10 stycznia 2009

Ka-boom!

Czas, gdy w Gazie wybuchają bomby, a w Warszawie pikietują fani obu stron konfliktu nie sprzyja publikowaniu takich materiałów. Z drugiej strony moja notka na temat filmów o wojnie w Iraku cieszyła się sporym zainteresowaniem i nieźle ustawiła się w Google, więc niejako z poczucia obowiązku wrzucam trailer filmu, który zapowiada się całkiem interesująco:



W lepszej jakości można go pobrać stąd.

04 stycznia 2009

Wyjaśnienie

Korzystając z chwili spokoju wróciłem do sprawy, którą w komentarzach pod jedną z ostatnich notek wypunktował Jarek Osowski. Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że szukając "haka" na Janka Fusieckiego i Krzyśka Śmietanę trochę się zagalopowałem - nie przeoczyli oni tego, że o całej sprawie ich własna gazeta pisała już 6 lat temu. Przepraszam, że przypisałem Wam niedokładny risercz.

Co do meritum zdania jednak nie zmieniam. Ale tam już nie krytykuję nikogo personalnie, tylko całe nasze środowisko jako takie. Podtrzymuję stwierdzenie, że w wyścigu o newsa, który tak naprawdę interesuje głównie nas samych i z wyników którego rozliczają nas przełożeni, często gubimy z oczu nasz główny cel, jakim jest dostarczanie czytelnikom aktualnej i pełnej informacji o tym, co dzieje się w mieście.

To zjawisko poniekąd podważa tezę o tym, że konkurencja w danej dziedzinie zmusza wszystkich do podnoszenia jakości swojej oferty. W mediach, okazuje się, nie działa to tak prosto - coraz ostrzejsza konkurencja prowadzi do błyskawicznego obniżania standardów. I dotyczy to zarówno telewizji, papieru jak i internetu, bez rozstrzygania w tym miejscu, kogo najbardziej. Podział jest zresztą płynny, bo przecież i telewizje, i gazety mają swoje strony internetowe, więc nie od rzeczy jest traktowanie tego jako różnych aspektów jednego zjawiska.

W tym miejscu powinienem się chyba jakoś odnieść do toczącego się właśnie w mediach metasporu o zjawisko tabloidyzacji, który wywołał Piotr Pacewicz. Ale jakoś nie mogę się zebrać. Może dlatego, że na razie nie padają w nim żadne nowe stwierdzenia - nowe jest najwyżej to, że zaczęło się na ten temat pisać. Wcześniej dziennikarze mówili o tym raczej w prywatnych rozmowach, zwykle załamując ręce, ale nic poza tym. Z toczącej się teraz debaty też zresztą nic poza tym nie wynika - Jacek Żakowski proponuje, by integrować środowisko choćby wokół takich instytucji, jak nagrodza Dziennikarza Roku właśnie. Tylko jak w praktyce miałoby się to przełożyć na poprawę standardów?

Z wielu komentarzy na temat tego sporu najbrdziej spodobał mi się ten napisany przez Michała Ogórka, który z całą mocą obnażył jego jałowość. I może właśnie dlatego nie bardzo mam ochotę się przyłączać.

03 stycznia 2009

Geek ogląda kreskówkę

Rzecz o tym, jak ładnego macbooka połączyć z brzydkim pecetem. I dlaczego jednego można łatwo zepsuć, a drugiego łatwo naprawić. O tym tak naprawdę był ten film. Tylko nie wiem, co w tej interpretacji reprezentował karaluch?

Linuksa?

02 stycznia 2009

Brzydal

Już są. Wyjechały na tory, na razie testowo, niebawem już w normalnym ruchu. Brzydkie jak kupa, o czym piszą m.in. Jarek Osowski i Jurek Majewski.

Ale i tak cieszą, bo to co się dzieje rano w pociągach przekracza już podobno granice zdrowego rozsądku. Podobno, bo ja akurat do roboty nie jeżdżę metrem, a poza tym o 5 rano nie ma tłoku (ani korków). Podobnie jak o 22.

Szkoda, że estetyka nie została wzięta pod uwagę przy tym zakupie. Nie rozumiem, czemu wybrano wagony z innej epoki z doklejoną "gębą". No ale estetyka to potrzeba wyższego rzędu - pojawia się, gdy te bardziej przyziemne są zaspokojone. W tym przypadku nie ma więc wyboru - ilość poprzedzić musi jakość.

Dziś (piątek, 2 stycznia) w kraju

Nie przewidujemy ważniejszych wydarzeń.
Newsroom PAP

... i z czego tu zrobić serwis? ;)

30 grudnia 2008

No to po blogasku

Spostrzegawczy czytelnicy zauważą pewnie niebawem pewną zmianę na prawo od notek - mapkę zastąpił inny gadżet. Estetyka jest jaka jest, wyniki na razie nie imponują, ale wszystko jest jasne. Sprawiłem sobie świąteczny prezent, który za pewne na jakiś czas stanie się głównym pożeraczem resztek wolnego czasu. A to oznacza, że będę pisał jeszcze mniej i jeszcze bardziej nieregularnie.

Tyle tytułem parafialnego ostrzeżenia.

Co do mapki, to funkcja ta jest na razie w fazie zarodkowej i nie działa zbyt efektywnie - mimo, że o_geo_tagowałem kilkanaście notek wstecz, pojawiły się tam tylko ostatnie. To mnie zniechęciło. Jak zabawka z dostępnej tylko w bloggerowym drafcie stanie się normalną funkcjonalnością, to może do niej wrócimy, bo potencjał związany m.in. z jej prostotą widzę wielki. Mam nadzieję, że te tagi się gdzieś zapisały i chociaż to nie poszło na marne.

Tymczasem Państwo wybaczą,
Manchester United czeka, bym poprowadził go do zwycięstwa w lidze :)

Uboczne skutki pogoni z newsem

Dużo się ostatnio dyskutuje o mediach, ich tabloidyzacji i o panujących w branży obyczajach. Ostatnio burzę rozpętał Piotr Pacewicz, który pożalił się na tegoroczny werdykt jury przyznający tytuł dziennikarza roku. Mam w tej sprawie swoje zdanie, ale nie o tym chciałem tym razem.

"Gazeta Stołeczna" - a w ślad za nią gazeta.pl - doniosła dziś o tym, że miasto stołeczne zapłaciło jakiemuś szamanowi za rozładowanie negatywnej energii jednego z tutejszych skrzyżowań. Miejsce jest faktycznie nieprzyjemne, a zna je dobrze wielu warszawskich mistrzów kierownicy, bo tuż obok położony jest jeden z ośrodków egzaminujących na prawo jazdy. Można oczywiście wyobrazić sobie, że drogowcy powinni skrzyżowanie lepiej oznakować, poprawić regulację świateł, ale to nie w Warszawie - tu urzędnicza demencja osiągnęła już taki poziom, że pomóc może tylko radiesteta. Nie chce mi się tego nawet komentować, tym bardziej, że zrobił to już dość celnie Wojtek Orliński, a inny kolega zauważył przytomnie, że w kraju, gdzie sejm modli się o deszcz to właściwie nie powinno dziwić.

Właśnie. Kolega to zauważył już ze dwa miesiące temu. I tu docieramy do meritum, czyli do przykrego spostrzeżenia. Oberwie się "Stołkowi", bo się podłożył, a także - jak okaże się niżej - z powodów osobistych, ale to zjawisko coraz częściej dotyka wszystkich mediów. A omówione zostanie na przykładzie z miejskich gazet, bo ten wciąż jest mi najbliższy.
Janek Fusiecki i Krzysiek Śmietana piszą:

Na trop tej historii natknęliśmy się na oficjalnej stronie internetowej urzędu miasta. Można tam znaleźć interpelacje radnych. A kiedy radny pyta, urzędnik musi złożyć wyjaśnienie na piśmie.

źródło: Gazeta Stołeczna

Jeśli tak, to znaczy, że w redakcji podupadł zwyczaj dokładnego robienia porannej prasówki, bo o sprawie radiestety pierwsze napisało "Życie Warszawy". Tekstu nie ma już stronie, ale wiadomość powtórzył wtedy PAP, a po nim inne serwisy - trafiłem na niego np. na stornie "Pulsu biznesu".

Pisząc tę notkę dokonałem jeszcze jednego ciekawego odkrycia. Tak naprawdę pierwsza o całej historii poinformowała... "Gazeta Stołeczna" 6 lat temu (całość jest w archiwum, data się zgadza). Sam nie wiem, jak to oceniać - przez tyle lat przez redakcję przewijają się tłumy, za moich czasów autorka już chyba nie pracowała w "Stołku", więc mogło się zdarzyć, że nikt o tym nie pamiętał, ale do ustalenia tego wszystkiego wystarczyło przeszukanie sieci po nazwisku rzeczonego radiestety.

A wygrała pogoń za newsem. Ściganie się na newsy to jeden z fajniejszych elementów tego zawodu - mieć coś przed innymi, przynieść to tryumfalnie do redakcji, zrobić z tego jedynkę, cieszyć się, gdy inni cytują następnego dnia - to strasznie fajny aspekt naszej pracy, dający wielką satysfakcję, ale niestety przesadnie fetyszyzowany przez same redakcje. To, co dla nas jest rodzajem sportowej rywalizacji, dla czytelnika nie ma zwykle żadnego znaczenia. On chce mieć pełną informację w jednej - tej, którą czyta - gazecie lub na jednej stronie internetowej i nie jest dla niego żadnym ciosem to, że dane medium powołuje się przy tym na konkurencję. Większą stratą jest na pewno sytuacja, w której redakcja udaje, że coś się nie stało, bo nie chce się powołać na inne medium.

Tak się złożyło, że pracując w "Dzienniku" wyspecjalizowałem się w zdobywaniu informacji o kolejnych wysokościowcach planowanych w stolicy. Pierwszym takim strzałem była informacja o wieżowcu, który będzie budowała firma Hines przy placu Grzybowskim. Napisałem o tym wiosną 2007 roku, prezentując pierwszą wizualizację i autorskie szkice Helmuta Jahna, autora projektu. Inwestor miał już wtedy warunki zabudowy, więc projekt nie był wirtualny (choć przyznaję, że w tym wyścigu i o takich zdarzało nam się pisać - niektóre do dziś nie zostały upublicznione, inne doczekały się decyzji, ale nie budowy). Po półtora roku Hines dostał pozwolenie na budowę, co nie było newsem zaskakującym - zainteresowani tematem dziennikarze wiedzieli, że termin się zbliża i wymieniali na ten temat informacje na "giełdzie". Przyznaję też, że mile zaskoczyła mnie lojalność kolegów pytających, czy pilnuję swojego tematu. Decyzja została wydana, inwestor upublicznił nowe wizualizacje - wiadomość rozeszła się po świecie.

A teraz czytam o tym projekcie w podsumowaniu 2008 roku na stronie bryła.pl. Bryła to nie jest "Stołek", choć - niestety, bo na początku było to fajny serwis - ostatnio rzadko ma kontent inny, niż przeklejone wiadomości z lokalnych dodatków "GW" lub innych, głównie zagranicznych serwisów. Oczywiście nie spodziewam się, że przy każdej wzmiance o tym wieżowcu dziennikarze pisać będą, że pierwszy napisał o nim "Dziennik" w 2007 roku. Ale przypisanie tego newsa do roku 2008 zakrawa już na wprowadzanie własnych czytelników w błąd. Tak samo, jak ignorowanie go przez półtora roku i podobnie jak chwalenie się, że wpadło się na jakiś trop dwa miesiące po tym, jak wpadła na niego konkurencja.

A swoją drogą obserwując ostatnie wiadomości "Stołka", takie jak ta - bądź co bądź posiłkująca się stroną urzędu miasta - czy ta z subiektywnym przeglądem interpelacji stołecznych radnych, odnoszę wrażenie, że ktoś w redakcji poszedł tropem bloga HGW-Watch, którego autor lubuje się w wyszukiwaniu smaczków właśnie w oficjalnych, dostępnych dla każdego dokumentach ratusza. I, przyznać trzeba, potrafi utrzeć nosa zawodowym dziennikarzom, którzy rzadko, oj rzadko są tak pilni w robieniu riserczu. Zresztą to, że akurat ten blog inspiruje dziennikarzy nie jest żadną tajemnicą. Szkoda tylko, że rzadko który się na niego powołuje, gdy bierze się po nim za jakiś temat.

25 grudnia 2008

Najlepszego!

I na koniec wieczoru akcent świąteczny. Jak dobrze się Państwo przyjrzą, to na lewo od Pałacu Kultury i Nauki widać choinkę. Choinkę tę tworzą oświetlone okna mojego ulubionego warszawskiego wieżowca, Rondo1. Budynek ten zasługuje na osobna notkę i kilku dobrych zdjęć z różnych perspektyw, z których robi absolutnie miażdżące wrażenie. Może się tym kiedyś zajmę. A na razie musi Państwu wystarczyć taki oto świąteczny smaczek.

Zdrowych, wesołych,
nie_spędzonych_w_pracy Państwu życzę :)

Flota

Będzie w tym element korporacyjnego marketingu, ale to nie tak, że mi już całkiem mózg wyprali. Po prostu darzę Smarty ogromną sympatią. Tak dużą, że czasami żałuję, że na co dzień nie będę takim jeździł do roboty. Nawet tym żółtym, oklejonym - delikatnie mówiąc - nieco przesadnie. Przechodzi mi trochę, jak widzę operatora z reporterem, kamerą, statywem i oświetleniem, gramolących się do tego samochodziku. Ale jedno jest pewne - nie sposób tego przeoczyć :)

Malbec - wino z powerem

Założony przez mnie dawno temu tag "wino" zasadniczo okazał się niewypałem. Bynajmniej nie dlatego, że nie piję wina. Ale od picia do pisania droga nie jest taka krótka (zazwyczaj to akurat zaleta), a do pisania o winie jeszcze dalsza. Ale dziś trafiłem taka butelkę, której poświęcę chwilę.

Finca Flichman Oak Aged Reserva Malbec 2006 Mendoza Argentina atakuje (tak właśnie!) już w chwili otwarcia korka. Choć to wino wymagające chwili oddechu, swój potencjał zdradza od początku - z butelki wydobywa się intensywny aromat owoców leśnych. Przelane do kieliszka jakby potwierdzało to leśne skojarzenie swoim jagodowym kolorem. Zapach jest tak intensywny, że aż kręci w nosie: jagody, głównie jagody. Może nawet zbyt intensywne, przytłaczające inne aromaty, ale za to z jaką energią!

Nim poczuje się jego smak, na czubku języka czuć jego - może to nie jest najlepsze słowo - power. Pieprzne, aż wibruje, niemal jakby wrzało.

Mija pół godziny. Kolor trochę blaknie, a smak łagodnieje - jakby naprawdę dojrzewało porzucając młodzieńczą spontaniczność na rzecz pewnej elegancji, ale bynajmniej nie tracąc charakteru. Do głosu dochodzą inne aromaty - lekki zapach wiśni, odrobinę gorzkiej czekolady, a owoce leśne przesuwają się w kierunku dojrzałych, soczystych jeżyn - to nie jest zresztą duże zaskoczenie, bo to aromaty charakterystyczne dla malbeca, francuskiego szczepu, który znakomicie przyjął się w Argentynie. Na rodzime podniebienia to chyba zbyt ostre wina - o ile w sklepach branżowych można malbeca znaleźć bez trudu, o tyle w marketach na półkach "Nowy Świat" trudno go spotkać.

Tymczasem smak pozostaje wyrazisty, czubek języka wciąż wyłapuje pieprz. Wino jest ciężkie, mięsiste, choć mniej w nim radości. Pojawia się nuta śliwkowych powideł, jedna z moich ulubionych, charakterystyczna dla win starzonych w dębowym drewnie.

Kolejne pół godziny i to, co wydawało się tracić smak, znów wali w nos mocnym aromatem. Wino odzyskuje wigor, pojawiają się cytrusy - i to jest ta niespodzianka, na którą czekałem. Coś jakby babciny sok z owoców zgasiła jakaś z pozoru nie pasująca nuta, jakiś taki niespodziewany sznyt. I takie jest już do końca: elegancja z charakterem.


Zdjęcie wygooglane trochę przekłamuje - to butelka z 2007 roku.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.