książek w radiu, choć nigdy nie regularnie.

W domu szło mi to bardzo opornie, bo trudno jednocześnie słuchać książki i czytać coś na komputerze. Ale w autobusie audiobook sprawdza się znakomicie! Pierwszy raz od dawna nie przespałem całej podróży.

No i sam "Zły"... Wszystko już o tym napisano, więc nie będę powtarzał. Jedno jest dla mnie niepojęte – jak to się stało, że tej prawdziwie warszawskiej, miejskiej i sensacyjnej historii rodem z amerykańskiego komiksu nikt jeszcze nie przeniósł na ekran?! Przecież to się samo prosi, a w dodatku wciąż jeszcze są w Warszawie miejsca, gdzie można to nakręcić. Coraz mniej, ale są. Wyobrażam to sobie w estetyce "Sin City".

W pewnym momencie wydało mi się, jakby z tego błotnistego, burego półmroku, z deszczu, mgły, śniegu, z tej kotłowaniny szarych postaci wpiły się we mnie jakieś oczy. Teraz przypominam je sobie dokładniej, były przeraźliwie jasne, jarzące się jakby same białka bez źrenic, a tak intensywnie, aż do bólu wbite we mnie, prześwietlone jakąś nieludzką mocą i pasją, straszne!
Leopold Tyrmand - Zły

Obawiam się tylko usilnego uwspółcześniania tej powieści, odzierania ze smaczków, takich jak nazwiska bohaterów (Kalodont, Szuwar, Kolanko, Śmigło czy Kompot) albo nazwy firm (Woreczek!). Nie bez wpływu na mój zachwyt są też obrazki z pracy miejskich reporterów robiących ćwiartkę w bramie w ramach obowiązków służbowych. Tylko jak tu pokazać Milicję Obywatelską, w jakim świetle? Trudno z niej zrobić sojusznika tajemniczego bohatera - porucznik Dziarski z legitymacją MO to jednak nie komisarz Gordon z Gotham City. A porównanie z Batmanem wcale zasadne, jak się wczuć w nastrój. I głos Marka Konrada bez wątpienia w tym pomaga.

A z drugiej strony rozkręca się moda na PRL-owską estetykę, więc kto wie, może obroniłaby się dosłowna, wierna ekranizacja? Na razie znam jeden film próbujący tę modę zdyskontować, z takim sobie skutkiem - to "Segment '76". Wolałbym, by "Zły" nie powtarzał popełnionych tam błędów a ze schematów myślowych na temat PRL korzystał umiejętniej. No i żeby nie wyszła z tego kolejna komedia o i dla dresiarzy. No ale na razie nikt się do tego nawet nie przymierza.

A w kolekcji Gazety jest jeszcze kilka ciekawych książek, w tym "Ferdydurke" w wykonaniu Fronczewskiego. Chyba mam nową zajawkę.

------------------------{ edit: 07.07.07, 20:16 }------------------------

Entuzjazm jednak znacznie opadł, gdy odkryłem, że audiobook to jednak nie książka w całości, lecz w znacznych skrótach. I o ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że pewnie fragmenty muszą wypaść, bo po prostu byłyby nudne w słuchaniu, o tyle czemu "Zły" nie ma zakończenia, nie rozumiem...

26 marca 2007

300 mil do Sparty

Jak oceniać coś, co nie jest ani filmem, ani komiksem? Komiksowe kryteria nie powiedzą nic o filmie, to jasne. Ale filmowe zgubią to, co najfajniejsze w komiksie. I chyba w tym tkwi problem.

"300" to fantastyczny komiks. Dzieło kompletne i skończone, w którym każda plansza jest dopracowana w detalach i stanowi jakość samą w sobie. Każda nadaje się na plakat, każda jest wspaniałym obrazem. Jak przenieść to na ekran? Twórcy "Sin City" postawili na dosłowność i wygrali - ożywili komiks robiąc coś graniczącego z filmem animowanym. Tam jednak zadanie było łatwiejsze. Już sam fakt, że był to komiks z nielicznymi wyjątkami czarno-biały powodowało, że ekranowego efektu końcowego nie odbierało się zbyt dosłownie. Tam też k0nwencja przepełniona była ironią, co zresztą znakomicie podkręcono obsadzając w głównych rolach Rourke'a i Willisa.

"300" jest tymczasem komiksem kolorowym i znacznie mniej ironicznym (co wcale nie oznacza, że jest to opowieść historyczna - interpretowanie opowieści Millera w tych kategoriach jest, uważam, zupełnym nieporozumieniem). Już samo to, że kadry są barwne powoduje wszak, że widz traktuje je bardziej dosłownie. W moim przypadku - bez przekonania. Komiks rządzi się swoimi prawami, w tym przede wszystkim skrótem, ale też dużą wolnością stylistyczną. Patos w nim nie razi. Tymczasem na ekranie ten sam patos po prostu boli. Najlepiej widać to chyba w scenie, w której królowa Gorgo przemawia do Spartan. Ta mowa jest tak płaska, że powoduje zgrzytanie zębów. Takich kiksów jest więcej - za mało natomiast scen takich, jak rozmowa Leonidasa z Kserksesem, o skurczach w łydkach.

W warstwie fabularnej skróty też rażą, choć mniej, gdy zna się komiks - gdy się go nie zna, film staje się (tak sądzę) niemal niestrawny. Trzeba sobie zadać pytanie o sens ekranizowania kolejnych komiksów. Jeśli rzecz ma iść w kierunku takim, jak "Spiderman" - proszę bardzo; uważam te filmy za dziecinne, ale przecież właśnie o to w nich chodzi. Gdy jednak ktoś porywa się na opowieści takie, jak "300" powinien chyba do wspaniałej warstwy wizualnej dobudować choć odrobinę więcej fabuły. A może po prostu warto poczekać jeszcze kilkanaście lat z ekranizowaniem kolejnego tak plastycznego komiksu? "Sin City" było krokiem w przód, przy którym "300" zdaje się tylko nieznacznym kroczkiem. Może w przyszłości skok technologiczny sam pociągnie kolejną ekranizację?

Na dziś dużo bardziej chciałbym zobaczyć "Szninkla" (koniecznie w czerni i bieli!) lub "Thorgala" w postaci superprodukcji na miarę "Władcy pierścieni", niż np. "Slaina", któremu nie sposób odmówić ironii, ale który byłby wizualnie jeszcze większym wyzwaniem. Bo choć "300" poraża wizualnie, to zbyt mało, bym mógł określić ten film jako wielki. To po prostu prezent dla fanów komiksów i grafiki komputerowej, ale nie wstrząsające kino.

300 (300 Spartan)
USA, 2007
Reżyseria: Zack Snyder
Scenariusz, na podstawie komiksu Franka Millera i Lynn Varley: Zack Snyder, Kurt Johnstad, Michael Gordon

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.