17 czerwca 2007

Cmentarze

65 kilometrów obfitujących w drobne wydarzenia wczoraj zrobiliśmy. Pierwszy raz na tym rowerze przeleciałem przez kierownicę na ten przykład. Brat z kolei... zasnął za kierownicą ze zmęczenia i zaliczył glebę pod domem :)

Trafiliśmy na dwa cmentarze. Jeden pod Zaborowem. Widać go ze szlaku, jakieś 200 metrów w bok, w lesie stoi kilkadziesiąt krzyży. Pochowano tu kilkunastu ułanów, którzy zginęli w 1939 roku i zabitych przez gestapo mieszkańców okolicy.


Do Zaborowa dotarliśmy niebieskim szlakiem, który na pewnym odcinku jest po prostu wąską ścieżką przez bagna, pełną dziur, zwalonych drzew i błota. Polecam z całą mocą, choć to kawał drogi.

Mieliśmy też powód, by zajrzeć na cmentarz Północny. Zawsze, gdy tam jestem, w tej stosunkowo nowej części, gdzie nie ma wysokich drzew, zadziwia mnie, jak tam jest kolorowo. Nie udało mi się zrobić zdjęcia, które dobrze by to oddawało, nie było słońca. Ale ilość kolorowych kwiatów poraża. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tam... jest wesoło.

13 czerwca 2007

O Muzeum Sztuki Nowoczesnej raz jeszcze

W najnowszym, czerwcowym numerze magazynu „Architektura & Biznes” pojawił się interesujący artykuł Sylwii Ratajczyk „Kerez kontra reszta świata”, na temat sporu o projekt gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Całość można przeczytać na Forum Polskich Wieżowców. Jako dziennikarz, który pisał o aferze wokół projektu Christiana Kereza czuję się wywołany do tablicy.

Na początek dwa słowa o tym, jak cała sprawa wyglądała z mojej perspektywy. Z wieczoru 18 lutego najlepiej zapamiętałem dziwny szum, który dało się słyszeć w przestronnym lobby biurowca Focus, gdy tylko na ekranie pokazała się wizualizacja zwycięskiego projektu. Nic więc dziwnego, że już w pierwszym tekście dałem wyraz temu, jakie były reakcje – zawodowi i zdziwieniu. Przyznam, że i mnie w pierwszej chwili wydawało się, że wybrany projekt jest znacznie poniżej oczekiwań.

Z tym większym zainteresowaniem słuchałem opinii członków jury i rady programowej: Michała Borowskiego, Andy Rottneberg i Adama Szymczyka. Wszyscy oni zgodnie bronili werdyktu tłumacząc, że wygrał projekt spokojny, stonowany, oddający pole samej sztuce, a nie starający się wyjść przed nią swą wybujałą formą. W ich ocenie były to atuty.

Gdy napisaliśmy, że projekt nie wzbudził entuzjazmu – usłyszeliśmy, że to my, dziennikarze, podważamy sens konkursu. Kilka dni później stało się już jasne, że wokół pracy Kereza będzie wielki spór. I wtedy większość z nas pytała tych samych ludzi – którzy nagle stali się przeciwnikami projektu – dlaczego podpisali protokół konkursowy i nie zgłosili votum separatum? Nie chcieli skandalu – tak się tłumaczyli. I zaraz potem rozpoczęli publiczną nagonkę na własny werdykt. Nagonkę wzmocnioną wynikami badań, które w trakcie samej prezentacji wzbudziły wśród nas spore wątpliwości co do ich rzetelności metodologicznej (a które to wątpliwości, jako socjolog z wykształcenia, jestem skłonny podtrzymać).

Pytaliśmy więc wielokrotnie, co takiego jest w tym projekcie, że nie spełnia on warunków konkursu? Staraliśmy się dociec, jakie są możliwości wybrnięcia z patowej sytuacji. Paradoksalnie odpowiedział na to pytanie sam Kerez. To on stwierdził, że nie jest niczym dziwnym sytuacja, w której zwycięska praca w toku dalszych negocjacji odpada i zostaje zastąpiona pracą drugą, trzecią lub wyróżnioną, wybraną z wolnej ręki. On zresztą zachował w całym sporze najwięcej klasy i spokoju – głos podniósł tylko raz (a był moment, że rozmawiałem z nim niemal codziennie, relacjonując co dzieje się w Warszawie). Stało się to wtedy, gdy rada programowa muzeum zaproponowała mu spotkanie w Zurychu, na którym miał zostać omówione „warunki kapitulacji”.

Kerez czekał, aż ktoś z dyrekcji muzeum powie mu, o co chodzi. Tymczasem ówczesny dyrektor Tadeusz Zielniewicz zamiast rozmawiać i tłumaczyć swoje obawy, zaczął publicznie nakłaniać władze miasta i rząd do rezygnacji z tego projektu. To wtedy nasz – dziennikarzy – stosunek do sprawy zaczął się zmieniać na przychylny Kerezowi. Ani jemu, ani nam nikt nie chciał tak rzeczowo, jak w zeskanowany tu artykule wyłożyć, co jest nie tak w projekcie. Nikt nie próbował dać klarownej odpowiedzi na to, czy jest pole do negocjacji.

Być może go nie ma, być może projekt nie daje się do tego, by zrealizować w nim muzeum według założonego programu. Nawet jeśli tak jest, to członkowie jury podpisując protokół wzięli na siebie zobowiązanie do wyjaśnienia tego w kulturalny sposób. Tego zabrakło – zamiast tego Kereza wplątano w polskie piekiełko, które my, dziennikarze (a pozwalam sobie pisać także w imieniu kolegów, bo z toczonych wtedy rozmów wiem, że odczucia mieliśmy podobne) obserwowaliśmy z mieszaniną wstydu i zażenowania.

Potem nastąpiła blokada informacyjna – zamilkły komórki, zespół muzeum zaczął się rozsypywać, a minister Ujazdowski uciszył Tadeusza Zielniewicza i też kazał nam czekać na decyzje. Mam wrażenie, że odchodzący z rady muzeum ludzie potraktowali dziennikarzy jako przeciwników i nie chcieli już tłumaczyć, czemu nie zgadzają się z (własnym!) werdyktem.

Teraz dowiadujemy się, że ponosimy lwią część odpowiedzialności za zamieszanie. Cóż, przyznam szczerze, że się nie poczuwam. Byłem na kilku dyskusjach o projekcie, dwóch publicznych spotkaniach z Kerezem, robiłem z nim wywiad, byłem na konferencji odchodzącego dyrektora, dzwoniłem do członków rady – żaden z przeciwników projektu nie chciał o tym rzeczowo rozmawiać, unikali mnie. Bardziej rozmowni byli Kerez i jego zwolennicy, nic więc dziwnego że druga strona ma dziś poczucie, że spór nie był relacjonowany obiektywnie. Ale to oni sami do tego doprowadzili – nic nie stało na przeszkodzie, by o całym zamieszaniu opowiedzieć równie rzeczowo już w pierwszym dniu po uroczystości w Focusie. Wystarczyło tylko od razu zasygnalizować, że jest jakiś problem, a nie czekać, aż sami go wyczujemy i ocenimy na podstawie tego, co już wiemy.

Tyle o zarzutach do dziennikarzy.

Ale te żale są już dziś nieaktualne i nieistotne. Muzeum ma nowego szefa, panią Joannę Mytkowską, która nie krytykowała projektu Kereza, ale też nie kryje, że trzeba w nim wiele zmienić. Na szczęście nie wyklucza też możliwości, by zmienić program funkcjonalny muzeum, tak by pogodzić jedno z drugim. Chce zacząć od rozmowy z Kerezem, ale też spotkać się z wszystkimi, którzy jego projekt skrytykowali.

Można nadal dyskutować o tym, czy projekt ma szansę stać się symbolem Warszawy i o tym, czy opinia wyrażona przez warszawiaków w sondażu powinna być brana pod uwagę przy takiej decyzji.

Można wreszcie dojść do wniosku, że projekt Kereza nie da się dostosować do potrzeb i zrezygnować z niego w spokojnej, rzeczowej dyskusji z autorem na korzyść jednej z wyróżnionych prac (tym bardziej, że miasto przymierza się do zmiany planu miejscowego dla placu Defilad i da się poluźnić kryteria wyboru).

Sam Kerez – co nie powinno być odbierane jako nonszalancja, tylko jako świadomość, czym są konkursy i jak złożony procesem jest wybór ostatecznego projektu – deklaruje przecież, że na zwycięstwo nie liczył i dziwi się, że jego luźna interpretacja oczekiwań zamawiającego projekt została wybrana. Ale to nie jego wina.

Wszystko to jednak nie przekreśli faktu, że już i tak mamy na koncie skandal i – tu zgadzam się z autorem w pełni – kolejny raz konkurs architektoniczny w Polsce okazał się porażką. Wszystkie zawarte w tekście opinie na ten temat podzielam, zresztą z ogromnym smutkiem. Niepokoją mnie zarzuty pani Monkiewicz, bo jeśli są prawdziwe (a niestety wydają się prawdopodobne), skandal jest tym większy.

Szkoda, że nie udało się z tego wyjść z twarzą, choć bez wątpienia byłoby to łatwiejsze, gdyby nie nieczytelna, niezrozumiała reakcja osób, którym projekt od początku nie pasował, a które dopiero teraz mówią o tym w tak rzeczowy sposób.

12 czerwca 2007

02 czerwca 2007

Zmiany i nowości

Blogger uruchomił właśnie nową funkcję, która pozwala łatwo zastąpić nieusuwalne (w każdym razie nie bez dłubania w kodzie) dotąd obrazki z layoutu czymś własnym. To zainspirowało mnie do wprowadzenia kilku jeszcze zmian - powiększyłem czcionkę, a tu i ówdzie zmieniłem kolory. Uporządkowałem i zaktualizowałem linki, dodając nową kategorię oglądam z linkami do foto- i obrazko- nie_tylko_blogów oraz parę innych adresów:
  • blog Wojciecha Orlińskiego z GW, chyba jedyny który ma kolorystykę bardziej uciążliwą od mojego ;)
  • mundialowo czyli kolejny blog o piłce,
w dziale fun m.in.:
a w dziale media w sieci:
  • bardzo pomysłowy blog kolegi z ŻW.
Nad kolorystyką jeszcze się zastanawiam. Ta wyszła spontanicznie i nawiązywała do klasyki. Jak wpadnie mi w oko jakiś fajny obrazek, to może znów wyżyję się artystycznie. Ogranicza mnie jednak słaba znajomość programów graficznych.

24 maja 2007

O równości

Dziennik.pl nagłaśnia dziś swoje - tzn. pewnie papierowego Dziennika, albo Faktu - odkrycie. A mianowicie to, że w reklamie zachęcającej do zatrudniania niepełnosprawnych chłopaka na wózku zagrał sprawny aktor.

Jako że przez pewien czas zajmowałem się w "Stołku" problemami osób niepełnosprawnych, wciąż jestem dość wrażliwy na te sprawy. Tym razem nie jestem jednak w stanie zrozumieć oburzenia. Kryje się bowiem u jego podstaw dość poważny błąd logiczny.

Jeśli bowiem niepełnosprawni oczekują, że będą traktowani na równi ze sprawnymi, a przynajmniej że do ideału równego traktowania będzie się dążyć i to nie tylko na rynku pracy, to chyba powinni zakładać, że jest to - do pewnego stopnia, oczywiście - relacja wzajemna. Co w tym konkretnie przypadku oznaczać powinno chyba, że o wyborze aktora do reklamówki powinno decydować nie to, czy istotnie jest niepełnosprawny, ale to co decyduje o wyborze, gdy chodzi o sprawnych - umiejętności i to, czy człowiek ten pasuje do roli. Akurat ten atak na PFRON uważam więc za chybiony - tym bardziej, że jest wiele powodów, by poważnie zabrać się za to, co dzieje się w tej instytucji.

22 maja 2007

Makabra

Z dużym zainteresowaniem śledzę publikację "Stołka" na temat planowanego pomnika, który ma upamiętnić ofiary UPA. Potworny, głupi pomnik ma stanąć na placu Grzybowskim.

Przez wzgląd na drastyczne obrazki tekst nie będzie ilustrowany. Kto jednak chce poznać szczegóły, kliknąć powinien w link do pierwszego tekstu o tej chorej historii i przeczytać rozmowę z autorem tego wiekopomnego dzieła.

Dzisiejszy "Stołek" przynosi kolejny tekst o pomniku - okazało się bowiem, że zdjęcie, które zainspirowało autora w ogóle nie ma związku ze sprawą. Dla zwolenników pomnika nie ma to szczególnego znaczenia i prawdę powiedziawszy dla warszawiaków, którzy będą musili oglądać o dzieło też chyba nie. Muszę jednak przyznać, że na dzisiejszy tekst nie byłem w stanie zareagować inaczej, niż histerycznym śmiechem. Może to zawodowa znieczulica, może biurowa głupawka, ale chwilami mam wrażenie, że to jakiś skecz Monty Pythona w polskich realiach. Najpierw portfolio autora pomnika:
prof. Marian Konieczny (autor m.in. pomników: Nike w Warszawie, Włodzimierza Lenina w Nowej Hucie, Jana Pawła II w Licheniu)
Rzeźbiarz na każde czasy. - Kochani, ja wam wszystko wyrzeźbię - chciałoby się sparafrazować piosenkarza z Misia. O stanie umysłów autorów tego pomysły dobrze świadczy ta wypowiedź:
Jan Niewiński, szef komitetu kresowiaków, broni makabrycznego projektu. - Pomnik nie jest dokumentem. To artystyczna wizja prof. Koniecznego pokazująca martyrologię najbardziej niewinnych. Miał przedstawić dzieci wbite na sztachety czy wykrojone nożem OUN-owca z łona matek? Wybrał wizję mniej drastyczną, ale poruszającą - mówi Niewiński.
Gazeta Stołeczna, 22.05.2007
A mógł zabić... Nie sposób się zresztą nie dopatrzyć zawoalowanej groźby - jak nie ten, to wyrzeźbię Wam jeszcze gorszy. To chyba jakiś nieuleczalny przypadek nienawiści, ale nie Polaków do Ukraińców, tylko raczej Krakowa do Warszawy.

W stolicy najwyższy czas ogłosić pokoleniowe moratorium na budowę pomników i zmienianie nazw ulic. Tylko to może nas uchronić przed kolejnym wariactwem tego typu.

13 maja 2007

Jaki kraj, takie wino

MMM pokazał ostatnio na swoim blogu coś, co nie mogło ujść mojej uwadze: prawdziwie niemieckie wino. Tymczasem ja przywiozłem z Turynu włoską odpowiedź na tę niecną prowokację - wino, które po rocznej degradacji pewnie zmierza właśnie ku pierwszej lidze ;)

Jeszcze go nie piłem, więc notkę trzeba będzie potem uzupełnić o dwa zdania recenzji. Ale skojarzenie domagało się szybkiego upublicznienia. Nawiasem mówiąc w sklepie były jeszcze wina Fiat, Alfa Romeo i chyba Lancia.

A w zanadrzu mam jeszcze kilka obrazków z Włoch, które z czasem postaram się tu pokazać. Szczególną galerię chciałbym zatytułować "nie da się" i zadedykować warszawskim urzędnikom. Będzie to seria zdjęć z dziedziny miejskich inwestycji, takich jak tunele w skałach, dworce kolejowe w tychże tunelach i autostrady na estakadach po 80 metrów wysokości. A także nieco skromniejsze, jak ścieżki rowerowe wygrodzone z pasa drogi na wąskich uliczkach starówek. Słowem wszystko to, czego zdaniem włodarzy Warszawy zrobić się nie da.

27 kwietnia 2007

Miłego weekendu

Nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda - jadę na urlop. Tak się z tego powodu wzruszyłem, że zacząłem oglądać zdjęcia z zeszłorocznego wypadu do Pragi (m.in. tu i tu, jeśli ktoś jest zainteresowany). I znalazłem jeszcze jedno - naprawdę - zrobiłem je rok temu:


No to do zobaczenia za kilka dni :)

24 kwietnia 2007

Bomba z opóźnionym zapłonem

Społeczna bomba z opóźnionym zapłonem weszła w ostatnią fazę odliczania. 30 czerwca "Jarmark Europa" musi zostać zamknięty - ogłosił wczoraj przedstawiciel Centralnego Ośrodka Sportu zaskakując tym zarówno kupców, jak i władze Warszawy.

Na początek wyjaśnienie - w przeciwieństwie do wielu internautów i niektórych dziennikarzy używam w stosunku do pracowników Jarmarku Europa określenia kupcy a nie handlarze. Nie dlatego, że się z nimi utożsamiam czy solidaryzuję z ich sprawą - po prostu nie widzę powodów, by używać określenia pejoratywnego.

Jestem oczywiście za tym, by bazar zlikwidować i cieszę się, że Euro jest pretekstem do rozwiązania tej sprawy. Sprawy, którą przez lata hodowały wspólnie władze Warszawy i rząd, do którego należy ten teren.

W kampanii wyborczej kandydaci na prezydenta stolicy zapowiadali, że zajmą się kupcami. I bardzo dobrze - większość kupców to mieszkańcy stolicy, którzy tu pracują, mieszkają i last but not least płacą tu podatki. Mówię oczywiście nie o tych, którzy handlują pirackimi płytami i kradzionymi komórkami. A tych zjawisk od stadionu - wbrew temu, co mówią uczciwi kupcy - oddzielić się nie da. To właśnie kumulacja handlu bazarowego w jednym miejscu doprowadziła do tego, że swoją oazę znalazły tam także zjawiska patologiczne.

Kupcy mówią: tu powinien zostać handel, nigdzie w Europie nie buduje się stadionów w centrum. To prawda - stadion Olimpijski w Berlinie czy londyńskie Wembley nie stoją w City, tylko dobrych kilka stacji metra czy kolei od ścisłego centrum. Ale też nie stoją na obrzeżach, takich jak warszawska Białołęka, gdzie stadion widzieliby kupcy. Poza tym to, że tak robi się na świecie, nie oznacza że w realiach warszawskiej Pragi nie warto zrobić inaczej - ja uważam, że właśnie bliska Praga jest odpowiednikiem lokalizacji takich, jak w Londynie czy Berlinie. Tylko tu można mówić o sensownej infrastrukturze, tylko tu da się ją szybko stworzyć. Nie ma się co spierać o to, gdzie stadion mógłby powstać - nie ma na to czasu.

Dziki handel w blaszanych budach musi zniknąć z tego miejsca i z tym kupcy będą się musieli pogodzić, ale bez awantur się nie obejdzie. To, że pracują tam przez 17 lat nie oznacza wprawdzie, że coś im się należy. Ale to miasto i rząd przez cały ten czas tolerowały półdziki, szemrany bazar w tym miejscu cały czas nic z nim nie robiąc. Dzisiejsze roszczenia kupców to efekt tolerancji dla tego półanarchistycznego tworu.

Kupcy chcą więc ugrać coś dla siebie. 30-letnią dzierżawę atrakcyjnej działki lub wręcz jej własność. To nierealne - analogiczna umowa z kupcami z placu Defilad właśnie została podważona i pewnie nigdy nie zostanie zrealizowana. Przykład tureckiego centrum Maximus jest nieadekwatny, bo tam działkę po prostu kupiono. Skoro więc kupcy - jak sami twierdzą - są drugim po Orlenie przedsiębiorstwem w Polsce, powinni kupić działkę i zbudować tam sensowny obiekt. I to jest zadanie dla miasta i rządu - znaleźć taką działkę i od razu przygotować dla niej warunki zabudowy, które umożliwią budowę, ale zapobiegną powstaniu kolejnej rodzącej patologię prowizorce. A nie proponować puste pole.

To będzie pierwszy i najtrudniejszy sprawdzian dla komitetu organizującego Euro 2012 w Polsce. Jeśli to się uda - uwierzę, że uda się wszystko inne.

Ale trzeba to powiedzieć wprost: kupcy ze stadionu będą musieli opuścić bazar i zainwestować w nowe miejsca pracy. I nikt - ani rząd, ani miasto - nie może im tego finansować czy dotować. Muszą sobie poradzić sami i na pewno im się uda, skoro przez tyle lat borykali się z realiami wolnego rynku na najbardziej elementarnym poziomie. Dlaczego nie mieliby sobie poradzić z poważniejszym wyzwaniem? Muszą to potraktować jako szansę. Kategorycznie sprzeciwiam się jednak temu, by wspierać ich z publicznych środków. Bo idąc tym tropem każdemu warszawiakowi powinno się sfinansować zakup mieszkania tylko dlatego, że mieszka tu i płaci podatki od dawna. Bez komuny, bez populizmu bardzo proszę!

Kto będzie miał odwagę powiedzieć to kupcom? Na razie COS powiedział im tylko pierwsze zdanie - na polecenie rządu, jak sądzę, z dnia na dzień uciął spekulacje o tym, czy można przedłużać handel w tym miejscu. Rząd chciał pewnie pokazać, że zdecydowanie zajął się Euro. Ale teraz nie może zostawić miasta z problemem kupców, bo nie samo miasto ten problem wytworzyło.

A decyzję COS popieram - wyobrażam sobie, że im wcześniej zacznie się kupców stawiać wobec pewnych faktów, tym szybciej uda się wyegzekwować to, co nieuchronne. Handel do ostatniej chwili, gdy pod stadionem staną maszyny budowlane oznaczałby jedno - w tej ostatniej chwili kupcy powiedzieli by no pasaran i zaszantażowali cały kraj groźbą zablokowania Euro jako takiego. A tak dojdzie do tego rok wcześniej. I, jak znam życie, i tak do samego końca będzie walka, bijatyki z policją i przykuwanie się do blaszanych budek. Nie zazdroszczę rządzącym, którzy będą musieli połączyć determinację z dużym wyczuciem - przecież nie wyślą na stadion wojska, bo, pomijając wszystko inne, UEFA od razu odbierze nam Euro.

Popieram więc COS i rząd, rozumiem, że miasto jest w trudnej sytuacji i mówię: odpowiedzią jest szybka, zdecydowana decyzja - prawo pierwokupu (tyle miasto może kupcom dać, nie więcej) do działki takiej, jak ta przy dworcu wschodnim (w gestii PKP, ale i to pod pretekstem Euro da się załatwić, jak sądzę). Na to, by pod pretekstem starań o Euro coś komuś dawać w prezencie się po prostu nie godzę.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.