01 września 2009

Pozorne oszczędności w metrze

Warszawskie metro po raz kolejny może paść ofiarą planistycznych niedoróbek i pozornych oszczędności. To efekt całkowitego braku wizji rozwoju miasta i jego komunikacji.

Władze Warszawy nie uczą się na błędach. Lista pozornych oszczędności na pierwszej linii metra jest przecież imponująca. Nie zbudowano stacji przesiadkowej na linię numer III w rejonie placu Konstytucji - zamiast tego mamy niefortunnie położoną stację Politechnika, której powiązanie z III linią wciąż pozostaje zagadką oraz absurdalną przerwę między Politechniką, a stacją Centrum. Co kilka lat powraca więc pomysł budowy dodatkowej stacji w rejonie ulicy Wilczej. Podobna sytuacja jest na Muranowie, między Dworcem Gdańskim a stacją Ratusz-Arsenał. Z budowy zrezygnowano po tym, jak - dla oszczędności oczywiście - stację Ratusz przesunięto spod placu Bankowego na jego obrzeża, ograniczając tym samym mocno jej funkcjonalność. Wyjścia ze stacji Świętokrzyska wydają się być kompletnie bez sensu, a to tylko uboczny efekt decyzji o odłożeniu budowy przejść podziemnych do czasu budowy drugiej linii. Stacja przy Rondzie ONZ mogła by być powiązana z podziemiami wieżowca Rondo1, ale na czas jej nie zaplanowano. O mitycznych łącznikach między stacją metra i kolejowym dworcem Gdańskim oraz stacją Centrum i dworcem Śródmieście nie wspominając.

Naprawienie niektórych błędów jest dziś trudne, jeśli nie niemożliwe - budowa dodatkowych stacji wiązałaby się przecież z koniecznością czasowego przynajmniej zamykania I linii metra, co trudno sobie nawet wyobrazić. Choć warto dodać, że jest to możliwe - berlińska stacja Jannowitzbrücke z 1928 roku została w ostatnich miesiącach zbudowana niemal od nowa. Z użytku wyłączone było najwyżej pół peronu (jeden kierunek), ale pociągi cały czas wolno przejeżdżały przez plac budowy.

Tymczasem w Warszawie okazuje się właśnie, że urzędnicy zapomnieli lub co najmniej próbowali odsunąć od siebie planowanie stacji pod placem Trzech Krzyży. Nie ma zresztą większego znaczenia, jaki jest prawdziwy powód tego braku - tak czy owak dowodzi on bowiem, jak bardzo kuleje w Warszawie planowanie rozwoju miasta. W tym samym Berlinie istnieje kilka gotowych stacji i peronów wybudowanych na zapas, z myślą o kolejnych liniach. Niektóre na swoją kolej czekają nawet od lat 30. XX wieku i raczej nikt nie traktuje tego jako marnotrawstwo czy rozrzutność. Tak się po prostu rozwija sieć metra w dużych metropoliach.

U nas będzie pewnie tak, jak zwykle - najpierw wyremontujemy plac Trzech Krzyży, potem dopiero pomyślimy o stacji, która ostatecznie nie będzie wygodnie połączona z siatką ulic, bo okaże się, że to koliduje z już zbudowanym parkingiem podziemnym. W dodatku budując stację zdemolujemy wyremontowany plac. A jak już go odtworzymy, to z całą pewnością okaże się, że gdzieś w pobliżu biegnie jakaś stuletnia rura, której zapomniano wymienić przy okazji. I pęknie kilka dni po tym, jak prezydent miasta przetnie wstęgę na nowej stacji. I znów okaże się, że poczyniona dziś oszczędność to tak naprawdę wydatek przerzucony na następne kadencje lub - patrząc na tempo budowy metra w Warszawie - nawet pokolenia.

Remont placu Trzech Krzyży planowany jest w czasie kryzysu i zaciskania pasa. Planowanie trzeciej linii metra, gdy wciąż nie udaje się zacząć budowy drugiej może się więc wydawać fanaberią, ale w istocie jest czymś dokładnie odwrotnym. Niestety, Warszawa nie ma u sterów odważnego wizjonera, który umiałby to wytłumaczyć wyborcom. Ma za to populistyczną opozycję, która z pewnością wykorzystałaby taką decyzję w kampanii wyborczej zagłuszając racjonalne argumenty.

Inni na ten sam temat:

Artykuł opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl
Zdjęcie stacji Innsbrucker Platz na mitycznej linii berlińskiego metra U10 pochodzi z Wikipedii

07 sierpnia 2009

Mała architektura

Ulica Kawalerii. Sam prestiż. Dwa kroki od Łazienek Królewskich stoją ambasady Cesarstwa Japonii, Królestwa Niderlandów, Królestwa Hiszpanii oraz ukończona kilka tygodni temu ambasada Wielkiej Brytanii, która zasługuje na wzmiankę sama w sobie. Prosty, elegancki budynek zapowiadał się nad wyraz skromnie. Ale ukończony, obłożony szkłem, nabrał elegancji i powagi, którą podkreśla rytmiczny podział elewacji.

Nie sposób też nie wspomnieć przy okazji o dżungli wyhodowanej na działce należącej do ambasady Indii.

Słowem - dzielnica dyplomatyczna pełną gębą. Last but not least, przy ulica Kawalerii stoi też niepozorny - mówiąc eufemistycznie - budynek mieszczący redakcję TVN Warszawa. To moja codzienna droga do pracy. I właśnie ta elegancka, prestiżowa okolica codziennie zachwyca mnie detalem, tak zwaną małą architekturą.

Z trzech widocznych na zdjęciach budek każda jest perełką. Ponad przeciętność wznieśli się Holendrzy - ich budka, jedyna "zamieszkana", stoi na słupkach. Daje to rezydującym tam ochroniarzom lepszy ogląd na sąsiednie budki, a bierze się z pewnością z faktu, że Holandia położona jest na terenach zalewowych i podwyższenie takie może pozwolić przetrwać, gdy z brzegów niespodziewanie wystąpi pobliski kanałek Piaseczyński.

Co innego widoczna w środku budka, której nie jestem w stanie przypisać żadnej ambasadzie. Może to nasza? Ostatnio siedział w niej policjant. Po co? Nie wiadomo. Budka ledwo trzyma się kupy. Wygląda trochę, jakby ktoś ją tam porzucił.

Nie to, co klasyczny model stojący przy murze rezydencji ambasadora Jego Cesarskiej Mości. Przypomina trochę nieodżałowane budki z placu Konstytucji, gdzie kilkanaście roczników warszawiaków pierwszy raz zagłębiało się w krainę egzotycznych smaków i zapachów: curry, pięciu smaków, spalonego tłuszczu... Może to zresztą jedna z nich? Stoi pusta, drzwi szeroko otwarte zapraszają do środka, z czego jednakowoż nikt nie korzysta.

Na koniec trzeba jednak oddać honor Brytyjczykom - jeszcze kilka dni temu przed wejściem do ich nowej siedziby też stała mała budka. Na szczęście okazała się instalacją tymczasową i właśnie zniknęła.

Szkoda, że elegancka architektura ambasad, w tym oryginalnie ogrodzonej ambasady Królestwa Niderlandów (3m, opowiedz Państwu dowcip), sąsiadować muszą z takim badziewiem. Czerwona, betonowa kostka, indyjskie krzaczory i rozjeżdżony parking przed naszym budynkiem to przy tym już tylko dopełniające żałosny efekt detale.

05 sierpnia 2009

Mikrobloging AD 1944

Kostek ma 21 lat. Sosna - 19. On jest żołnierzem "Zośki", ona łączniczką. Jest 5 sierpnia, ona zaginęła na Woli, ktoś widział ją w tłumie pędzonych przez Niemców cywili. On dostał dziś Thompsona ze zrzutów. Wiem o tym, bo oboje mają profile na Facebooku.


Z pozoru prosty, wręcz banalny pomysł, a jakże sugestywny. Gdy gdzieś między statusami przyjaciół, newsami z tvnwarszawa.pl, rysunkami Raczkowskiego, wynikami kłizu "którym rycerzem jedi jesteś?", prezentami z gry "Mafia Wars" i informacjami, w co koledzy grali ostatnio na xboxie pojawia się nagle status z przeszłości, cały ten strumień zbiorowej świadomości bliższych lub dalszych znajomych zmienia zupełnie swój charakter. Staje się tłem dla losów Kostka i Sosny. Na chwilę. Jak Warszawa 1 sierpnia na moment staje się tłem dla duchów przeszłości, które ten jeden dzień w roku robią "dniem otwartym". Mówią. Trzeba tylko chcieć słuchać.

10 lipca 2009

Hardkor 44

Tomasz Bagiński pracuje nad filmem o Powstaniu Warszawskim. Nie będzie to zwyczajna animacja - film ma być zrealizowany tak, jak słynne ekranizacje komiksów "Sin City" i "300". Powstanie też trójwymiarowa rekonstrukcja zburzonej Warszawy.

Muzeum Powstania Warszawskiego przyzwyczaiło nas już do tego, że sięga po zaskakujące środki wyrazu: koncerty punkrockowe, plenerowe przedstawienia, rekonstrukcje historyczne, przejazdy rowerowe czy komiksy. Ale filmu science-fiction z Powstaniem nikt jeszcze nie próbował łączyć. Porwał się na to Tomasz Bagiński, twórca filmów animowanych w 2003 roku nominowany do Oskara za "Katedrę". - Od wielu lat myślę o nowym sposobie opowiadania historii, w tym Powstania Warszawskiego. O sposobie broniącym się w skali świata - tłumaczy filmowiec.

Gwiezdne Wojny 1944

W "Hardkorze 44" - bo tak nazywa się projekt - tragedia walczącej Warszawy staje się punktem wyjścia do opowieści, w której świat jest czarno-biały. Zło jest absolutne, a dobro czyste i nieskalane. Bez kompromisów.

Do walki z Powstańcami Niemcy kierują oddział tajemniczych, mrocznych cyborgów. To z nimi przyjdzie się zmierzyć Powstańcom. Niczym rebelianci z "Gwiezdnych Wojen" staną do walki z imperium zła. - Dziewczyny śliczne jak marzenie i uzbrojone po zęby. Nożowniczki i snajperki. Chłopaki silne jak konie, obładowani bronią maszynową, bombami i granatami - wyobraża sobie Bagiński.

To oczywiście obraz daleki od faktów. W sierpniu 1944 roku powstańcy szli do walki z jednym pistoletem na kilku chętnych, by "kropić" do Niemców. Dla widzów przyzwyczajonych do realistycznych filmów wojennych pomysł z robotami na usługach nazistów może się wydawać nierozsądny czy wręcz kontrowersyjny. Co innego pokolenie wychowane na grach komputerowych i fantastyce. Ono łatwo odnajdzie w tej wizji znajome motywy z komiksów takich jak "Hellboy" czy gier takich jak "Return to Castle Wolfenstein". Niemcy budujący najróżniejsze "wunderwaffe", eksperymentujący na ludziach, budujący mechanicznych "ubersoldatów" pojawiają się w grach i komiksach od dawna.

Nikt jednak nie próbował jeszcze tak dosłownie przenieść ich na ekran, w dodatku umieszczając w powstańczej Warszawie. Film zostanie zrealizowany techniką, która pozwoliła przenieść na ekran klasyczne komiksy Franka Millera, "Sin City" czy "300". Grali w nich prawdziwi aktorzy, ale cały otaczających ich świat wykreowany został na komputerach. Dzięki temu Miasto Grzechu mogło być czarno-białe, a kadry z "300" przypominały malowane farbami obrazy. Dzięki tej technice Warszawa Bagińskiego będzie mroczna, posępna, płonąca piekielnym ogniem, wypełniona złowieszczymi maszynami i postaciami rodem ze steampunkowego piekła.

Wytłumaczyć Powstanie światu

- Nie chciałem pokazywać Powstania tak, jak jesteśmy przyzwyczajeni; beznadzieja zrywu i ponure śmierci w kanałach. Chciałbym pokazać świat archetypów i w ten sposób przybliżyć te wydarzenia rówieśnikom Powstańców wychowanym na filmach o superbohaterach, komiksach i grach komputerowych - przekonuje Bagiński.

- Wolność, poświęcenie, walka dobra ze złem to uniwersalne tropy, zrozumiałe dla odbiorców w każdej części świata. Należy tylko do nich dotrzeć - Piotr Śliwowski, historyk z Muzeum Powstania, nie widzi nic szokującego w tym, że Bagiński chce opowiadać o Powstaniu odrealniając je i mieszając z science-fiction.

- W dziejach kina polskiego powstało wiele wybitnych filmów mierzących się z tematyka Powstania Warszawskiego, jak "Kanał" czy "Eroica". Ale dziś trafiają one przede wszystkim do widza wyrafinowanego. Wciąż brakuje wielkiej historycznej epopei, która mogłaby podbić serca widzów na całym świecie, przenosząc tym samym historię Powstania Warszawskiego z wymiaru lokalnego w globalny - dodaje z kolei Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.

Najwcześniej za trzy lata

Film wyprodukuje firma Platige Image, specjalizująca się w grafice komputerowej, animacji 3D i efektach specjalnych. Realizowała m.in. filmy do gry "Wiedźmin" i "Katedrę", a także najnowszy film Tomasza Bagińskiego, "Kinematograf". Firma złożyła już w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej wniosek o dotację na przygotowanie wstępnej koncepcji scenariusza i samego filmu. Z tak przygotowanym projektem można zacząć poszukiwania studia filmowego i sponsorów oraz pracę nad właściwym scenariuszem. Film ma być gotowy za trzy lata, a już w najbliższą środę na niecodziennej konferencji prasowej twórcy opowiedzą o szczegółach fabuły.

W styczniu polecimy nad walczącą Warszawą

"Hardkor 44" to nie jedyny projekt realizowany przez Bagińskiego wspólnie z muzeum. Filmowiec podjął się jeszcze jednego gigantycznego wyzwania. Właśnie przygotuje kilkuminutową symulację przelotu nad Warszawą w 1944 roku. - Będzie to widok z samolotu, takiego jak Liberator odtworzony już w muzeum. Pokażemy trasę, którą latały te nieliczne załogi ze zrzutami - tłumaczy Ołdakowski. - Oczywiście będą pewne różnice. Przede wszystkim przelot będzie się odbywał w dzień, a nie w nocy. Wszystko dlatego, że chcemy pokazać, jak wyglądała Warszawa w ostatnich dniach Powstania.

Samoloty z pomocą nadlatywały z południa, nad Wisłą. Na wysokości Starego Miasta odbijały na zachód, by wykonać zrzut w rejonie placu Krasińskich. W symulacji zobaczymy tę trasę dwa razy, tak jakby samolot powtarzał nieudaną próbę zrzutu. Zobaczymy Stare Miasto, okolice placu Bankowego, a w perspektywie puste pole - tereny zmiecionego z powierzchni ziemi getta. Wszystko to dosłownie z pokładu Liberatora. Mała sala kinowa ma bowiem powstać właśnie we wnętrzu repliki, która wypełnia Halę B w muzeum na Woli.

- To będzie jedno miejsce, ale szukamy pomysłu, jak wewnątrz muzeum zmieścić jeszcze jedną salę z nowoczesnym ekranem, tak by symulację mogło oglądać więcej osób. Do Liberatora mogłoby jednorazowo wejść najwyżej kilku widzów - tłumaczy Ołdakowski.

Pierwszy fragment animacji - Stare Miasto - ma być gotowy już za kilka tygodni. Cały kilkuminutowy przelot zobaczymy na początku przyszłego roku.



Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl
Zdjęcia: Platige Image / Muzeum Powstania Warszawskiego

28 czerwca 2009

Pablopavo śni o Warszawie

Jeden z trójki liderów zespołu Vavamuffin pracuje nad solową płytą. W internecie pojawił się właśnie "Telehon" - teledysk i pierwszy singiel. Można go pobrać za darmo!



Nawijacz z warszawskiej kapeli Vavamuffin szykuje na wrzesień prawdziwą bombę - pierwszy solowy album pod tytułem "Telehon". Promujący go singiel pod tym samym tytułem zaskakuje i zapowiada niespodzianki: na nowej płycie będzie mniej reggae, a więcej elektroniki i hip-hopu. Ale najwięcej będzie Warszawy. - Będzie o Stegnach i o Warszawie Wschodniej, o centrum i Powiślu z zagłębiem klubowym. Warszawskie historie, moje i zasłyszane, to jakieś 60 procent płyty - wylicza skwapliwie Pablopavo.

O tym, że stolica pozostaje najważniejszym źródłem inspiracji Pablopavo przekonują pierwsze klatki animowanego teledysku zrealizowanego przez Łukasza Rusinka. Widać w nich panoramę z Pałacem Kultury i - nie istniejącymi już zresztą - jupiterami stadionu Legii. Zobaczymy też m.in. pykającego fajkę Franca Fiszera czy Stanisława Grzesiuka grającego na banjo. A także warszawskie osiedla i groźnych deweloperów, którzy rozbierają zabytki. A raczej nie zobaczymy. Bo teledysk i piosenka to zapis snu Pablopavo. Snu, w którym Darek Dziekanowski zrobił karierę w Realu Madryt, a urzędnicy nie biorą łapówek za zgodę na rozbieranie zabytków.

- W takim mieście jak Warszawa za niszczenie zabytków powinna być kara więzienia, a nie grzywny, która nie dorównuje cenie zegarka na ręku ukaranego - tłumaczy w rozmowie z portalem tvnwarszawa.pl Pablopavo. Jak sam mówi, czuje się obywatelem miasta i tak też rozumie swoją nową piosenkę - sen złożony z marzeń o fajniejszej Warszawie. Na szczęście, pozytywne wibracje zdarzają się nie tylko w snach. - W moim i w młodszym pokoleniu widać jakąś świadomość, że to miasto jest nasze, że nie musimy się zgadzać na to, co nam z góry tu narzucą za parę złotych. Fajnie, że często są to ludzie przyjezdni, którzy pokochali gród syreni i chcą coś dla niego zrobić - mówi Pablopavo.

Fani Vavamuffin mogą być zaskoczeni brzmieniem - na "Telehonie" nie usłyszą bowiem zbyt dużo reggae. - Uznałem, że w solowym projekcie nie ma sensu powtarzać tego, co gram z chłopakami w zespole - tłumaczy Pablo. Na płycie usłyszymy więcej hip-hopu, brzmień akustycznych, dubu i dużo, dużo eksperymentów. - Sam nie umiem jednoznacznie zakwalifikować tej muzyki. Na pewno będzie warszawska i to warszawskiej historie będą jej spoiwem.

Płyta ukaże się na początku września nakładem Karrot Kommando. Znajdzie się na niej 17 utworów. Razem z Pablopavo wystąpią Sir Michu, Daddy Kazan Raffi, Radek Polakowski, Kuba Earl Jacob, Jahcob Junior, djZero, Emiliano Jones i Bart Fader.


Singiel "Telehon" można pobrać ze strony Karrot Kommando, po wcześniejszej rejestracji.
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl
.

27 czerwca 2009

Takie rzeczy to tylko w TVP

Oglądaliśmy przedwczoraj półfinał Pucharu Konfederacji. Jednym z ciekawszych wydarzeń poza boiskiem była przerwa reklamowa w TVP.

O samym meczu nie chcę się rozpisywać, ale pewien kontekst muszę wprowadzić. RPA dzielnie stawiało się faworyzowanej Brazylii. Na tyle, że chwilami wydawało się, iż możliwa jest kolejna półfinałowa niespodzianka, po awansie USA. Brazylia nie zachwycała, za to RPA imponowała walecznością. Nic więc dziwnego, że w zderzeniu tych egzotycznych drużyn nasza sympatia była raczej po stronie słabszych. Do 88. minuty wydawało się, że dobrze ją ulokowaliśmy. No ale to już było po przerwie.

Natomiast tuż po gwizdku kończącym pierwsze 45 minut tego ciekawego - choć niezbyt pięknego - meczu TVP, kierowana ponoć przez człowieka wywodzącego się z kręgów narodowych puściła coś niewiarygodnego. Formalnie była to rzecz zwyczajna - zapowiedź programu. Sportowego. Sportowo - historycznego. A właściwie było to dobrze zmontowany trailer, budujący ciekawość widza z pomocą typowych dla takich klipów chwytów.

Cóż więc można obejrzeć na TVP2 właśnie teraz, w późny, piątkowy wieczór? Cóż warte było zmontowania fajnego trailera i puszczenia go w prime-time?

Mecz Polska - Niemcy z 1974 roku.

Porażkę. Nie zwyczajną - jedną z najbardziej bolesnych, jedną z najbardziej gorzkich. Na frankfurckim grzęzawisku. W półfinale Mistrzostw Świata. Z Niemcami.

Porażkę. Nie jeden z kilku - zdarzały się przecież - wygranych meczów o stawkę, choćby rozegrany 3 dni później mecz o trzecie miejsce z Brazylią; choćby zwycięstwo z Portugalią z eliminacji do Euro 2008.

Ale nie, Telewizja Publiczna, kierowana przez narodowca pokazuje porażkę i jeszcze wkłada wysiłek w przygotowanie trailera, który to wydarzenie przypomina w pigułce i zachęca (?) do oglądania.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.