Zimowy sen ratusza
Sporym echem odbił się mój poniedziałkowy komentarz, który opublikowaliśmy także na tvnwarszawa.pl. Po lekturze bez mała dwóch setek komentarzy mam jeszcze kilka spostrzeżeń.
Po pierwsze ta - ponoć zyskująca już nawet pewną sławę w sieci - rada, by przeczekać szczyt komunikacyjny w kawiarni pojawiła się na moim blogu w poniedziałek o godzinie 19, gdy trudno było przewidzieć, że korki potrwają do 2 w nocy. Czegoś takiego współczesna Warszawa chyba jeszcze nie doświadczyła i to się przeczekać rzeczywiście nie dawało. Doświadczenia z lat poprzednich pokazywały, że koło 20 powinno się zrobić dużo luźniej.
Nie wstrzeliłem się więc, ale nadal uważam, że wobec takiej pogody wielu ludzi mogło sobie i innym ulżyć na różne sposoby. Iść pieszo, jeśli ma się blisko. Nie jechać z wizytą do cioci, jeśli się nie musi lub po tańszą o pięć złotych marchewkę na drugi koniec miasta akurat wtedy. Jasne, że są tacy, którzy muszą odebrać dziecko z przedszkola i dla tych osób moja rada mogła być irytująca. Ale ich w ogóle nie miałem na myśli.
Druga rzecz. Bardzo często pojawiający się na naszym forum taka argumentacja: skoro autobusy też stoją w korkach, tramwaje się psują, a jedne i drugie są zapchane do granic absurdu, to wolę stać we własnym, ciepłym samochodzie. A jakby się wszyscy przesiedli do autobusów, to tłok byłby w nich jeszcze większy.
Na pierwszy rzut oka jest w tym trochę racji. Ale jak się zagłębić w szczegóły, to jednak nie do końca. Gdyby na ulice wyjechało w poniedziałek znacząco mniej samochodów, a te które jednak musiały, byłyby lepiej przygotowane, to ruch odbywałby się płynniej i komunikacja miejska działała by po prostu znacznie wydajniej. Każdy dodatkowy samochód w tym bałaganie tylko go zwiększał. Podobnie jak każdy, który ślizgał się, zamiast płynnie ruszać ze świateł i każdy, który nie zdążał zjechać ze skrzyżowania.
Takie rozumowanie - wolę siedzieć we własnym aucie - jest więc po prostu egoistyczne. Jeszcze gdyby kierowcy jadący w pojedynkę chociaż czasem zgarnęli kogoś z przystanku... Ale takiej scenki w poniedziałek nie widziałem. A przecież na tym nieszczęsnym przystanku Stare Miasto wszyscy jadą w tym samym kierunku: do Wileńskiego. I choćby na tym odcinku można kogoś podrzucić, dając mu szansę trochę się przy okazji ogrzać.
Niestety, zima boleśnie obnaża to, że warszawiacy kompletnie nie myślą o innych. Za wszelką cenę walczą o swoje, czasem wylewając przy tym dziecko z kąpielą - potęgując korki, opóźniając autobusy i tramwaje, utrudniając życie kierowcom. Jak człowiek zdobędzie się na nieco dystansu i spojrzy na to z boku, to ten widok jest dosyć smutny.
I jeszcze jedna refleksja na koniec. Boli mnie to, że prezydent miasta nie zabrała głosu w tej sprawie. Nie chodzi mi o to, co PiS-owi; żeby przepraszała za to, że pada śnieg. Chodzi o to, by chociaż zaapelowała do warszawiaków o to, o czym pisałem wcześniej. Nie wierzę, że odniesie to jakiś przełomowy skutek, ale od gospodarza miasta oczekuję, że w takiej sytuacji zabierze głos i podkreśli, że za część tego bałaganu odpowiadamy sami i że o część tej części sami możemy go zmniejszyć.
Tym bardziej, że jest o czym dyskutować. W ciągu 4 dni miasto wydało na walkę z zimą prawie 10 milionów złotych - 10 proc. tego, co pochłonęła cała poprzednia. Na co idzie ta kasa? Głównie na pługi i solarki, które nie są w stanie poradzić sobie ze śniegiem padającym przez kilkanaście godzin non stop. Jeżdżą, żeby nikt nie mówił, że nie jeżdżą? Głośno nikt z ratusza czy Zarządu Oczyszczania Miasta tego nie powie, a może warto?
W dodatku to płużenie i solenie przynosi wątpliwy efekt: ulice są mniej lub bardziej przejezdne, ale chodniki, miejsca parkingowe i ścieżki rowerowe toną pod zwałami brudnego śniegu. Ludzie się przez to przedzierają, łamiąc ręce i nogi. Sól niszczy buty, drzewa, opony i karoserie.
W krajach skandynawskich, gdzie zima jest ostrzejsza, odśnieża się najpierw chodniki i ścieżki rowerowe, zwykle sypiąc tylko piasek lub żwir. Kierowcom pozwala się na jeżdżenie w łańcuchach, ale generalnie zapewnienie im przejazdu nie jest tam priorytetem. Oczywiście, tam jest lepsza komunikacja miejska. Pytanie jednak, czy zamiast wyrzucać dziesiątki milionów złotych w pośniegowe błoto, nie powinniśmy inwestować w komunikację? Za to, co wydaliśmy w ciągu czterech dni można było kupić trzy albo cztery nowe autobusy lub dwa tramwaje. Za to, co wydaliśmy rok temu - zbudować stację metra! Kolejne pytanie: czy wobec faktu, że polska zima potrafi sparaliżować tramwaje, nie powinniśmy jednak na Gocławek budować metra?
To są pytania, które powinny dziś głośno stawiać - i szukać odpowiedzi - władze miasta. Niestety, wszystko wskazuje na to, że te po udanych wyborach zapadły w sen zimowy.
Po pierwsze ta - ponoć zyskująca już nawet pewną sławę w sieci - rada, by przeczekać szczyt komunikacyjny w kawiarni pojawiła się na moim blogu w poniedziałek o godzinie 19, gdy trudno było przewidzieć, że korki potrwają do 2 w nocy. Czegoś takiego współczesna Warszawa chyba jeszcze nie doświadczyła i to się przeczekać rzeczywiście nie dawało. Doświadczenia z lat poprzednich pokazywały, że koło 20 powinno się zrobić dużo luźniej.
Nie wstrzeliłem się więc, ale nadal uważam, że wobec takiej pogody wielu ludzi mogło sobie i innym ulżyć na różne sposoby. Iść pieszo, jeśli ma się blisko. Nie jechać z wizytą do cioci, jeśli się nie musi lub po tańszą o pięć złotych marchewkę na drugi koniec miasta akurat wtedy. Jasne, że są tacy, którzy muszą odebrać dziecko z przedszkola i dla tych osób moja rada mogła być irytująca. Ale ich w ogóle nie miałem na myśli.
Druga rzecz. Bardzo często pojawiający się na naszym forum taka argumentacja: skoro autobusy też stoją w korkach, tramwaje się psują, a jedne i drugie są zapchane do granic absurdu, to wolę stać we własnym, ciepłym samochodzie. A jakby się wszyscy przesiedli do autobusów, to tłok byłby w nich jeszcze większy.
Na pierwszy rzut oka jest w tym trochę racji. Ale jak się zagłębić w szczegóły, to jednak nie do końca. Gdyby na ulice wyjechało w poniedziałek znacząco mniej samochodów, a te które jednak musiały, byłyby lepiej przygotowane, to ruch odbywałby się płynniej i komunikacja miejska działała by po prostu znacznie wydajniej. Każdy dodatkowy samochód w tym bałaganie tylko go zwiększał. Podobnie jak każdy, który ślizgał się, zamiast płynnie ruszać ze świateł i każdy, który nie zdążał zjechać ze skrzyżowania.
Takie rozumowanie - wolę siedzieć we własnym aucie - jest więc po prostu egoistyczne. Jeszcze gdyby kierowcy jadący w pojedynkę chociaż czasem zgarnęli kogoś z przystanku... Ale takiej scenki w poniedziałek nie widziałem. A przecież na tym nieszczęsnym przystanku Stare Miasto wszyscy jadą w tym samym kierunku: do Wileńskiego. I choćby na tym odcinku można kogoś podrzucić, dając mu szansę trochę się przy okazji ogrzać.
Niestety, zima boleśnie obnaża to, że warszawiacy kompletnie nie myślą o innych. Za wszelką cenę walczą o swoje, czasem wylewając przy tym dziecko z kąpielą - potęgując korki, opóźniając autobusy i tramwaje, utrudniając życie kierowcom. Jak człowiek zdobędzie się na nieco dystansu i spojrzy na to z boku, to ten widok jest dosyć smutny.
I jeszcze jedna refleksja na koniec. Boli mnie to, że prezydent miasta nie zabrała głosu w tej sprawie. Nie chodzi mi o to, co PiS-owi; żeby przepraszała za to, że pada śnieg. Chodzi o to, by chociaż zaapelowała do warszawiaków o to, o czym pisałem wcześniej. Nie wierzę, że odniesie to jakiś przełomowy skutek, ale od gospodarza miasta oczekuję, że w takiej sytuacji zabierze głos i podkreśli, że za część tego bałaganu odpowiadamy sami i że o część tej części sami możemy go zmniejszyć.
Tym bardziej, że jest o czym dyskutować. W ciągu 4 dni miasto wydało na walkę z zimą prawie 10 milionów złotych - 10 proc. tego, co pochłonęła cała poprzednia. Na co idzie ta kasa? Głównie na pługi i solarki, które nie są w stanie poradzić sobie ze śniegiem padającym przez kilkanaście godzin non stop. Jeżdżą, żeby nikt nie mówił, że nie jeżdżą? Głośno nikt z ratusza czy Zarządu Oczyszczania Miasta tego nie powie, a może warto?
W dodatku to płużenie i solenie przynosi wątpliwy efekt: ulice są mniej lub bardziej przejezdne, ale chodniki, miejsca parkingowe i ścieżki rowerowe toną pod zwałami brudnego śniegu. Ludzie się przez to przedzierają, łamiąc ręce i nogi. Sól niszczy buty, drzewa, opony i karoserie.
W krajach skandynawskich, gdzie zima jest ostrzejsza, odśnieża się najpierw chodniki i ścieżki rowerowe, zwykle sypiąc tylko piasek lub żwir. Kierowcom pozwala się na jeżdżenie w łańcuchach, ale generalnie zapewnienie im przejazdu nie jest tam priorytetem. Oczywiście, tam jest lepsza komunikacja miejska. Pytanie jednak, czy zamiast wyrzucać dziesiątki milionów złotych w pośniegowe błoto, nie powinniśmy inwestować w komunikację? Za to, co wydaliśmy w ciągu czterech dni można było kupić trzy albo cztery nowe autobusy lub dwa tramwaje. Za to, co wydaliśmy rok temu - zbudować stację metra! Kolejne pytanie: czy wobec faktu, że polska zima potrafi sparaliżować tramwaje, nie powinniśmy jednak na Gocławek budować metra?
To są pytania, które powinny dziś głośno stawiać - i szukać odpowiedzi - władze miasta. Niestety, wszystko wskazuje na to, że te po udanych wyborach zapadły w sen zimowy.
N pewno dobrym kontrargumentem było to,że sporo nablokowały... tiry. Czyli wcale nie lokalsi. Dopóki Warszawa nie będzie miała porządnej obwodnicy i kilku linii metra(tak!kilku nie dwóch) co zimę będzie ten sam dramat. Metro kursowało normalnie. I nawet nie było dużego tłoku. Gdyby kierowcy jadący północ-południe się do niego przesiedli - od razu by było luźniej. Może korki byłyby nadal, ale gro ludzi byłoby o normalnej porze w domu.
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze dorzucę, że tak na prawdę to miasto ponownie się nie przygotowało do zimy. Bo co z tego, że wyjechały piaskarki i pługi? Przecież utknęły w korach, ich praca nic nie dała. Poza tym wydaje mi się, że samo wypuszczenie pługów nie oznacza przygotowania do zimy. Gdzie była policja, straż miejska, straż pożarna? Czemu nikt nie pilnował, żeby nie blokowały się skrzyżowania? Czy w ogóle był powołany jakiś sztab, który koordynował wszystkie służby?
OdpowiedzUsuńNiestety najgorsze Rudy jest to, że miasto ma słabego gospodarza, a media pomagają mu tkwić w samozadowoleniu. Bo najlepiej powiedzieć: jak jest zima to zimno musi być i korki i burdel na chodnikach. A w ogóle to przecież wina ludzi, że żyją w tym mieście. Jak pada to niech na dupie siedzą w domu i nie przeszkadzają.