Andrzej Wajda naczelnym architektem miasta!
Z listu Andrzeja Wajdy do "Gazety Stołecznej"
Niska zabudowa wsi Warszawa i potężna świątynia Józefa Stalina raz na zawsze świadcząca o tym, komu zawdzięczamy wyzwolenie, była celem twórców tej budowli. Przecież wysokość Pałacu została wyznaczona przez ówczesnych sekretarzy partii, którzy obserwowali ze wszystkich wjazdowych do Warszawy dróg kukuruźnik wznoszący się dokładnie na wysokości iglicy przyszłego Pałacu, wołając do radiotelefonu: "Wyżej! Wyżej!".
Jak pisał Gałczyński w "Zielonej Gęsi" w "Przekroju": "Wszyscy krzyknęli: racja, racja, tu odpowiednia ilustracja...".
Warto dodać, że miejsce to w jakiś sposób przeznaczone było w przedwojennych projektach na Świątynię Opatrzności Bożej, która przeniesiona do dołka w Wilanowie straciła dziś, ze względu na panoramę Warszawy, pierwotne znaczenie, a jej budowa budzi małe zainteresowanie - jak na kościół parafialny jest zbyt okazała, a na symbol Opatrzności za mało zauważalna, gdyż Józef Stalin zajął już dawno to miejsce w Warszawie.
Dlatego, kiedy patrzę na niską zabudowę istniejących hal handlowych oraz projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej, widzę groźny cień pałacu Stalina, który kładzie się na placu Defilad i nie dopuszcza myśli, że może być przez kogokolwiek i cokolwiek przesłonięty. A ostatni obrazek, dzieło miejskich służb architektonicznych stolicy pokazane w "Gazecie", z ustawionymi grzecznie wysokościowymi budowlami za Pałacem potwierdza dostatecznie przekonująco moją tezę.
Dlatego wzywam do większej odwagi. Pałac Stalina musi zniknąć pomiędzy innymi wysokościowcami, aby otoczony nimi nie był już symbolem tamtych ponurych czasów, ale przykładem sowieckiej architektury lat 50. zabłąkanym nad Wisłą.
Wówczas nasi kolejni politycy, zbliżając się do stolicy od Krakowa, Lublina czy Łodzi, zobaczą Manhattan, co prawda na naszą miarę, ale nie wiochę Warszawa z kościołem Józefa Stalina.
Czego życzy sobie i mieszkańcom stolicy
Wasz Andrzej Wajda, Warszawa, 6 maja 2008 r.
Jak pisał Gałczyński w "Zielonej Gęsi" w "Przekroju": "Wszyscy krzyknęli: racja, racja, tu odpowiednia ilustracja...".
Warto dodać, że miejsce to w jakiś sposób przeznaczone było w przedwojennych projektach na Świątynię Opatrzności Bożej, która przeniesiona do dołka w Wilanowie straciła dziś, ze względu na panoramę Warszawy, pierwotne znaczenie, a jej budowa budzi małe zainteresowanie - jak na kościół parafialny jest zbyt okazała, a na symbol Opatrzności za mało zauważalna, gdyż Józef Stalin zajął już dawno to miejsce w Warszawie.
Dlatego, kiedy patrzę na niską zabudowę istniejących hal handlowych oraz projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej, widzę groźny cień pałacu Stalina, który kładzie się na placu Defilad i nie dopuszcza myśli, że może być przez kogokolwiek i cokolwiek przesłonięty. A ostatni obrazek, dzieło miejskich służb architektonicznych stolicy pokazane w "Gazecie", z ustawionymi grzecznie wysokościowymi budowlami za Pałacem potwierdza dostatecznie przekonująco moją tezę.
Dlatego wzywam do większej odwagi. Pałac Stalina musi zniknąć pomiędzy innymi wysokościowcami, aby otoczony nimi nie był już symbolem tamtych ponurych czasów, ale przykładem sowieckiej architektury lat 50. zabłąkanym nad Wisłą.
Wówczas nasi kolejni politycy, zbliżając się do stolicy od Krakowa, Lublina czy Łodzi, zobaczą Manhattan, co prawda na naszą miarę, ale nie wiochę Warszawa z kościołem Józefa Stalina.
Czego życzy sobie i mieszkańcom stolicy
Wasz Andrzej Wajda, Warszawa, 6 maja 2008 r.
Stołeczne wydanie „Gazety Wyborczej” – a w ślad z nim portal gazeta.pl – przedrukowało list Andrzeja Wajdy, który w kilku mocnych słowach i jednym słabym rysunku mierzy się z problemem Pałacu Kultury, bardziej szkodząc niż pomagając w jego rozwiązaniu.
Pałac boli. Starszych ode mnie Polaków, w szczególności warszawiaków, najbardziej zaś tych, którzy pamiętają atmosferę czasów, w których powstawał – ich boli najbardziej. Nie zamierzam z tym dyskutować ani odbierać nikomu prawa do tego, by czuć obrzydzenie i wstręt na wieść, że ten „ruski but w sercu Polski” został w zeszłym roku wpisany do rejestru zabytków.
Nie zamierzam też dyskutować z decyzją służb konserwatorskich, wychodzę bowiem z założenia, że ma ona charakter czysto techniczny – nie wartościuje samego pałacu, lecz chroni jego formę jako znak czasów. Okrutnych, ale na szczęście minionych. Świat zna wiele zabytków, które symbolizują straszne czasy. Nie jeden spłynął potokami krwi, a jednak nikt nie próbuje ich burzyć.
Andrzej Wajda też nie jest tak radykalny jak minister Sikorski, który rzucił pomysł, by w miejscu PKiN zrobić jezioro – on chce pałac „tylko” zasłonić. A gazeta.pl uczyniła z tego pomysłu jedną z wiadomości dnia, polecając uwadze swoich czytelników z całej Polski. Jeden list i jedno kliknięcie – a dla debaty o centrum Warszawy szkoda niepowetowana. Andrzej Wajda cofnął nas w czasie.
Internetowy portal to nie lokalne wydanie. Czytają go ludzie w całym kraju, nie mając pojęcia o tym, co naprawdę dzieje się wokół Pałacu i to nie tyle w warstwie fizycznej zabudowy miasta, lecz przede wszystkim w kulturowej, społecznej oraz – co nie jest bez znaczenia – administracyjnej. By wyjaśnić, na czym polega szkoda, tę ostatnią trzeba choć pokrótce opisać.
Dyskusja o otoczeniu PKiN toczy się od dwóch bez mała dekad i wciąż pozostaje nierozstrzygnięta. Nie skończyła się, mimo że w poprzedniej kadencji władzom stolicy udało się uchwalić plan zagospodarowania tego obszaru. Nowe władze – skądinąd krytykowane za tę decyzję m.in. piórem redaktora naczelnego „Stołka”, Seweryna Blumsztajna, który określił ją mianem ponurego żartu – postanowiły plan zmienić. W tej chwili nie wiadomo jaki efekt to przyniesie. Deliberacje trwają.
Dla Andrzeja Wajdy sprawa jest prosta jak rysunek, który załączył do listu – budować wysoko, byle zasłonić pałac. Rzecz całkiem realna – w ciągu ostatniego roku deweloperzy złożyli w stołecznym ratuszu wnioski o zgodę na budowę kilkunastu wieżowców, pośród nich są i propozycje znacznie przewyższające PKiN. Można więc zakładać, że gdyby miasto zdecydowało się zasłaniać „dar Stalina” znaleźliby się chętni, by ten plan zrealizować na swój koszt. Po drodze natknęliby się wprawdzie na szereg niespodzianek, takich jak roszczenia byłych właścicieli działek zabranych pod budowę pałacu (Ciekawi mnie czy Andrzej Wajda jest za ich zwrotem, czy też chciałby budować wieżowce bez oglądania się na ich prawa?) czy wymagający pilnego remontu tunel kolejowy. Ale z czasem pewnie by się to udało.
Nie chodzi więc o sam pomysł, który może się z czasem ziścić. Szkodliwe dla Warszawy i dla architektury w ogóle jest jej sprowadzanie do roli oręża w walce ideologicznej. To rzecz, która od blisko dwudziestu lat prowadzi dyskusję o centrum stolicy na manowce – spór o to, czy „sen pijanego cukiernika” winien być urbanistycznie nobilitowany był powodem, dla którego pierwotna koncepcja z kolistym bulwarem wokół niego spotkała się ostrą krytyką. I choć wygrała międzynarodowy konkurs – nie została uwzględniona w planie miejscowym.
A przecież ideologizowanie architektury to środek żywcem wyjęty z repertuaru ustrojów totalitarnych, czego Pałac Kultury jest solidnym przykładem. Przecież socrealistyczny MDM zbudowano właśnie tak, by pierzeja placu Konstytucji zasłoniła wieńczący perspektywę ulicy Marszałkowskiej kościół Zbawiciela. Andrzej Wajda chce wroga pokonać jego własną bronią, choć intuicja od razu podpowiada, że nie tędy droga. Czy chciałby Pan, by Żoliborz też zabudować wieżowcami i zasłonić w ten sposób carską Cytadelę, ten niewątpliwy symbol ucisku położony dwa kroki od Pańskiego domu? Nie sądzę.
Historii nie da się zasłonić parawanem z wieżowców. To jednak nie znaczy, że na Pałac Kultury nie ma żadnej rady. Wajda pisze: „(...) kiedy patrzę na niską zabudowę istniejących hal handlowych oraz projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej, widzę groźny cień pałacu Stalina, który kładzie się na placu Defilad i nie dopuszcza myśli, że może być przez kogokolwiek i cokolwiek przesłonięty”. Błąd, Panie Andrzeju! Właśnie Muzeum Sztuki Nowoczesnej ma szansę zmierzyć się z potęgą PKiN i to zarówno w warstwie symbolicznej, jak i architektonicznej. Jego zawartość – niepokorna, czasem kontrowersyjna, zaangażowana sztuka z krajów naszego regionu – a taką chce sie zajmować zespół muzeum – będzie w ciągłym dialogu z topornym środkiem wyrazu, jakim operuje pałac, z jego brutalną masą i wysokością.
Ogromną nadzieję pokładam też w samym projekcie gmachu muzeum szwajcarskiego minimalisty Christiana Kereza. Powszechnie krytykowana koncepcja, która zwyciężyła w konkursie architektonicznym, nie od razu mnie przekonała. Miałem jednak okazję zobaczyć projekty Szwajcara zrealizowane w Zurychu i Vaduz, znacznie mniejsze od warszawskiego muzeum, lecz korzystające z tych samych środków wyrazu. Przy bliskim poznaniu okazują się niezwykle potężne. Skromny, mieszczący tylko dwa mieszkania „Dom z jedną ścianą” na zboczu jeziora Zuryskiego, radykalny w formie, w niezwykły sposób komponuje się z willową okolicą i kilkusetletnią drewnianą stodołą stojącą tuż obok (służącą lokalnej społeczności za miejsce spotkań). A jednocześnie jest zupełnie zaskakujący, oryginalny i niepowtarzalny. Wystaje ponad przeciętność otoczenia niczego nie zasłaniając, nie gwałcąc panoramy leniwego przedmieścia.
Co innego dom, w którym mieszka Kerez, zaprojektowany przez niego samego. Trzykondygnacyjna, betonowa struktura z zewnątrz osłonięta jedynie szklanymi taflami jest tak zimna, że przebywanie wewnątrz było fizycznie wyczerpujące. To architektura zniewalająca, powodująca poczucie bezbronności, majestatyczna mimo niewielkiej skali. Ale prawdziwą potęgę minimalizmu ujawnia dopiero najbliższy warszawskiemu, choć także znacznie mniejszy, budynek Muzeum Sztuki w Vaduz, stolicy Lichtensteinu. Prostopadłościan z ciemnego, niemal czarnego, wyszlifowanego betonu ustawiony w pierzei uliczki typowego alpejskiego miasta wygląda potężnie i monumentalnie. A przecież musi się mierzyć z nie byle jakim tłem – służą za nie alpejskie zbocza doliny Renu; nie lada potęga. W dodatku góruje nad nim Zamek Książęcy.
I właśnie wychodząc ze sterylnego wnętrza zdominowanej przez głęboką, białą perspektywę długich schodów przecinających przestrzeń ekspozycyjną uwierzyłem, że warszawski projekt Kereza naprawdę ma szansę w zderzeniu z toporną potęgą Pałacu Kultury. Nie zasłoni go, nie zakryje, nie przekrzyczy, ale podkopie jego podstawę, uczyni wyłom w triumfującej nad Warszawą bryle. Mam wrażenie, że pod ciężarem architektury Kereza PKiN po prostu się przechyli i stanie się śmieszny.
Tego potencjału nie sposób dostrzec na skromnych, szarych wizualizacjach przygotowanych przez Kereza na konkurs. On sam wizualizacji nie lubi – pracuje na modelach i makietach, często ogromnych, wykonywanych z tych samych materiałów, których potem używa do budowy. Dają znacznie lepsze wyobrażenie o projekcie, niż trójwymiarowe rederowane grafiki. Te łatwo przyswajalne obrazki, obowiązkowo dostarczane wraz z informacją prasową o każdej nowej inwestycji, zredukowały potrzebę korzystania z wyobraźni i sprowadziły nasze dyskusje o architekturze do pytania, czy dany gmach będzie wyższy od Pałacu Kultury. W dodatku dziś każdy, nawet reżyser filmowy, może na serwetce naszikowaco parę kresek, a sprytny grafik wyposażony w sprawny komupter przygotuje z tego imponującą wizualizację. Może się więc wydawać, że urbanistą może być każdy.
Niestety, także my, dziennikarze, ścigający się kto pierwszy napisze o kolejnym rekordzie wysokości, przyłożyliśmy rękę do tego, że dziś mówi się tylko o tym, czy budować wyżej, czy niżej? Równać do Pałacu czy go zasłaniać? Coraz mniej mówimy natomiast o tym, jakie miasto chcemy znaleźć, gdy za kilka lat wejdziemy między te wszystkie wieżowce i jakie emocje chcemy tam poczuć. Projekt Kereza może wzbudzić emocje, jakich dziś w ogóle od architektury nie oczekujemy, o których nie umiemy pisać. Zaklinamy rzeczywistość hasłami, jak choćby koledzy z "Życia Warszawy" uparcie twierdzący, że warszawiacy nazywają projekt muzeum wyżymaczką, choć mówią tak chyba tylko oni sami.
Nie mam pewności, czy ten projekt rzeczywiście pokona Pałac Kultury, nie mogę bowiem ręczyć, że na ten rodzaj architektury każdy zareaguje podobnie do mnie. Wiem jednak, że to właśnie jest próba przezwyciężenia potęgi pałacu; odważna, ryzykowna, ciekawa i wymagająca od nas wysiłku intelektualnego. Czy będzie udana? Stanie się tak, jeśli do tego czasu nie zabijemy naszej wrażliwości redukując debatę o architekturze do kwestii ideologicznych i szumnych gestów.
Inni na te sam temat:
Bez inwestorów ani róż. A ci zamiast grzebać się w niewygodnym temacie wolą już kiepskie grunty na Woli. Dojechać do centrum jest ciężko, okolice Pajacyka i tak stoją w korku pół dnia... na Wolę jest bliżej i szybciej... co do Pałacu jako symbolu komunizmu to dziwnym trafem boli on tylko tych, którzy na owej władzy komunistycznej skorzystali... tylko w pewnym momencie popieranie tamtej władzy stało się niemodne i należało wszystkie związane z nią rzeczy wyśmiać i zniszczyć. Prawda jest taka,że zburzenie Pałacu jest zbyt drogie. Zasłonięcie go też, bo w okolicy nadal są stare fundamenty...patrz co się dzieje przy odbudowie Pałacu Saskiego...
OdpowiedzUsuńJa bym tam zrobiła muzeum komunizmu i już. Odsłoniła fundamenty przedwojennych kamienic, przykryła szkłem, podświetliła w nocy.... cały świat by tu przyjeżdżał by to zobaczyć. Nie niszczyłabym reliktów komunizmu z tego samego powodu dla którego nie niszczy się obozu w Oświęcimiu. By ludzie pamiętali do czego może doprowadzić uleganie demagogiom i przesadnie wizjonerskim pomysłom politycznym....
Ciekawy tekst i dobrze się czyta dobre słowo o MSN (w odróżnieniu od różnych porównań do Carrefour'ów).
OdpowiedzUsuńTroszkę o odniesieniu MSN do PKiNu mówił też sam Kerez w tym wywiadzie: Link
Niestety pozostaje tylko wątpliwość, czy uda się zrealizować tą inwestycję skoro termin odległy, projekt niezbyt lubiany a pieniędzy na wszystkie inwestycje nie ma.
Czy pan Wajda chce, czy nie chce, PKiN - tak samo jako MDM - stał się elementem miasta, jego rozpoznawalnym znakiem, składa się na jego nieco dziwaczny charakter. Do spółki z Rotundą PKO, Dworcem Centralnym, czy Zamkiem Królewskim i kolumną Wazy-służy-do-zupy.
OdpowiedzUsuńPochodzenie może pachnieć brzydko, ale czasy punktów za pochodzenie chyba minęły. Jak komuś pochodzenia nie pasują, niech może zaczyna od wyrwania z ziemi hitlerowskiej A4 i obok zbuduje nową autostradę.
Architektura PKiN tak, jest dziwaczna, nieco kiczowata, ale posiada jakiś charakter. Ocieplony bardzo trafnym zegarem. Zasłonięcie jej bandą szklanych pudełek, których inwencja architektoniczna sprowadza się do odmieniania koloru niebieskiego przez odcienie i odbijania otoczenia w lustrzanych szybach, to by dopiero było barbarzyństwo.
A niezawoalowana sugestia, że powinna tam stanąć jeszcze większa świątynia im. Glempa wskazuje, że p. Wajdzie nie chodzi o żadną architekturę, jeno o walkę ideologii.
Tak z innej beczki.
OdpowiedzUsuńZajrzyj, może jakoś się wątek rozwinie ciekawie. http://www.reggaenet.pl/forum/read/7/1618302_Warszawskie_wiezowce.html
Oczywiście się link nie zmieścił...
OdpowiedzUsuńhttp://skroc.pl/df6d