21 kwietnia 2009

Favicon

Dziś nie będzie nowej notki. Zauważyłem, że regularne publikowanie jednego wpisu dziennie nie wpłynęło szczególnie na ilość odwiedzin. Mam nawet wrażenie, że przedobrzyłem i przytłoczyłem czytelników. A poza tym zapasy mi się pokończyły, a pisać nie mam kiedy.

Natomiast udało mi się odratować dawno nie widzianą faviconę. Zaginęła kilka miesięcy temu, choć w kodzie nic się nie zmieniło. W końcu udało mi się wygooglać rozwiązanie. Gdyby ktoś chciał sobie zainstalować faviconę na bloggerze lub tak jak cierpi z powodu jej zaginięcia, to tu jest instrukcja.

Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystuję dzięki uprzejmości autora, któremu przy okazji serdecznie dziękuję i pozdrawiam :)

20 kwietnia 2009

Policjanci i saperzy

Kończą mi się zapasy. Trzeba będzie napisać coś nowego. A tymczasem jeszcze trzy krótkie recenzje. Tym razem raczej kino dla chłopaków.

Max Payne, reż John Moore, USA 2008. O komputerowej grze "Max Payne" wiem tyle, że istnieje. Nie grałem, nie byłem fanem, więc nie miałem szczególnych oczekiwań. Obejrzałem kawałek współczesnego teledysku - trochę "Sin City", trochę "Nocnej straży", niezbyt głęboki scenariusz, płaskie jak tektura postacie, dużo spowolnionych zdjęć i przyzwoite efekty specjalne. Do tego mizerne aktorstwo i laski o wulgarnej urodzie - słowem wszystko, co potrzebne do szczęścia maniakowi gier ;) Dla amatora łatwej, ale porządnej, kinowej rozrywki to stanowczo za mało. Do oglądania na poważnie się to nie nadaje, bo jest zbyt puste - do oglądania dla śmiechu zbyt nadęte. A gracze pewnie i tak wolą oryginał. Po co się robi takie filmy?

Pride And Glory, reż. Gavin O'Connor, USA, Niemcy 2008. Nawet w plakacie promującym ten film można się doszukać pewnego podobieństwa do opisanego przeze mnie jakiś czas temu "Righteous Kill". Już wtedy wspomniałem, że liczę na lepsze kino i tym razem się nie zawiodłem. Temat złych policjantów nie jest nowy, a fabuła klasyczna - na podziały między złymi i dobrymi gliniarzami nakładają się rodzinne koneksje. Brat będzie musiał stanąć przeciwko mężowi siostry, a przy okazji wyjdzie na jaw, że nikt nie ma czystych rąk. Nic nowego. Podane w sosie dobrego, męskiego kina, w którym takie słowa jak honor czy przyjaźń nie wywołują tylko pustego śmiechu. Rozsądnie spędzone dwie godziny, ale do historii filmu kryminalnego ta produkcja nie przejdzie. Niemniej Norton z Farrelem stworzyli całkiem udany duet na planie. Na pewno lepszy, niż dziadki ze wspomnianego wyżej filmu.

The Hurt Locker, reż Kathryn Bigelow, USA 2008. Ponieważ co i raz ktoś zagląda na blogaska wpisując do Google zapytania o "filmy o wojnie w Iraku", czuję się w obowiązku napisać parę zdań o kolejnym, który się nawinął. Nawet kiedyś wrzucałem trailer. I to chyba wystarczy, bo niestety film poniżej oczekiwań. Owszem, poprawnie wymyślone i nawet nieźle nakręcone, ale główny bohater - saper z przeszłością (to chyba rzadki przypadek), straceniec z wyboru jest niewiarygodny. Szuka guza, ryzykuje bez sensu, popisuje się przed wszystkimi. W tym zawodzie to się chyba nie sprawdza. O wojnie znów nie dowiadujemy się z tego filmu wiele - że jest dużo krwi i dużo wybuchów, i nie wszyscy dają radę. Mało, mało. Ciekawe, czy ta wojna doczeka się swojego "Czasu apokalipsy" lub "Plutonu"?

18 kwietnia 2009

Prawdziwy początek sezonu

Pierwsze porządne błoto w tym roku zaliczone. W dzień padał deszcz, potem wyszło słońce i oto efekty.

A przy kolejnej wyciecze mojej maszynie stuknie 3000 kilometrów. Mniej więcej, bo mam niejasne wrażenie, że mój licznik nie jest szczytowo dokładny. I że pada mu bateria. Ale tak czy owak coś mu tam stuknie ;)

Muszę iść do dentysty...

... bo bolą mnie ząbi :)

17 kwietnia 2009

Pornosy, trawa, Barcelona

Vicky Cristina Barcelona, reż. Woody Allen, Hiszpania / USA 2008. Cały film jest taki, jak tytuł: sprawia wrażenie wersji roboczej, niedokończonego projektu. Pomysłu fabularny nie jest oryginalny, ale przy takiej obsadzie i przy wakacyjnej nastrojowości mógłby się wybronić. Tyle, że połowę fabuły opowiada lektor z offu. Reszta to rwące się scenki rodzajowe prowadzące do tej, w której przez chwilę Johansson całuje się z Cruz. Wrażenie jest takie, że to pornos, z którego wycięto "momenty". Czytałem - jako przykład pozytywnego pomysłu na promocję - że realizację tego filmu bardzo mocno wsparło miasto Barcelona. Mam wrażenie, że Allen podszedł do tego jak do typowej chałtury połączonej z wakacjami w towarzystwie trzech pięknych aktorek. Takiemu to dobrze...

Pineapple Express, reż. David Gordon Green, USA 2008. Ten film z kolei - choć zapowiadał się całkiem nieźle - jest tak słaby, że mam sporą obawę, że nie będę w stanie napisać o nim na tyle dużo, by wypełnić miejsce obok obrazka. Niestety, do zrobienia głupiej komedii o paleniu przemysłowych ilości trawy potrzebne jest coś więcej, niż tylko przemysłowa ilość trawy. Potrzebny jest Kevin Smith. Dobrze więc, że przygarnął jedyny interesujący punkt tego filmu - Setha Rogena - do swojej produkcji, o której niżej. O tym filmie trzeba po prostu szybko zapomnieć - dawno nie miałem tak głębokiego poczucia zmarnowanego czasu. I tylko przez wzgląd na płynne przejście do kolejnej recenzji w ogóle o nim piszę.

Zack and Miri Make a Porno, reż. Kevin Smith, USA 2008. Kevin Smith natomiast - niczego nie udaje. On po prostu chciał nakręcić pornoparodię Gwiezdnych Wojen, a w Hollywood znaleźli się ludzie bardziej naiwni od władz Barcelony i też dostał kasę. Szacunek. Ale film nie zachwyca. Może dlatego, że bodaj po raz pierwszy Smith w ogóle się w nim nie pojawił, a może dlatego że historię miłosną połączył z takimi momentemi, że film długo nie mógł się doczekać w Polsce chętnych do dsytrybucji? Zawsze miał talent do opowiadania miłosnych historii bez popadania w żenadę. Tam, gdzie żenada była blisko - uciekał w wygłupy mniej lub bardziej przekraczające granicę dobrego smaku. Tu zdecydowanie bardziej. Efekt jest chwilami dosyć wątpliwy. Natomiast ze współpracy z Sethem Rogenem może jeszcze wyjść sporo dobrego - to zdecydowanie "smithowski" aktor.

W Kampinosie bez zmian

30 kilometrów na rozgrzewkę - trudno to nawet nazwać wycieczką, sprawdziłem po prostu czy puszcza Kampinoska jest na miejscu i czy rower się nie rozsypie. Nie rozsypał się, ale należy mu się solidny przegląd.

Zdaje się, że w przyszłym sezonie trzeba będzie zainwestować w nowy osprzęt. Tymczasem rower w połączeniu z internetem - czyli kolejna społecznościówka i kolejny gadżet na blogu. Po prawej, pod pracą, a nad x-boxem (nic znaczącego, chociaż...) zabawka z bikestats.pl. Polecam uwadze blogujących rowerzystów. Jeśli o mnie chodzi, to do stałych rubryk przy dodawaniu wycieczek mogliby dodać jeszcze miejsce na wpisanie, jakiej muzyki się słuchało po drodze. Związek między ścieżką dźwiękową, osiągami i klimatem wycieczki jest znaczny.

Mijając Sieraków zboczyłem nieco z utartego szlaku i trafiłem na taki oto dom (zdjęcia zrobiłem za zgodą rezydujących w ogrodzie właścicieli):

Jestem niemal pewien, że widziałem gdzieś ten budynek - w jakieś gazecie o architekturze albo gdzieś w sieci. Jeśli ktoś go rozpozna - proszę o cynk w komentarzach. Strasznie fajny, położony dosłownie przy wjeździe do parku narodowego, przyjazną architekturą odcinający się od izabelińskiego standardu, na który składają się głównie popeerelowskie dacze, pojedyczne ceglane chałupy oraz coraz większe i coraz bardziej nadęte podmiejskie rezydencje w pseudodworkowym stylu - brzydkie, niezgrabne, projektowane według schematów domy z katalogów. A tu nagle taka perełka. Aż przyhamowałem z wrażenia :)


Zdjęcia mizerne, bo robione telefonem niestety. Zawsze sobie obecuję, że następnym razem wezmę aparat i nigdy nie biorę.

16 kwietnia 2009

Ping pong, or as the Chinese say: Ping pong

Balls of fury, reż. Robert Ben Garant, USA 2007. Żadna napisana na poważnie recenzja nie będzie w stanie przekonać do obejrzenia tego filmu - rzecz opowiada bowiem o ściśle tajnej operacji amerykański służb specjalnych, które są tak zdeterminowane, by dotrzeć do Pana Fenga, szefa potężnej organizacji przestępczej, że postanawiają podstawić swojego zawodnika w organizowanym przez niego turnieju jednej z najstarszych azjatyckich sztuk walki. - Ping Pong. Or, as the Chinese say, Ping Pong - by posłużyć się słowami Pana Fenga. W tej roli, uwaga, Christopher Walken! Efekt? Arcydebilna parodia filmów w stylu Mortal Combat i klasyki kina karate. Zupełnie niestrawne na trzeźwo - w innej okoliczności polecam serdecznie :)

15 kwietnia 2009

Nie dla cmoków, czopków i mondziołów

W zakamarkach twardego dysku znalazłem plik z kilkoma krótkimi recenzjami filmowymi, które jakoś nie trafiły wcześniej na blogaska. Będą jak znalazł, gdy zabraknie aktualności.

Włatcy móch. Ćmoki czopki i mondzioły, reż. Bartek Kędzierski, Polska 2009. "Włatcy móch" - jak wiele innych popkulturowych fenomenów - dzielą publiczność z grubsza na dwie części: tych, którzy kumają i tych, wymienionych w tytule. Tych drugich nic nie przekona, a tych pierwszych przekonywać nie trzeba. Miłośnicy serialu, do których się zaliczam, znajdą wszystko to, czego oczekują - dużą porcję dobrze znanego klimatu, niewyszukanych żartów, Czesia i kolegów oraz w ramach kinowego bonusu proporcjonalnie więcej postaci drugoplanowych - Zajkowskiego, Przekliniaka, Marcela czy Pułkownika. Dwaj ostatni w ogóle dają w tym filmie popis swoich ekstremalnych możliwości. No i mamy jeszcze fenomenalnego laryngologa z zatkanym nosem, postać niemal zupełnie nową, ale za to całkiem przebojową. Poza tym nie będzie tu nic nowego - to samo poczucie humoru, ten sam element kpiny z polskich realiów, te same głosy i ta sama animacja. I tak samo nierówny poziom, jak w serialu - po dobrym fragmencie przychodzi słabszy, po słabszym znów mocniejszy. W sumie półtorej godziny dobrej zabawy. No i puenta, która po pięciu sezonach całą bajkę zamyka. Oczywiście nie tak, żeby się nie dało odciąć od "Włatców" jeszcze jakiegoś kuponu, ale może nie trzeba będzie. Za kilka tygodni w telewizji będzie można zobaczyć nową kreskówkę Kędzierskiego - "Tysiąc złych uczynków"*.

* Kilka tygodni minęło, kreskówkę można było zobaczyć - niestety, nie daje rady. A tymczasem tu i ówdzie krążą nowe odcinki WM.

Mecz meczów

Parafrazując reklamę:

Gdyby Carlsberg grał w piłkę
byłby to prawdopodobnie mecz
Liverpoolu z Chelsea

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.