05 listopada 2008

Bankomat

I jeszcze jedna fotka wyciągnięta z zakamarków telefonu komórkowego. Tym razem przysłana przez kolegę, który zauważył takie oto zestawienie dwóch typowych elementów warszawskiej ulicy.

Nie będzie świętego oburzenia, nie o to chodzi. Nie będzie też zwyczajowego tekstu o mieście kontrastów - kontrasty są w każdym mieście. Ot, po prostu taki dodatek do tego, o czym wspominałem w kontekście trumien znalezionych na skwerze Hoovera. Takie po prostu jest to miasto, że przeszłość wychodzi czasem nawet z bankomatów. A życie na Nowym Świecie wciąż płynie swoim rytmem, w piątkowe i sobotnie wieczory podobno wygląda już prawie tak żywo i jest prawie tak zatłoczone, jak bywało przed wojną w dzień powszedni. Tłum mija te tablice, raczej nie pamięta. Nie chce, nie musi. Przeszłość i tak raz na jakiś czas znajdzie sposób, żeby o sobie przypomnieć.

Foto: Luster

Pałac Saski - post scriptum

Post scriptum do tekstu o gorzkim bilansie inwestycji pt. "Odbudowa Pałacu Saskiego" dopisał właśnie pan Erick van Egeraat. Jak donosi Bryła, wygrał on właśnie konkurs na projekt nowego skrzydła ratusza w Budapeszcie. I choć kontekst urbanistyczny i historyczny tej inwestycji jest zupełnie inny, to moja pierwsza myśl pobiegła właśnie w kierunku pl. Piłsudskiego w Warszawie. Dlaczego? Rzućcie okiem:


Warto się wczytać w opis inwestycji - są w nim tropy i tematy do dyskusji o miastotwórczej roli ratusza, o tym z jakimi funkcjami powinno się łączyć urząd, czyli coś, co z definicji żyje tylko w godzinach 8 - 15. Zostawiam to jednak bez komentarza, bo nie o te elementy projektu chodzi w moim skojarzeniu.

Rzecz w odwadze. Odwadze łączenia nowego ze starym w sposób przemyślany, kulturalny, intrygujący, ale nie demolujący historycznej przestrzeni. I w twórczym, a nie odtwórczym myśleniu o architekturze. Szkoda, że u nas nad praktyką wciąż góruje ideologia i "polityka historyczna". Mam nadzieję, że gdy pomysł zabudowy północnej pierzeji pl. Piłsudskiego powróci - znajdzie się i odwaga.

Zdjęcia: bryla.pl

Karmazynowe ubezpiecznie ostateczne...

... dobiło na Chełmską :)

04 listopada 2008

Porządek musi być!

Blogasek podupadł. Po okresie pewnego luzu w pracy i związanej z nim nadaktywności przyszedł czas zapierniczania i kryzys twórczy. Bywa. Pewnie się z czasem odwróci, a tymczasem uporządkowałem trochę blogroll. Kategoria "big city life" zmieniła postać i jest teraz trochę ciekawsza - uznałem, że to będzie bardziej praktyczne, niż bezpośrednie linkowanie kilkudziesięciu warszawskich (foto)blogów. Zdominowały ją blogi zrzeszone w GTWb :)

Poniżej dodałem element "followers" - głównie dla celów testowych. Sam do końca nie wiem jeszcze z czym to się je. Czy ktoś go używa, żeby potestować z drugiej strony?

W pozostałych kategoriach też trochę przesunieć i porządków. Dodałem kilka rzeczy, których brak mnie zaskoczył, raczej niczego nie wywalałem. A wszystko to dlatego, że wziąłem się w końcu za porządek w RSS-ach. Oj, tam to trzeba było powywalać i to całkiem sporo.

21 października 2008

Bolą mnie zombie

Byłem dziś u dentysty. I nie mam zamiaru skarżyć się na ból, ani narzekać na to, że zostałem zmasakrowany. Zabrzmi to wszystko z lekka masochistycznie, ale mam zamiar wyrazić podziw dla tej profesji. Ale ostrzegam - rzecz tylko dla ludzi o zdrowych zębach.

Mam duży respekt dla osiągnięć współczesnej medycyny. Gdy czytam o historiach takich, jak przeszczepy organów, kończyn czy o wynalazkach takich, jak sterowane myślą protezy, które "czują", co pozwala regulować siłę chwytu albo o kamerach podpiętych wprost do nerwu wzrokowego coraz skutecznie zastępujących naturalne oczy - chylę czoła. Genetyka, nanotechnologia - to jest zupełna fantastyka, choć w istocie już obecna wokół. Ale szeroko pojęte mechaniczne dłubanie w ciele budzi mój podziw (jakkolwiek nie jestem w stanie na to patrzeć).

Owszem, zwykle słyszymy o takich rzeczach w krzykliwym newsie; gdzieś tam udało się rozdzielić syjamskie bliźnięta, wszczepić komuś coś, co pozwoli mu chwilę pocieszyć się w miarę normalnym życiem. Nie słyszymy - albo dociera to do nas znacznie rzadziej - o dziesiątkach przypadków, gdy to się nie udaje, a wszystko to razem - póki, daj Boże, zdrowie nam dopisuje - traktujemy raczej jak coś z pogranicza filmów SF.

Co innego stomatologia. To prędzej czy później dotyczy każdego. Mnie fascynuje poziom technologicznego zaawansowania narzędzi, jakimi traktuje mnie dentystka. A muszę przy tym dodać, że robi to z niespotykaną delikatnością, o czym się przekonałem boleśnie, gdy trafiłem na zastępstwo. Ale talent jednej osoby to co innego - bardziej mnie zadziwia fakt, że za każdą głupią plombą kryją się jakiś potężny przemysł, który te gadżety produkuje. Sprytne, precyzyjne i relatywnie tanie.

W gabinecie nie ma zwykle czasu na przyglądanie się narzędziom, które za chwilę trafią do wnętrza, co by nie mówić, głowy, ale zawsze z pewną ciekawością (owszem, zmieszaną z odrobiną niepokoju) przyglądam tym wszystkim historiom. Fascynuje mnie np. to, że jeszcze kilka lat temu standardem były plomby, po założeniu których przed pół dnia nie wolno było się napić niczego ciepłego, o jedzeniu nie mówiąc. Dziś? Pach, pach, plomba, potem przypominające start-trekową spluwę urządzenie (świecące jakimś niebieskim promieniem!) i 10 minut po zabiegu można popić zimne lody gorącą kawą. Nie jest to pewnie wskazane i nie zawsze bezbolesne, ale jak trzeba, to można...

Prawdę mówiąc - i teraz, jak ktoś wrażliwy, to już na pewno weźmie mnie za masochistę - zwróciłem na to uwagę, gdy kilka lat temu pierwszy raz z moją dentystką poszłem w kanały. Przyjrzałem się wtedy tym strasznym wiertłom, które... ledwo widać! Boli jak, panie wybaczą, skurwysyn, ale technologia - szacunek. A pewnie byłby jeszcze większy, gdyby się w wdrożyć w szczegóły, ale aż tak mi nie odbiło.

Owszem, tamten ząbek kosztował mnie parę stówek, nie licząc ketonalu. Ale to jednak grosze przy tym, ile kosztują różne inne zabiegi i operacje, nawet te w miarę rutynowe. I to wszystko by leczyć zęby - coś, co przez wieki po prostu (po prostu? To musiał być ból!) wyrywano czy raczej wybijano, gdy gniło i zaczynało boleć. Już samo to, że można je leczyć jest imponujące, a zaprzęgnięta do technika iście kosmiczna. I to wszystko tylko za stówkę w twojej gębie.

Nie, nie jestem na ketonalu ;)

15 października 2008

Czy to na pewno koniec KDT?

Stało się. Miasto w osobie wiceprezydenta Andrzeja Jakubiaka zerwało rozmowy z handlarzami z KDT. Nie będzie domu towarowego na przeciwko Muzeum Sztuki Nowoczesnej (którego zresztą też na razie nie będzie). Na razie zostaje blaszak.

Przyznam, że nie wierzyłem iż rozmowy z handlarzami zostaną zerwane. O tym, że taka perspektywa mnie cieszy już jakiś czas temu pisałem - teraz wypada mi tylko powtórzyć i dodać, że to pierwsza decyzja obecnych władz Warszawy, która robi na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie znalazł w tym wszystkim dziury.

A dziurze tej na imię plac Defilad. Klątwa tego miejsca wciąż nie została zdjęta - budowa MSN opóźni się, jeśli w ogóle konflikt o tę placówkę i jej budynek uda się zażegnać. A to z kolei daje nadzieje handlarzom z istniejącego blaszaka, na przedłużenie agonii swoich interesów. Choć ratusz zapowiada stanowczo, że przedłużenia wygasającej z końcem roku dzierżawy nie będzie.

Ale już pojawiają się sugestie, że skoro budowa MSN się odwleka podobnie jak budowa II linii metra (jedno ma powstać na miejscu blaszaka, drugie wymaga zbudowania łącznika z pierwszą dokładnie pod spodem), to może jednak da radę przedłużyć? Równie głupi wydaje mi się pomysł, by handlarzy upychać w zabytkowej hali Gwardii - wraz z Mirowską jest to jedno z najskuteczniej zmarnowanych miejsc w Warszawie. Na całym świecie taka architektura jest atrakcją sama w sobie, o regionalnych targowiskach wymienianych w przewodnikach w sekcji "musisz zobaczyć" nie mówiąc. U nas będzie bazar z chińskimi dresami i trampkami plus dwa demobile.
Must see...

Ale w tym wszystkim najbardziej niepokoi mnie wiadomość, że dom towarowy w miejscu, gdzie chcieli go stawiać kupcy - a więc na wprost MSN - ma budować miasto. Po pierwsze, nie bardzo rozumiem po co miastu dom towarowy - wydaje mi się, że to raczej zadanie dla prywatnych firm. Czyżby więc - i to druga obawa - miasto chciało powołać kolejną spółkę z kapitałem prywatnym wnosząc aportem grunt? Takie pomysły nie kończyły się do tej pory zbyt dobrze, ale i to samo w sobie nie jest jeszcze jakimś ogromnym zarzutem. Boję się tylko - i to po trzecie - że posłuży jako argument, by działkę po prostu sprzedać. I tu pytanie - na co pozwala istniejący plan zagospodarowania i co przewiduje nowy, szykowany przez ratusz w ogromnej tajemnicy? Bo jeśli handel, to możemy powoli zacząć witać się ze Złotymi tarasami 2, może tylko w nieco spokojniejszym kształcie.

A przecież tam powinien powstać jakiś obiekt o randze porównywalnej do MSN - i nawet mówiło się swego czasu o nowym... teatrze (czyli tym, co miasto chce uparcie wepchnąć właśnie do budynku MSN!)

Pojawiła się więc okazja, by zdjąć klątwę z pl. Defilad w bardzo efektowny sposób, zagospodarowując obie pierzeje przyszłego placu. Jak skorzysta z niej miasto? Czy z taką determinacją, z jaką rozstrzygnięto kontrowersyjny spór z handlarzami odziedziczony po poprzedniej ekipie?


Wizualizacja ze strony pracowni architektonicznej FS&P Arcus.

12 października 2008

Wojny klonów

Da się?

Zauważyłem właśnie, że na ulicy Międzyparkowej pojawiły się... pasy dla rowerów. Normalnie, w jezdni, po obu stronach. Nie wiem kiedy, na pewno nie dalej niż kilka tygodni temu. Sensacja ta jednak kompletnie mi umknęła. To bodaj pierwsze takie miejsce w Warszawie. Czemu wybrano właśnie tę ulicę? Czy to pierwsza jaskółka jakiejś większej akcji? Nie wiadomo. Ale nawet mała rzecz cieszy jak zwycięstwo z Czechami ;)

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.