Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Euro 2012. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Euro 2012. Pokaż wszystkie posty

03 grudnia 2007

Ironia historii 2

Właśnie przeczytałem, że jeden z założycieli polsko-niemieckiej pracowni architektonicznej JSK zrobił karierę w Niemczech, bo do Polski miał wrócić ze stypendium 16 grudnia 1981 roku. Władze PRL pokrzyżowały mu plany, a on teraz zaprojektuje - wespół z Niemcami, o których pisałem w poprzedniej notce - nowy stadion na miejscu tego poświęconego dziesięcioleciu PRL. Historia kpi na każdym kroku.

Taki kraj.

30 listopada 2007

Ironia historii

Stadion Narodowy w Warszawie, który stanie na miejscu jednej ze sztandarowych inwestycji PRL, zbudowanego z gruzów zniszczonej w 1944 roku Warszawy Stadionu Dziesięciolecia, zaprojektują architekci z Niemiec.

Historia lubi kpić.

27 listopada 2007

Miazga

Zwiedzałem wczoraj Shaulager, budynek, którego rolę trudno właściwie wyjaśnić. I jestem zmiażdżony.

Mam nadzieję, że wycieczka do Szwajcarii zaowocuje kilkoma jeszcze materiałami, choćby dlatego że pozwoli to uporządkować wrażenia, a także odpowiedzieć na pytanie, czy panujące tu zamieszanie daje jakąś nadzieję w kwestii Euro 2012. Natomiast dziś zwiedziłem m.in. Shaulager - czyli magazyn. Magazyn sztuki współczesnej - usytuowany w przemysłowej części Bazylei gmach, który z definicji nie jest nawet namiastką muzeum, a w praktyce jest wnętrzem porażającym na całej linii. Nie da się tego opisać, w środku zaś nie wolno robić własnych zdjęć, więc trochę potrwa nim uda mi się to opisać. Ale już teraz chodzę i powtarzam, że ostatni raz architektura przeczołgała mnie w tak drastyczny sposób w wieku lat siedmiu. Była to architektura zamku w Malborku...

08 listopada 2007

Euro 2012: Final Countdown

Nie piszę ostatnio zbyt wiele o Euro, bo muszę się tym zajmować w pracy, a poza tym wiadomości i pomysłów jest tyle, że naprawdę ciężko uchwycić "stan aktualny". Ale dzieje się sporo.

Sport.pl przynosi dziś ciekawy - i druzgoczący - wywiad z Edmundem Obiałą, polskim architektem, który pracował m.in. przy budowie Wembley. Cóż, nie sposób nie zauważyć, że są to wyliczenia nieco bardziej precyzyjne, lecz w duchu podobne do tego, co pisałem jeszcze przed rozpoczęciem "polskiej przygody z Euro". Sytuacja robi się dramatyczna. Po działaczach PO nie widać szczególnej mobilizacji - raczej widać czarną rozpacz i kompletny brak pomysłu na cokolwiek. A czas zaczyna zasuwać. Idzie zima, więc teraz wiele zrobić nie można, ale wiosną robota zacząć się musi...

A z komentarza pod wywiadem wart wynotowania cytat, który ubarwi jubileuszową, setną notkę na tym blogu:

Gorzej dla środowiska niż przy handlu wietnamskim na pewno nie będzie.

Michał Borowski

szef spółki budującej Stadion Narodowy
o ewentualności protestów ekologów


24 października 2007

Euro w Łomiankach

- Ogarnia mnie takie zmęczenie, jakby mi ktoś pavulon wstrzyknął - mówi po chwili milczenia Michał Borowski, odpowiedzialny w Ministerstwie Sportu za przygotowania do Euro 2012.

Bez wątpienia jest to cytat dnia, a może jeszcze zyskać wyższą rangę. Stało się bowiem to, czego najbardziej się obawiałem w zwycięstwie PO - zaczynają się przymiarki do poprawiania planów dotyczących Euro. Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że atak przyjdzie ze strony prezydent Warszawy. Myślałem raczej, że to nowy minister sportu wraz z resztą nowego rządu zacznie od usunięcia Michała Borowskiego (to akurat pani prezydenta już raz zrobiła, w ratuszu), a potem rozmontuje powołane przez niego spółki.

A jednak strzał przyszedł szybko i to właśnie ze strony ratusza. Prezydent stolic chce oddać Euro Łomiankom! Za coś takiego warszawiacy powinni ją od razu wywieźć na taczce, ale może litościwie zaczekają do wyborów. W każdym razie na reelekcję bym nie liczył, podobnie jak na pół miliona głosów w wyborach do sejmu. Za to poparcie w Łomiankach na pewno wzrośnie. Nie mają tam wprawdzie klubu sportowego, który by mógł potem grać na tym stadionie, mają za to koszmarne problemy finansowe, bo zbudowali sobie ośrodek sportu na skalę większą, niż możliwości. Ale to akurat nie szkodzi - ten stadion najpierw otworzy oczy niedowiarkom, a potem sobie spokojnie zgnije.

Od początku miałem wrażenie, że władzom Warszawy całe to Euro jest kompletnie nie na rękę. Dziś widać, że tak jest w istocie - i chcą się problemu po prostu pozbyć. Dla mnie to jest totalny skandal, rażąca niekompetencja i w ogóle coś niewyobrażalnego; prezydent Warszawy
sabotuje szansę na Euro we własnym mieście.

W tym wszystkim jest jeszcze drugie dno, o którym napiszę, choć podkreślam, że opieram się teraz wyłącznie na krążących po mieście plotkach i subiektywnych opiniach, nie popartych "kwitami". Miasto ogłosiło właśnie przetarg na remont stadionu Legii. Jest to właściwie prezent dla firmy ITI, do której należy klub. Prezent finansowany z budżetu Warszawy.

Rząd od dawna sygnalizował, że ta inwestycja nie ma sensu, po co miastu wyremontowane Polonia (15 tys.) i Legia (35 tys.) oraz Stadion Narodowy, wyłącznie piłkarski na 55 tys. miejsc? Nie wszyscy zgadzają się z takim podejściem - wiele osób uważa, że Narodowy nie powstanie w ogóle, więc miasto nie powinno oglądać się na rząd. Inni mówią, że nawet jak powstanie, to stolica 40-milionowego kraju powinna mieć kilka stadionów (szkoda, że ma tylko jeden pierwszoligowy klub).

Ja się z tym nie zgadzam - uważam, że miasto powinno zawiesić remont Legii na kołku przynajmniej do czasu, gdy losy Euro się rozstrzygną i zadeklarować wsparcie dla idei budowy Stadionu Narodowego, który potem miałby szansę stać się głównym miejskim obiektem.

Taki jest kontekst. A plotka? Ma postać pytania o to, komu najbardziej nie opłaca się budowa Stadionu Narodowego? Kto najbardziej straci na jego powstaniu? Na to pytanie proszę sobie odpowiedzieć samemu. Ja chcę pokazać, jakie są nastroje w Warszawie i w jakim kontekście pani prezydent sprzedaje dziennikarzom swoje dziwaczne pomysły.

11 października 2007

Danny a sprawa polska

Sport.pl wespół z Ebim Smolarkiem spekulują na temat przyszłości Danny'ego Szeteli - Amerykanina polskiego pochodzenia, który błysnął na mistrzostwach świata do lat 20. Czy zagra w reprezentacji USA, czy w Polskiej?

Na razie Danny zrobił przynajmniej kilka kroków w drugą stronę - w tym dwa na wspomnianych mistrzostwach; strzelił naszej młodzieżówce dwie bramki w sromotnie przegranym meczu z USA.

Szanse na to, że Szetela zagra dla Polski są więc marne, choć z punktu widzenia przepisów, póki nie zagra w "dorosłej" reprezentacji wszystko jest możliwe. Ale przez lata nikt tu o tym nie pomyślał. Podejrzewam wręcz, że osoby decyzyjne w polskiej piłce o istnieniu zawodnika, którym już jakiś czas temu interesowały się kluby z brytyjskiej Premier League dowiedziały się w czasie rzeczonych mistrzostw. Tymczasem Szetela trafił do Hiszpanii i gra w drużynie z Ebim Smolarkiem, który nawiasem mówiąc też kopać piłki w rodzimych stronach się nie nauczył.

Działacze w USA muszą czytać polską prasę - ledwo tu zaczęły sie spekulacje powołali go do kadry. I już raczej nie zgra w naszych barwach. A kto wie - może jeszcze da radę nas upokorzyć na niejednych mistrzostwach? I już widzę, co się teraz zacznie. Komentarze w tonie lekkiej pogardy dla - tego nikt wprost nie powie - zdrajcy będą zwalać winę na PZPN, który w porę nie uświadomił chłopaka na okoliczność jedynie słusznej opcji narodowej.

Było takich przypadków kilka - że wspomnę tylko te najbardziej bolesne, bo dziś grające dla naszego odwiecznego wroga i ciemiężcy, a więc Podolskiego i Klose. Były też próby importowania piłkarzy w ogóle nie mających nic wspólnego z naszym krajem, które skończyły się tak, jak się skończyły. I tu sprawa delikatna, bo łatwo być posądzonym o szowinizm, a nie o to przecież chodzi. Ale w całej tej dyskusji irytuje mnie jedna rzecz. We wschodzących za granica gwiazdach o polskich korzeniach upatruje się nadziei na wyrwanie rodzimej piłki z zapaści i w takim tonie pisze o potencjalnych możliwościach pozyskania gwiazd. Tak, jakby z 40 bez mała milionów na miejscu nie sposób było wybrać kilkunastu umiejących kopać gałę?!

Ja rozumiem - nie chodzi nawet o medialną stronę takiego importu, taka wschodząca gwiazda może przecież podnieść morale całej drużyny. Ale podniecanie się perspektywą pozyskania takiego gracza jawi mi się jako rzecz raczej smutna, bo wynikająca w gruncie rzeczy z kompletnej niemożności zorganizowania prawdziwej piłki w Polsce.

A to nie koniec upokorzeń - czekać tylko można na sytuację, gdy dziecko imigrantów z mojego rocznika w wieku lat 12 zasili młodzieżówkę klubu z Wysp, by w wieku lat 18 mieć dylemat - wracać do Polski czy też dać się naturalizować Brytyjczykom? Bo jakoś nie wierzę, że w Polsce nie ma talentów piłkarskich - czego zaś nie ma na pewno, to oczywiście zaplecza, szkolenia, myśli trenerskiej (za wyjątkiem myśli niemiłej pod adresem pewnego starszego pana z Holandii, który pokazał, że można, jak się ma myśli inne).

I cóż można dodać? Można tylko zakończyć rytualnym już niemal życzeniem, że może Euro 2012 przyniesie - wśród innych korzyści - zmianę i na tym polu. I nie będzie trzeba się martwić o to, że jakiś chłopak z polskimi korzeniami chce grać dla USA - sami przyjadą tu trenować.

Tylko że sam nie wierzę w to, co piszę.


--------------------------------------------{ edit: 12.10.2007, 08:51}--------------------------------------------

Nie koniec na Dannym - jak się okazuje podobne sytuacje spotykają chłopaków, którzy mieszkają, grają i strzelają bramki w Polsce. Trafiło na Dawida Jarkę. I choć prawdą jest, że PZPN kolejny raz daje ciała, to wtręt o podejściu patriotycznym jest dokładnie tym, czego nie chciałem przeczytać. Z tym że tu sprawa jest prostsza, bo szybką decyzję może podjąć Beenhakker. Ale on już z kolei pokazał, że umie sobie radzić z presją 20 milionów trenerów i nikt go do powołania Jarki nie zmusi.

07 września 2007

Sejm Over

Miało już nie być o polityce, ale siedzę na dyżurze w redakcji i z konieczności śledzę. Powoli kończą. Jeśli nie zmienią zdania i się wykończą, to z jednej strony będzie to dobra wiadomość, po pokaże z całą mocą siłę polskiej demokracji przynajmniej na poziomie proceduralnym. Oto partia posądzana o totalitarne zapędy sama, choć pod presją opozycji, składa wniosek o samorozwiązanie sejmu.

Tylko co z tego?!

Za miesiąc wybierzemy sejm w składzie tak zbliżonym do obecnego, że nie wiadomo nawet za bardzo, po co Gadzinowski odkręcał wczoraj tabliczkę ze swoim nazwiskiem? Na razie Giertych zdisował Kurskiego (respect!), a najmądrzej - choć nieco naiwnie, ale nawet dowcipnie - wypowiadał się... Waldemar Pawlak. Strach się bać, co będzie dalej, ale to zdaje się będzie problem dyżurnego działu "Polityka".

PS: Zdążyli przyjąć ustawę o Euro 2012. Tylko czy coś z tego wyniknie?

09 lipca 2007

Polska AD 2007: kokaina, kibole, czarownica i inni szatani...

Jeszcze dobrze nie ochłonąłem po wydarzeniach niedzieli i poniedziałkowego poranka, a tu już wieczór w iście hitchcockowskim stylu przyniósł trzęsienie politycznej ziemi w postaci dymisji Andrzeja Leppera i - co niemniej ważne dla toku mojego gorącego rozumowania - Tomasza Lipca. I choć z założenia nie miał to być blog polityczny, to jednak nie mogę się powstrzymać przed napisaniem gorącego komentarza inaugurującego tag "polityka".

Dymisja wicepremiera zamiast eutanazji czarownicy

I bardzo dobrze, bo choć doświadczenie uczy, że do rządu wrócić może nawet warchoł jeśli będzie taka potrzeba, to jednak... Zobaczyć wyraz twarzy Leppera dowiadującego się o dymisji - bezcenne. Za wszystko inne premier zapłaci, oczywiście, gotówką, bo przecież nie ma konta w banku ani, co za tym idzie, wiadomekj karty.

Marzeniem Jarosława Kaczyńskiego jest od dawna spolaryzowanie sceny politycznej, jej podział na dwie formacje, na amerykańską modłę. Koalicja z PO zawsze szła w poprzek tych planów - koalicja z Samoobroną i LPR zawsze była zaś przedstawiana, jako środek do wyższego celu. Środek, który w razie potrzeby można szybko i łatwo wyeliminować. Do tej eliminacji służyć miało CBA, które od samego początku miał kontrolować przede wszystkim zaplecze rządu (i, wbrew obawom opozycji i "Gazety Wyborczej", tak się stało!).

Nie ulega wątpliwości, że hak na Leppera nie wypłynął dziś - był to pocisk od dawna gotowy do użycia. Trzeba przyznać, że moment jest idealny: sondaże wciąż wysokie, strajk lekarzy zachwiał nimi na krótko, ale widać już że strajkujący przelicytowali. Do tego idą polityczne wakacje, które można poświęcić na negocjacje z potencjalnymi koalicjantami i przygotowania do kampanii wyborczej. Jest czas na przegrupowania. Czy wybory będą, to się oczywiście dopiero okaże, ale na pewno dzięki wakacjom można je dłużej odwlekać. Nawet do wiosny, jak się uprą.

Co się więc stało, że pocisk eksplodował dziś? Odpalił go Tadeusz Rydzyk, a raczej jeden z jego studentów wespół z tygodnikiem "Wprost". Jeszcze wczoraj Jarosław Kaczyński mówił do wyznawców proroka z Torunia, że "tu jest Polska", ale słowa tego ostatniego pod adresem brata nie mogły pozostać bez reakcji. Rozpoczęto więc polityczne przesilenie, które pozwoli przykryć tę aferę lawiną innych wydarzeń. A potem rozegrać ją na dwa sposoby - albo się będzie dalej kłaść uszy po sobie i liczyć na poparcie Radia Maryja, albo się z tym środowiskiem radykalnie zerwie przy okazji w trudnej sytuacji stawiając LPR, który mimo subtelnych różnic między Giertychem a Rydzykiem wciąż jest z Toruniem kojarzony. A wszystko w ręku Ziobry, który w każdej chwili może z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko Rydzykowi, który obraził głowę państwa.

Jarosław zagrał pokerowo: przejął inicjatywę, wybił przeciwnikom z rąk wszystkie asy i może wszystko. Nawet, jeśli PiS przegra wybory z PO, marzenie i cel - polaryzacja - się przybliży i w dłuższej perspektywie będzie to działało na korzyść PiS.

Być może przeceniam Kaczyńskiego, lecz jeśli tak kombinował, to wykonał dziś zabieg graniczący z majstersztykiem. Czy polska polityka jest na tyle przewidywalna, by takie kalkulacje się opłaciły, to się dopiero okaże.

Oczywiście możliwy jest też inny scenariusz: Kaczyńskiemu wszystko wysypało się z rąk i dni tego rządu są już policzone, bo dalej będzie tylko gorzej. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, ale do tej pory Kaczyńskiemu raczej się udawało - czas pokaże, czy i tym razem trzeba będzie docenić jego pokerową zagrywkę.

Za tym wszystkim czai się oczywiście coraz bardziej prawdopodobna kompromitacja w sprawie Euro 2012 (dodałem i taki tag, bo coś czuję, że notek na ten temat nie zabraknie), które prędzej czy później zostanie nam odebrane, jeśli rząd nie weźmie się do roboty. Ale i to może być elementem kalkulacji, bo przecież po całym tym zamieszaniu wystarczy powiedzieć tak: "oczyściliśmy politykę, CBA oczyściło COS, minister Lipiec odsunięty od strategicznego resortu. Teraz w atmosferze Zgody Narodowej pod nasze dyktando wspólnie przystąpimy do budowy dróg i stadionów, a kto się ośmieli krytykować, temu los polskiej piłki na sercu nie leży".

I zawsze można postraszyć opozycję kibicami. A jak nam Euro odbiorą, to można ich wysłać na Berlin.
W Wilnie już byli.

------------------------{ edit: 09.07.07, 23:43 }------------------------

Inni na ten sam temat:
Czekam na Mleczkę i Raczkowskiego ;-)

24 kwietnia 2007

Bomba z opóźnionym zapłonem

Społeczna bomba z opóźnionym zapłonem weszła w ostatnią fazę odliczania. 30 czerwca "Jarmark Europa" musi zostać zamknięty - ogłosił wczoraj przedstawiciel Centralnego Ośrodka Sportu zaskakując tym zarówno kupców, jak i władze Warszawy.

Na początek wyjaśnienie - w przeciwieństwie do wielu internautów i niektórych dziennikarzy używam w stosunku do pracowników Jarmarku Europa określenia kupcy a nie handlarze. Nie dlatego, że się z nimi utożsamiam czy solidaryzuję z ich sprawą - po prostu nie widzę powodów, by używać określenia pejoratywnego.

Jestem oczywiście za tym, by bazar zlikwidować i cieszę się, że Euro jest pretekstem do rozwiązania tej sprawy. Sprawy, którą przez lata hodowały wspólnie władze Warszawy i rząd, do którego należy ten teren.

W kampanii wyborczej kandydaci na prezydenta stolicy zapowiadali, że zajmą się kupcami. I bardzo dobrze - większość kupców to mieszkańcy stolicy, którzy tu pracują, mieszkają i last but not least płacą tu podatki. Mówię oczywiście nie o tych, którzy handlują pirackimi płytami i kradzionymi komórkami. A tych zjawisk od stadionu - wbrew temu, co mówią uczciwi kupcy - oddzielić się nie da. To właśnie kumulacja handlu bazarowego w jednym miejscu doprowadziła do tego, że swoją oazę znalazły tam także zjawiska patologiczne.

Kupcy mówią: tu powinien zostać handel, nigdzie w Europie nie buduje się stadionów w centrum. To prawda - stadion Olimpijski w Berlinie czy londyńskie Wembley nie stoją w City, tylko dobrych kilka stacji metra czy kolei od ścisłego centrum. Ale też nie stoją na obrzeżach, takich jak warszawska Białołęka, gdzie stadion widzieliby kupcy. Poza tym to, że tak robi się na świecie, nie oznacza że w realiach warszawskiej Pragi nie warto zrobić inaczej - ja uważam, że właśnie bliska Praga jest odpowiednikiem lokalizacji takich, jak w Londynie czy Berlinie. Tylko tu można mówić o sensownej infrastrukturze, tylko tu da się ją szybko stworzyć. Nie ma się co spierać o to, gdzie stadion mógłby powstać - nie ma na to czasu.

Dziki handel w blaszanych budach musi zniknąć z tego miejsca i z tym kupcy będą się musieli pogodzić, ale bez awantur się nie obejdzie. To, że pracują tam przez 17 lat nie oznacza wprawdzie, że coś im się należy. Ale to miasto i rząd przez cały ten czas tolerowały półdziki, szemrany bazar w tym miejscu cały czas nic z nim nie robiąc. Dzisiejsze roszczenia kupców to efekt tolerancji dla tego półanarchistycznego tworu.

Kupcy chcą więc ugrać coś dla siebie. 30-letnią dzierżawę atrakcyjnej działki lub wręcz jej własność. To nierealne - analogiczna umowa z kupcami z placu Defilad właśnie została podważona i pewnie nigdy nie zostanie zrealizowana. Przykład tureckiego centrum Maximus jest nieadekwatny, bo tam działkę po prostu kupiono. Skoro więc kupcy - jak sami twierdzą - są drugim po Orlenie przedsiębiorstwem w Polsce, powinni kupić działkę i zbudować tam sensowny obiekt. I to jest zadanie dla miasta i rządu - znaleźć taką działkę i od razu przygotować dla niej warunki zabudowy, które umożliwią budowę, ale zapobiegną powstaniu kolejnej rodzącej patologię prowizorce. A nie proponować puste pole.

To będzie pierwszy i najtrudniejszy sprawdzian dla komitetu organizującego Euro 2012 w Polsce. Jeśli to się uda - uwierzę, że uda się wszystko inne.

Ale trzeba to powiedzieć wprost: kupcy ze stadionu będą musieli opuścić bazar i zainwestować w nowe miejsca pracy. I nikt - ani rząd, ani miasto - nie może im tego finansować czy dotować. Muszą sobie poradzić sami i na pewno im się uda, skoro przez tyle lat borykali się z realiami wolnego rynku na najbardziej elementarnym poziomie. Dlaczego nie mieliby sobie poradzić z poważniejszym wyzwaniem? Muszą to potraktować jako szansę. Kategorycznie sprzeciwiam się jednak temu, by wspierać ich z publicznych środków. Bo idąc tym tropem każdemu warszawiakowi powinno się sfinansować zakup mieszkania tylko dlatego, że mieszka tu i płaci podatki od dawna. Bez komuny, bez populizmu bardzo proszę!

Kto będzie miał odwagę powiedzieć to kupcom? Na razie COS powiedział im tylko pierwsze zdanie - na polecenie rządu, jak sądzę, z dnia na dzień uciął spekulacje o tym, czy można przedłużać handel w tym miejscu. Rząd chciał pewnie pokazać, że zdecydowanie zajął się Euro. Ale teraz nie może zostawić miasta z problemem kupców, bo nie samo miasto ten problem wytworzyło.

A decyzję COS popieram - wyobrażam sobie, że im wcześniej zacznie się kupców stawiać wobec pewnych faktów, tym szybciej uda się wyegzekwować to, co nieuchronne. Handel do ostatniej chwili, gdy pod stadionem staną maszyny budowlane oznaczałby jedno - w tej ostatniej chwili kupcy powiedzieli by no pasaran i zaszantażowali cały kraj groźbą zablokowania Euro jako takiego. A tak dojdzie do tego rok wcześniej. I, jak znam życie, i tak do samego końca będzie walka, bijatyki z policją i przykuwanie się do blaszanych budek. Nie zazdroszczę rządzącym, którzy będą musieli połączyć determinację z dużym wyczuciem - przecież nie wyślą na stadion wojska, bo, pomijając wszystko inne, UEFA od razu odbierze nam Euro.

Popieram więc COS i rząd, rozumiem, że miasto jest w trudnej sytuacji i mówię: odpowiedzią jest szybka, zdecydowana decyzja - prawo pierwokupu (tyle miasto może kupcom dać, nie więcej) do działki takiej, jak ta przy dworcu wschodnim (w gestii PKP, ale i to pod pretekstem Euro da się załatwić, jak sądzę). Na to, by pod pretekstem starań o Euro coś komuś dawać w prezencie się po prostu nie godzę.

18 kwietnia 2007

Mamy Euro!

Pokerowa rozgrywka pani prezydent się nie udała - gdyby decyzja była inna, mogłaby zatrzeć ręczę z zadowolenia nad własną bezczynnością. A tak... panika w ratuszu, jak sądzę. Obym się mylił, oby się coś ruszyło. Na razie nie potrafię się cieszyć z wiadomości, która dotarła z Cardiff.

13 kwietnia 2007

Euro 2012 - w Polsce ale nie w Warszawie?

W środę UEFA zdecyduje, kto będzie gospodarzem finałów mistrzostw Europy w piłce nożnej w roku 2012. Wybór jest trudny, bo wszyscy kandydaci mają swoje problemy. Nam najbardziej bruździ sytuacja polityczna na Ukrainie. Załóżmy jednak na chwilę, że Polska i Ukraina dostaną Euro. Moją radość przyćmi graniczące z pewnością przekonanie, że Warszawa obejdzie się smakiem. W dużej mierze dzięki postawie władz miasta.

Umowa z Ukrainą przewiduje, że finał odbędzie się w Kijowie. Warszawie miała przypaść inauguracja i mecz otwarcia. Miejsce: Stadion Narodowy.

Narodowy czy wirtualny?

W prasie można zobaczyć kilka różnych projektów Narodowego Centrum Sportu, które ma stanąć na miejscu dzisiejszego Jarmarku Europa. Pierwszy przygotował Stefan Kuryłowicz na zlecenie poprzednich władz Warszawy. Jego obecny status jest trudny do określenia - leży pewnie w jakiejś szufladzie lub wręcz w koszu na śmieci. Miasto stołeczne nie ma bowiem zamiaru brać udziału w budowie stadionu. Hanna Gronkieiwcz-Waltz zapowiedziała to tuż po wyborach.

Do pewnego stopnia rozumiem tę decyzję. Stadion Narodowy to inwestycja obiecana przez Kazimierza Marcinkiewicza i rząd Jarosława Kaczyńskiego. To właśnie oni zaprezentowali jesienią drugi projekt - ten w kształcie opony, który zakłada, że w otoczeniu stadionu powstanie centrum handlowe, gdzie swoje miejsce mają znaleźć kupcy z Jarmarku Europa.

Trzeci projekt z uporem promuje jego autor, architekt i olimpijczyk Wojciech Zabłocki. Chce on budować nowy obiekt obok dawnego stadionu X-lecia, a wały tego ostatniego przerobić na park. Mniejsza o oceny artystyczne tych pomysłów - trzeba sobie jasno powiedzieć jedną rzecz. Żadna z tych wizji nie stanowi gotowego projektu, a wciąż traktowana jako obowiązująca wizja z oponą w roli głównej jest tylko niezobowiązującym szkicem.

By zbudować stadion trzeba:
  • ogłosić konkurs architektoniczny na koncepcję. Konkurs jest elementem procedury zamówienia publicznego i musi być przeprowadzony zgodnie z przepisami. Musi też trwać. Teoretycznie da się to zrobić w trzy miesiące, ale proszę sobie przypomnieć perypetie z konkursem na projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej... Od tego czasu prawo się zmieniło, ale wciąż trudno mi uwierzyć, że taki konkurs w polskich realiach zostanie rozstrzygnięty za pierwszym podejściem i w tak krótkim czasie.
  • wyłonić zespół, który przygotuje projekt budowlany. Zwykle nadzoruje to zwycięzca konkursu, ale sam nie musi brać udziału w pracach. Przykład MSN znów dobrze się nadaje - tam po kilku tygodniach sporów o werdykt w końcu zwycięzca zaczął negocjować z polskimi architektami. Negocjacje trwają - kiedy się zakończą, nie wiadomo. Ale tam nie ma pośpiechu.
  • zaprojektować stadion. Projekt budowlany to jakieś 10-12 miesięcy pracy. Co najmniej.
  • wyłonić wykonawcę. Oczywiście w przetargu, w którym może się np. okazać, że koszta były niedoszacowane, że oferty były źle przygotowane, że są protesty, odwołania i opóźnienia - tu trudno nawet oszacować, ile czasu mogłoby to potrwać.
  • zacząć budowę, która potrwa co najmniej dwa lata.
Podsumujmy: konkurs (co najmniej 3 miesiące), projekt (około roku), przetarg na wykonanie (Bóg wie ile) i wreszcie budowa (2 lata, przy dużym szczęściu i dodatkowych nakładach). A stadion musi być gotowy do 2011 roku.

Teraz racje władz Warszawy. Teren należy do skarbu państwa i miasto z prawnego punktu widzenia nie może na nim inwestować. Poza tym Warszawa ma swoje plany w postaci remontu obiektów Legii i Polonii. Ale powstanie Narodowego Centrum Sportu jest dla Warszawy niezaprzeczalną korzyścią. To nie tylko nowe obiekty sportowe, hotelowe, biurowe i handlowe - to też centrum konferencyjne na kilka tysięcy osób, które bez wątpienia rozruszałoby trochę turystykę biznesową w stolicy. Zresztą nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że na budowie NCS Warszawa zyska.

By jednak cała inwestycja miała sens i szansę powstać na czas nie wystarczy determinacja rządu (co do której też nie jestem przekonany - wciąż nie ma przecież ustawy o grach losowych, z której to miało być finansowane, choć już mówi się, że środki będą z czegoś innego). Ze strony miasta potrzebny jest plan inwestycji infrastrukturalnych i potężne wsparcie administracyjne. Tymczasem warszawski samorząd nie tylko nie robi nic, ale wręcz sabotuje plany - od paru miesięcy zarządzający terenem stadionu Centralny Ośrodek Sportu nie może się nawet doprosić o wydanie warunków zabudowy dla tego terenu, a bez tego nie można ogłosić konkursu na projekt.

Na poziomie deklaracji miasto jest oczywiście w porządku. Warunki mają być wydane do końca kwietnia, po myśli inwestora. Szereg innych problemów nie jest jednak rozwiązany - ww wniosku o WZ nie ma hali targowej obok stadionu. A to oznacza, że lada chwila zaczną się protesty kupców ze stadionu. Mniejsza o to, czy mają prawo domagać się czegoś dla siebie - ważniejsze, że prezydent Gronkiewicz-Waltz zapowiadała, że pomoże rozwiązać tę sprawę. I tak, jak w styczniu, tak i teraz miasto na pytanie co z kupcami odpowiada: szukamy alternatywnych lokalizacji. Przez trzy miesiące nie przygotowano listy i nie podjęto poważnych rozmów z kupcami, którzy wprawdzie budowy stadionu nie zablokują, ale mogą ją opóźnić. Wreszcie na początku kwietnia pani prezydent stwierdziła:
Zapytana o przyszłość stadionu X-lecia Hanna Gronkiewicz-Waltz zadeklarowała, że jeśli władze zadecydują o budowie na jego miejscu Narodowego Centrum Sportu miasto gotowe jest do pełnej współpracy. Zaznaczyła jednocześnie, że obecnie tereny stadionu nie należą do miasta, a zarządza nimi dzierżawca - spółka prowadząca targowisko. Nie ma zatem podstaw prawnych by prowadzić rozmowy z kupcami o ewentualnej zmianie lokalizacji targowiska.
Źródło: onet.pl / PAP
Intencje COS też nie są jasne - z jednej strony zapowiedź, że od czerwca handel zniknie ze stadionu, z drugiej z kolei deklaracja, że będzie ogłoszony przetarg na jego dzierżawę do czasu rozpoczęcia budowy. W perspektywie zaś wojna z kupcami, spychacze demolujące ich budy i protesty na ulicach. Ale tym władze Warszawy się nie przejmują. Podobnie, jak tym, że do ewentualnego stadionu w 2012 roku trzeba będzie dojechać. Nikt nie rozmawia jednak z PKP o remoncie stacji Warszawa-Stadion a poza mglistymi planami budowy drugiej linii metra nie mówi się nic o komunikacji w tym rejonie. Wiceprezydent Wojciechowicz mówi, że wszystkie te inwestycje są planowane i przygotowywane w swoim tempie, bo powstaną niezależnie od Euro i stadionu.

To kontrastuje z postawą samorządów w innych miastach starających się o Euro: Wrocław wykupił podupadający miejscowy Śląsk razem ze stadionem i dał gwarancję, że obiekt będzie gotowy na czas. Podobne gwarancje - oraz zapewnienia w kwestii bezpieczeństwa - złożyły inne miasta. Wszystkie, oprócz Warszawy. W jej imieniu do budowy stadionu zobowiązał się rząd. Miasto nie powołało żadnego sztabu, zespołu czy nawet pełnomocnika do sprawy organizacji Euro 2012. Polski komitet organizacyjny nie wie nawet, z kim z władz Warszawy ma rozmawiać na ten temat! Miasto nie zebrało nawet informacji o dostępnej ilości miejsc hotelowych, co też jest jednym z wymogów UEFA. Oczywiście inne samorządy dawno już to zrobiły.

Władze stolicy mówią, że są spokojne, bo jak stadion nie powstanie, to do tego czasu gotowa będzie nowa Legia. Tylko co z tego, skoro ma mieć 30 tysięcy miejsc. Tymczasem UEFA wymaga, by stadion dla meczu otwarcia miał ich 70 tysięcy, a stadion na mecze grupowe - 40 tysięcy. Słowem: Legia się nie nadaje i nie jest nawet zgłoszona w polsko-ukraińskiej ofercie. Do władz miasta to nie dociera. Pełna beztroska.

Jakoś to będzie

Możliwości są dwie: albo dostaniemy Euro i władze miasta ockną się z letargu, wezmą do roboty i - jak, nieprzymierzając, przy Miss World - będą robić na ostatnią chwilę, albo komitet organizacji Euro zdecyduje, że mecze odbędą się w innym mieście. Niestety, wtedy Polska prawdopodobnie nie dostanie ani otwarcia, ani żadnego meczu powyżej ćwierćfinałów (największy zgłoszony stadion - w Chorzowie - ma mieć 60 tysięcy miejsc). Będziemy zapleczem wielkiej imprezy na Ukrainie, gdzie stadiony buduje się za prywatne pieniądze.

Oczywiście mogę się mylić - po środowej decyzji w Warszawie zacznie się burza i kto wie - być może władze warszawy zmobilizują się do pracy. Trzeba jednak powiedzieć sobie jasno: w otoczeniu Hanny Gronkieiwcz-Waltz nie ma człowieka, który mógłby podołać zadaniu koordynacji tak wielkiego przedsięwzięcia, które w dodatku leży na przecięciu interesów politycznych rządu i opozycji. Nie ma osoby, która umiałaby w imię wspólnego celu, jakim są mecze Euro, zmusić inwestorów do rezygnacji z protestów i odwołań czy wychodzić porozumienia i kompromisy. I, co gorsza, nie ma nikogo, kto zdawałby sobie sprawę z tego, jak ogromnym wyzwaniem organizacyjnym będzie to wszystko.

Marnie to widzę, choć chciałbym się mylić.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.