Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

17 października 2007

P jak Paramonow

A skoro wyciągamy materiały z "Dziennika", to Kuba Chełmiński poszedł kiedyś tropem piosenki z pierwszej płyty Vavamuffin i napisał alfabet o Paramonowie. A to ciekawa historia i niewiele można o tym znaleźć w sieci.



Alfabet warszawski
P jak Paramonow, Jerzy

"Osobno ręka, osobno głowa, to jest robota Pramonowa" - w 1955 roku nie było warszawiaka, który nie znał tej piosenki. - Śpiewano ją w barach, na potańcówkach, nawet na ulicach - opowiada Andrzej Gass, dziennikarz śledczy epoki PRL. O bandycie nazwiskiem Paramonow i piosence mało kto już by pamiętał, gdyby nie zespół Vavamuffin, który niedawno przypomniał przyśpiewkę na swojej płycie.

- Piosenkę słyszałem w różnych fragmentach śpiewaną przez kolegów przy piwie. Postanowiłem odnaleźć całość i nagrać - mówi Gorg, jeden z wokalistów Vavamuffin. Kim właściwie był ów słynny bandzior, który stał się bohaterem ludowym i ostatnim przestępcą warszawskim opiewanym w pieśniach? - Drobnym złodziejaszek i zwykłym prymitywem, który znalazł się po wódce w nieodpowiednim miejscu - wspomina Andrzej Gass.

Dotrzeć do prawdziwej historii Jerzego Paramonowa nie jest łatwo. Został powieszony w 1955 roku w areszcie na ul. Rakowieckiej, ale jego akt już tam nie ma. - Po 50 latach najprawdopodobniej trafiły do Instytut Pamięci Narodowej - mówi Luiza Sałapa, rzecznik służby więziennej. W IPN jeszcze żaden historyk nie zainteresował się tą sprawą, a tylko oni - w świetle obowiązujących przepisów - mają dostęp do akt. Pozostają więc stare gazety, który rozpisywały się o procesie.

Zbrodnicza seria Paramonowa trwała niecałe trzy miesiące. Zaczęła się 19. sierpnia wieczorem, od napadu na ul. Syreny na milicjanta. Paramonow kilkakrotnie uderzył łomem ("Życie Warszawy" podaje że łom ważył 23 kg!) milicjanta Stanisława Lesińskiego i ukradł mu pistolet. Ciężko ranny Lesiński przeżył, choć stracił oko.

Krótko potem Paramonow w pośredniaku poznaje Kazimierza Gaszczyńskiego. Wspólnie napadają z bronią na sklepy w al. Waszyngtona, na ul. Powązkowskiej, we Włochach, na restaurację "Goplana" w Aninie. W sumie dokonują kilkunastu napadów, w których kradną 40 tyś. zł (pensja pracownika fizycznego wynosiła wtedy 1500-2000zł). Pieniądze idą "na hulaszczy tryb życia", jak zezna w procesie Paramonow.

Wątpliwą sławę bandyta zdobył jednak dopiero 22 września. Tego wieczora bawił ze swoim szwagrem Zdzisławem Gadajem i z prostytutką w modnej wówczas restauracji "Stolica" przy pl. Powstanców. Po imprezie pili jeszcze alkohol w taksówce zaparkowanej przy ul. Wspólnej. To tu zauważył ich milicjant Zbigniew Łęcki. MO nie miała wówczas radiowozów, więc przewiózł towarzystwo taksówką na działającą do dziś komendę przy Wilczej. Podczas wysiadania z taksówki Paramonow zastrzelił Łęckiego, postrzelił w nogę innego milicjanta i cały czas ostrzeliwując się rzucił się do ucieczki porwanym samochodem. Pościg zgubił już przy Al. Jerozolimskich, ale w taksówce został jego dowód osobisty, więc milicja, a nazajutrz prasa, poznały jego nazwisko.

Następne cztery tygodnie to wielki pościg polskiej milicji i wielka ucieczka Paramonowa i Gaszczyńskiego. Bandyci przemieszczali się po rożnych miastach, a ludzie układali kolejne zwrotki piosenek. "Cała milicja już w strachu chodzi, bo Paramonow przyjechał do Łodzi". - Został idolem ludowym, bo zabił milicjanta. Drobny, cichy, niczym inny się nie wyróżniał, ale jako naczelny wróg władzy, był bohaterem ulicy - wspomina Andrzej Gass.

Ostateczne bandyci wpadli 2. października. - Gdybym miał pestki, byłoby inaczej - Paramonow miał się odgrażać milicjantom, którzy znaleźli go śpiącego w stercie słomy koło dworca Wschodniego. Chodziło oczywiście o naboje, które wystrzelał uciekając z komisariatu na Wilczej. Co ciekawe Józef Ostrowski, jeden z milicjantów, którzy zatrzymali bandytów, pracował w komendzie stołecznej aż do 2004 roku.

Proces w sądzie wojewódzkim trwał trzy dni i był biletowany, bo śledzić go chcieli wszyscy. "Już od rana na korytarzach sądu gromadziły się tłumy (...). To przeważnie młodzież specjalnego autoramentu, wśród niej wielu znajomych milicji chuliganów i bikiniarzy" - pisał "Express Wieczorny" z 10.11.1955 r. Obaj przestępcy skazani zostali na karę śmierci. Wyrok na Paramonowie wykonano bardzo szybko, bo już 21.11.1955 r. Piosence przybyła kolejna zwrotka. "Cała Warszawa chodzi w żałobie, bo Paramonow leży już w grobie".

Jakub Chełmiński

Tekst w nieco krótszej wersji ukazał się w "Dzienniku" 31.07.2006.
Audio z www.merlin.pl.

Wracamy do chuligańskich korzeni - wywiad z Vavamufiin

Udało mi się namówić dziennik.pl na wrzucenie wywiadu, który w zeszłym tygodniu ukazał się na warszawskich stronach papierowego "Dziennika". Oryginał jest tu, a ja wklejam całość, żeby nie zaginął zupełnie w mroku cyberprzestrzeni.



W przededniu premiery nowej płyty "Dziennik" rozmawia z Gorgiem i Pablopavo z warszawskiego zespołu Vavamuffin
Wracamy do chuligańskich korzeni

Naszą piosenkę
"Vava to" śpiewają ludzie
w całej Polsce.
Niechęć do stolicy jest,

ale można ją przełamać


fot. Michał Kołyga / Dziennik


Za kilka dni do sklepów trafi "Inadibusu" - długo oczekiwana druga płyta zespołu Vavamuffin, kapeli której jak nikomu wcześniej udało się połączyć muzykę z Jamajki z zapomnianą gwarą warszawskich ulic. Z Gorgiem i Pablopavo spotkaliśmy się w kawiarni Chłodna 25 na Woli. Pierwszy pojawił się Pablo z książką Wiecha pod pachą. Chwilę później dołączył do nas Gorg.


JAKUB CHEŁMIŃSKI, KAROL KOBOS: Zawsze nosisz ze sobą książki Wiecha?

PABLOPAVO:
Przypadek. Moja dziewczyna trafiła w internecie dwanaście książek za grosze. Czytam i ciągle się śmieję.

Uczysz się warszawskiej gwary?

P: Tak do końca nie wiadomo, czy Wiech pisał gwarą, czy sam ją wymyślał. Przed wojną słuchał autentycznej gwary na Targówku, ale większość swoich rzeczy napisał po wojnie, z notatek. Grzesiuk mu zarzucał, że kręci, że ulica mówi Wiechem, którego czyta w Ekspresiaku, a nie Wiech ulicą.

GORG:
Lypa, panie.

P: Ta, lipa. Ale Wiech znał Targówek i Powiśle chyba, a Grzesiuk na Czerniakowie, więc gwara każdego mogła się trochę różnić. Tak czy inaczej Wiech powinien mieć w Warszawie pomnik, a nie tylko kawałek pasażu za Domami Centrum. Należy mu się bardziej niż na przykład Matejce...

G: Matejko ma pomnik w Warszawie?

P: Ma, paskudny zresztą.

Czy gwara jeszcze się gdzieś zachowała?

P: Na Woli trochę, po słusznej stronie Wisły, czyli na Grochowie na przykład, gdzie mieszkam od paru lat. W innych dzielnicach gwara zaniknęła po wojnie, razem z ludźmi. Dobiła ją telewizja i poprawny, szkolny język. Poza tym tępiono ją, jako rzecz chuligańską i wstydliwą.

Dlaczego to prawa strona miasta jest "słuszna"?

P: Nie, no to półżart. Bo zachowała się tam stara Warszawa. Jest inaczej niż w centrum, wolniej, ludzie są ubrani mniej trendowo, mówią "dzień dobry", nawet jak sąsiad idzie lekko zawiany, a kobiety noszą więcej biżuterii. To widać gołym okiem. Jest tak bardziej wschodnio.

I ta Warszawa ustępuje miejsca wieżowcom. Kiedyś gwarę utrwalali artyści. Dziś oprócz was mało kto podkreśla swoją warszawskość. Macie misję uratowania gwary?

P: Nie stawiamy sobie takich zadań. Gramy muzykę, która nam się podoba i sięgamy do tego, co nas kręci. Gwara jest piękna, świetnie brzmi, poza tym jest nasza, warszawska, buduje naszą tożsamość, trochę w opozycji do tej Warszawy krawatowej. Nie jesteśmy chuliganami, ale ta zawadiacka otoczka nas fascynuje. Nie sądzę, by gwara mogła się odrodzić, ale fajnie, że są próby reanimowania tradycji, jak "Zabawa na dechach" organizowana gdzieś przy Wileńszczaku. Swoją drogą ciekawe, czy można tam dostać w tubę. Na praskiej zabawie powinno być mordobicie.

Na pewno można dostać w okolicy.


P: Pewnie tak, choć to też mit, że Prażka jest niebezpieczna. Gdy sprowadzałem się na Grochów, wszyscy straszyli, jak tu jest źle. A przez pięć lat nic mi się nie stało. Raz zaczepił mnie jakiś chłopak, ale od razu zatrzymał go kolega, który musiał mnie kojarzyć z widzenia: "zostaw, obywatel tutejszy".

Gracie koncerty w całej Polsce. W innych miastach rozumieją o czym są te warszawskie wstawki?

P: Pytają nas, co to znaczy "nie zawracaj kontrafałdy". A to cytat ze starej warsiaskiej piosenki. Opieramy się na tym języku. Zresztą współczesna warszawska mowa jest bardzo powszechna. Wypromował ją hip-hop, bo to z Warszawy były pierwsze popularne zespoły - np. słowo "zajawka" jest dziś znane w całej Polsce, a to typowo warszawska historia, taki rusycyzm. Wpływ Rosjan był ogromny, bo gwara powstawała w czasach, gdy oni rządzili w Warszawie - policja, aparat opresji ścigający drobną przestępczość był właśnie rosyjskojęzyczny.

Masz to wszystko dobrze rozpracowane.

P: Studiowałem rusycystykę, a ostatnio trafiłem w antykwariacie na Solcu książki profesora Bronisława Wieczorkiewicza, językoznawcy, który zajmował się gwarą.

A jak udaje się pogodzić warszawskie teksty z jamajską muzyką reggae?

P: Kontynuujemy to, co Gorg zaczął robić z zespołem Transmisja, którego byłem fanem. A dalej to już poszło, choć warunki do grania reggae są w Polsce takie sobie - zaczynaliśmy w studiu u Jawora na Siekierkach, między jeziorem a wielką elektrociepłownią. A płytę nagraliśmy w środku mroźnej zimy.

Nawet w nazwie grupy podkreślacie, że jesteście z Warszawy. A warszawki przecież w Polsce nie lubią.

P: Jak zakładaliśmy ten zespół, to nikt nie myślał o graniu koncertów w całej Polsce. Nazwa była fajna, dobrze oddawała to, co robiliśmy.

G: Niechęć jest, sam kilka dni temu na boisku do krykieta pod Dublinem usłyszałem pogardliwe "warszawka przyjechała". Ale da się to przełamać, niechęć znika jak gość się dowie, czym się zajmujemy. Najbardziej nas zaskoczyło, że wszędzie lubią piosenkę "Vava to", która od początku wydawała się najbardziej ryzykowna z tego punktu widzenia.

A mieliście problemy z powodu tego, że jesteście z Warszawy?

G: Raczej nie strzela się do pianisty.

P: Poza tym nas jest dziesięciu chłopa, w tym kilku dużych...

... kilku wychowanych na Pradze.

G: No właśnie.

To wróćmy w te rejony. Kilku z was jest z Saskiej Kępy. Te okolice czeka wielka zmiana. Znika Jarmark Europa. Macie jakieś wspomnienia związane z tym miejscem? Tu do tej pory widać wschodnie wpływy w Warszawie...

P: ...nawet bardzo dalekowschodnie.

G: A co ty możesz wiedzieć, Grochowiak z odzysku. Ja 25 lat mieszkałem na Saskiej Kępie, pierwsze wspomnienia ze stadionu mam z czasów, gdy był to jeszcze obiekt sportowy. Ojciec zabrał mnie kiedyś na mecz polskiej reprezentacji. Potem stadion opustoszał i chodziliśmy tam jeździć na deskach. Wtedy to jeszcze były takie wąskie, plastikowe deski, bo te ze sklejki znaliśmy tylko z komiksów.

P: Na tych wąskich jeździło się na kolanku.

G: A potem pojawił się handel, nawet nie wiadomo kiedy. W tym samym czasie stanęły szczęki na Marszałkowskiej i tam to był prawdziwy Bangkok, szczęka - nomen omen - opadała. A na stadion klub sportowy wpuścił tylko trochę budek, komputerów jeszcze nie było, kompaktów też nie, więc nie było co piratować. Dopiero potem to się zaczęło rozrastać.

A Waszą pierwszą płytę można było dostać na stadionie?

G: Podobno tak. Chciałem nawet poszukać, ale się nie złożyło. Fajna pamiątka by była.

P: Jak wystąpiliśmy na płycie Sidneya Polaka, to jakiś czas po premierze zadzwonił i powiedział: "Chłopaki, jest dobrze, płyta jest już do kupienia na koronie".

G: Miara sukcesu.

P: Ja też pamiętam sport na stadionie. Z osiedlową drużyną Victoria Stegny grałem w turnieju o Złotą Piłkę. Mecze odbywały się na błoniach, a finał na płycie głównej. To musiał być jakiś 1987 rok. A z tym handlem to też sprawa ma dwie strony. Jedni mówią, że coś takiego w środku miasta to wstyd...

G: Ja ci dam wstyd!

P: Daj mi skończyć. Dla mnie to było pierwsze miejsce multi-kulti w Warszawie. Byłem w szoku, jak zobaczyłem Murzynów sprzedających trampki obok takiej Rosjanki, do której chodziłem, jak potrzebowałem książek, których nie było w bibliotece. A mój ojciec jeździł i targował się o śrubokręty po to, żeby sobie pogadać po rosyjsku. Z drugiej strony Warszawa musi mieć przynajmniej dwa porządne stadiony piłkarskie.

Właśnie, na czapce masz naszywkę z portretem Kazimierza Deyny. Kibicujesz Legii?

P: Jestem legionistą, ale nietypowym, bo po cichu kibicuję wszystkim warszawskim drużynom. Chciałbym, żeby Polonia wróciła do pierwszej ligi, żeby były derby w Warszawie, bo to powinno być prawdziwe święto miasta.

No ale kibice Polonii nie mogą spokojnie chodzić w szalikach klubowych po mieście.

P: A ja nie mogę chodzić w szaliku Legii po Muranowie, gdzie mieszkają fani Polonii. Ja nie jestem szowinistą, nie biję kibiców z innego klubu. Wiem, że to się tak kojarzy, ale przecież tylko mały ułamek, nawet promil kibiców jest głupi i agresywny. W grupie fanów Enrique Iglesiasa na pewno też znajdzie się jakiś kretyn, ale jest w niej także moja mama, która nikogo nie bije.

G: Ale w życiu nie spotkałem nachlanych fanów Enrique Iglesiasa, którzy szliby po ulicy drąc mordy i bijąc ludzi z jego piosenkami na ustach.

P: Mało osób jeszcze spotkałeś. Na pewno wśród tych, którzy próbowali cię kiedyś napaść, byli jego fani, tylko nie mieli szalików z jego imieniem.

G: I to robi różnicę. Możesz tego nie zauważać. Oczywiście, że większość kibiców nikogo nie bije, ale taka jest opinia.

P: Bo winą za jednego obarcza się wszystkich. Na szczęście Kazik Deyna na czapce tak bardzo nie dzieli. A historię budują wszystkie kluby: Legia, Polonia, kiedyś Warszawianka, Orzeł, Drukarz, Hutnik - szkoda, że teraz większość się nie liczy, albo w ogóle nie istnieje. I że stadiony nie działają tak, jak za granicą, gdzie można się bawić, kupić koszulki w wielkich sklepach z pamiątkami, zjeść w restauracji, a nawet, o dziwo, napić się piwa w czasie meczu. Miasto żyje w takich miejscach, a nie w zamkniętych osiedlach. Tak było zawsze.

G: Zamknięte osiedla są zbyt krótko, by to oceniać.

P: Ale jest tam jakieś życie?

G: Ludzie prowadzą na przykład ożywione życie na forach internetowych.

P: Wiesz, ja już nie jestem wrogiem internetu, jak kiedyś...

G: ...całe szczęście dla internetu!

P: ...ale czy to są tak mocne kontakty? Czy to buduje jakąś więź? Myślę że są bardziej powierzchowne.

G: Ja bym poczekał z wartościowaniem.

P: Wiesz co? Fajnie było jak cię nie było.

G: Dzięki.

P: Życie jest na stadionach, bazarach. Tak jak na Różyku, gdzie też nie zawsze było ciekawie, ale który był jednym z symboli Warszawy. Już Tyrmand pisał w "Złym", że takiej Warszawy nie ma.

Za to chuliganów już wtedy nie brakowało.

G: No bo to też był taki czas cudów, po wielkiej historycznej zmianie. Podobnie było po 1989 roku, gdy Warszawa też się zmieniała jak szalona.

W takich czasach pojawiają sie legendy, jak ta o bandycie Paramonowie. Skąd znacie tę historię?

G: Przy którymś winku na ławeczce zaśpiewał mi to kolega, który znał różne dziwne piosenki.

P: Mój ojciec opowiadał że w latach 50. kolejowi grajkowie śpiewali to w pociągach. Jest jeszcze jedna piosenka z tamtych czasów, którą chciałbym nagrać. To ballada o Stefanie Okrzei, PPS-owcu, bojowniku powieszonym na cytadeli. Ale nie wiem, czy chłopaki się na to zgodzą, bo to ma jednak lewicowe zabarwienie.

A Wy nie jesteście lewicowi?

P: Gorg to śmierdzący liberał.

G. Potwierdzam. Jestem zgniłym liberałem.

To świetnie się dobraliście. Często się kłócicie?

P: My się nie kłócimy, my dyskutujemy. Mamy różne zdania, a nie jedno oficjalne stanowisko zespołu Vavamuffin.

To podyskutujmy: który kebab w Warszawie jest najlepszy?

G: Najlepszy to jest jednak w Berlinie.

No nie, to ma być lokalny patriotyzm?

G: To ekonomia. Tam klient ma więcej kasy, więc i kebab jest lepszy. Ale przecież nie wyprowadziłbym się z Warszawy dla kebaba. Zresztą ja się w ogóle nie nadaję na emigranta, rozpiłbym się chyba od razu z tęsknoty. To miasto znam, mam tu swoje przejścia, ulubione zaułki i nie wiem, czy mógłbym się tego nauczyć od nowa gdzie indziej.

Jest coś wspólnego dla wszystkich warszawiaków?

G: Może Powstanie Warszawskie? Od kilku lat nagle zaczęło interesować ludzi.

Ludzie szukają...

P: ... korzeni. To jest znamienne: mieliśmy parę lat takiego zachłyśnięcia się tym, że cały świat jest blisko, bo jest paszport, Unia, internet. Teraz ludzie zaczęli szukać swojej tożsamości. Back to the roots.

Hooligan Rootz? Stąd tytuł waszej piosenki na nowej płycie?

P: Właśnie tak. Teraz wpadłem na to, że z warszawską gwarą jest trochę jak z jamajskim językiem patios. Tam też przez lata był to język wstydliwy, kojarzony z nizinami społecznymi, patologią i chuliganami. A teraz już tak bardzo nikomu nie przeszkadza, pojawia się w muzyce.

A wy nie chcecie nagrać piosenki o Powstaniu?

P: Reggae się chyba do tego nie nadaje. Nie jesteśmy na to obojętni, bo to chyba niemożliwe w mieście, w którym na każdym kroku czujesz, że chodzisz po cmentarzu. Zresztą co jeszcze można dodać - po znakomitej płycie Lao Che, która autentycznie doprowadziła mnie do łez?

A są w Warszawie rzeczy, które Was wkurzają?

P: Wkur... mnie działalność osób odpowiedzialnych za architekturę. To, że piękne miejsca są niszczone, bo ktoś pozwala na stawianie czegoś okropnego, jak Silver Screen na Puławskiej, który popsuł panoramę Mokotowa. Jak Mall na Sadybie, który do niczego nie pasuje, czy stara fabryczka przy Wiatraku, którą ktoś po prostu rozwalił. Nie wiem, kto podejmuje te decyzje; może oni po prostu nigdy tam nie byli? Znają te miejsca tylko z planów? Nie są z Warszawy? Nie wiem. Ale to mnie strasznie złości, bo architektura to też jest tożsamość miasta, szczególnie w Warszawie, która była tak zniszczona.

Coraz więcej jest jednak ludzi, którzy o te zabytki walczą.

P: Bardzo się z tego cieszę. Doceniam takie akcje jak odremontowanie neonu Siatkarki. Poprawiło mi to humor na kilka dni przynajmniej, bo pamiętam ją z dzieciństwa. I to jest gicio.

A na razie w Warszawie dominują krawaciarze. Stolica może się stać miastem biznesu, bez zapotrzebowania na offową kulturę, bez szacunku dla przeszłości. Tylko stal i szkło.

P: Wolę sobie nie wyobrażać takiej sytuacji, bo musiałbym się wyprowadzić. Owszem, jestem zakochany w Berlinie, strasznie podobała mi się Moskwa, ale jestem stąd i o innym miejscu nigdy nie będę mógł tak powiedzieć. Będziemy prowadzić kulturalną partyzantkę, żeby został choć jeden fajny klub, jedna fajna ulica.

G: Większość mieszkańców miasta to warszawiacy w pierwszym pokoleniu. Ale ich dzieci urodzą się już tutaj. To będzie ich miasto. Nie będą mieli innego, więc jestem spokojny o jego przyszłość.

Wywiad ukazał się 10.10.2007 w "Dzienniku".

11 października 2007

Wywiad z Vavamuffin

Zrobiliśmy (kolega i ja, nie żebym już o sobie w liczbie mnogiej mówił) wywiad z Gorgiem i Pablopavo z zespołu Vavamuffin. I chyba nawet nam się udał. Na stronie naszego periodyku nie ma go oczywiście, co uniemożliwia łatwy lans. Ale znalazła się dobra dusza, która go zdigitalizowała w formie umożliwiającej lekturę.

To podlinkuję.

A niebawem w sklepach pojawi się nowa płyta, którą mieliśmy okazję przesłuchać. Jest fajna. Nie tak przebojowa, jak pierwsza, ale bardzo miła dla ucha. Będzie się można o tym przekonać pod koniec miesiąca, m.in. na koncercie w warszawskim klubie Palladium, 23 października.


01 lipca 2007

Bestie Boys na Sołdku czyli veni, vidi, zmokli...

... i relacjonować nie mają siły (ani za bardzo czego). Powiem tylko, że dzięki pogodzie Sołdek stał się największą - i najbardziej udaną - atrakcją kilkudziesięciogodzinnej wycieczki do Trójmiasta. Jako jedyny nie zawiódł - w przeciwieństwie do pogody (po stokroć), muzyków (w każdym razie tych nielicznych, których, do których udało nam się dopłynąć, pogody, drogowców oraz pogody.

Symbolem festiwalu stało się obuwie z niebieskich worków na śmieci i taśmy:

Last but not least zawiodła pogoda. I BB, którzy zagrali słabo. A może to my byliśmy już tak zmarznięci i mieliśmy tak dość, że nie bardzo mieliśmy siłę słuchać? Nie zastanawialiśmy się nad tym odkopując samochód z błota po kolana...

PS: Czy wspominałem już, że padało?

07 kwietnia 2007

Obciach na całej linii

Dawno nie miałem okazji usłyszeć płyty, której nie byłem w stanie włączyć po raz drugi. Ten szczyt udało się osiągnąć "Słonecznej stronie miasta" nagranej przez Pawła Kukiza i projekt Yugopolis.

Od razu zastrzegam, że nie jestem przeciwnikiem eksperymentowania z kiczem. Co więcej, jestem w stanie wybaczyć artystom, którzy balansują na granicy obciachu te próby, w których ją przekroczą. Jeśli umieją się cofnąć. Kukiz natomiast postanowił pójść na całość. Efekt jest oczywisty - płyta, której nie da się określić inaczej, niż kompletny obciach.

W roku 2001 Kukiz wziął udział w projekcie Yugoton. Tam też balansował na granicy kiczu, ale piosenka "Rzadko widuję Cię z dziewczętami" nagrana z Kasią Nosowską mogła być jeszcze traktowana jako żart. Z twarzą wyszli z tego przedsięwzięcia wszyscy uczestnicy, ale świadomi ryzyka drugi raz do tej samej rzeki nie weszli. Poza Kukizem. To, co powstało jako kontynuacja Yugotonu jest jednak kompletnym nieporozumieniem. Grafomańskie ballady o niczym z pseudorockowym podkładem uzupełnionym ordynarnymi zżynkami z Wałów Jagiellońskich i Wojciecha Gąsowskiego ("Czas weźmie i Was"). Szczytem jest piosenka "Płomień naszych serc" zaśpiewana przez Gosię Stępień - zerżnięta z "Dumki na dwa serca" Edyty Górniak i Mietka Szcześniaka. Tak nisko upadł Kukiz, moi drodzy. Razem z przyjaciółmi na pełnej prędkości kieruje się ku dnu. Ale czemu ciągnie za sobą Maleńczuka (mistrza w balansowaniu na granicy obciachu bez jej przekraczania przecież!) i Muńka - nie wiem. Przykro słuchać.

Zwykle przed napisaniem recenzji słucham płyty kilka - kilkanaście razy, głównie w drodze do i z pracy. Z Yugopolis na uszach rozglądałem się nerwowo, czy aby na pewno pasażerowie autobusu nie usłyszą, jak dziadowskiej muzyki słucham. I nie chcę do tego wracać.

Yugopolis - Słoneczna strona miasta
Universal Music Group, 2007
www.yugopolis.pl
Audio z merlin.pl

04 kwietnia 2007

Lepsze wrogiem słabszego

Musiałem kilkanaście razy przesłuchać obie wersje "Złodziei zapalniczek", by w końcu zrozumieć, po co dziesięć lat po premierze Pidżama Porno nagrała ją po raz drugi. Ale nadal nie jestem przekonany, czy było to konieczne.


"Złodzieje zapalniczek" to moja ulubiona płyta Pidżamy. Wiążą się z nią fajne wakacyjne wspomnienia i dlatego mam do niej wielki sentyment. Tym ostrożniej podszedłem do wydanej właśnie reedycji. Warto od razu zaznaczyć, że nowa płyta nie jest zremasterowaną czy w inny sposób poprawioną wersją starej. Nie są to też nowe aranżacje. To po prostu ten sam album nagrany raz jeszcze od początku do końca. We wkładce Grabaż obszernie relacjonuje perypetie związane z nagraniem pierwszej wersji i dodaje, że komu się jego kaprys twórczy nie podoba, kto uważa, że nagrał to, by wyciągnąć kasę od fanów, ten kupować płyty nie musi. I pod tym się podpisuję: to zbędny wydatek. Ale wiem, jak to jest z fanami - chcą mieć kompletną dyskografię, więc i tak kupią. Obawiam się, że niejeden po tej inwestycji straci zaufanie do zespołu i przy kolejnej premierze zada sobie pytanie, czy aby na pewno rzeczywiście musi mieć wszystko.

A jednak po kilkunastu przesłuchaniach muszę przyznać Grabażowi trochę racji. Na wcześniej wersji pełno jest zgrzytów, potknięć, niedoróbek i kiksów. Brzmi to wszystko niemal, jak nagranie z garażu. I choć jest w tym pewien urok, rozumiem że zespół miał ciśnienie, by pokazać, jak miało to brzmieć naprawdę.

A brzmi dobrze, bo to świetna płyta z kilkoma wielkimi przebojami jak "Ezoteryczny Poznań" czy "Bal u senatora 93" (fragmenty starych wersji: tu i tu). Z pierwotnej playlisty nowej wersji nie doczekał się tylko "Film o końcu świata" - znalazł się za to wśród kilku bonusów wziętych wprost z nagranego w 1995 roku dema. Są też na nowej płycie dwa teledyski: "Bal u senatora" i "Czekając na trzęsienie ziemi" [57mb]. I - znów zgadzam się z tym, co Grabaż pisze we wkładce - demowy materiał brzmi chwilami lepiej, niż na płycie z 1996 roku.

Mam więc mieszane uczucia. Gdyby to była nowa płyta Pidżamy, na pewno oceniłbym ją wysoko, bo materiał wciąż się broni i podchodzi mi bardziej niż ostatni pełnoprawny album "Bułgarskie Centrum". Z drugiej strony to tylko remake czegoś, co znam, lubię i mam tak dobrze osłuchane, że do nowej wersji musiałem się długo przekonywać.

Polecać? Nie polecać? Grabaż odpowiada: drogie misie - pocałujcie wujka w podogonie, bluzgajcie, narzekajcie do woli i nie kupujcie tej płyty, proszę.


Pidżama Porno - Złodzieje Zapalniczek
SP Records, 2007
www.pidzamaporno.art.pl
Audio ze strony zespołu oraz z merlin.pl
(w ofercie tylko wersja z 1996 roku)

recenzja ukazała się w „Dzienniku” z 17.05.2007 r.

27 marca 2007

Habakuk - bonus

Polecam uwadze: ta wersja "Murów" nie znalazła się na płycie z braku zgody właściciela praw autorskich do melodii. Szkoda, bo byłby to murowany przebój (pierwszy link pod tekstem - z ikonką kamery) (nie mam pojęcia czy się da i jak to wkleić bezpośrednio, więc takim partyzanckim sposobem to robię) (ufam, że sobie poradzicie).

18 marca 2007

Wędrówka z cieniem Kaczmarskiego

Gdybym miał wskazać pierwszą ważną dla mnie piosenkę, taką która zrobiła na mnie prawdziwe wrażenie, to bez wątpienia byłaby nią "Obława". Starą kasetę nagraną na jakimś studenckim przeglądzie zajeździłem jako kilkuletni dzieciak. Bałem się tej historii, którą wtedy odbierałem bardzo dosłownie.

Gdy zaczął do mnie docierać metaforyczny przekaz piosenek Kaczmarskiego, przestała mi pasować ich forma i cała postsolidarnościowa otoczka. Nie był to mój styl, ani mój klimat. I teraz pojawia się Habakuk z jego utworami w wersji reggae. Przezwyciężyłem odruch sceptycyzmu i nie pożałowałem.

Polskie reggae wiele traci na tym, że teksty są często strasznie banalne. Wielkość Kaczmarskiego ujawnia się zaś w tym, że przy ogromnej prostocie jego metafor, są to słowa niosące ze sobą prawdziwą treść. W nowych aranżacjach brzmią tak, jak powinna brzmieć muzyka reggae. Mocno, zdecydowanie, odważnie. Świetnie słychać to w otwierającej płytę "Arce Noego" i "Wędrówce z cieniem".

Nie wszystkie utwory są udane. Niektóre, jak "Źródło", są po prostu nudne, a cała płyta jest muzycznie dość monotonna. Ale to nie razi - młodzi muzycy oddali pole tekstom, nie starali się ich ubarwić na siłę i ten szacunek zaprocentował. Efekt jest przekonujący.

Świetnie wypadł Muniek Staszczyk w "Krajobrazie po uczcie" i "Karmanioli", która okazuje się zresztą niezwykle aktualna (i bardzo dobrze koresponduje ze świetnym wywiadem z Ludwikiem Dornem w najnowszej Europie, który pewnie zasługuje na osobną notkę, ale na to się chyba nie zdobędę). Nie mniej aktualna niż "Mury", które są najbardziej znanym utworem wziętym przez Habakuka na warsztat, choć niekoniecznie najlepszym na płycie.

Paradoksalnie największym atutem tej płyty jest to, że samego Kaczmarskiego nie ma tu zbyt wiele. Habakuk nie wmuszą go słuchaczowi na siłę, ale jednocześnie oddaje mu ogromny szacunek - płyta dowodzi jakim świetnym i ponadczasowym był poetą. Nie przeceniam jej zasięgu - myślę, że dla większości miłośników Kaczmarskiego będzie niestrawna, a on z kolei dla fanów reggae nie stanie się dzięki niej bożyszczem. Ale bez wątpienia podnosi poprzeczkę autorom tekstów z tego nurtu. Choćby dlatego, że ani razu nie pada tu słowo "Babilon" ;)

Habakuk - A Ty siej. Piosenki Jacka Kaczmarskiego
EMI Music Poland 2007
www.habakuk.art.pl
Audio z merlin.pl

recenzja ukazała się w Dzienniku z dn. 26.03.2007

16 marca 2007

Polska widziana z Bałut

Trawa i hip-hop odskocznią od polskiej rzeczywistości - scenariusz dla blokersa? Nigdy się za takiego nie uważałem, choć ze swoim osiedlem jestem faktycznie zżyty. Ale dawno żadna - nie tylko hip-hopowa - płyta tak dobrze nie trafiła w moje nastroje.

"Sie masz ziom, to znów ja czyli brzydki zły i szczery, ten co lubi wpierdalać frytki i hamburgery" - zaczyna O.S.T.R. drugi utwór na płycie i w takim stylu bez chwili wytchnienia jedzie przez 22 zwarte, mocne utwory. Niby nic nowego - opis blokowej rzeczywistości i realiów współczesnej polski. Czasem wulgarny, czasem ironiczny. Niby nie wykracza poza stereotyp polskiego hip-hopu. Co więc sprawia, że tak bardzo się z tą płytą identyfikuję?

Od pierwszych dźwięków uwagę zwraca obecność polityki i polityków. Są znane lapsusy w postaci sampli i narracje z politykami rządzącej koalicji w rolach głównych. W tym mistrzowski "Ostatni taki sort" o kupowaniu trawy od Jarka, Romana, Andrzeja i Tadeusza. Politycy - jako ogół lub konkretnie, z nazwisk wymienieni - pojawiają się co krok, najczęściej bezlitośnie wykpieni i zawsze w kontekście afer, bezrobocia i emigracji: "Więcej nie chcę, tylko daj mi pracę w moim mieście" - to chyba najbardziej wyraźny przekaz tej płyty, którą już we wstępie O.S.T.R. dedykuje "tym, co musieli wyjechać i tym, co musieli zostać". Jest więc dużo frustracji i mocne oskarżenie:
Nie mamy jak żyć / w nas siła wyobraźni / czas nie da drugiej szansy / bo rządzą nami kaczki / ciągle kwa kwa / kurwa fatwa / przestań gmatwać / chujnia ta trwa / a tu kwa kwa kwa... / Mam już dość / Jesteście nam potrzebni jak głuchemu walkman / Jeśli w was moja przyszłość / to do niej nie dorosłem.
"Brzydki, zły i szczery"
Z jednej strony są to słowa i poglądy proste, mocno przystające do stereotypu sfrustrowanego brakiem perspektyw mieszkańca blokowiska. Z drugiej jednak sam O.S.T.R. nie do końca przystaje do tego obrazka, bo jest człowiekiem wykształconym i - jak sam przyznaje w tekstach - nie tak znowuż źle sytuowanym. I w tym tkwi siła tej płyty - to nie jest kolejny "manifest blokersa", tylko bardzo mocny głos w politycznym i pokoleniowym sporze. I pierwszy tak przekonujący wyrażony w muzyce. Do tej pory krytyka polityków miała w niej twarz Kazika, który się jednak ostatnio oderwał od rzeczywistości i chyba przestał być przekonujący tego pokolenia, które reprezentuje O.S.T.R. Ewentualnie była to polityczna satyra Maleńczuka czy Skiby. Wszystko to jednak ludzie z innej półki wiekowej. Jeśli za politykę brali się młodsi, to zazwyczaj wypadali blado i stąd m.in. stereotyp hip-hopu. A O.S.T.R. pokazuje, że można inaczej.

Nie chcę nadużywać słowa "generacja", więc ograniczę się do stwierdzenia, że perspektywa Bałut - której O.S.T.R. wcale nie gloryfikuje - może być dziś zadziwiająco bliska nawet tym, którzy z pozoru nie mają powodów do narzekania. Z pozoru, bo pogmatwana sytuacja społeczno-polityczna z perspektywą emigracji i mieszkaniami na kredyt, który spłacać będą dzieci dotyka każdego, choć tak jak zmartwienia jednych mogą się drugim wydawać absurdalne, tak tym pierwszym niedopuszczalne zdają się pewnie metody, jakimi drudzy sobie radzą. O.S.T.R. nie ocenia - opisuje i definiuje sytuację, w której nie ma między nimi różnicy.

I ucieka w trawę oraz muzykę. To prawda, to już się pojawiało - że światy tych nieźle sytuowanych i blokersów stykają się tam, gdzie jedni drugim sprzedają narkotyki. Ale przed O.S.T.R-em nikt nie opisał tego w sposób łączący perspektywę jednych i środki wyrazu drugich.

Odjechałem daleko od płyty, muzyki i tekstów. A te - poza wszystkim, co sobie wyczytałem - są po prostu kawałkiem dynamicznego hip-hopu. Pod tym względem O.S.T.R. nie zawodził nigdy. A teraz dołożył do tego wartość, która pozwala mi tego słuchać z prawdziwym zaangażowaniem.

O.S.T.R. - HollyŁódź
Asfalt 2007
www.asfalt.pl
Audio z merlin.pl

Plagiatów słodka mieszanka

Słuchając tej płyty nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Szymon Goldberg, nowy wokalista Pudelsów, próbuje podszywać się pod Macieja Maleńczuka. Raz wychodzi mu to lepiej, raz gorzej - tam, gdzie mu się udaje "Zen" brzmi naprawdę dobrze.

Nigdy nie byłem konsekwentnym fanem Pudelsów, ale ich twórczość mam dość dobrze opanowaną. Odkryłem to wyłapując na "Zen" motywy żywcem wyjęte z poprzednich płyt. To nawet nie jest zła zabawa, ale szybko się nudzi i zostaje poczucie wtórności.

Płyta zaczyna się od piosenki "Bliźniacy". Ale to nie o tych chodzi, co by się mogło wydawać - skandalu nie będzie. W sumie nie wiadomo, o co chodzi w tym utworze, więc przechodzimy do "Anarchii w IV RP" - bardzo dobrego, rockowego kawałka z dobrze poukładanym tekstem już jak najbardziej o bieżącej sytuacji w Polsce. "Złodziejski priorytet to zdobyć immunitet" - bardzo celne. Na płycie jest więcej takich udanych fraz. Ot choćby "Podać tlen czy mam kłuć? / Jak mnie słyszysz - wzywa Łódź" w najmocniejszym chyba i moim zdaniem najlepszym na płycie utworze "Skóry", który brzmieniem przypomina jednak strasznie mocno "Wolność słowa" . Poprzedza go nudny utwór tytułowy i debilna piosenka o Michaelu Jacksonie.

"Na plaży w Dębkach" to, jak się zwykło pisać w recenzjach, murowany hit wakacji, ale ja takie klimaty wolę w wykonaniu Tymańskiego, który w balansowaniu na pograniczu kiczu i obciachu trzyma się bliżej moich standardów. Tak czy owak słyszę kolejny kawałek i kolejny raz mam wrażenie, że to już gdzieś było. To w tej piosence pada pada zdanie "Na fali reggae, rocka i punka płynie plagiatów słodka mieszanka". No właśnie.

W tym powielaniu wzorców nie brakuje fragmentów mizernych, jak choćby piosenka o krzaku marihuany zjedzonym przez winniczki - gdzie "Manueli" do humoru "Samby Mamby"?

Bardzo podoba mi się za to piosenka "Nintendo", tylko znów, kurcze, cały czas mam wrażenie, że to jest żywcem wyjęte ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Charlie i fabryka Czekolady" i doprawione samplami z Franka Kimono.

Dalej niestety jest już bardzo nudno, bardziej mroczno i raczej bez rewelacji. Co chwilę słychać tylko coś, co da się skwitować słowami prawie jak Maleńczuk. Można więc ocenić tę płytę jako rzecz wtórną z niezłymi fragmentami, albo też jako trzymającą poziom starych Pudelsów z kilkoma wpadkami. Na szczęście jako nie-fan, nie muszę tego rozstrzygać.

Pudelsi - Zen
Warner Music Poland 2007
www.pudelsi.pl
Audio z merlin.pl

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.