Dziś (piątek, 2 stycznia) w kraju
Nie przewidujemy ważniejszych wydarzeń.
Newsroom PAP
Nie przewidujemy ważniejszych wydarzeń.
Newsroom PAP
Spostrzegawczy czytelnicy zauważą pewnie niebawem pewną zmianę na prawo od notek - mapkę zastąpił inny gadżet. Estetyka jest jaka jest, wyniki na razie nie imponują, ale wszystko jest jasne. Sprawiłem sobie świąteczny prezent, który za pewne na jakiś czas stanie się głównym pożeraczem resztek wolnego czasu. A to oznacza, że będę pisał jeszcze mniej i jeszcze bardziej nieregularnie.Janek Fusiecki i Krzysiek Śmietana piszą:Jeśli tak, to znaczy, że w redakcji podupadł zwyczaj dokładnego robienia porannej prasówki, bo o sprawie radiestety pierwsze napisało "Życie Warszawy". Tekstu nie ma już stronie, ale wiadomość powtórzył wtedy PAP, a po nim inne serwisy - trafiłem na niego np. na stornie "Pulsu biznesu".
Na trop tej historii natknęliśmy się na oficjalnej stronie internetowej urzędu miasta. Można tam znaleźć interpelacje radnych. A kiedy radny pyta, urzędnik musi złożyć wyjaśnienie na piśmie.
źródło: Gazeta Stołeczna
A swoją drogą obserwując ostatnie wiadomości "Stołka", takie jak ta - bądź co bądź posiłkująca się stroną urzędu miasta - czy ta z subiektywnym przeglądem interpelacji stołecznych radnych, odnoszę wrażenie, że ktoś w redakcji poszedł tropem bloga HGW-Watch, którego autor lubuje się w wyszukiwaniu smaczków właśnie w oficjalnych, dostępnych dla każdego dokumentach ratusza. I, przyznać trzeba, potrafi utrzeć nosa zawodowym dziennikarzom, którzy rzadko, oj rzadko są tak pilni w robieniu riserczu. Zresztą to, że akurat ten blog inspiruje dziennikarzy nie jest żadną tajemnicą. Szkoda tylko, że rzadko który się na niego powołuje, gdy bierze się po nim za jakiś temat.
I na koniec wieczoru akcent świąteczny. Jak dobrze się Państwo przyjrzą, to na lewo od Pałacu Kultury i Nauki widać choinkę. Choinkę tę tworzą oświetlone okna mojego ulubionego warszawskiego wieżowca, Rondo1. Budynek ten zasługuje na osobna notkę i kilku dobrych zdjęć z różnych perspektyw, z których robi absolutnie miażdżące wrażenie. Może się tym kiedyś zajmę. A na razie musi Państwu wystarczyć taki oto świąteczny smaczek.
Będzie w tym element korporacyjnego marketingu, ale to nie tak, że mi już całkiem mózg wyprali. Po prostu darzę Smarty ogromną sympatią. Tak dużą, że czasami żałuję, że na co dzień nie będę takim jeździł do roboty. Nawet tym żółtym, oklejonym - delikatnie mówiąc - nieco przesadnie. Przechodzi mi trochę, jak widzę operatora z reporterem, kamerą, statywem i oświetleniem, gramolących się do tego samochodziku. Ale jedno jest pewne - nie sposób tego przeoczyć :)
Finca Flichman Oak Aged Reserva Malbec 2006 Mendoza Argentina atakuje (tak właśnie!) już w chwili otwarcia korka. Choć to wino wymagające chwili oddechu, swój potencjał zdradza od początku - z butelki wydobywa się intensywny aromat owoców leśnych. Przelane do kieliszka jakby potwierdzało to leśne skojarzenie swoim jagodowym kolorem. Zapach jest tak intensywny, że aż kręci w nosie: jagody, głównie jagody. Może nawet zbyt intensywne, przytłaczające inne aromaty, ale za to z jaką energią!
Wanted, reż. Timur Bekmambetov, USA, Niemcy 2008. Scenarzyści musieli chyba grać w "Assassin's Creed" - zbiorowym bohaterem filmu jest organizacja zabójców, którzy od wieków chronią świat przed chaosem mordując tych, których wskażą im sploty tajemniczego krosna. Czyli trochę tak, jak w grze. Tyle, że tu zamiast Ziemi Świętej mamy współczesne Stany Zjednoczone. Ale nie o fabułę miało tu chodzić - trailer zapowiadał widowiskowy film sensacyjny żywcem czerpiący z komiksów, gier i filmowej klasyki choćby w postaci "Matrixa". Co zresztą nie dziwi. - reżyser "Straży Nocnej" i "Straży Dziennej" już nauczył swoich widzów, że lubi powielać takie motywy. Niestety, fantastyczne plenery były generowane komputerowo, a podkręcanie kul wystrzeliwanych z pistoletów to trochę za słaby motyw, by pociągnął film, który właściwie nie ma scenariusza. Znudziłem się.
10,000 BC, reż Roland Emmerich, USA 2008. Kolejny film, który oglądałem, bo trailer zapowiadał ciekawe efekty wizualne. I kolejny, który potwierdził, że nawet kino rozrywkowe musi mieć jednak jakiś scnariusz. Tu mamy prostą jak drut historię dzikusa, który szuka porwanej kobiety i zderza się z faktem, że kawałek drogi od jego wioski mieszkają inni ludzie. Niektórzy w innym kolorze - większość zdecydowanie nieprzyjazna. Emmerich wrzucił w jeden barszcz wszystko - afrykańskie plemiona, Bliski Wschód, starożytny Egipt, tygrysy, dinozaury, mamuty, co tam się nawinęło. A zapomniał o zbudowaniu jakiejkolwiek opowieści. W dodatku film strasznie wolno się rozkręca i nim na ekranie pojawiły się wspaniałe widoki, byłem już strasznie znudzony.
Da Vinci Code, reż Ron Howard, USA 2006. Był skandal, była sensacja, był film - a ja po obejrzeniu zastanawiam się o co tyle hałasu? Fatalnie dobrani katorzy - Gandalf w roli złego, Hanks w roli twardzieala-bohatera, Taitou w roli potomka Jezusa, który popyla po Paryżu Smartem... Odrobinę, kurde, powagi. Tylko Reno, którego postać wychodzi minimalnie poza schemat (jeśli wyjściem poza schemat jest schematyczna wolta ze złego w dobrego, to naprawdę musi być słaby film) i Bettany w roli biczującego się Silasa wypadają jakoś tak mniej blado (w tym drugim przypadku to niezbyt celne określenie, ale nie chce mi się szukać lepszego). Straszna słabizna. A już robią drugą część...
Righteous Kill, reż. Jon Avent, USA 2008. Myślicie, że nie da się spieprzyć filmu z De Niro? Albo z Pacino? A z oboma to już w ogóle musi być hit? No to macie kolejny dowód, że oprócz dobrego pomysłu trzeba mieć jeszcze dobry scenariusz. Dwóch policjantów bliskich emrytury granych przez dwóch starzejących się aktorów - obie pary czasy świetności mają wyraźnie za sobą - po cichu sprzyja mordercy, który uwziął się na różnych innych ciemnych typków. Oficjalnie muszą go jednak tropić z pełną determinacją. I szybko dochodzą do zgodnego wniosku, że zabija policjant. A widz kierowany jest w stronę jednego, by na koniec dowiedzieć się, że to ten drugi. I nic ponadto. Żadnej niezapomnianej sceny, żadnego dobrego dialogu, nic co pierwszy naprawdę wspólny film tych dwóch aktorów kazałoby zapamiętać. Może poza konstatacją, że De Niro starzeje się strasznie brzydko, a Pacino jakoś tak bardziej los oszczędził. Ale lepiej sobie jeszcze raz obejrzeć "Gorączkę" (czekam na edycję na bluray).
Eigh Miles High, reż Achim Bornhak, Niemcy 2008. Lubię tę epokę i lubię filmy o niej, szczególnie te biograficzno-narkotyczne. Z dużą nadzieją dałem więc szansę niemieckiej produkcji o Uschi Obermaier, niemieckiej groupie, modelce, dziewczynie, którą - jak wynika z filmu - miała co najmniej połowa Rolling Stonesów i przynajmniej część liderów słynnej berlińskiej Kommune 1. No a do tego zaintrygowała mnie uroda Natalii Avelon. Barwne czasy, barawne postacie, to i opowieść wyszła dość barwa, ale znów niezbyt porywająca. Długo zstanawiałem się, czego zabrakło, czemu film nie daje się porównać np. z "Velevt Goldmine". Chodzi chyba o znaczie słabszą ścieżkę dźwiękową. Ale trzeba przyznać, że Mick i Keith zagrani bardzo fajnie, a Avelon rzeczywiście fascynująca. I w efekcie film miał w sobie przynajmniej troszeczkę tej magii i atmosfery, która mnie w tamtych czasach fascynuje.
EagleEye, reż. D.J. Caruso, USA, Niemcy 2008. Znów dobry trailer, który zapowiadał ciekawe kino sensacyjne. Bohater wiedzie swój nudny, nędzny szczególnie w dziedzinie stanu konta żywot. W dniu pogrzebu brata bliźniaka znajduje na swoim koncie setki tysięcy dolarów, a w swoim mieszkaniu - materiały wybuchowe i broń. Dostaje telefon z instrukcjami, ale nie idzie za nimi i trafia do aresztu oskarżony o terroryzm. Znów telefon, znów instrukcje, tym razem się stosuje, a osoba, która mu je przekazuje szybko daje do zrozumienia, że ma tylko jeden wybór: wykonywać polecenia. Osoba, dodajmy, wszechpotężna - sterująca telefonami, pociągami, maszynami budowlanymi, kamerami. Osoba czy... No właśnie - szybko okazuje się, że to nie człowiek, lecz sztuczna inteligencja. Film bardzo sprawnie gra na emocjach, jakie budzą coraz potężniejsze systemy gromadzenia informacji lub - zdaniem coraz większej grupy ludzi - wręcz kontroli nad obywatelami. Kamery, telefony, bankomaty - wszystko wpięte w globalną sieć. Na pewno nie brak na świecie ludzi, których kusi, by wykorzystać kryjące się za tym możliwości. W filmie zwycięża człowiek, zakończenie, choć przez moment wydaje się że będzie poważne, okazuje się cukierkowate i patetyczne w najgorszym amerykańskim stylu. Do myślenia to szczególnie nie daje, ale ogląda się dobrze.
Death Race, reż. Paul W.S. Anderson, USA, Niemcy, Anglia 2008. Pewnie bym się nie skusił, gdyby nie Statham w roli głównej. To zapowiadało co najmniej dobre rozrywkowe kino. Film - remake zresztą - jest niezłym przykładem tego, jak można przenosić na ekran gry komputerowe. Utrzymany w takiej właśnie estetyce, nagrany w niesamowitych, industrialnych plenerach, ubrany w komputerowe elementy (wyścig, o który tu chodzi, transmitowany jest na żywo w telewizji, więc ma to swoje uzasadnienie), szybki, dynamiczny, ostry - ma swój urok, mimo absolutnie szczątkowej fabuły. Szybkie, rozrywkowe kino.
Z kronikarskiego obowiązku odnotować muszę kolejny odcinek sagi o tym, że Warszawa odzyskuje dawny blask. Tym razem do zdefiniowanego przeze mnie i "Dziennik" wzorca nawiązuje "Polska". Ale nawiązuje - co trzeba podkreślić - w sposób kreatywny ;)