Byłem dziś u dentysty. I nie mam zamiaru skarżyć się na ból, ani narzekać na to, że zostałem zmasakrowany. Zabrzmi to wszystko z lekka masochistycznie, ale mam zamiar wyrazić podziw dla tej profesji. Ale ostrzegam - rzecz tylko dla ludzi o zdrowych zębach.
Mam duży respekt dla osiągnięć współczesnej medycyny. Gdy czytam o historiach takich, jak przeszczepy organów, kończyn czy o wynalazkach takich, jak sterowane myślą protezy, które "czują", co pozwala regulować siłę chwytu albo o kamerach podpiętych wprost do nerwu wzrokowego coraz skutecznie zastępujących naturalne oczy - chylę czoła. Genetyka, nanotechnologia - to jest zupełna fantastyka, choć w istocie już obecna wokół. Ale szeroko pojęte mechaniczne dłubanie w ciele budzi mój podziw (jakkolwiek nie jestem w stanie na to patrzeć).
Owszem, zwykle słyszymy o takich rzeczach w krzykliwym newsie; gdzieś tam udało się rozdzielić syjamskie bliźnięta, wszczepić komuś coś, co pozwoli mu chwilę pocieszyć się w miarę normalnym życiem. Nie słyszymy - albo dociera to do nas znacznie rzadziej - o dziesiątkach przypadków, gdy to się nie udaje, a wszystko to razem - póki, daj Boże, zdrowie nam dopisuje - traktujemy raczej jak coś z pogranicza filmów SF.
Co innego stomatologia. To prędzej czy później dotyczy każdego. Mnie fascynuje poziom technologicznego zaawansowania narzędzi, jakimi traktuje mnie dentystka. A muszę przy tym dodać, że robi to z niespotykaną delikatnością, o czym się przekonałem boleśnie, gdy trafiłem na zastępstwo. Ale talent jednej osoby to co innego - bardziej mnie zadziwia fakt, że za każdą głupią plombą kryją się jakiś potężny przemysł, który te gadżety produkuje. Sprytne, precyzyjne i relatywnie tanie.
W gabinecie nie ma zwykle czasu na przyglądanie się narzędziom, które za chwilę trafią do wnętrza, co by nie mówić, głowy, ale zawsze z pewną ciekawością (owszem, zmieszaną z odrobiną niepokoju) przyglądam tym wszystkim historiom. Fascynuje mnie np. to, że jeszcze kilka lat temu standardem były plomby, po założeniu których przed pół dnia nie wolno było się napić niczego ciepłego, o jedzeniu nie mówiąc. Dziś? Pach, pach, plomba, potem przypominające start-trekową spluwę urządzenie (świecące jakimś niebieskim promieniem!) i 10 minut po zabiegu można popić zimne lody gorącą kawą. Nie jest to pewnie wskazane i nie zawsze bezbolesne, ale jak trzeba, to można...
Prawdę mówiąc - i teraz, jak ktoś wrażliwy, to już na pewno weźmie mnie za masochistę - zwróciłem na to uwagę, gdy kilka lat temu pierwszy raz z moją dentystką poszłem w kanały. Przyjrzałem się wtedy tym strasznym wiertłom, które... ledwo widać! Boli jak, panie wybaczą, skurwysyn, ale technologia - szacunek. A pewnie byłby jeszcze większy, gdyby się w wdrożyć w szczegóły, ale aż tak mi nie odbiło.
Owszem, tamten ząbek kosztował mnie parę stówek, nie licząc ketonalu. Ale to jednak grosze przy tym, ile kosztują różne inne zabiegi i operacje, nawet te w miarę rutynowe. I to wszystko by leczyć zęby - coś, co przez wieki po prostu (po prostu? To musiał być ból!) wyrywano czy raczej wybijano, gdy gniło i zaczynało boleć. Już samo to, że można je leczyć jest imponujące, a zaprzęgnięta do technika iście kosmiczna. I to wszystko tylko za stówkę w twojej gębie.
Nie, nie jestem na ketonalu ;)