15 października 2010

Miasteczko Wilanów wzorcem doskonałości?

W Warszawie ta wiadomość budzi zdziwienie: Miasteczko Wilanów znalazło się wśród pięciu najlepszych osiedli na świecie. Dlaczego więc wciąż w stolicy pozostaje symbolem urbanistycznej porażki?

To paradoks: osiedle, które w Warszawie przywołuje się często, jako miejsce, w którym skupiły się wszystkie możliwe braki i słabości urbanistycznej praktyki, na świecie zdobywa rosnące uznanie. Najpierw przeszło przez europejskiej eliminacje, a teraz dostało - wspólnie z czterema projektami innymi z USA, Australii i Singapuru - jedno z finałowych wyróżnień Urban Land Institute - organizacji, która od trzech dekad przyznaje nagrody "za doskonałość"

Gdzie ta doskonałość?

O tym, że Miasteczku wciąż bardzo daleko choćby do normalności najlepiej wiedzą jednak dobrze wszyscy, którzy kupili tam mieszkania. Przez pierwsze miesiące brodzili po kolana w błocie, bo nie było ulic. Deweloperzy spierali się z miastem o to, kto ma komu zapłacić za ich budowę i utrzymanie. Główną al. Rzeczpospolitej otwarto ledwie kilka tygodni temu.

Na tym nie koniec problemów. Nie ma szkół, przedszkoli, w parterach bloków nie powstały lokale usługowe, więc nie ma też sklepów, a zapowiadane przez dewelopera całego projektu centrum handlowe w formie miejskiego rynku nie powstało i nie zanosi się, by rychło zostało zrealizowane.

Braki, braki, braki...

Miasteczko Wilanów podawane jest często jako przykład fatalnej - bo żadnej - współpracy kapitału prywatnego z sektorem publicznym. Tymczasem ULI chwali osiedle za to, że powstało właśnie bez tego udziału i dodaje, że było to ryzykowne przedsięwzięcie.

Ryzykowne i nieudane - chciałoby się podpowiedzieć konkursowemu jury. - Podziwiam ekwilibrystykę uzasadnienia ULI - ocenia na łamach "Gazety Stołecznej" urbanista Grzegorz Buczek. - To prawdy, półprawdy i nieprawdy. Owszem, to projekt pionierski, powstały przy desinteresement czy wręcz wrogości sektora publicznego. Ale nie wszystkie braki da się uzupełnić, powstały już osiedla bez usług w parterach. Brakuje szkół, miasto przepłaca horrendalne sumy wykupując grunty pod drogi. Argument o wychodzeniu naprzeciw społecznym oczekiwaniom pozostawię bez komentarza - puentuje.

Będzie (jeszcze) lepiej?

Deweloperzy budujący swoje bloki na terenie Miasteczka odpowiadają, że wszystko to dopiero powstanie. Zapewnienia słychać też ze strony władz Wilanowa. Na terenie osiedla ma powstać boisko Orlik, plac zabaw, a w przyszłości także szkoła. Na razie jest tu tylko prywatny szpital i powstając Świątynia Opatrzności Bożej. I najwyraźniej to sąsiedztwo się opłaca, bo opatrzność czuwa nad nagrodzonymi w dalekim Waszyngtonie twórcami miasteczka.

14 października 2010

Warszawa w budowie 2: PRL w Dubaju

Szare bloki i pałac Kultury - to wciąż kojarzy się nam najbardziej z architekturą PRL. Trudno więc uwierzyć, że na świecie uznawana była za wysokiej klasy produkt eksportowy.

fot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej
W siermiężnej rzeczywistości PRL napis "Made in Poland" raczej nie kojarzył się dobrze. A już na pewno nie był znakiem wysokiej jakości. Nie inaczej było z architekturą - najpierw socrealizm, potem gomułkowskie normy i ciemne kuchnie, a na sam koniec wielka płyta. Takie były realia, w których przyszło tworzyć ówczesnym architektom i inżynierom. Rzadko mieli okazję wyjść poza schemat, a w skrajnych przypadkach groziło to nawet więzieniem. Za "kosmopolityczne odchylenie" w areszcie siedział Zbigniew Ihnatowicz, autor warszawskiego Cedetu (Smyka).

Architekci na wojnie

Podczas gdy nad Wisłą umacniano władzę ludu, świat nie stał w miejscu. Przeciwnie - zmieniał się w oczach. W Afryce dawne kolonie zmieniały się w niepodległe państwa, a na bliskim wschodzie petrodolary tworzyły nowe potęgi. Na sawannach i pustyniach wyrastały nowe metropolie - czasem na gruzach starych, czasem budowane od zera. Wszystkie potrzebowały urbanistów i architektów.

Te egzotyczne miejsca były jednym frontów zimnej wojny - Stany Zjednoczone i Zachód oraz Związek Radziecki wraz z "bratnimi" państwami walczyły o wpływy w każdym z tych regionów, wysyłając tam - oprócz szpiegów - naukowców, inżynierów i architektów właśnie.

Autostrady, fabryki, porty, wreszcie osiedla, hotele, stadiony, a nawet całe miasta - to wszystko projektowali architekci z importu. Wśród nich rzesze Polaków, szukających szczęścia na zagranicznych kontraktach.

Z Bagdadu do Warszawy

Polska myśl techniczna kształtowała tak egzotyczne miejsca, jak Irak, Syria, Libia, Algieria, Ghana czy Iran. - Architekci, urbaniści i inżynierowie przywozili ze sobą zarówno tradycję polskiej architektury międzywojennej, jak i doświadczenie wielkich socjalistycznych budów, takich jak Warszawa lub Nowa Huta, rozwijając je w zastanych warunkach klimatycznych, kulturowych i technologicznych - czytamy w opisie wystawy "PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowej".

Od piątku, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie", w Muzeum Techniki będzie można poznać efekty tych egzotycznych połączeń. Są wśród nich rzeczy zupełnie niecodzienne, jak np. stworzona w krakowskim Miastoprojekcie koncepcja suku - tradycyjnego targowiska, tyle że tu w nowoczesnej formie, w dodatku wykonanego z dobrze znanych Polakom prefabrykatów. W tym samym biurze, w 1967 roku powstał też Master Plan Bagdadu z dzielnicami rządowymi, które kilka dekad później oglądaliśmy w telewizji w jakże odmiennych okolicznościach.

Głos w sporze o dziedzictwo PRL

- Prezentowane budynki, osiedla, plany miejskie i regionalne, oraz projekty badawcze (...) pokazują rolę Polski Ludowej w sieciach globalnej dystrybucji wiedzy i technologii, które pod koniec zimnej wojny odzwierciedlały mniej konflikt ideologiczny, a bardziej nowy podział pracy charakterystyczny dla świata post-socjalistycznego - przekonuje Łukasz Stanek, kurator wystawy.

Ale z perspektywy dzisiejszej Warszawy wystawa jest też głosem w zupełnie innej sprawie. Pokazuje, że architektura spod znaku "Made in Poland" była na świecie znaną, rozpoznawalną marką. I że nasi architekci, mimo ograniczeń politycznych - może właśnie dzięki nim - tworzyli rzeczy ciekawe, nowatorskie, pozostające w związku z ówczesnymi trendami i kształtującymi je możliwościami technologicznymi. Że inżynierowie znad Wisły w piaskach pustyń rozwiązywali zupełnie nowe problemy techniczne.

Z desek kreślarskich tych samych ludzi schodziły też projekty, które do dziś można oglądać w całej Polsce. Inni - absolwenci tych samych uczelni, pracownicy tych samych biur - zostali tu i tworzyli projekty nie gorsze, choć często mniej spektakularne, potem przez lata nie remontowane, dziś zaniedbane. Nie potrafimy ich docenić. Może spojrzenie z tak egzotycznej perspektywy, jak Ghana czy Syria pomoże nam zrozumieć ich znaczenie?

Imprezy towarzyszące:

Wernisaż wystawy i wprowadzenie odbędzie się w piątek, 15 października, w Muzeum Techniki o godzinie 18. Kuratorem wystawy jest Łukasz Stanek z Instytutu Teorii i Historii Architektury na Uniwersytecie Technicznym ETH w Zurychu.

16 października w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy ulicy Pańskiej 3 odbędzie się z kolei sympozjum "Socjalistyczna kompetencja. Postkolonialna urbanizacja i dystrybucja wiedzy w okresie zimnej wojny". Początek o godzinie 18. Prezentacje wygłoszą: Łukasz Stanek, Michelle Provoost (historyczka architektury, kuratorka z Rotterdamu), Tadeusz Barucki (architekt i publicysta) oraz M. Christine Boyer (profesor na Princeton University School of Architecture).

PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowe

13 października 2010

Tłumy na wykładzie Kazuyo Sejimy

Sala balowa nieczynnego hotelu Europejskiego dawno nie gościła takich tłumów. Kilkaset osób, w większości młodych, przyszło posłuchać wykładu japońskiej architektki.

fot. Bartek Stawiarski, MSN
Miejsc na krzesłach zabrakło na długo przed godziną 19.00, o której miał się zacząć wykład. Przed wejściem do hotelu kłębił się tłum, a w środku stała długa kolejka do szatni i do stoiska z zestawami słuchawkowymi z tłumaczeniem wykładu. Gdy się zaczął, zajęte były nie tylko wszystkie krzesła, ale też prawie cała podłoga.

Drobna Japonka weszła na scenę przy huku braw. Włączyła prezentację ze zdjęciami i rysunkami projektów pracowni SANAA, którą założyła wspólnie z Ryue Nishizawą. Na ekranie pojawiły się te najbardziej charakterystyczne, definiujące ich styl, jak zbudowany niemal w całości ze szkła pawilon muzeum w amerykańskim Toledo, muzea sztuki nowoczesnej w Kanazawie i Nowym Jorku, czy najnowsze Rolex Learning Center w Lozannie albo filia muzeum Luwru w Lens.

- W architekturze najbardziej interesuje mnie użytkownik budynku i to, jak go zaadaptuje do swoich potrzeb, jak ułoży sobie z nim relacje - tłumaczyła Sejima. - Drugą niezwykle ważną rzeczą jest dla mnie relacja między budynkiem, a otoczeniem - dodała.

Ograniczenia są atutem

Kazuyo Sejima jest dziś gwiazdą światowej architektury. Dostała w tym roku najbardziej prestiżową w branży nagrodę Pritzkera. Jest też pierwszą kobietą - kuratorem Międzynarodowego Biennale Architektury w Wenecji.

W czasie wykładu w niczym nie przypominała jednak gwiazdy. Nie robiła show - mówiła bardziej do siebie niż do publiczności, często zawieszając głos, szukając właściwych słów w języku angielskim, w którym najwyraźniej nie mówi swobodnie. Można było odnieść wrażenie, że mówienie o własnych projektach jest dla niej trudne; że woli projektować, niż o tym opowiadać.

fot. Bartek Stawiarski, MSN
"Rozmyta architektura"

Mimo wszystko odpowiedziała na kilka pytań z sali, m.in. o źródła inspiracji. - Nie szukam jej na zewnątrz. Moje projekty powstają szybko, wyłaniają się z kolejnych szkiców - tłumaczyła.

A jej budynki są takie, jak wykład: niekonkretne, rozmyte, pozostawiające pole do interpretacji, często zlewające się z otoczeniem. Filia muzeum Luwru w Lens ma elewacje, w których odbija się zielona łąka wokół. Z kolei w Toledo pawilon przeznaczony na szklane dzieła z kolekcji tamtejszego muzeum sztuki zaprojektowała w całości właśnie ze szkła. Budynek musiał być jednopiętrowy, a dodatkowym utrudnieniem był nakaz zachowania drzew rosnących na działce. Drzewa zostały, a budynek wtapia się w zielone tło. - Ograniczenia narzucone przez inwestora mogą być atutem - podkreślała Sejima.

Najważniejsza jest funkcjonalność

Jej projekty to nieustanna gra z otoczeniem, ale równocześnie są one bardzo zdyscyplinowane, podporządkowana funkcji. W Toledo szkło stanowiło dosłownie potraktowany kontekst i do tego Sejima się przyznaje. Z kolei Centrum Rolexa w Lozannie wygląda z góry jak plasterek szwajcarskiego sera z dziurami. Architektka śmieje się z tego skojarzenia, ale odcina się od niego stanowczo. - Kształt budynku wynika z funkcji, jakie ma spełniać - podkreśliła kilkukrotnie Sejima.

Kazuyo Sejima przyjechała do Warszawy na zaproszenie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, organizatora festiwalu "Warszawa w budowie".

11 października 2010

Warszawa w budowie 2: Spotkanie w architekturze

Jest gwiazdą, choć jej twórczość jest antygwiazdorska. Nie bryluje w mediach, a mimo to rok 2010 należy do niej. We wtorek Warszawę odwiedzi Kazuyo Sejima.

fot. SANAA
Wciąż liczymy na to, że w Warszawie uda się zrealizować chociaż jeden projekt starchitekta (w kolejce za Danielem Libeskindem czeka m.in. Zaha Hadid z projektem wieżowca obok Marriotta) i powtórzyć efekt Bilbao - stworzyć nową ikonę miasta, która wypromuje je na świecie.

Ale świat już nie śni o ikonach. Starchitekci projektują skromniej albo przyjmują zlecenia z Dubaju, gdzie moda na spektakularne budynki wydaje się nie przemijać. Nad Europą krąży zaś widmo kryzysu gospodarczego, a architekci siłą rzeczy muszą szukać odpowiedzi na pytanie, jak budować w trudnych czasach. Odpowiedzi udziela Kazuyo Sejima.

Kontekst ma znacznie

- Cała ta obsesja kontekstu hamuje rozwój architektury. W ten sposób nie da się stworzyć niczego nowego - grzmiała w czasie wizyty w Warszawie Zaha Hadid, laureatka nagrody Pritzkera w 2004 roku. W 2010 roku to najbardziej prestiżowe wyróżnienie architektoniczne dostała właśnie Sejima (razem ze swoim partnerem z pracowni SANAA, Ryue Nishizawa).

Została też kuratorem najważniejszej imprezy architektonicznej - Międzynarodowego Biennale w Wenecji, które będzie organizowane po raz dwunasty. - Chcemy pomóc ludziom rozumieć architekturę, pomóc architekturze rozumieć ludzi i pomóc ludziom rozumieć siebie nawzajem - deklaruje kuratorka.

Sejima i Hadid są jedynymi kobietami, które dostały nagrodę Pritzkera, ale zawodowo więcej je dzieli, niż łączy. Dla Sejimy ważne są nie tylko budynki, ale też ludzie, którzy je użytkują i relacje między nimi. - Żyjemy w społeczeństwie postideologicznym. Łączy nas więcej niż kiedykolwiek; kultura i gospodarka mają globalny charakter. Świadomość i styl życia zmieniają się. Nasze relacje kształtują się w sferze wirtualnej - mówi Sejima i pyta o rolę architektury w tym procesie. Odpowiedzi szukać mają m.in. uczestnicy biennale, które odbywać się będzie pod hasłem "Ludzie spotykają się w architekturze".
Kazuyo Sejima, SANAA
Wykład
Hotel Europejski, Krakowskie Przedmieście 13
wtorek, 12 października, godzina 19.00
Wstęp wolny, liczba miejsc ograniczona

03 października 2010

Biegacze w korkach

Staram się nie narzekać na imprezy, które powodują korki w mieście, ale dzisiejszy bieg w centrum to chyba jakiś żart?

fot. roody102.pl
Cieszę się, że w mieście są takie imprezy jak maraton czy "Biegnij Warszawo", tak samo jak cieszę się z masy krytycznej, w której czasem jeżdżę i z wyścigów ulicznych szybkich samochodów, które kompletnie mnie nie interesują. Lubię, gdy dzieje się dużo i dla każdego. Nawet jeśli ceną są utrudnienia, staram się znosić je ze spokojem.

Ale są takie imprezy, które z różnych powodów mnie irytują. Kryterium ulicy Karowej w rajdzie Barbórki martwi mnie zawsze, bo boję się, że ktoś rozwali odremontowany wiadukt Markiewicza. Drażnią mnie też imprezy źle zorganizowane - i do grupy tych ostatnich dołączyła dziś "Biegnij Warszawo". Ciała dali organizatorzy, w tym m.in. miasto Warszawa, ale też uczestnicy.

Godzina 13.30, niedziela. Zwykle na warszawskich ulicach nie jest to czas utrudnień. Dziś w korku stało wszystko - przede wszystkim Powiśle, ale też Śródmieście, cała Wisłostrada, a nawet Trasa Toruńska. W tych korkach stały też miejskie autobusy, jeżdżące improwizowanymi objazdami, które w ogóle nie były przygotowane.

A w tych autobusach wściekli ludzie, którzy chcieli na przykład dojechać do Łazienek, by skorzystać z faktu, że pogoda postanowiła podarować nam ostatnią pewnie w tym roku słoneczną niedzielę Ja to ja - wysiadłem, zrobiłem kilka zdjęć korka na Książęcej i spacerem ruszyłem do pracy. W sumie nawet się ucieszyłem, że mam okazję z tej pogody skorzystać, nim utknę w biurze do wieczora.

Ale podejrzewam, że mało kto jest równie odporny - większość jest dziś pewnie wściekła na biegaczy, masowe imprezy i w ogóle na wszystko. I tak impreza, która mogłaby i powinna być wspólną zabawą, atrakcją i elementem i promocji miasta oraz zdrowego trybu życia, odnosi dokładnie odwrotny efekt.

A wystarczyłoby przecież ustawić znaki, wytyczyć objazdy, zarezerwować niektóre ulice tylko dla autobusów, jak to się robi choćby 1 listopada. Okazuje się jednak, że winę za ten bałagan ponoszą nie tylko organizatorzy, ale też sami uczestnicy - idąc wzdłuż korka na Rozbrat z pewnym rozbawieniem zauważyłem, że w 2/3 samochodów siedzą osoby w zielonych koszulkach uczestników biegu. Nie mając do dyspozycji żadnego zaplecza, przyjechali samochodami, które służyły im także za szatnie. A po biegu utknęli w korku, który sami sobie zafundowali w ciągu paru minut blokując całe Powiśle i nie tylko. Pogratulować!

fot. roody102.pl

02 października 2010

Warszawa w budowie 2: Konserwator kontratakuje

Jeśli macie chwilę czasu, to koniecznie zajrzyjcie na stację Warszawa - Powiśle. W przejściu podziemnym pojawiło się nowe graffiti. Przy okazji miejsce miało pewne archeologiczne odkrycie.

fot. roody102.pl
Na wyczyszczonej, pomalowanej na biało ścianie można zobaczyć jeden ze szkiców Arseniusza Romanowicza - jedną z koncepcji dworca Centralnego. W górnym pawilonie jest więcej ciekawych zdjęć i rysunków, które nawet sceptyków przekonają, że linia średnicowa warta jest ochrony, a Centralny może wyglądać wspaniale. Zresztą od strony al. Jerozolimskich, tam gdzie jego elewacja została już oczyszczona, też już to widać.

O liftingu dworca mówiła wczoraj w kawiarni Warszawa Powiśle Barbara Jezierska, mazowiecka wojewódzka konserwator zabytków, o której ostatnio głośno było dlatego, że wojewoda próbował ją odwołać. Nie zgodziło się na to ministerstwo kultury. Jezierska tłumaczyła, że nie wpisała dworca Centralnego do rejestru, by dać kolejarzom szansę na lifting. Obostrzenia konserwatorskie mocno pogmatwałyby już i tak z trudem realizowane plany PKP. Nie wykluczyła jednak, że w przyszłości taki wpis będzie potrzebny. To zapowiedź sporu, który z pewnością wybuchnie po Euro 2012, jeśli PKP rzeczywiście zdecyduje się na budowę nowego dworca.

Z tego samego powodu do rejestru nie trafiła na razie Rotunda. Jezierska powiedziała, że PKO odstąpiło od planu jej rozebrania i zastąpienia wyrobem rotundopodobnym, więc budynku chronić wpisem nie trzeba. A bez niego remont będzie łatwiejszy i bank będzie miał większą swobodę w jego nowym zagospodarowaniu. Obyśmy tylko nie obudzili się z ręką wiadomo gdzie. Jezierska odniosła się pośrednio i do tej perspektywy, przypominając kilka razy, że wpis do rejestru zabytków nie jest ani dobrą, ani właściwą formą ochrony tych zagrożonych rozwaleniem - do tego powinny służyć miejscowe plany zagospodarowania.

fot. roody102.pl
Innym echem sporu między konserwator, a wojewodą będą kontrole w urzędzie konserwatora stołecznego. - Wojewoda zarzucił mi, że kontroli nie było. Więc będą - tłumaczyła krótko Jezierska. I zapowiedziała, że uważnie przyjrzy się np. sprawie niszczejących kamienic przy Foksal 13 i 15 (inwestor od kilku lat nie może uzyskać zgody na swój projekt rewitalizacji, niezgodny z doktryną konserwatorską zdaniem jednych, ale słuszny i wart dopuszczenia zdaniem innych) czy Hali na Koszykach (rozebranej kilka lat temu w celu konserwacji i do dziś nie odtworzonej, której konstrukcja niszczeje gdzieś pod Warszawą). Wzajemna niechęć Barbary Jezierskiej i Ewy Nekandy-Trepki przechodzi więc powoli w otwarty, urzędniczy konflikt. I może wcale nie jest to zła wiadomość - sprawom ochrony warszawskich zabytków z pewnością dobrze zrobi trochę szumu i większego zainteresowania.

To się zresztą już dzieje. Nie przypadkiem na wykład Jezierskiej przyszła wczoraj ponad setka ludzi. Mimo chłodu i siąpiącego deszczu, pod ogromnym, okrągłym dachem dolnego pawilonu stacji Warszawa Powiśle z uwagą słuchali tego, co mówiła urzędniczka, do niedawna kompletnie anonimowa. Rzecz niecodzienna.

Zastanawiam się, czy to efekt konfliktu z wojewodą, czy siła marki "Warszawy w budowie"? O tej ostatniej  będzie się można przekonać w najbliższych dniach - choćby dziś wieczorem. W parku Świętokrzyskim akcja Moon Ride - warto przyjechać na rowerze, bo siła w nogach będzie tam dziś potrzebna, by akcja się udała.

Z kolei jutro warto wrócić na stację Powiśle. Wieczorem wykład o nowatorskich na owe czasy konstrukcjach dachów stacji linii średnicowej, a wcześniej wycieczka z Hubertem Trammerem, który o linii średnicowej pisze właśnie doktorat. Nie ma już miejsc, ale dzięki wydrukowanemu przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej przewodnikowi, który pewnie będzie jeszcze można znaleźć na stacji, można wycieczkę zrobić samemu.

Warto tam zajrzeć jeszcze z jednego powodu - w przejściu podziemnym między peronami dokonano właśnie odkrycia - pod warstwami farby nakładanej tam przez lata raz przez grafficiarzy, raz przez kolejarzy była subtelna mozaika o wzorze z koszuli non-iron. Nie sądzę, by biała ściana przetrwała dłużej niż kilka dni, więc trzeba się spieszyć, by dostrzec ulotny urok tego odkrycia.

fot. Bartek Stawiarski, MSN

01 października 2010

Warszawa w budowie 2: Wystawa Średnicowa

Tegoroczna edycja festiwalu "Warszawa w budowie" będzie miała kilku bohaterów. Jeden z nich to Arseniusz Romanowicz. Autorowi stacji kolejowych na linii średnicowej poświęcona będzie m.in. "Wystawa Średnicowa".

fot. Tadeusz Zagoździński
Setną rocznicę urodzin Arsena, jak nazywali go przyjaciele, obchodziliśmy 30 sierpnia. W kawiarni na stacji Warszawa Powiśle spotkali się byli współpracownicy architekta i fani jego twórczości. Pod okrągłym dachem pawilonu kasowego wspominali człowieka, którego prace mogłyby być symbolami stolicy, a wciąż nie są doceniane.

Zmarły niespełna dwa lata temu Romanowicz wspólnie z Piotrem Szymaniakiem zaprojektował stacje Ochota, Śródmieście WKD, Powiśle, Śródmieście, Stadion, Wschodnia i Centralna. - Przecinająca centrum Warszawy kolejowa linia średnicowa to nie tylko ciąg komunikacyjny, ale także szlak obiektów architektury przyciągających uwagę jej koneserów z Polski i z zagranicy - uważają kuratorzy wystawy Hubert Trammer i Tomasz Fudała.

Wystawę zdjęć, rysunków, szkiców i projektów będzie można oglądać przez cały październik, oczywiście na stacji Warszawa Powiśle, zarówno w górnym pawilonie naprzeciwko Muzeum Narodowego, jak i w kawiarni od strony Powiśla. Będzie się można przekonać, że zniszczone, przez lata kompletnie zaniedbane, a dziś powoli odgruzowywane stacje to prawdziwe architektoniczne perły, a zastosowane przy ich budowie rozwiązania do dziś zaskakują finezją.

- "Wystawa średnicowa" i towarzyszące jej wydarzenia mają na celu zwrócenie uwagi na wyjątkową architekturę linii średnicowej, objaśnienie jej koncepcji funkcjonalnej, wreszcie promowanie korzystania z niej jako wygodnego sposobu poruszania się po Warszawie - zachęcają kuratorzy.

Wydarzenia towarzyszące wystawie:

Wernisaż "Wystawy Średnicowej" już w piątek o godzinie 19. Wcześniej w kawiarni odbędzie się spotkanie z Barbarą Jezierską, która jako wojewódzki konserwator zabytków doprowadziła do wpisania linii średnicowej do rejestru zabytków.

Z kolei 3 października o godz. 19, także w kawiarni Warszawa Powiśle, Piotr Smarzewski opowie o konstrukcji dachów na dworcach i przystankach linii średnicowej. Smarzewski jest pracownikiem Politechniki Lubelskiej na Wydziale Budownictwa i Architektury.

Tego samego dnia, ale wcześniej, bo już o godz. 12.15 kurator wystawy Hubert Trammer zabierze chętnych na wycieczkę po budynkach stacji linii średnicowej. Zbiórka przy pawilonie przystanku kolejowego Warszawa Ochota. Trzeba pamiętać, by mieć ze sobą ważny bilet ZTM. Na wycieczkę trzeba się wcześniej zapisać:
zapisy@warszawawbudowie.pl.

Wystawa Średnicowa

29 września 2010

Warszawa w budowie 2: Poznaj projekt Muzeum

1 października rusza festiwal "Warszawa w budowie 2". Już od piątku w pasażu obok tymczasowej siedziby MSN będzie można poznać projekt siedziby docelowej.


Został zaprezentowany w czerwcu, na XXX piętrze Pałacu Kultury. Wtedy warszawiacy mogli go poznać tylko za pośrednictwem mediów - teraz będzie można zobaczyć go z bliska. Warto, bo przez bez mała 4 lata, które minęły od rozstrzygnięcia międzynarodowego konkursu, budzący duże kontrowersje projekt Christiana Kereza dojrzał i poważnie się zmienił.

Efekt trudnej współpracy

3,5 roku pracy nad projektem obfitowało w trudne momenty. Nie brakowało takich, gdy negocjacje między miastem a architektem były bliskie zerwania. Dziś obie strony wspominają to już raczej ze spokojem.

- Współpraca z Warszawą była trudna, ale twórcza. Trudności przy tak dużym projekcie to nic nadzwyczajnego - mówił w czerwcu Kerez. I choć szwajcarski architekt nie lubi wizualizacji, a pracować woli na modelach, to na potrzeby prezentacji projektu przygotował komputerowe animacje. Czy w ten sposób udało mu się oswoić wizerunek zimnej budowli, który dominował na wcześniejszych obrazkach? Oceńcie sami, zaglądając do pasażu na tyłach domu meblowego "Emilia" przy ulicy Pańskiej. Od 1 do 31 października będzie tu można poznać szczegóły projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Muzeum otwarte na warszawiaków

Z jego pierwotnej koncepcji pozostała potężna sylwetka i przeszklony parter, dzięki któremu olbrzymia betonowa bryła będzie sprawiać wrażenie unoszącej się nad powierzchnią placu Defilad. Placu, który ma się wreszcie stać prawdziwą przestrzenią miejską, tętniącą życiem przez całą dobę. Warszawiaków mają tu przyciągnąć nie tylko muzeum i działający w tym samym gmachu Teatr Rozmaitości, ale też kawiarnia, biblioteka, audytoria i sala koncertowa.

- Budynek całkowicie zmieni to miejsce. Będzie je ożywiał przez całą dobę - zapowiadają wspólnie jego przyszli użytkownicy.

Czy to w ogóle może się udać? Załoga Muzeum Sztuki Nowoczesnej ożywiła już pawilon meblowy "Emilia" - na inaugurację poprzedniej edycji festiwalu i towarzyszącą jej wystawę przyszły tłumy. Ze swojej tymczasowej siedziby uczynili miejsce ważnych dyskusji o Warszawie. Jeśli ktoś może przywrócić plac Defilad miastu, to właśnie oni. Możecie się o tym przekonać, zaglądając w październiku na Pańską 3 lub biorąc udział w innych festiwalowych wydarzeniach. Będziemy o nich informować na tvnwarszawa.pl.

Christian Kerez: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

27 września 2010

Warszawa w budowie na Twoim ajfonie

Dla warszawskich geeków - pozycja obowiązkowa!

Jeśli macie ajfona i interesujecie się festiwalem "Warszawa w budowie", to Muzeum Sztuki Nowoczesnej ma dla Was niespodziankę - aplikację z dostępem do aktualności, programu i festiwalowego bloga. Można ją znaleźć na przykład tu, można też w telefonie, wpisując do wyszukiwarki hasło "muzeum" lub "warszawa". Niestety, nie ma w niej kalendarium wydarzeń, ale tak czy owak bardzo fajna inicjatywa (której kibicowałem od samego początku).

Warszawa w Budowie 2

W piątek rusza druga edycja festiwalu "Warszawa w budowie". W zeszłym roku była to bardzo fajna, ale jednak dość hermetyczna impreza odbywająca się głównie w tymczasowej siedzibie muzeum. W między czasie był jednak warszawsko-berliński festiwal "Promised City", który pokazał, jak wielkie jest w stolicy pole do działań w przestrzeni miejskiej. "Warszawa w budowie 2" będzie więc wychodzić z muzeum do miasta - będą wycieczki, wystawy w przestrzeni miejskiej, ale nie zabraknie też warsztatów i dyskusji.

TVN Warszawa jest patronem medialnym tego festiwalu. Będziemy informować o najciekawszych wydarzeniach, relacjonować najgorętsze dyskusje. Na moim blogu też będą się pojawiać informacje o tym, co uznam za warte uwagi. Póki co zachęcam do zapoznania się ze szczegółowym programem na stronie festiwalu. Zrobiłem też kalendarz Google - jeśli ktoś używa, to proszę skorzystać, postaram się, by był cały czas aktualny.


Ciekawie zapowiadają się szczególnie wycieczki po znanych (bazary, fortyfikacje, stacje kolejowe, Ursynów) i nieznanych (elektrociepłownie, Stadion Narodowy, pracownie architektoniczne) miejscach. Nie zabraknie też spotkań i dyskusji - będzie m.in. sprawdzony w zeszłym roku Departament Propozycji no i chyba największy przebój, czyli wykład Kazuyo Sejimy, kuratorki tegorocznego biennale w Wenecji i laureatki nagrody Pritzkera (przy okazji deklaracja: odmawiam pisania o tej nagrodzenie "architektoniczny Nobel" - ileż można tę kalkę powtarzać?). To już 12 października w hotelu Europejskim.

19 sierpnia 2010

Nocny dworzec z kebabem

Dwa dni temu miastem wstrząsnęła historia o hurtowni mięsa na kebab ukrytej w podziemiach dworca Centralnego. Okazuje się, że jest trochę, jak w starym dowcipie - nie hurtownia, tylko magazyn. Nie odkryty, tylko zamknięty. I nie teraz, tylko w kwietniu. Ale historia i tak jest super. Dziś na tvnwarszawa.pl zmierzyłem się z miejską legendą.

18 sierpnia 2010

Wywiad z burmistrzem Śródmieścia

Uwadze tych z Państwa, których zainteresował temat Złotej 44 i słowa burmistrza Wojciecha Bartelskiego, o konieczności wysiedlania mieszkańców starych bloków w centrum miasta, polecam nieskromnie swój wywiad na tvnwarszawa.pl.

12 sierpnia 2010

Vavamuffin sięga do korzeni

Właściwie powinniśmy być na nich obrażeni - nie dość, że na nową płytę kazali czekać prawie trzy lata, to jeszcze jej premierę organizują poza Warszawą. Ale nie sposób się obrażać, gdy nadaje Radio Vavamuffin.

Tym bardziej, że stolicy na płycie "Mo' Better Rootz" nie zabrakło. Pełno jej nawet na okładce, ale najwięcej w "Barbakanie". Pablo, Gorg i Reggaenerator rozprawiają się w nim ze stereotypem warszawiaka. "Nosimy krawaty trzy razy do roku" - zapewniają i przekonują, że Warszawa "to nie miejsce - to stan".

"Music from a City Jungle"

Ale tytułowe korzenie, to nie tylko miasto "za Barbakanem". To przede wszystkim muzyka. Oprócz reggae, ragamuffin i dancehallu znajdziemy tu takie niespodzianki, jak całkiem ciężkie gitary, latynoskie dęciaki albo 11-minutowy "African Dancehall", który ze zwykłej piosenki płynnie przechodzi w jazzową improwizację doprawioną hip-hopem.

Tego ostatniego jest jednak mniej, niż na wcześniejszych płytach. Najwięcej w "Cel pal" z gościnnym występem Vienia z Molesty. Coraz częściej Vavamuffin zmniejsza tempo. "Yabby You" to chyba najwolniejszy utwór w dyskografii zespołu. Bardziej rozbujane są "Z samego dna" i znane już z koncertów "Daj mi to", bliskie płycie "Inadibusu". Za to w "Bez piątala" czy "Japa fizjonomia" usłyszmy echa solowej płyty Pablopavo.

Brzmień z debiutanckiego "Vabang!" najwięcej z kolei w otwierających płytę "Koronowanych głowach", inspirowanym wspólną podróżą do Afryki "Addis Fever" i znanym już z singla "Radiu Vavamuffin". Radiu, które nadaje same pozytywne wibracje - to idealna piosenka na rano, gwarantująca udany początek dnia

"Bikiniarze marzeń"

Cała płyta to mieszanka rozbujanych, letnich rytmów oraz tekstów pełnych nawiązań i aluzji, w których dowcip łączy się czasem z goryczą. A wszystko to podane z warszawskim sznytem.

Oficjalna premiera "Mo' Better Rootz" już w najbliższy piątek, w Ostródzie, na festiwalu reggae. Karrot Kommando, wydawca Vavamuffin świętować tam będzie swoje piąte urodziny - zagrają największe gwiazdy wytwórni. Oprócz Vavamuffin będą to m.in. Hornsma Coyote, Ras Luta, Junior Stress czy EastWest Rockers. Zagra też legendarny Zion Train.


Artykuł opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

25 czerwca 2010

Sąd nakazał zwinąć Żagiel


Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę kasacyjną firmy Orco. Co oznacza ta decyzja? Pewne jest, że budowa Złotej 44 nie ruszy jesienią, jak zapowiadał inwestor. Prawie na pewno za jakiś czas sprawa wróci też do sądu.

Naczelny Sąd Administracyjny wybrał rozwiązanie, które można nazwać salomonowym - nie przyznał całkowitej racji protestującym mieszkańcom bloku sąsiadującego z budową, ale inwestorowi pokazał "żółtą kartkę".

Przypomnijmy: sąsiedzi wieżowca odwołali się do wojewody mazowieckiego od decyzji o pozwoleniu na budowę. Wojewoda nie przyznał im racji, więc poszli się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ten przyznał im rację i cofnął firmie Orco pozwolenie na trwającą już budowę.

Inwestor zaskarżył ten wyrok do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten nakazał natomiast, by wojewoda mazowiecki jeszcze raz rozpatrzył odwołanie mieszkańców.

Trzy punkty sporne

W pisemnym uzasadnieniu wyroku znajdą się wytyczna dla wojewody. NSA wskazuje w nich, jakie braki ma jego wcześniejsza decyzja. Po pierwsze, nie ma w niej kompletnej dokumentacji geologiczno-inżynierskiej, która nie została przedstawiona nawet przy wydawaniu pozwolenia.

W złożonym razem z wnioskiem projekcie są też poprawki - wojewoda ma wyjaśnić, skąd się wzięły i czy zostały naniesione prawidłowo. To stosunkowo drobne sprawy, które Orco powinno wyjaśnić szybko. Ale jest jeszcze jedna kwestia

Ile miejsc parkingowych potrzebuje wieżowiec?

W projekcie wieżowca założono budowę 288 miejsc parkingowych. Zdaniem NSA, wojewoda powinien dokładniej sprawdzić, czy to na pewno wystarczy. Jeśli nie, deweloper będzie musiał zwiększyć ich liczbę.

I tu może pojawić się problem – gdyby liczba miejsc parkingowych przekroczyła 300, inwestor będzie musiał zdobyć tzw. decyzję środowiskową, która poprzedza wydanie pozwolenia na budowę. Jeśli wojewoda podejmie taką decyzję, Orco będzie musiało zdobyć decyzję, co potrwa wiele miesięcy. Potem konieczne może być przeprojektowanie wieżowca i uzyskanie nowego pozwolenia na budowę.

Teoretycznie większość decyzji urzędy powinny wydać w 30-dniowych terminach, ale w praktyce uzyskanie każdego z tych dokumentów może ciągnąć się miesiącami. Tym bardziej, że po nagłośnieniu sprawy z pewnością urzędnicy będą bardzo drobiazgowi.

Jeśli wojewoda uzna, że pozwolenie na budowę wydano nieprawidłowo, będzie musiał je uchylić. - Trudno powiedzieć, ile to potrwa. Nie widzieliśmy jeszcze uzasadnienia decyzji sądu. Gdy tylko do nas wpłynie, zajmą się nią nasi prawnicy - odpowiada standardową formułą rzecznik wojewody mazowieckiego Ivetta Biały.

Zaczną budowę i wrócą do sądu

Trzymając się dalej piłkarskiej terminologii, "piłka" będzie wtedy po stronie firmy Orco. Ta będzie mogła pójść do sądu i walczyć o uznanie pozwolenia za ważne lub zacząć starania o nowe pozwolenie.

Możliwy jest też odwrotny scenariusz - deweloper uzupełni dokumenty, wojewoda znów odrzuci protest mieszkańców i podtrzyma pozwolenie na budowę. Orco będzie mogło wtedy podpisać umowy z wykonawcami i wprowadzić ich na plac budowy. Nie oznacza to jednak końca sporu.

Niezadowoleni z rosnącego sąsiada mieszkańcy będą mogli znów iść do sądu i ponownie odwoływać się od decyzji wojewody. A Wojewódzki Sąd Administracyjny będzie mógł zawiesić pozwolenie na budowę do czasu rozstrzygnięcia sprawy. To oznacza, że budowa może stanąć, nim znów na dobre się rozpocznie.

Sprawa na lata

Prognozy nie są więc optymistyczne dla inwestora, a tym samym dla tych, których drażni betonowy szkieletor w centrum miasta. Wszystko wskazuje bowiem na to, że nie tylko przywita on kibiców przyjeżdżających na Euro 2012, ale będzie też witał turystów przez kilka kolejnych lat. Tym bardziej, że opisany powyżej scenariusz może się powtarzać wielokrotnie - od każdej decyzji administracyjnej przysługuje bowiem prawo do odwołania.


Na ironię zakrawa fakt, że w czasie, gdy Kraków dojrzewa powoli do tego, by efektownie zakończyć sprawę swojego szkieletora, Warszawa dorabia się swojego. Do pobicia krakowskiego rekordu jeszcze daleko, ale prognozy nie są dobre.

Sprawa nie jest tak jednoznaczna, jak uważa burmistrz Śródmieścia, ale jego złość jest w tym wszystkim warta uwagi. Z wysiedlaniem mieszkańców mocno przesadził, ale zwrócił uwagę na realny problem, którego ofiarą padają deweloperzy. Nad ich problemami mało kto lubi się pochylać - nie czynimy tego chętnie w mediach, zwykli ludzie też raczej trzymają się opinii, że na biednego nie trafiło.

Niby nie, ale takich spraw jest mnóstwo, choć większość nie jest aż tak zagmatwana i nie owocuje spektakularnymi szkieletorami w centrum miasta. Ale wydawanie decyzji administracyjnych w Warszawie idzie tak wolno, że jak już ratuszowi uda się jakąś wydać w terminie, to natychmiast pojawia się podejrzenie korupcji. W ten sposób miasto traci szansę na rozwój, a inwestorzy, od których ten rozwój w dużej mierze zależy, tracą miliony złotych i zrażają się do miasta, i kraju.

Niestety, warszawscy politycy jak ognia unikają publicznego bronienia interesów deweloperów, bo nie jest to popularne. Sami deweloperzy intensywnie pracowali przez dwie dekady na to, by w każdej sprawie być pierwszym podejrzanym. Boję się, że burmistrz może się zacząć szybko wycofywać ze swojej spontanicznej reakcji na dzisiejszą decyzję sądu, ale cieszę się, że miała miejsce.


Artykuł opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl
Zdjęcie: materiały inwestora

17 czerwca 2010

Ostateczny projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej

Rano na kawę, w dzień do biblioteki, a wieczorem na wystawę, przedstawienie lub koncert będzie można przyjść do gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Teatru Rozmaitości przy placu Defilad. Christian Kerez przedstawił ostateczny projekt budynku.

- Budynek całkowicie zmieni to miejsce. Będzie je ożywiał przez całą dobę - zapowiadają wspólnie jego przyszli użytkownicy. Muzeum i teatr wprowadzą się na plac Defilad w 2014 roku. W czwartek, na XXX piętrze Pałacu Kultury zaprezentowano projekt ich przyszłej siedziby. Czym różni się od konkursowej koncepcji, którą poznaliśmy bez mała 3,5 roku temu?

Muzeum razem z teatrem

Po pierwsze, budynek będzie miał dwa, a nie - jak wcześniej zakładano - trzy piętra. Dwa kolejne - z parkingiem, magazynami i rampą rozładunkową - znajdą się pod ziemią. Elewacja, choć wciąż niezwykle prosta i oszczędna, zyskała charakterystyczne łuki łagodnie schodzące do ziemi, a charakterystyczne fale na dachu zmieniły kierunek o 90 stopni. - Z początkowej koncepcji pozostała potężna sylwetka budynku i przeszklony parter, który będzie otwarty ze wszystkich stron - przypomina Kerez.

Ten parter ma się stać centrum życia kulturalnego Warszawy. Od strony nowego, mniejszego ale wciąż potężnego placu Defilad pojawi kawiarnia z ogródkami. Tu będzie też jedno z wejść do głównego holu muzeum. Ale do wnętrza budynku dostać będzie się można z każdej strony. Wspólna przestrzeń połączy muzeum z teatrem, który zajmie północną część budynku, od strony parku Świętokrzyskiego.

Teatr Rozmaitości dostanie do swojej dyspozycji dwie sceny. - To będzie nowoczesna, bardzo elastyczna przestrzeń, którą będzie można dostosować do potrzeb każdego przedstawienia. Jedynym ograniczeniem będzie wyobraźnia reżysera i scenografa - cieszy się Tomasz Janowski z Teatru Rozmaitości.

Na parterze będą też audytoria i sala koncertowa. Z holu, szerokimi schodami wejdziemy na pierwsze piętro, wprost do największej sali muzeum. O tym, jak wielka będzie to przestrzeń przekonują nowe wizualizacje - na jednej z nich widać m.in. gigantyczne pająki Louise Bourgeois, pracę Magdaleny Abakanowicz, a także wagon kolejowy, szkielet wieloryba i myśliwiec F 16 (to aluzje do prac Roberta Kuśmirowskiego, Gabriela Orozco i Christopha Büechela). - Na wizualizacji są rzeczywiście po to, by pokazać, jakie możliwości stworzy muzeum to niezwykłe wnętrze - mówi dyrektor MSN Joanna Mytkowska.

Pozostałą część górnej kondygnacji wypełnią mniejsza pomieszczenia wystawiennicze oraz część edukacyjna z biblioteką, z której będzie się roztaczać widok na plac Defilad. - Chcemy, by ten budynek stał się centrum kultury. Miejscem, które będzie przyciągało warszawiaków - tłumaczy Mytkowska. Na nowych wizualizacjach widać, że wciąganiu widzów do wnętrza budynku sprzyjać będą podcienie parteru. Skalą przypominające podcienie Domów Towarowych Centrum stworzą też nową pierzeję ulicy Marszałkowskiej.

Architekt poszedł na kompromisy

- Plac Defilad zrobił na mnie ogromne wrażenie. 10 tysięcy metrów wolnej przestrzeni w centrum miasta, to nie zdarza się często - wspomina Kerez. - Chciałem stworzyć budynek, który będzie mocny akcentem, ale zarazem zachowa skalę placu. Dlatego postanowiłem przenieść ekspozycję wyżej, a parter ukształtować tak, by pozostał zadaszonym przedłużeniem placu - tłumaczy. I dodaje, że końcowy projekt bardzo mu się podoba: - Współpraca z Warszawą była trudna, ale twórcza. Trudności przy tak dużym projekcie to nic nadzwyczajnego.

Zapytany, czy chciałby tu jeszcze coś projektować odpowiada dyplomatycznie: - Na razie całą uwagę skupiam na projekcie muzeum. To ogromne wyzwanie i być może jedyna szansa w moim życiu na zbudowanie czegoś tak dużego i tak ważnego - mówi architekt.

Kerez poszedł na jeszcze jeden kompromis. Choć nie lubi wizualizacji, a pracować woli na modelach, na potrzeby czwartkowej prezentacji przygotował nawet animacje. Podkreślona zieleń parku Świętokrzyskiego, przeszklone i rozświetlone partery i spektakularne wnętrza oswajają wizerunek zimnej budowli, który dominował na wcześniejszych obrazkach.

3 lata budowy

Budynek ma być gotowy w 2014 roku. Inwestor - Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta - musi teraz wystąpić o pozwolenie na budowę, a z wydanym dokumentem będzie mógł ogłosić przetarg na wykonawcę. - Mam nadzieję, że uda się go rozstrzygnąć na przełomie 2011 i 2012 roku. Wtedy budowa mogłaby się zacząć zaraz po zakończeniu Euro 2012 - planuje Paweł Barański, szef SZRM.

Nie wiadomo natomiast, ile będzie kosztować muzeum. - Na pewno więcej, niż zakładaliśmy początkowo - przyznają urzędnicy. Na czwartkowej konferencji minister kultury Bogdan Zdrojewski zapewnił jednak, że pieniędzy nie zabraknie. - Ten projekt to element nadrabiania 60-letnich za zaległości wobec często lekceważonej sztuki współczesnej - podkreślił.



Udało się! Po 3,5 roku negocjacji i prac projektowych mamy wreszcie ostateczną wizję Muzeum Sztuki Nowoczesnej. A właściwie Centrum Sztuki Współczesnej, jak uparcie miasto nazywa budynek, w którym znajdą się dwie instytucje: MSN i Teatr Rozmaitości.

Mniejsza o zabiegi formalne - ważniejsze jest to, że udało się ten projekt doprowadzić do końca, choć po drodze nie brakowało momentów, w których wydawało się, że zabraknie woli i determinacji. Nie zabrakło, a MSN zdążyło już kilka razy udowodniło, że jest instytucją potrzebną temu miastu i że potrafi przyciągnąć do siebie masową publiczność. Utrącenie tej inwestycji zabiłoby także instytucję.

Sam budynek zmienił się znacznie. W moim odczuciu są to zmiany na lepsze. Bryła zachowuje wszystkie atuty pierwotnej koncepcji - prostotę i wynikająca z brutalnej estetyki siłę pozwalającą jej mierzyć się z sąsiadem w postaci PKiN. Zachowała też lekkość, którą bardzo słabo pokazywały pierwsze wizualizacje, a którą widać dobrze na nowych, poprawionych, kolorowych, tak mocno kontrastujących ze stylem Kereza. Jednocześnie budynek zyskał ciekawy program funkcjonalny z mocnym akcentem formalnym na początku (schody prowadzące do katedralnej sali przez wąską szparę w podłodze). Do tego transparentne i niemal delikatne powiązanie budynku z otoczeniem, ciekawa gra naturalnego światła, a wewnątrz biblioteka, księgarnia, kawiarnia i teatr. To naprawdę może być żywe miejsce. No i te łuki, jakby znajome, kojarzące się z dworcem Centralnym, ikoniczne, warszawskie...

Czekając na początek konferencji stałem na schodach PKiN i zastanawiałem się, gdzie tu można pójść na kawę. Szkoda, że najbardziej oczywista odpowiedź będzie prawdziwa dopiero za cztery lata, ale patrząc na resztki hali KDT i wizualizacje MSN nie sposób się nie cieszyć.


Więcej na ten temat:

Artykuł opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl
Zdjęcia: Muzeum Sztuki Nowoczesnej

15 czerwca 2010

Warszawskie archikłótnie

Przed dawnym pawilonem kasowym dworca Warszawa Powiśle odbyła się dziś pierwsza "Archigadanina". Dziękując organizatorom za zaproszenie do udziału w dyskusji zamieszczam tekst, który miał być podstawą mojego wystąpienia, które ostatecznie poszło trochę obok.

Im dłużej zajmuję się archipisaniem, tym głębiej sięgam do historii miasta i z tym większym zdziwieniem odkrywam, że spory toczone dziś niewiele różnią się od tych sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Podobieństwo dyskusji o ochronie konserwatorskiej Pałacu Kultury do kwestii rozbiórki soboru na placu Saskim jest bodaj najbardziej wymownym przykładem - zmieniają się miejsca i budynki, ale problemy i argumenty pozostają te same.

Nie jest to rzecz charakterystyczna wyłącznie dla Warszawy - podobnych do siebie debat o kontrowersyjnych decyzjach, wielkich planach i łamiących schematy budynkach toczy się na świecie mnóstwo. Protestów, oskarżeń, mocnych słów i emocji nie brakuje nigdzie.

Z drugiej strony, architektura stolicy prowokuje do dyskusji w sposób wyjątkowy. Jak w każdym mieście, jest ona wypadkową mód, stylów, ekonomicznych możliwości i historycznych okoliczności. Tyle że tu okoliczności były niezwykle dramatyczne i pozostawiły na planie miasta ślady tak szokujące, wyrwy tak bolesne i blizny tak głębokie, że nie trzeba specjalnej spostrzegawczości, dużej wrażliwości ani fachowej wiedzy, by dostrzec, że na każdym kroku coś nie gra.

Łatwo to wypunktować, więc łatwo narzekać, że jest brzydko; że coś gdzieś nie pasuje. Przynajmniej w opinii ekspertów, którzy "choć trochę znają się na architekturze". To z kolei staje się pretekstem do kłótni - najlepiej na internetowym forum, szybko zredukowanej do sporu między "miejscowymi" i "przyjezdnymi". Stąd już tylko krok do awantury, choćby o to, z czyich cegieł miasto odbudowano. I archigadanie szybko zmienia się w naszą ulubioną rozrywkę - (archi)kłótnię. Obawiam się, że o architekturze gada się dużo, bo to po prostu dobry pretekst.

Czy sprzyja to rozwojowi architektonicznemu miasta? Gdyby wziąć na warsztat otoczenie Pałacu Kultury, z całą pewnością można stwierdzić, że gadanie nie ma żadnego związku z rozwojem. Wydrukowanymi na kartkach A4 głosami w  sporze o to miejsce można by co najwyżej pokryć cały plac. I oto mamy kolejny projekt dla tego miejsca, który nigdy nie będzie zrealizowany.

Archigadanie przeradzające się w archikłótnie nie jest jednak całkiem jałowe. I nie chodzi tylko o to, że gdyby nie 20 lat sporów o plac Defilad moglibyśmy nie mieć okazji spotkać się w tak zacnym towarzystwie, kilka karier dziennikarskich nie miałoby takiego startu, a kilka urzędniczych - takiego końca. Nie powstałaby też pewnie co najmniej jedna praca doktorska i co najmniej jedno stowarzyszenie dbające o rozwój Warszawy. Chodzi o coś innego.

Sam w archigadanie zaangażowałem się dość przypadkowo - po prostu w którymś momencie zostałem "rzucony" na nieruchomościowy odcinek dziennikarskiego frontu, który wydawał mi się zresztą wtedy niezbyt ciekawy. Zbiegło się to jednak w czasie z inwestycyjnym boomem, więc pracy nie brakowało i dość szybko przekonałem się, że w sporach o architekturę bardzo często odbijają się znacznie szersze, strukturalne i instytucjonalne problemy zarządzania miastem i planowania, nie tylko przestrzennego. Archigadanie zmusza nas do mierzenia się z tymi problemami i pogłębiania fachowej wiedzy, która - mam nadzieję - z czasem pozwoli nam znaleźć rozwiązania. To wydaje mi się znacznie ważniejsze w archigadaniu od kłótni o to, że jakiś budynek przypomina komuś supermarket.

12 marca 2010

"Mrok"

Skończyłem kilka dni temu czytać książkę, której główny bohater ginie już w przedmowie. I wcale nie jest nudna.

"Mrok" to historia Davida Shawa, człowieka, który będąc już dobrze po czterdziestce zaczął nurkować i w ciągu pięciu lat zrobił 333 zejścia pod wodę. Po drodze pobił kilka rekordów - przede wszystkim głębokości. Jest jednym z ośmiu ludzi, którzy nurkowali poniżej 240 metrów (na księżycu było dwunastu). Ostatnim była próba wydobycia z dna jaskini w RPA ciała innego nurka. Ciała, które Shaw sam namierzył wcześniej na głębokości 270 metrów. Tragiczny finał można znaleźć w u2b; miał ze sobą kamerę. Zresztą do książki dodany jest film na DVD, którego jeszcze nie obejrzałem - lektura zrobiła na mnie wrażenie, które na jakiś czas wystarcza.

Świetnie wydana: na żółtym papierze, z zaokrąglonymi rogami, jak notes zapinana na gumkę przytwierdzoną do okładki, a do środka wrzucone luzem zdjęcia na grubym papierze: zdjęcia bohaterów w sprzęcie i bez, pod wodą i w trakcie przygotowań, zdjęcia z zapadliska, na dnie którego widać maleńkie jeziorko. Nic nie wskazuje na to, że pod spodem jest prawie 300-metrowa głębia: ciemność, w której rozegra się kilka dramatów. Do tego miejsce na notatki i "naszkicowane ołówkiem" (wydrukowana na szaro) przekroje jaskini. Naprawdę sugestywne. Brawa dla wydawnictwa Mayfly za serię 360˚.

Sama książka to żadna wielka literatura, raczej dziennikarski styl, bez fajerwerków, z dużą dawką technicznych szczegółów i całkiem solidnym ładunkiem teorii. Powiedziałbym wręcz, że poważniejszym, niż komiksowy podręcznik PADI, którego lektura dała mi stopień nurkowy ;) Tłumaczenie nie pozbawione kiksów (językowych - merytorycznie to nie mój poziom, żebym dyskutował), ale to wszystko nie ma większego znaczenia - tu same fakty spisane w punktach układają się w opowieść o sporym ciężarze gatunkowym.

Nie wiem czy to wrażenie bierze się z właśnie ciężaru samej historii, czy też z faktu, że choć sam nurkowania ledwo liznąłem i mam duży dystans do swoich umiejętności, to jednak już byłem pod wodą - a jest to potężne doświadczenie. Tak czy owak przeżyłem tę historię, musiałem sobie ją dawkować, czy też robić przerwy między kolejnymi "zanurzeniami". Bynajmniej nie zniechęciło mnie to do nurkowania ani nie wystraszyło. Tym bardziej, że to nie jest książka o maniakach adrenaliny, którzy narażają życie dla samego ryzyka. Przeciwnie; to pochwała nurkowania świetnie przygotowanego, zaplanowanego co do minuty, nurkowania jako gry zespołowej, w której jednak nieuchronnie nadchodzi moment, gdy człowiek zostaje sam wobec potęgi przyrody, słabości własnego ciała i ekstremalnego, obcego środowiska. I w bezpośrednim starciu czasem przegrywa.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.