03 lutego 2009

Sojusz taktyczny na placu Defilad

Dzień wczorajszy przyniósł dwa ciekawe wydarzenia. Z pozoru łączy je tylko lokalizacja. Tylko i aż - lokalizacja jest bowiem delikatna i newralgiczna. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.

Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).

I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?

Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.

Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.

Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.

Więcej na ten temat:


Artykuł opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl.

02 lutego 2009

Wannabe Rocknrolla

Bardzo chciałbym napisać, że Guy Ritchie wraca do wielkiej formy, ale niestety "Rocknrolla" dowodzi najwyżej tego, że nie powinien się wiązać ze światem muzycznym nie tylko na gruncie osobistym.

"Porachunki", "Przekręt", a potem długo, długo nic z Madonną w tle - tak w skrócie i w dość zgodnej opinii fanów przebiegała kariera reżyserska Ritchiego. "Rockandrolla" miał (będę się upierał przy tej formie, a kto nie wierzy, że mam rację, niech sam zobaczy, jak w napisach fatalnie wypada każda inna) być powrotem do dawnej świetności. I z pozoru film spełnia wszystkie oczekiwania - jest zakręcony scenariusz z karykaturalnymi gangsterami, który składa się ze skrawków łączących się w finale, jest grupka poczciwych patałachów pakująca się w sam środek rozgrywek między grubymi rybami, jest szybki montaż, narracja z offu, świetna muzyka, cockney. Jest wreszcie to, czego potrzebuje prawdziwy rocknrolla - black label, prochy i dziewczyny. Tym razem w charakterze barwnego ozdobnika są Rosjanie, a konretnie dwaj niezniszczalni wterani wojenni oraz niejaki Uri Omovich, korumpujący londyńskich urzędników od nieruchomości nuworysz z wielkim jahtem na Tamizie, który buduje stadion piłkarski w centrum Londynu. Wembley daje się rozpoznać, ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o Stamford. Nawet z twarzy podobny do wiadomo kogo (śpiewaliśmy tu o nim piosenkę kilka notek wcześniej).

Nie ma za to Jasona Stathama i Vinniego Jonesa. Są nawet ich bohterowie, tyle że obsadzone przez innych aktorów. I choć zarówno Gerard Butler jak i Mark Strong dają radę, to ja cały czas mam wrażenie, że jem niedoprawioną zupę. Ritchie starał się za wszelką cenę uniknąć oskrażenia, że wobec kryzysu twróczego odcina kupony od ogranych hitów. Czegoś mu jednak zabrakło.

Ale poddawać się nie zamierza - zapowaida bowiem, że powróci w "The Real Rocknrolla", a w między czasie zrobi jeszcze własną adaptację "Sherlocka Holmesa", której wyczekuję z wielką nadzieją - może wyrwanie się z konwencji gangsterskiego teledysku wreszcie się uda. A może wcale nie zamierza z niej wychodzić?

Rocknrolla
reż. Guy Ritchie
Anglia, 2008

31 stycznia 2009

Ile warte są deklaracje ratusza?

"Nie będzie wieżowców na Towarowej" - donosi piątkowa "Gazeta Stołeczna". Miasto zaakceptowało projekt miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla obszaru Towarowa-Okopowa poważając tym samym szereg własnych decyzji i deklaracji.
Projekt planu obejmuje wąski pas miasta ciągnący się wzdłuż ulicy Towarowej i dalej Okopowej od ulicy Kasprzaka aż do Powązkowskiej. Szerokość tego pasa w rejonie, o którym chcę napisać, wyznaczają ulice Karolkowa i Wronia. Słowem zachodnia część poprzemysłowej Woli. To obszar oddalony od ścisłego centrum o dwie stacje planowanej w tym rejonie II linii metra. Obszar, o którym w toczącej się od lat debacie o perspektywach rozwoju Warszawy mówi się zwykle, że jest naturalną rezerwą dzisiejszego Śródmieścia.
Nie wynika z tego oczywiście jeszcze, że cały powinien zostać zabudowany wieżowcami. Przyjmuję argumenty twórców planu, architektów z miejskiego Biura Planowania Rozwoju Warszawy - wieżowce mają swoje wady i koszta urbanistyczne, a ich lokalizacja powinna byś sensownie rozplanowana. Niejednokrotnie, jeszcze na łamach "Dziennika" apelowałem o to komentując decyzje władz miasta. Taki wydźwięk miała też debata, którą zorganizowaliśmy - Radek Górecki, ówczesny szef dziennikowego dodatku "Nieruchomości" i ja - wspólnie z Muzeum Powstania Warszawskiego.
– Na dzisiaj mamy złożonych kilkadziesiąt wniosków o warunki zabudowy. Są to głównie budynki wzdłuż ulicy Towarowej, która ma wszelkie predyspozycje, by mogły tam stanąć
wieżowce, które rzeczywiście będą przekraczały wysokość 160, 180 czy nawet 200 metrów – mówił wtedy wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.
Warto też przypomnieć, że prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz od początku kadencji przekonywała, że wieżowce są symbolem silnej i nowoczesnej gospodarki. Mówiła też, że miasto musi piąć się w górę.
Czy tak jest w istocie, to osobna sprawa - ważne, że miasto przez pierwsze dwa lata rządów jej ekipy na każdym kroku zachęcało deweloperów do projektowania wysoko i zapewniało, że nie będzie tych projektów ograniczać. Takie deklaracje padły mi.in. na międzynarodowych targach w Cannes. O tym, że Warszawa reklamowana była jako miejsce przyjazne inwestorom nie wspominając.
Co stało się z tymi planami? Co były warte te deklaracje? Wstępny ogląd planu (dostępnego np. na stronie warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich) dokonany przez Michała Wojtczuka z "Gazety Stołecznej" wskazuje, że w najgorszej bodaj sytuacji znalazła Irlandzka Grupa Deweloperska. Firma ta od kilku lat planowała budowę 26-piętrowego apartamentowca u zbiegu Grzybowskiej i Towarowej. Jako że teren nie był objęty planem, uzyskała na swój projekt decyzję o warunkach zabudowy, która z formalnego punktu widzenia jest równoważna z ustaleniami planu. W oparciu o tę decyzję przygotowała projekt (pracowała nad nim pracownia SOM, w Warszawie znana m.in. z projektu jednego z najpiękniejszych wieżowców - Rondo1). W tym samym czasie BPRW na zlecenie miasta pracowało nad planem obejmującym tę działkę. Jak gdyby nigdy nic podważono w nim ustalenia zapisane w warunkach zabudowy dla projektu, który jest niemal gotowy (nie mam aktualnej wiedzy, czy IGD złożyła już wniosek o pozwolenie na budowę, ale na pewno była blisko). Listę innych odrzuconych koncepcji można znaleźć na łamach "Stołka".
Ratusz podważył więc nie tylko własne deklaracje, ale też własne decyzje administracyjne. Ot tak, po prostu, posiłkując się argumentem autora planu, że miasto nie jest poduszką do wbijania 150-metrowych szpilek. Można się oczywiście spierać, czy dyrektor BPRW Jan Rutkiewicz ma rację mówiąc, że wieżowce niszczą miasto, ale czy z pomocą takiego argumentu można stawiać inwestora w tak absurdalnej sytuacji: zamiast 26 pięter zezwalać mu na 5? I czy można tak radykalnie zmieniać zdanie bez żadnej publicznej dyskusji? Czy projekt planu opiniowała rada urbanistyczna przy prezdencie miasta, powołana przecież właśnie przez Hannę Gronkiewicz-Waltz?
Co ciekawe, dosłownie po drugiej stronie ulicy względem inwestycji IGD jest działka - także objęta tym samym projektem planu - należąca do jednego z największych warszawskich deweloperów, belgijskiej firmy Ghelamco. To ta, na której do niedawna stały zakłady WZGraf. W tym miejscu stanąć miał m.in. wieżowiec Warsaw Spire, planowany na 220-metrów, a nieoficjalnie mówiło się, że deweloper chciałby zbudować tam jeszcze dwa wysokie budynki. I proszę bardzo: projekt planu w obszarze tej działki (teren 3.5.e) dopuszcza budowę trzech 180-metrowych szpilek. Łaska planistów i ratusza na pstrym koniu jeździ.
Ciekawostką zapisaną w planie jest jeszcze jedna dominanta - 100-metrowy wieżowiec na rogu Kasprzaka i Towarowej, na przedpolu biurowca banku BPH. O dwóch innych wysokościowcach wpisanych do planu wspomina "Gazeta Stołeczna" - to 140-metrowa wieża w północno-wschodnim narożniku skrzyżowania Towarowej z al. Solidarności oraz 150-metrowa w obrębie serka wolskiego. Z wartych odnotowania szczegółów: projektanci planu nie zapomnieli o linii tramwajowej do Muzeum Powstania Warszawskiego. Na przyokopowej przewidziano jeden tor.
Projekt planu jest już po tzw. wyłożeniu, a informacja, że miasto go przyjęło to także potwierdzenie, że droga do wszelkich odwołań jest już zamknięta, choć muszę przyznać, że bardzo mnie ciekawi, czy najbardziej poszkodowani właściciele działek nie będą jeszcze szukać sposobów odwołania się od tych decyzji. Nie jestem pewien, czy mogą szukać pomocy w sądzie - jeśli tak, to bardzo mnie ciekawi, ile jeszcze poczekamy na ten plan. Spore wiadro populizmu wyleje się pewnie na jego zapisy także przy okazji głosowania na sesji Rady Warszawy, która takie dokumenty przyjmuje jako ostatnia.

Wizualizacje:
apartamentowiec IGD - materiały inwestora
Warsaw Spire, Ghelamco - wiezowce.blox.pl

Artykuł opublikowany wcześniej w portalu tvnwarszawa.pl

24 stycznia 2009

Dialogi na cztery nogi

Nie wiem, czy zapis tego dialogu jest śmieszny:

- Co oglądasz?
- Co?
- To ja się pytam.
- Co?
- To ja się pytam co?
- Oglądam.

Udział był :)

22 stycznia 2009

Nowe tagi i widget TVN Warszawa

Dodałem dwa nowe tagi do swojej chmury: Plac Defilad i MSN. Częściowo się pokrywają, ale nie do końca, a oba tematy goszczą na blogu wyjątkowo często, więc mogą się przydać, gdyby ktoś chciał np. cofnąć się do starszych komentarzy na dany temat. Te ogólne stają się chyba coraz mniej użyteczne.

I jeszcze jedna nowość - w sidebarze, pojawiła się nowa zabawka - z pomocą profilu TVN Warszawa na blip.pl zrobiłem sobie firmowy widget. Gdyby ktoś miał ochotę wkleić taki na swoją stronę, to z przyjemnością udostępnię kod.

Niech zarasta - post scriptum

"Gazeta Stołeczna" przynosi dziś ciekawy temat nagrany redakcji przez Grzegorza Buczka, znanego warszawskiego urbanistę. Wychodzi na to, że polskie prawo nie daje możliwości, by nad tunelem należącym do samorządu lub skarbu państwa inwestowały prywatne firmy.

Problem warstwowej własności gruntów może się wydawać dość marginalny, ale w powyższym tekście dość dobrze pokazano, co oznacza on dla Warszawy. Mniej więcej tyle, że na żadną arterią czy linią kolejową idącą w tunelu nie mogą inwestować prywatne podmioty. Dotyka to takich obszarów, jak ulica Towarowa, tunel Średnicowy (wraz z dworcem Centralnym i odcinkiem sąsiadującym z PKiN) czy trasa Łazienkowska.

Rozbawiło mnie to serdecznie. 20 lat planowania, debat, konkursów i sporów o plac Defilad, a tu nie ma nawet podstawy prawnej, by cokolwiek zrealizować w najatrakcyjniejszej z punktu widzenia inwestorów i najważniejszej ze względu na miastotwórczy potencjał części otocznie PKiN. Po prostu nie ma - nikt nie pomyślał, nikt nie sprawdził.

Oczywiście zmiany w prawie to nie zadanie władz miasta, ale zadziwia mnie, że ten problem ujawnia się dopiero teraz. Przecież od paru lat działa niby zespół powołany wspólnie przez miasto i PKP, który ma ustalić warunki inwestycji w tym właśnie miejscu, przecież chodzą za tym terenem prywatni inwestorzy - i nikt do tej pory nie zauważył tej "drobnej" przeszkody?!

Tak to niestety działa w Warszawie - do gadania, licytowania się na wizualizacje i wizje każda kolejna ekipa jest pierwsza. Do tego, żeby porządnie przygotować zaplecze do inwestycji na tym terenie chętny był do tej pory tylko jeden. Tuż przed odwołaniem ze stanowiska naczelnego architekta Michał Borowski przygotował umową z konsorcjum firm prawniczych i konsultingowych, które miało ten teren porządnie zinwentaryzować, wyartykułować problemy, zebrać informacje o roszczeniach, przygotować - w oparciu o obowiązujący nadal plan miejscowy - plan parcelacji i w końcu sprzedać pod inwestycje. Umowa była gotowa, ale oczywiście nie została podpisana. Nowa ekipa uznała, że miasto ma wystarczających fachowców, którzy zrobią to sami.

Cały spór o przyszłość placu Defilad jest kompletnie jałowy właśnie z takich powodów - nie wiadomo, co jest pod ziemią, nie wiadomo, do czego są roszczenia, nie wiadomo, co się w ogóle da tam zbudować w świetle prawa. Można sobie bezkarnie przestawiać klocki na komputerze, "a jezioro dawać tu" - to nie ma żadnego efektu i jeszcze długo mieć nie będzie.

Jedyna pociecha, jaką mam w tym wszystkim, to architektura komercyjna z początku lat 90. Gdy dziś patrzy się na budowane wtedy biurowce, hotele czy centra handlowe (choćby to, rozebrane pod budowę wieżowca przy Złotej 44), można się pocieszać, że gdyby plac Defilad zabudowano wtedy, dziś trzeba by było to wszystko rozbierać, jako za małe, za ciasne, niefunkcjonalne i brzydko się starzejące. Pytanie, czy doczekamy się na placu porządnej, ponadczasowej architektury i kawałka prawdziwego city zostawiam bez odpowiedzi, choć prawdę mówiąc coraz bardziej w to wątpię.

I dlatego pomysł z parkiem podoba mi się coraz bardziej.


Zdjęcie: www.sarp.org.pl

21 stycznia 2009

Bugtrack

Błędy, problemy, niedoróbki - to wszystko, co jest solą życia pracowników młodego portalu internetowego zgłaszane powinno być tym, których w każdej firmie kocha się najszczerszą miłością, taką, która gardzi kluskami w brodzie, skarpetami do sandałów i podobnymi drobiazgami - informatykom. Służy do tego specjalistyczna aplikacja, zwana bugtrackiem.

Już po czterech miesiącach udało się Naszym Ukochanym ustalić, dlaczego nie mogę się do niej zalogować - nie ten slash w loginie zrobili. I uparcie kazali mi logować się tym drugim. Biorąc pod uwagę to tempo, ilość błędów, które zamierzam im zgłosić zapewni im pracę do 7 pokolenia wprzód. Tym bardziej, że przed chwilą okazało się, że nie znają adresu naszej strony.

Ale...
- parafrazując klasyka -
...duży R. nie poddaje się ;)

Niech zarasta centrum miasta

Debata o przyszłości Placu Defilad nie zwalnia tempa. A nawet, jeśli zwalnia, to zawsze znajdzie się ktoś z własnym pomysłem, raz lepszym raz gorszym.

A jak już się pojawi, to media chętnie poświęcą mu uwagę. I tym razem nie krytykuję wcale "Gazety Stołecznej", która właśnie wyciągnęła nowy pomysł. Tu od przybytku głowa może boleć, ale głosów w tym sporze nigdy za wiele.

Opisywać tej historii nie będę - proszę kilknąć w powyższy link i samemu zapoznać się ze szczegółami pomysłu Krzysztofa Nowaka, architekta z USA. Pomysł, by na miejscu pl. Defilad zrobić park nie jest nowy - rzucał go kiedyś minister Radek Sikorski, rzucaliśmy go i my w redakcjach. Ale raczej w żartach.

Tymczasem to, co zaproponował pan Nowak jest całkiem poważną koncepcją. W detalach można się oczywiście przyczepić do kilku rozwiązań (ja na przykład jestem stanowczo przeciwny, by Pałacowi Kultury cokolwiek odcinać bądź doklejać), ale sama idea - może po części dzięki ładnym planszom, które niestety dostępne są tylko w powyższej wersji, z autorem w roli głównej - całkiem odświeżająca.

Mam w tym momencie spory dylemat, bo od samego początku broniłem projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej m.in. z takiej pozycji, że jak już się zrobiło tak wielki konkurs, to nie można się błaźnić wycofując z niego post factum. Ale muszę przyznać, że pomysł z parkiem jest w swojej odwadze, szaleństwie i prostocie zarazem na tyle intrygujący, że gdzieś tam powróciła myśl, że może jednak wszystko to jeszcze raz warto przemyśleć?

Wiem, 20 lat, dziura zamiast centrum miasta, syf, który zobaczą kibice w 2012 roku. Wszystkie te argumenty znam na pamięć, bo sam mieliłem je na wszystkie strony. Wiem. Ale patrzę na te wizualizację i czuję, że to by mogło zagrać, że to mogłoby się okazać najlepszą odpowiedzią na dominację Pałacu Kultury - fizyczną i symboliczną, że to mogłoby rozsławić Warszawę na świecie.

Tak, jest to do pewnego stopnia kopia Central Parku, ale czemu nie kopiować rozwiązań, które się sprawdziły? - Bo działki w centrum są zbyt drogie - odpowie pewnie Hanna Gronkiewicz Waltz, która już od dawna zapowiada, że raczej zmniejszy park od strony ul. Świętokrzyskiej, niż cokolwiek do niego doda. A tu pan Nowak proponuje tyle zieleni. Mrzonka, ale za to jakże inspirująca.

Stwierdzam to z całą mocą: podoba mi się pomysł parku przed PKiN.

Raz jeszcze zadaję więc sobie w tym miejscu pytanie, czy może jednak nie czas podejść do sprawy od zera, to jest ogłosić wielki, międzynarodowy konkurs na projekt otoczenia PKiN?

Obawiam się jednak, że w praktyce wyszło by jak zawsze - wizualizacje koncepcji byłyby piękne, a potem i tak procedura uchwalania planu zniweczyłaby to całe piękno, PKP nie chciałoby się porozumieć z miastem w sprawie budowania nad tunelem średnicowym, a miasto i tak nie uporałoby się z roszczeniami, scaleniami, parcelacjami i wszystkim tym, co jest niezbędne, by ktoś w ogóle chciał budować na tym terenie.

Nie wierzę więc ani w konkurs, ani w plany. Wierzę, że pod PKiN jest jakiś czakram ze złą energią, który na zawsze uniemożliwi budowę czegokolwiek w tym miejscu. Jestem pewien, że Pałac skończy tak, jak na pamiętnej okładce magazynu Focus, co do pewnego stopnia będzie realizacją pomysłu pana Nowaka.

PS: Ta notka też by się nadawała do akcji GTWb "Powrót do przeszłości", bo akurat temat pl. Defilad to wieczne powroty tego samego.


Zdjęcia:
Pan Nowak z obrazkami - Bartek Bobkowski / Agencja Gazeta
okładka Focusa - wiezowce.blox.pl

dupa dupa dupa cycki

Wszystko mi jedno, czy czytam "Fakt", któremu jest wszystko jedno, czy "Gazetę", której nie jest, czy też gazetę.pl, której jest i nie jest jednocześnie.

"Fakt", jak to tabloid, jedzie w swoim stylu i donosi, że "Gry robią z dzieci morderców" ilustrując to nieźle dobranym obrazkiem z Manhunt 2. Polemizować nie ma sensu, bo tabloid nie kieruje się kryterium racji, prawdy czy sensu. Nie z takim celem się go produkuje i nie ma co się denerwować, bo to jałowe podejście. Można się z tego śmiać, można też nad tym płakać, ale walczyć z tym to jak walczyć z lodowcami.

I autor GameCornera - blogoidowego serwisu Agory - nawet nie próbuje Po prostu pokazuje skan. Wydźwięk jest ironiczny i bardzo słusznie - tyle wystarczy. A co robi wydawca jedynki portalu gazeta.pl? Wrzuca to oczywiście do jednego z jedynkowych boksów!

"Faktu" można nie lubić, "Faktem" można się brzydzić, "Fakt" i wydającego go "za niemieckie pieniądze" Axla można nienawidzić, ale jedynka musi się klikać. Wiem z autopsji.

Upadek, postępująca tabloidyzacja i gęstniejąca hipokryzja rodzimych mediów napawają mnie coraz większą odrazą. Chwilami poważnie myślę o przebranżowieniu. W Polsce nie ma już "poważnych gazet" czy szerzej "poważnych mediów - wszyscy robimy w tabloidach, to one dyktują nam styl i hierarchie ważności wiadomości, tylko nie wszyscy umiemy się do tego przyznać. I w tym sensie miał sporo racji Jacek Żakowski komentując podziały w naszej branży. Podziały fikcyjne, podtrzymywane przez tych, którym wciąż wstyd się przyznać, że tak naprawdę pracują w tabloidzie.

I nie piję tu personalnie do kolegów z gazety.pl. Po ostatniej wpadce miałem się w ogóle powstrzymać od czepiania, a padło na Was tylko dlatego, że wciąż odwiedzam Waszą stronę, w przeciwieństwie do stron ewentualnie konkurencyjnych. Robię to jednak coraz rzadziej, podobnie jak coraz rzadziej włączam telewizor (po prawdzie od pewnego czasu znów mam, a nie włączam w ogóle). Wiadomości czytam przez Google Readera, co pozwala mi jeszcze jakoś odsiać te wszystkie głupoty, które na portalach wypełniają miejsce między ważnymi wiadomościami. A o te ostatnie też coraz trudniej.

Ba, tabloidyzują się nawet blogi! Kiedyś ciekawe, z czasem robią się nudne i wtórne. Zaczynają - na swoją skalę i w swojej niszy - gonić za newsem kosztem rzetelności, kosztem dokładności, kosztem wartości dodanej, którą dopiero co zaskarbiły sobie uwagę czytelników.

Nędza, moi drodzy. A my w niej po uszy. Tak, że niektórzy nawet nie dostrzegają, że ją współtworzą, a inni się cieszą, że coś "wymaga mało roboty, a nieźle się klika".

Do tego, że ludzie mówią "nie oglądam telewizji" już się przyzwyczailiśmy, tym bardziej, że często w rozwinięciu było "wiadomości czytam w internecie" i to nas nawet cieszyło. Dziś coraz częściej słyszę "nie zaglądam na portale", "nie oglądam ich jedynek". Oczywiście to wciąż nie są liczby, które zatrzęsą potęgą telewizji czy portali, ale to akurat lepiej - gdy tylko RSS stanie się na tyle popularnym narzędziem, by portale to odczuły, wejdą weń z butami (reklamami, gołymi dupami i cycami, bo te przecież klikają się najlepiej). Miejmy tylko nadzieję, że wtedy jakaś inna niszowa technologia znów pozwoli to odsiać. A potem znów się ją skolonizuje. I tak w kółko.

Zastanawia mnie jedno - takie głosy, jak ten mój, słyszę co krok. Mówią to czytelnicy, mówi to wielu dziennikarzy, a ostatnia debata wokół nagrody dla Bogdana Rymanowskiego pokazała, że i redaktorzy z samych szczytów mają mniejszą lub większą świadomość tego problemu (choć wciąż jeszcze skrywaną i odpychaną od siebie, ale jednak mają). Wiem, nie obracam się w reprezentatywnym środowisku, ale i tak mam wrażenie, że na polskim rynku istnieje jakąś gigantyczna nisza, luka do wypełnienia przez rzetelny, sensowny, spokojny, unikający tabloidowej estetyki portal. Czekam, kto w końcu zaryzykuje i zrobi coś takiego, co zaskoczy wszystkich swoimi wynikami. Obawiam się jednak, że na rynku nie ma gracza, który zaryzykowały start z takim projektem i włożył w niego odpowiednie pieniądze na promocję, sensowną, porównywalną z gazetową, obsadę redakcyjną, hosting i całą niezbędną obudowę. Martwię się, że grupka ewentualnych czytelników okazałaby się zbyt mała. A zresztą, jak taki produkt wypromować? Jak go sprzedać pomiędzy tym wszystkim, o czym napisałem? Przecież nie krzykliwą reklamą - więc czym? Ślepy zaułek?

A może się mylę?

Inni na ten sam temat:

20 stycznia 2009

Flota 2 czyli powrót do przeszłości

O tym, jak wyglądają nasze służbowe samochody już pisałem. Dziś jednak na horyzoncie pojawiła się nowa koncepcja - sugestia, żeby uderzyć raczej w takie:

Okazja jest niepowtarzalna, naklei się trójkąty i dawaj... Telewizja ma swoje smarty - redakcja portalu mogłaby mieć swoją Warszawę. Cała zmiana by się zmieściła. No i podjechać takim pod któryś z modnych warszawskich klubów - bezcenne! Pogadam z szefem ;)

thnx staro
za namową z komentarza zgłosiłem ten obrazek jako wkład w XV akcję GTWB

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.