Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą architektura. Pokaż wszystkie posty

07 sierpnia 2009

Mała architektura

Ulica Kawalerii. Sam prestiż. Dwa kroki od Łazienek Królewskich stoją ambasady Cesarstwa Japonii, Królestwa Niderlandów, Królestwa Hiszpanii oraz ukończona kilka tygodni temu ambasada Wielkiej Brytanii, która zasługuje na wzmiankę sama w sobie. Prosty, elegancki budynek zapowiadał się nad wyraz skromnie. Ale ukończony, obłożony szkłem, nabrał elegancji i powagi, którą podkreśla rytmiczny podział elewacji.

Nie sposób też nie wspomnieć przy okazji o dżungli wyhodowanej na działce należącej do ambasady Indii.

Słowem - dzielnica dyplomatyczna pełną gębą. Last but not least, przy ulica Kawalerii stoi też niepozorny - mówiąc eufemistycznie - budynek mieszczący redakcję TVN Warszawa. To moja codzienna droga do pracy. I właśnie ta elegancka, prestiżowa okolica codziennie zachwyca mnie detalem, tak zwaną małą architekturą.

Z trzech widocznych na zdjęciach budek każda jest perełką. Ponad przeciętność wznieśli się Holendrzy - ich budka, jedyna "zamieszkana", stoi na słupkach. Daje to rezydującym tam ochroniarzom lepszy ogląd na sąsiednie budki, a bierze się z pewnością z faktu, że Holandia położona jest na terenach zalewowych i podwyższenie takie może pozwolić przetrwać, gdy z brzegów niespodziewanie wystąpi pobliski kanałek Piaseczyński.

Co innego widoczna w środku budka, której nie jestem w stanie przypisać żadnej ambasadzie. Może to nasza? Ostatnio siedział w niej policjant. Po co? Nie wiadomo. Budka ledwo trzyma się kupy. Wygląda trochę, jakby ktoś ją tam porzucił.

Nie to, co klasyczny model stojący przy murze rezydencji ambasadora Jego Cesarskiej Mości. Przypomina trochę nieodżałowane budki z placu Konstytucji, gdzie kilkanaście roczników warszawiaków pierwszy raz zagłębiało się w krainę egzotycznych smaków i zapachów: curry, pięciu smaków, spalonego tłuszczu... Może to zresztą jedna z nich? Stoi pusta, drzwi szeroko otwarte zapraszają do środka, z czego jednakowoż nikt nie korzysta.

Na koniec trzeba jednak oddać honor Brytyjczykom - jeszcze kilka dni temu przed wejściem do ich nowej siedziby też stała mała budka. Na szczęście okazała się instalacją tymczasową i właśnie zniknęła.

Szkoda, że elegancka architektura ambasad, w tym oryginalnie ogrodzonej ambasady Królestwa Niderlandów (3m, opowiedz Państwu dowcip), sąsiadować muszą z takim badziewiem. Czerwona, betonowa kostka, indyjskie krzaczory i rozjeżdżony parking przed naszym budynkiem to przy tym już tylko dopełniające żałosny efekt detale.

18 czerwca 2009

Pole Mokotowskie ma plan miejscowy

Po burzliwej, pełnej cyrkowych występów sesji Rady Warszawy uchwalono miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego dla obszaru Pola Mokotowskiego.

Więcej na ten temat można znaleźć tu:
Przebieg sesji zasługuje na osobny komentarz, podobnie jak i sama decyzja. Ale to już jak się wyśpię.

17 czerwca 2009

Cały świat chce projektować Muzeum Historii Polski

Czytam właśnie, że do udziału w konkursie na projekt warszawskiego Muzeum Historii Polski zgłosiło się już ponad 650 pracowni architektonicznych z całego świata. Czytam i oczom nie wierzę.

Wynik jest imponujący. Ciekaw jestem, czy to efekt desperackiego poszukiwania zleceń w dobie kryzysu, czy też ranga muzeum, czy może wreszcie ciekawa lokalizacja sprawiły, że ilość chętnych jest tak duża (w konkursie na projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej startowała setka z górką). Tak czy owak jest to sukces i szczęście dla tego projektu. I przy okazji zadaje to pewien kłam twierdzeniom, że historia Polski nikogo na świecie nie interesuje i na nikim nie robi wrażenia.

Oczywiście do samego konkursu stanie pewnie znacznie mniej firm, ale tak czy inaczej to dobra wiadomość. Będzie z czego wybierać i może trafią się prawdziwe perełki. Może znajdzie się ktoś, kto w spektakularny sposób pogodzi konserwatywne założenia konkursowe z możliwościami współczesnej architektury...

Niestety, PAP-owska depesza nie zawiera chyba żadnych nazwisk, więc nie wiemy, czy wśród chętnych są gwiazdy. Co nie znaczy wcale, że ich start przekładałby się na poziom prac - ale zawsze ciekawie jest potem zobaczyć, jak z danym miejscem poradził sobie ktoś znany na całym świecie.

Tak czy inaczej potwierdza się w pewien sposób to, o czym już jakiś czas temu pisałem, dzieląc się przy okazji swoimi oczekiwaniami i obawami. Przed jury i zespołem MHP ogromna, wręcz gigantyczna praca. A dzisiejsza wiadomość jeszcze podnosi poprzeczkę oczekiwań.

22 maja 2009

Aktor musi mieć blisko

Andrzej Wajda, Juliusz Machulski, Janusz Morgenstern, Jacek Bromski i Wojciech Marczewski - najwięksi polscy reżyserzy stanęli w obronie wytwórni filmowej przy ulicy Chełmskiej przed "groźbą likwidacji". Groźba nie była realna, ale zaraz po tym jak artyści zakończyli swoją konferencję, ratusz oznajmił, że wycofa się z pomysłów, które ich wystraszyły.

Warszawskie środowisko filmowe wytoczyło najcięższe armaty. Pięć wielkich nazwisk wspieranych przez szefową Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszkę Odorowicz i Zenona Budkiewicza, który w ostatniej chwili zastąpił na konferencji prasowej ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, zebrało się w ciasnej, dusznej salce projekcyjnej na terenie Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych przy ulicy Chełmskiej 21. Wspólnie przekonywali, że miasto chce zniszczyć zakład z 60-letnią tradycją.

Mieszkania zamiast wytwórni?

Skąd to zamieszanie? Na zlecenie warszawskiego ratusza powstał projekt planu miejscowego dla obszaru Sielc, gdzie znajduje się wytwórnia. To atrakcyjna część Mokotowa, na którą łakomym okiem patrzą deweloperzy. Ratusz postanowił uprzedzić ich apetyty i przygotować plan, który ureguluje to, gdzie można budować osiedla, a gdzie potrzebne są rezerwy pod drogi.

W pierwotnej wersji planu na terenie wytwórni przewidziano zabudowę usługową i mieszkaniową, ale na wniosek ministerstwa kultury funkcję zmieniono na wyłącznie usługową, co pozwoliłoby wytwórni działać dalej. Pozostawiono jednak układ ulic, który nijak ma się do dzisiejszej zabudowy wytwórni. I choć plan miejscowy nie nakazuje rozbiórki budynków, tylko postuluje ją w przyszłości, to filmowcy wpadli w panikę.

- Przez Chełmską przechodzi 40 proc. polskiej produkcji filmowej, pracuje tu 1,5 tysiąca ludzi, mieści się ponad 40 firm i instytucji filmowych - przekonywał w piątek szef WFDiF Włodzimierz Niderhaus. Chwilę wcześniej dziennikarzom zaprezentowano pigułkę zmontowaną z najnowszych filmów, m.in. "Generała Nila" czy czekających na premiery "Galerianek" i "Operacji Dunaj". - Pomagamy debiutantom, zdobywamy nagrody, a wszystko to bez dotacji z budżetu, wychodząc na swoje - podkreślał. - Nie ma żadnych logicznych przesłanek, by nas zamykać, więc nie rozumiem, dlaczego miast na to naciska? - pytał dramatycznie.

Wspominali i oskarżali

- Ile razy coś wydaje się tak absurdalne, idiotyczne, że aż niemożliwe, tyle razy to się dzieje - mówił z kolei Andrzej Wajda. - A przecież tu został nasz pot, nasze łzy i krew, choć na szczęście ta ostatnia z charakteryzatorni - dodał.

Inni filmowcy nie ograniczali się do wspomnień. - Jak to się dzieje, że rząd buduje stadiony, a nie dba o miejsca kultury? Czy to jest świadoma polityka ogłupiania narodu, żeby dawał się łatwiej rządzić? - pytał Jacek Bromski.

- Może pójść dalej i zabudować Łazienki Królewskie? Może powinny się tym zająć odpowiednie służby, może nawet powinno się złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa? - zastanawiał się Wojciech Marczewski. Kogo i o co podejrzewa - nie chciał odpowiedzieć.

"Aktor chce mieć blisko"

Filmowców pytano, czy wytwórnia nie powinna przenieść się poza miasto. - To jest czysto teoretyczne pytanie. Nikt nam tego nie proponował, nie ma też pieniędzy na budowę nowej wytwórni. Za to Chełmska inwestuje w sprzęt, rozbudowuje hale - odpowiadała Agnieszka Odorowicz. Przyznała jednak, że do WFDiF już dziś ciężko jest wjechać.

Ale filmowcy przenosić się po prostu nie chcą. - Nie ma lepszej lokalizacji, stąd aktor ma blisko do radia, do telewizji, na lotnisko - przekonywał Niderhaus.

Nieoczekiwane zakończenie

Na konferencję - mimo zaproszenia - nie dotarł nikt z ratusza. Gdy dramatyczne widowisko dobiegało końca, okazało się, że miejskie biuro prasowe postanowiło dopisać do niego własną puentę. Zwołało własną konferencję prasową. Dziennikarze zrezygnowali więc ze zwiedzenia wytwórni filmowej i pognali do Pałacu Kultury. W ślad za nimi pojechali też Agnieszka Odorowicz i Włodzimierz Niderhaus.

- Projekt planu będzie przedmiotem zmian. Będzie przygotowywana nowa wersja projektu planu dla tego obszaru - zapewniał na miejscu Marek Mikos, szef miejskiego biura architektury.

Co będzie z wytwórnią?

Wszystko wskazuje więc na to, że sprawa skończyła się happyendem. Przynajmniej z perspektywy filmowców. Tymczasem miasto będzie musiało powtórzyć całą procedurę planistyczną, co potrwa z pewnością wiele miesięcy. Czy brak planu uchroni wytwórnię przed likwidacją?

Odpowiedzi na to pytanie szukali niedawno dziennikarze "Newsweeka". Powołując się na raport Najwyższej Izby Kontroli z 2007 roku doszli do wniosku, że na Chełmskiej toczy się gra o duże pieniądze. Wytwórnia ma już na koncie transakcje z deweloperami, które w ocenie kontrolerów naraziły ją na straty.

Chodzi m.in. o prawo wieczystego użytkowania działki przy ul. Cybulskiego 1. Zdaniem kontrolerów bez przygotowania aktualnej wyceny wniesiono je do spółki, która następnie postawiła tam jeden z najdroższych w swoim czasie apartamentowców w Warszawie, Willę Monaco. - Mieszkanie kupił tam m.in. dyrektor wytwórni Włodzimierz Niderhaus - czytamy w "Newsweeku".

- W branży filmowej słychać głosy, że wśród osób zarządzających pomnikiem polskiej kinematografii widać wielką ochotę na dziką prywatyzację Chełmskiej 21. Stąd ponoć tak radykalny sprzeciw wobec miejskiego planu zagospodarowania przestrzennego. Teren nieuregulowany planem zagospodarowania przestrzennego daje dużą elastyczność przy wycenie działek budowlanych. Na rynku nieruchomości grunty o określonym przeznaczeniu (mieszkaniowym czy usługowym) są po prostu droższe. Te, których przeznaczenie jest nieznane, można bardzo nisko wycenić, na przykład podczas prywatyzacji, a potem sprzedać z zyskiem - czytamy w tygodniku.


Tekst opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl
O planie miejscowym czytaj też na forum mieszkańców Sielc

20 maja 2009

Andrzej Wajda wraca do pracy

Gdy rok temu drwiłem sobie z planistycznych zapędów Andrzeja Wajdy, nie spodziewałem się, że temat będzie miał ciąg dalszy. A jednak, po krótkim epizodzie filmowym, reżyser powrócił do tego, co idzie mu najlepiej - urbanistyki.

Przypomnę; rok temu na łamach "Gazety Stołecznej" Andrzej Wajda opublikował swoją wizję zagospodarowania Placu Defilad. Wizja była ambitna, spektakularna, światowa w formie i polska w treści, słowem - by w pozostać w dyskursie rodzimej kinematografii - miś na skalę naszych możliwości. I ten miś sobie następnie zgnił.

Andrzej Wajda się jednak nie poddaje. Jakiś czas temu polemizowałem tu z artykułem z "Dziennika", który w dramatycznym tonie ostrzegał, że byt wytwórni filmowej przy ulicy Chełmskiej jest zagrożony w skutek planowanego przyjęcia planu miejscowego dla tamtej okolicy. Niedawno wątpliwe argumenty dyrekcji wytwórni powtórzyło "Życie Warszawy", a już w najbliższy piątek na terenie zakładu zwołana ma być konferencja prasowa z udziałem - a jakże - naczelnego architekta wśród filmowców, Andrzeja Wajdy.

Jak wynika z zaproszenia, za planowanie miasta brać się będą także Wojciech Marczewski, Krzysztof Zanussi, Jacek Bromski, a firmować to widowisko będą także minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski i dyrektor PISF Agnieszka Odorowicz.

Pewne zaskoczenie może budzić obecność w tym składzie Marii Rosołowskiej, przewodniczącej komisji planowania przestrzennego dzielnicy Mokotów oraz Pawła Czekalskiego, przewodniczącego komisji ładu przestrzennego Rady Warszawy. Choć może nie powinno to dziwić - pani Rosołowska na łamach "Dziennika" straszyła specustawą drogową, która miałaby być użyta do budowy osiedlowych uliczek i parkowych alejek, a pan Czekalski zapadł mi w pamięć, gdy wykazał się o fachową wiedzą o procedurze planistycznej. Słowem, zapowiada się ciekawe wydarzenie.

Właśnie się akredytowałem.

19 maja 2009

Pole Mokotowskie: Order dla dewelopera?

Ochrona Pola Mokotowskiego nigdy nie budziła w Warszawie większych kontrowersji. A jednak potrzebny był ruch dewelopera, by miasto wreszcie zabrało się za to na poważnie.

Wszystko wskazuje na to, że prowokacja dewelopera przyniosła (nie?)oczekiwany skutek: w sprawie Pola Mokotowskiego nastąpił długo oczekiwany przełom i porozumienie ponad politycznymi podziałami. Pan Marek Czeredys, właściciel spornej działki, jest dziś pod ostrzałem za to, że chciał grodzić czy nawet zabudować park. Jeśli jednak okaże się, że jego akcja doprowadzi do uchwalenia planu miejscowego w natychmiastowym trybie, miasto będzie chyba musiało przyznać mu medal.

Szkoda, że urzędników i radnych do działania zmusiła dopiero podbramkowa sytuacja. Teraz wszyscy nadrabiają deklaracjami zgody i politycznego poparcia. Pod koniec maja będą mieli szansę pokazać, ile warte są te zapewnienia. Projekt planu trafi najpierw do komisji ładu przestrzennego w radach dzielnic, potem zaopiniować go będą musiały same rady, a na koniec - uchwalić Rada Warszawy.

Na sesje i posiedzenia na pewno przyjdą mieszkańcy, nie zabraknie też ostrych warszawskich piór i telewizyjnych kamer. A to oznacza, że przed radnymi nie lada wyzwanie: trzeba będzie powściągnąć chęć błyśnięcia w mediach celną złośliwością pod adresem politycznych przeciwników. Tuż przed wyborami do Europarlamentu, w samym środku nabierającej tempa kampanii wyborczej lokalni politycy będą musieli pokazać, że potrafią się wznieść ponad te pokusy. Czy radni dadzą radę?



tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

18 maja 2009

Dzieje się na Polu Mokotowskim

Co za dzień. Z rana wyglądało na to, że trzeba się będzie trochę sprężyć, żeby napisać coś nowego o sytuacji wokół Pola Mokotowskiego, a w dzień wyszło na to, że z pisaniem trudno było nadążyć.

Najpierw wyszło na jaw, że gdzieś między ratuszem, a dzielnicami narodził się pomysł, by niezbędne do przyjęcia planu sesje rad Mokotowa, Śródmieścia i Ochoty połączyć w jedno. W sumie niegłupie - wytrzymałość ludzi ma swoje granice, przy takim układzie mniej pieniactwa i populizmu na głowę znajdzie swoje ujście, a efekt będzie ten sam, bo dziś chyba nikt nie zaryzykuje politycznej kariery głosując przeciwko planowi Domaradzkiego.

W tak zwanym między czasie radni opozycji zgodnie zapewniali, że nie wyobrażają sobie innych wyników głosowania, a w sprawie Pola to nawet z najgorszym wrogiem stać będą ramię w ramię. No, zobaczymy jak przyjdzie powstrzymać się od atakowania przeciwników na sesji w obecności kamer.

A na sam koniec szef biura architektury Marek Mikos poinformował, że plan został zatwierdzony przez jego biuro i jutro, najdalej po jutrze trafi do dzielnic. Czyli można.

Można też napisać trzy czołówki ze złamaną ręką i spędzić 14 godzin w biurze. Nawet u Niemca mnie tak nie katowali. Jestem harcorem! ;)

Tyle podsumowania dla tych, którzy nie śledzą strony tvnwarszawa.pl. Dla zainteresowanych sprawą Pola Mokotowskiego jeszcze jeden wart uwagi link - "Stołek" zbiera podpisy pod listem Zielonych do Hanny Gronkiewicz-Waltz w sprawie "warszawskiej Rospudy", jak nazwał sprawę Pola Seweryn Blumsztajn. Wrzucam link, publikuję notkę, podpisuję list i padam na pysk.

15 maja 2009

Urzędnicy oddają Pole Mokotowskie walkowerem

Stało się to, czego od dawna obawiali się warszawiacy, urbaniści i urzędnicy - deweloper wszedł na Pole Mokotowskie. Wobec braku planu miejscowego i decyzyjnej niemocy urzędników postanowił grać metodą faktów dokonanych. Postawił wszystko na jedną kartę. Choć ratusz ma w ręku asa w postaci projektu planu miejscowego, to wcale nie jest powiedziane, że miasto wygra tę rundę.

O tym, że warszawski "Central Park" jest dla inwestorów niezwykle atrakcyjnym terenem wiadomo od dawna. Odkąd na miejscu pobliskich ogródków działkowych wyrosło osiedle Eko Park, wąska uliczka Rostafińskich stała się ostatnią granicą, na której deweloperów można zatrzymać. Gdyby po stronie Pola pojawiła się pierwsza inwestycja, kolejne byłyby tylko kwestią czasu. Nic więc dziwnego, że kilka lat temu urzędnicy, w zgodzie z oczekiwaniami mieszkańców wszczęli procedurę planistyczną, która miała jedno podstawowe założenie: uchronić Pole Mokotowskie przed zabudową.

Plan miejscowy jest gotowy od blisko półtora roku. Przygotowany na zlecenie władz Warszawy przez pracownię Krzysztofa Domaradzkiego zakłada utrzymanie status quo: tereny zielone o funkcjach rekreacyjnych i sportowych (te ostatnie głównie na obszarze klubu sportowego SKRA). Zakłada budowę linii tramwajowej między Ochotą i Mokotowem, wzdłuż ulicy Rostafińskich, nie przewiduje natomiast tunelu łączącego ul. Banacha z ul. Batorego, choć taki pomysł był rozważany. Dokument jednak wciąż nie obowiązuje - nie został przedłożony Radzie Warszawy, która musi go uchwalić.

Urzędnicy tłumaczą, że w międzyczasie zmieniły się przepisy dotyczące uzgodnień środowiskowych. Udało się je uzyskać dopiero teraz i plan ma szansę trafić wreszcie pod obrady rady. Wcześniej muszą go jeszcze zaopiniować trzy dzielnice: Ochota, Mokotów i Śródmieście. To z pewnością nie zajmie kilku tygodni, jak przekonuje ratusz. Rada każdej dzielnicy na pewno odeśle projekt do analizy w komisjach, a ja oczami wyobraźni widzę już, co będzie się działo na posiedzeniach. Jakoś nie wierzę, że wobec zaistniałej sytuacji radni odpuszczą sobie populistyczne występy i przegłosują projekt bez awantur.

Dokument ma jednak szansę wejść w życie w tym roku. Właściciel grodzonej działki nie wykorzystał przewidzianych prawem możliwości wpływu na jego kształt, a jeśli próbował - miasto słusznie odrzuciło jego wnioski. Chwycił się więc brzytwy - postanowił grodzić, a potem niemal na pewno budować bez pozwoleń. Bezczelność? Owszem, ale w Warszawie nie brak dowodów na to, że może się to opłacić. Nie jest mi natomiast znany przypadek, by sąd nakazał rozbiórkę osiedla - samowolki.

"Gazeta Stołeczna" łączy sprawę z innym deweloperem - irlandzką firmą Global Partners, która chce inwestować na terenie klubu sportowego SKRA. "Stołek" od samego początku był tej inwestycji przeciwny, nawet zanim nabrała jakiegokolwiek kształtu. Początkowo też traktowałem sprzeciw wobec inwestycji na Polu jako dogmat. Zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem spektakularny projekt Parku Światła przygotowany przez firmę SOM (znaną m.in. z projektu wieżowca Rondo1) i pracownię prof. Stefana Kuryłowicza. Wizja zastawienia Pola Mokotowskiego betonowymi kostkami i stworzenie tu kolejnej Mariny Mokotów (nawiasem mówiąc też zaprojektowanej przez Kuryłowicza, podobnie jak wspomniany wcześniej Eko Park) jest przerażająca, ale projekt Global Partners to zupełnie inny sposób myślenia o mieście. Opracowany zgodnie z polityką zrównoważonego rozwoju (uzyskał jeden z najwyższych wyników w testach firmy Arup), intrygujący architektonicznie jako wjazdowa brama do miasta od strony lotniska Okęcie, zakładający stworzenie większej ilości publicznie dostępnych terenów zielonych niż projekt planu, w dodatku połączony z ofertą dotacji na remont popadającego w ruinę stadionu SKRY zmienił mój punkt widzenia.

Tyle, że projekt jest już nieaktualny. Wobec ograniczeń wysokości związanych z bliskością lotniska i przede wszystkim wobec nieprzychylnej reakcji opinii publicznej i ratusza Irlandczycy zrezygnowali z wieżowców na rzecz niższej zabudowy, podtrzymując jednak zarówno większość założeń, jak i ofertę dotacji.

Hanna Gronkiewicz-Waltz z początku zareagowała kategorycznie - nie chciała w ogóle słyszeć o niezbędnej do zrealizowania tej inwestycji zmianie studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania czy wyłączeniu SKRY z projektowanego planu. Deweloper konsekwentnie lobbował za swoją koncepcją, zdobywając przychylność ministra sportu. Mirosław Drzewiecki nie przeszedł obojętnie obok propozycji przekazania 180 milionów złotych na remont walącego się miejskiego stadionu, na który władze Warszawy nie mają pieniędzy ani pomysłu. To pod jego wpływem ratusz zaczął bardzo ostrożne, niezobowiązujące rozmowy z Irlandczykami. W tym samym czasie zaczął też jednak podejmować próby odzyskania kontroli nad terenami SKRY, która porozumiała się z deweloperem (firma spłaciła długi klubu ratując go przed bankructwem). W sądzie toczy się postępowanie, które ma doprowadzić do rozwiązania umowy o wieczyste użytkowanie terenu klubu (Global Partners jest właścicielem tylko części gruntu, na którym chce budować).

Irlandczycy reagują na te zawirowania spokojnie. Nie grodzą swoich ośmiu hektarów, nie próbują zacząć budowy bez pozwoleń. Czekają na rozstrzygnięcie pewni tytułów do gruntu. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tocząca się niespiesznie sprawa SKRY uśpiła ratusz i doprowadziła do dzisiejszej sytuacji, w której inny deweloper próbuje wykorzystać przestój w sprawie planu. Na wierzchu są więc argumenty "Stołka" - podgryzanie Pola Mokotowskiego faktycznie się rozpoczęło.

W tej sytuacji właściwie nie ma wyboru: ratusz powinien użyć całej swojej politycznej siły przekonywania, by rady dzielnic i Rada Warszawy jak najszybciej przyjęły plan miejscowy. Na tym jednak działania władz miasta nie mogą się skończyć. Kolejnym krokiem powinny być decyzje finansowe, przede wszystkim odkupienie grodzonego właśnie kawałka od właściciela. Kilka lat temu można go było kupić bezpośrednio od Agencji Mienia Wojskowego - dziś trzeba będzie sporo dołożyć. Ale miejski park powinien być na miejskim gruncie - w przeciwnym razie ze spornym kawałkiem będą ciągłe problemy. Nie inaczej będzie zresztą z działką Tadeusza Kossa. Spadkobierca byłych właścicieli odzyskał kawałek parku Świętokrzyskiego i planuje tam budowę budy z piwem, bo na nic innego plan miejscowy nie pozwala. Drugim krokiem powinno być natychmiastowe zabezpieczenie prawa do pierwokupu działki po zajezdni MPO przy Bibliotece Narodowej. Jeśli ratusz tego nie dopilnuje, za chwilę okaże się, że i na nim położył rękę deweloper. Na "deser" zostanie do wyprostowania sprawa SKRY i Global Partners.

Tej sytuacji można było uniknąć, gdyby miasto od razu podjęło rzeczowe rozmowy z irlandzkim deweloperem. Od razu można było szukać kompromisu z firmą, która mając tytuł do gruntu i wydane poprzedniemu właścicielowi prawomocne warunki zabudowy na centrum handlowe chciała rozmawiać, zaoferowała dobry projekt i zamierzała inwestować w klub sportowy. Nawet jeśli miasto chciało odmówić, mogło to zrobić w inny, bardziej przyjazny, mniej konfliktowy sposób, np. oferując inny grunt pod inwestycje. Mogło też podjąć rozmowy dopiero po uchwaleniu planu. Nawet przeciwni zabudowie SKRY urbaniści podkreślają, że planowanie jest procesem ciągłym, a każdy plan nie tylko może, ale wręcz powinien być ulepszany i dostosowywany także do sytuacji rynkowej. Zresztą tych samych argumentów używał ratusz przystępując do poprawiania planu dla Placu Defilad.

Warszawski ratusz przez półtora roku nie zrobił nic. Teraz w pośpiechu przyjmie gotowy plan, oczywiście bez przygotowania środków na wykup działek, bez oglądania się na głosy krytyki. A krytyka płynie nie tylko ze strony deweloperów. Architekci i samorządowcy zwracają uwagę, że w projekcie teren Skry potraktowano po macoszemu wpisując w banalną siatkę prostopadłych ulic bliżej nieokreślone obiekty o funkcji sportowej i rekreacyjnej. Nie wiadomo, czy będą to hale sportowe spełniające wymogi profesjonalnego sportu, czy boiska bez szatni i sale gimnastyczne w blaszanych halach. Zresztą na ich budowę i tak nie ma pieniędzy, więc w rzeczywistości nadal będzie tam straszyć ruina stadionu Skry. W dodatku zdaniem niektórych ekspertów projekt planu nie jest zgodny ze studium, może się więc okazać, że ostatecznie ktoś plan skutecznie zaskarży i "uwali" w sądzie. Kto wtedy zablokuje zabudowę narożnika ulicy Rostafińskich?

Przeciągając niejasną sytuację ratusz sam doprowadził do tego, że sytuacja wokół Pola Mokotowskiego się skomplikowała. Uchwalenie planu może odsunąć w czasie problemy i konflikty, które w końcu odbiją się Warszawie czkawką.

Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl
zdjęcie: TVN Warszawa, wizualizacje: materiały inwestora

17 kwietnia 2009

W Kampinosie bez zmian

30 kilometrów na rozgrzewkę - trudno to nawet nazwać wycieczką, sprawdziłem po prostu czy puszcza Kampinoska jest na miejscu i czy rower się nie rozsypie. Nie rozsypał się, ale należy mu się solidny przegląd.

Zdaje się, że w przyszłym sezonie trzeba będzie zainwestować w nowy osprzęt. Tymczasem rower w połączeniu z internetem - czyli kolejna społecznościówka i kolejny gadżet na blogu. Po prawej, pod pracą, a nad x-boxem (nic znaczącego, chociaż...) zabawka z bikestats.pl. Polecam uwadze blogujących rowerzystów. Jeśli o mnie chodzi, to do stałych rubryk przy dodawaniu wycieczek mogliby dodać jeszcze miejsce na wpisanie, jakiej muzyki się słuchało po drodze. Związek między ścieżką dźwiękową, osiągami i klimatem wycieczki jest znaczny.

Mijając Sieraków zboczyłem nieco z utartego szlaku i trafiłem na taki oto dom (zdjęcia zrobiłem za zgodą rezydujących w ogrodzie właścicieli):

Jestem niemal pewien, że widziałem gdzieś ten budynek - w jakieś gazecie o architekturze albo gdzieś w sieci. Jeśli ktoś go rozpozna - proszę o cynk w komentarzach. Strasznie fajny, położony dosłownie przy wjeździe do parku narodowego, przyjazną architekturą odcinający się od izabelińskiego standardu, na który składają się głównie popeerelowskie dacze, pojedyczne ceglane chałupy oraz coraz większe i coraz bardziej nadęte podmiejskie rezydencje w pseudodworkowym stylu - brzydkie, niezgrabne, projektowane według schematów domy z katalogów. A tu nagle taka perełka. Aż przyhamowałem z wrażenia :)


Zdjęcia mizerne, bo robione telefonem niestety. Zawsze sobie obecuję, że następnym razem wezmę aparat i nigdy nie biorę.

13 kwietnia 2009

Robacy

Polecam uwadze Państwa zabawy tekst z warszawskiego dodatku "Dziennika". Zabawny na tyle, że nie tylko trafił do internetowego wydania, ale nawet przez chwilę był jedynce dziennika.pl. Karolina Chodkowska i Marcin Przewoźniak na tropie wewnętrznego życia staromiejskich murów. Znać styl Marcina i znać ubaw, jaki musiał towarzyszyć powstawaniu tego tekstu. A przy okazji warto zwrócić uwagę, że brzydki nalot na murach nie oznacza wcale, że ktoś spartolił renowację.

08 kwietnia 2009

Materiały prasowe

Niekwestionowany lider wyścigu o tytuł najbardziej zaskakującej wizualizacji roku:

Czipsy czy bilet do teatru? - zastanawia się warszawska publiczność

źródło: Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta

Rzeczy i ich miejsca

"Prestige House" to nowy dwumiesięcznik o dizajnie, architekturze oraz - jak głosi podtytuł - o miejscach i rzeczach. Projekt Valkea Media imponuje szatą graficzną. Mniej w nim do czytania - więcej do oglądania, a właściwie do karmienia wzroku.

To nie jest wpis sponsorowany - raczej koleżeńsko-promocyjny, ale pisany z pełnym przekonaniem.

Na co dzień nie sięgam do gazet o wnętrzach, architektoniczną wchłaniam regularnie tylko jedną. Trendy w dizajnie i architekturze śledzę raczej w internecie. Nie jakoś obsesyjnie, ale lista serwisów, na które zaglądam jest na tyle długa, że nierzadko trafiam po raz kolejny na to samo. "Prestige House" ujął mnie m.in. tym, że na 50 stronach prawie wszystko było dla mnie nowe. Zaskoczenie tym milsze, że nowe były dla mnie też warszawskiej miejsca prezentowane w tym numerze.

Inna sprawa, że 50 stron wypełnionych w - na oko - 1/3 reklamami to trochę za mało. Cały numer zajął moją uwagę na ledwie kilkanaście minut. I choć niektóre rozkładówki imponują i przykuwają wzrok na dłużej (dlatego wrzuciłem je w dość dużej rozdzielczości), to nie ma się na czym zatrzymać na dłużej. A szkoda, bo patrząc na te zdjęcia bardzo by się chciało.

Niezbyt czytelny jest dla mnie podział na sekcje tematyczne - za często przetyka je pagina "Promocja". Choć trzeba przyznać, że nawet te promocyjne materiały zrobione są na przyzwoitym poziomie; nie są to przeklejone materiały przysłane przez reklamodawcę, nawet jeśli promowana architektura jest z lekka kiczowata (piję do inwestycji w Wilanowie). I choć rozumiem, że taki jest charakter gazety, to jednak odruch bierze górę - teksty promocyjne omijam. Wróciłem do nich na potrzeby tej notki - normalnie bym tego raczej nie zrobił. Zawiódł mnie też fotoreportaż z targów w Kolonii na samym końcu numeru - zdjęcia z tak lakonicznymi podpisami są dla mnie po prostu niezbyt komunikatywne. Dizajn i fotoreportaż nie idą chyba w parze.

Za to zdjęcia gór lodowych Davida Burdeny'a absolutnie mnie zahipnotyzowały. Szkoda tylko, że po rewelacyjnej rozkładówce następuje strona z tekstem przełamana brzydką reklamą, która psuje efekt. Drobnych kiksów graficznych jest w pierwszym numerze kilka. Nie podobają mi się podpisy do zdjęć na białym pasku kryjącym ilustrację. Wolę klasyczne, gazetowe podpisy pod zdjęciem. Zdziwił mnie też sposób łamania cytatów w tekstach - wszystkie są w cudzysłowach. Dla kogoś przyzwyczajonego do gazetowej interpunkcji to jest męczące.

To są jednak detale, które nie zacierają ogólnego wrażenia. Wrażenia, że trzyma się w ręku eleganckie wydawnictwo przygotowane przez osoby, które znają najnowsze trendy w dizajnie, wiedzą, co ciekawego projektuje się na świecie, co się otwiera i pokazuje w Polsce. To wrażenie luksusu potęguje duża ilość światła na redakcyjnych kolumnach, a nawet pewna nonszalancja w pozostawianiu cały szpalt pustych. Pochwalić muszę też okładkę - niewidoczna tutaj biała ramka naokoło ciemnego, nocnego zdjęcia, o szerokości bliskiej literom tytułu robi świetne wrażenie. Podobnie jak minimalna ilość dodatkowych informacji.

Nie wiem jak szeroki jest rynek dla takiej gazety, ale życzę jej jak najlepiej, bo ani dizajn, ani architektura nie wyglądają na stronie WWW tak dobrze, jak na świetnie złamanej rozkładówce, na dobrym papierze. Do pełni szczęścia brakuje tylko co najmniej dwa razy większej objętości i nieco większej liczby autorskich materiałów.

07 kwietnia 2009

Nie burzcie Centralnego!

Z ogromnym oburzeniem ze strony kolegów z naszej stacji spotyka się opinia, że Dworzec Centralny warto wpisać do rejestru zabytków. Mało kto przyjmuje do wiadomości, że to budynek, który warto chronić.


Tym protestom trudno się dziwić. Centralny to dziś przede wszystkim bród i smród. Nawet jeśli podziemne bebechy miasta mogą być na swój sposób fascynujące, to do takiego spojrzenia nikogo nie zamierzam przekonywać. Wcale bym zresztą nie żałował, gdyby dworzec zmienił się w lśniący, nowoczesny węzeł komunikacyjny. Rzecz w tym, że Centralny może być takim miejscem, a jednocześnie może zachować swoją formę.

Nowoczesność w PRL-owskim wydaniu

Koncepcja budowy dworca w tym miejscu zrodziła się tuż po wojnie, ale przez trzy dekady przegrywała z "przejściowymi trudnościami". Pierwotną wizję opracował Arseniusz Romanowicz - ten sam, który zaprojektował wpisane do rejestru, małe perły architektury; dworce Ochota, Powiśle oraz - podobnie jak Centralny - zdewastowany i niedoceniany dworzec Wschodni.

Budowa została podporządkowana celom politycznym. Projekt zmieniano, usuwając z niego wiele nowatorskich rozwiązań, jak choćby kładki łączące dworzec z planowanymi w sąsiedztwie wieżowcami tzw. Zachodniego Centrum (częściowo zrealizowany projekt Jerzego Skrzypczaka, autora wieżowców Marriott i Oxford Tower). Gdy zaczęła się budowa, nie był już tak nowatorski. Konieczność wyrobienia się z realizacją przed wizytą Leonida Breżniewa w 1975 roku zaowocowała z kolei mnóstwem niedoróbek. Przez następną dekadę dworzec nieustannie remontowano.

Niemniej były to czasy propagandy sukcesu ekipy Edwarda Gierka. Na Centralnym nie oszczędzano: do wykończenia wykorzystano marmur i granit, z Włoch sprowadzono automatycznie otwierane drzwi i nowoczesne zegary. Ruchome schody też nie były wtedy rozwiązaniem standardowym - na świecie wspominano o nich jako o jednym z dowodów technicznego zaawansowania warszawskiej stacji. A wspominano, bo błyskawiczna budowa odbiła się szerokim echem. I choć dziś trudno w to uwierzyć, dworzec Centralny nadal bywa wymieniany jako przykład nowatorskiego rozwiązania komunikacyjnego.

Wpis nie zablokuje remontu

Od kiedy na antenie TVN Warszawa z ust Barbary Jezierskiej, wojewódzkiego konserwatora zabytków padła deklaracja o możliwości wpisu dworca do rejestru, często słyszę opinię, że to na zawsze zablokuje jego remont. PKP z pewnością będzie sięgać po ten argument, by usprawiedliwić nieróbstwo. Ale ochrona zabytków nie polega na konserwowaniu stanu obecnego, szczególnie gdy urąga on jakimkolwiek standardom. Zabytkowe obiekty można modernizować, co bardzo często oznacza działania radykalne. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwi się uporządkowaniu handlu w podziemiach, budowie wind dla osób niepełnosprawnych, wymianie szklanych elewacji czy zniszczonego pokrycia dachu dworca. To wszystko może wyglądać lepiej i wpis do rejestru nie będzie tu żadną przeszkodą. A mądrze wykorzystany będzie źródłem dodatkowych funduszy na remont. Trzeba cisnąć kolejarzy, by się za to wreszcie wzięli, nie mydląc nam oczu cudami, które nastąpią "po Euro". Ale nie musi się to wcale odbyć kosztem dworca.

Wieżowiec - pusty gest

- Można go ukryć w podziemiach wieżowca - słyszę często. Tylko po co? Lubię wieżowce, nie jestem ich przeciwnikiem, ale ukrycie dworca w podziemiach kolejnej szklanej wieży wydaje mi się prymitywnym gestem. Dużo ciekawsze, bardziej miastotwórcze wydaje się wyremontowanie istniejącego budynku i nadanie mu należnej dworcowi rangi. Dworzec ukryty w przyziemiu wieżowca zniknie z widoku i zatraci wartość ściśle związaną z jego funkcją - przestanie być punktem orientacyjnym. A ekonomiczne uzasadnienie takiej inwestycji jest wątpliwe. Warszawa ma mnóstwo terenów, także tych należących do PKP, na których wieżowce można budować taniej. Kolejarze nie zbudują go sami i nie bardzo wierzę, że uda im się znaleźć partnera do tak trudnej inwestycji, gdy wokół tyle działek leży odłogiem.

Na miejscu Centralnego nie powstanie też dworzec na miarę berlińskiego Hauptbahnhof. W centrum miasta nie ma na to ani miejsca, ani potrzeby - dworzec tej rangi powstać może tylko na miejscu kilku peronów szumnie nazywanych dziś dworcem Zachodnim. To tam, przy stacji III linii metra, 10 minut od Centrum i 15 od lotniska (w przyszłości, oczywiście) jest miejsca dla głównego międzynarodowego dworca stolicy. Linia średnicowa powinna zostać udostępniona pociągom międzynarodowym pędzącym na Wschód i lokalnym. Bo to przede wszystkim pasażerowie lokalnej kolei muszą się dostać do ścisłego centrum. A turyści i goście z zagranicy mogą korzystać z nowoczesnej stacji Zachodniej. Gdyby PKP zdolne były do przyjęcia jakiejkolwiek strategii rozwoju, już dawno dostrzegłyby, że dworzec Centralny będzie tracił na znaczeniu.

Ciągłość tworzy tożsamość

Ale wcale nie musi tracić na wartości. Charakterystyczne łuki dachu mogą się z powodzeniem stać jednym ze znaków rozpoznawczych Warszawy. Zauważył to chyba Christian Kerez, który w jednej z wersji projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej sparafrazował ten motyw. To z takich detali, jak charakterystyczny kontur czy element miejskiego krajobrazu rodzą się rozpoznawalne na całym świecie logotypy miast. To z takich gestów rodzi się tradycja miejsca i przestrzeni. Gdy architekci ze szwajcarskiej pracowni Herzog & de Meuron w elewacji jednej z remontowanych kamienic w Bazylei powtarzają kształt charakterystycznych kratek ściekowych (właśnie tak!), nie robią tego tylko dla żartu. To właśnie gest, który buduje tożsamość miasta. I właśnie o tożsamość, a nie o nie ulegającą żadnej wątpliwości wartość budynku dworca warto się spierać.

Tak często narzekamy, że Warszawa nie ma czytelnego symbolu, znaku, motywu, który można by było powtórzyć choćby w materiałach promocyjnych. Dach Centralnego jest rozpoznawalny tak jak sylweta Pałacu Kultury. Narzekamy, że wojna pozbawiła Warszawą ciągłości, że zburzone miasto nie ma tradycji. Jak w tym kontekście wytłumaczyć łatwość, z jaką moi koledzy wydają wyrok na dworzec Centralny? Jak nazwać forsowany przez PKP pomysł zburzenia budynku, który jest symboliczną bramą do Warszawy i pierwszym punktem orientacyjnym na jej mapie dla tysięcy nowych warszawiaków? Jeśli zburzymy dworzec, czym - poza skalą naszych zapędów - będziemy się różnić od dresiarzy demolujących już i tak brudne i zaplute klatki schodowe bloków z PRL? I wreszcie, czy naprawdę chcemy, by w podręcznikach historii sztuki został po nas taki nomen-omen ustęp:

W 2012 roku, tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy w piłce nożnej służby epidemiologiczne uznały, że dalsze użytkowanie tego interesującego budynku grozi wybuchem epidemii od wieków nie notowanej w tej części świata dżumy. Warszawiacy, nie mogąc uporać się z zalegającym na terenie dworca brudem, zdecydowali się na rozbiórkę. Nad nowym dworcem miał powstać 30-piętrowy wieżowiec. Niestety, w połowie realizacji okazało się, że inwestor - Polskie Koleje Państwowe - jest niewypłacalny, a konstrukcja nowego gmachu w skutek błędów projektowych nie nadaje się do dalszej rozbudowy. Inwestycja stanęła i nigdy nie została dokończona.
Wolicie zamieść brud pod dywan

Wpis do rejestru zabytków nie jest aktem nobilitacji ani dla budynku, ani dla epoki, z której ów się wywodzi. To decyzja administracyjna, niosąca ze sobą praktyczne konsekwencje. Traktując ją inaczej sprowadzamy dyskusję o wartości danego budynku do ideologicznego sporu o przeszłość, a potem do dyskusji o tym, czy jest ładny, czy brzydki. Czy się podoba, czy nie. W architekturze nie ma takich kryteriów.

Dworzec Centralny to dziedzictwo PRL. Nie trzeba go lubić. Ale wszechobecny syf i smród szczyn to nie dziedzictwo - to my, współcześni użytkownicy dworca i pociągów. Warszawiacy, Polacy. Nie dbamy o wspólną przestrzeń; nie sprzątamy po psach, wyrzucamy niedopałki na chodnik, plujemy gumami do żucia. Niby wstydzimy się smrodu na dworcu, ale gdy przychodzi do sprzątania wolimy zamieść brud pod dywan w postaci szklanego wieżowca. Nic z tego - póki nie przestaniemy robić pod siebie, ani Warszawa, ani koleje nie będą czyste i pachnące, bez względu na to, jak pięknym wieżowcem spróbujemy się z wierzchu przypudrować. Godząc się na rozbiórkę dworca Centralnego zaprojektowanego przez architekta tak mocno związanego z naszym miastem pokażemy tylko, jak pusta jest w istocie troska o Warszawę.

Inni na ten temat:



Zdjęcia: Epstein, wars.blox.pl.
Artykuł opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl.

06 kwietnia 2009

Wytwórnia filmowa nie zniknie od razu

"Wytwórnię filmową zastąpią drogi i park" - zaalarmował kila dni temu warszawski dodatek "Dziennika", a za nim, chyba niepotrzebnie, także tvnwarszawa.pl. To dobry przykład kompletnego braku zrozumienia idei planowania rozwoju miasta.

Lead tekstu jest nawet bardziej dramatyczny:
Wizytówka polskiej kinematografii – wytwórnia filmów na Chełmskiej – może przestać istnieć. Na jej terenie architekci przygotowujący miejscowy plan zagospodarowania zaplanowali sieć dróg publicznych i zieleń. Jeżeli projekt wejdzie w życie, wszystkie stojące tu budynki mogą zostać zburzone.
To bzdura. Uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania nie oznacza automatycznie przejścia do jego realizacji. Zwykle jest to zresztą traktowane - skądinąd słusznie - jako zarzut. Ale plan jako dokument ma inne zadania, niż harmonogram inwestycji. W założeniu ma być narzędziem umożliwiającym kontrolowanie rozwoju miasta. Co więcej, za jego realizację bezpośrednio wcale nie musi odpowiadać samorząd. Zwykle zapisy planu realizują prywatni inwestorzy. Wyjątkiem są te sytuacje, gdy w danym miejscu plan przewiduje inwestycje publiczne. I zwykle te inwestycje czekają na realizację najdłużej.

Plan nie przesądza więc przyszłości samej wytwórni. Mówi tylko, że w przyszłości miasto widzi w tym miejscu przestrzeń publiczną, a nie osiedla. Pojawiająca się w tekście "Dziennika" sugestia, że za całą "aferą" stoją głodni zysków deweloperzy jest więc pozbawiona podstaw i logicznie sprzeczna z resztą tekstu. Uchwalenie planu skutecznie zniechęci ich bowiem do oglądania się na teren wytwórni. Zresztą w dobie kryzysu pewnie i tak nie byłoby zbyt wielu chętnych - dość popatrzeć na puste pole po zajezdni przy Chełmskiej.

Pracownicy i sympatycy wytwórni mogą więc spać w miarę spokojnie. Co więc spędza im sen z powiek? Może właśnie to, że olbrzymiej działki w atrakcyjnej, rozwijającej się szybko części Warszawy nie będą mogli sprzedać deweloperowi? Nie wiem - nie znam sytuacji własnościowej tego gruntu, ale wiadomo, że nie takie numery się przy uwłaszczaniu na majątku różnych państwowych struktur odbywały.

Tak czy owak wytwórnia w tym miejscu nie może działać wiecznie. To nie ma sensu. Stare magazyny, biurowe pawilony typu Lipsk, pośród nich ten, w którym rodziła się stacja TVN Warszawa, mają bez wątpienia ogromną wartość sentymentalną dla filmowego środowiska. Ale nowoczesnego studia filmowego z prawdziwego zdarzenia nikt nie będzie przecież budował na peryferiach Śródmieścia. WFDiD powinna zacząć się rozglądać za sensowną lokalizacją pod Warszawą. A działkę przy Chełmskiej trzeba sprzedać miastu, skoro planuje ono tu zieleń i ulice. To znakomicie, że wśród budujących się tu typowych warszawskich osiedli planuje się w ogóle taką funkcję.

WFDiD powinna postarać się tylko o jedno - zapis, który umożliwi remontowanie budynków. Bo faktycznie przyjęcie planu bez takiego zastrzeżenia może spowodować, że ratusz po prostu nie będzie mógł wydać zgody na większy remont dachu czy ocieplenie budynku.

Autorce artykułu próbował chyba tłumaczyć to wszystko współautor planu, Daniel Frąc: - Jeśli dokument wejdzie w życie, to wcale nie oznacza, że następnego dnia wejdą buldożery i wszystko zburzą - tłumaczył. Odpowiedziała mu pani Maria Rosołowska, szefowa komisji planowania przestrzennego (sic!) na Mokotowie: - Nieprawda. Jeśli miasto zechce wybudować drogi oznaczone w planie, na podstawie specustawy zażąda od wytwórni wydania terenu i zburzy budynki - mówi na łamach "Dziennika" radna. Specustawa? Stosuje się ją do walki z takimi przypadkami, jak Gmurkowie czy autokomis przy węźle Marsa. A nie do budowania lokalnych ulic i parków.

W dodatku całą aferę wszczyna się nie na etapie wyłożenia planu - gdy był na to właściwy, przewidziany prawem moment - tylko teraz gdy - jak wynika z tekstu - plan jest już gotowy do podpisania przez prezydenta miasta i przesłania do rady. Wszystko to dowodzi niestety wciąż tego samego: kompletnego braku zrozumienia dla istoty planowania ze strony właścicieli, użytkowników terenu, a także dziennikarzy i samorządowców.

Co na to ratusz? Dzień później w "Dzienniku" można było przeczytać deklarację wiceprezydenta Wojciechowicza: - Uchwalenie planu nie musi oznaczać, że Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych z dnia na dzień zostanie zburzona - uspokaja i przyznaje, że projektant za bardzo "poszalał" przy tworzeniu planu.

Ten ostatni argument nieco mnie zmroził, bo to już kolejny raz, gdy architekt pracujący na zlecenie ratusza wymyka się spod kontroli. Poprzednio dotyczyło to wieżowców na Woli. Zaczynam się zastanawiać, czy ratusz w ogóle ma kontrolę nad tym co i komu zleca?


tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

03 kwietnia 2009

Klątwa Faraonów

"Nie milkną echa publikacji projektu nowego planu miejscowego dla placu Defilad" - tak miał się zaczynać ten tekst. Ale echa zamilkły po kilku dniach, a ja, choć sobie to obiecałem, nie bardzo mogę się zebrać do jakiejś całościowej analizy tego projektu.

Swój tekst o nowej koncepcji uzupełniłem drugim, "Plac Defilad - miejsce przeklęte". A dwa dni później na miejscu zobaczyłem coś takiego:


Ręce opadają. Odechciewa się pisać o planach, spierać o lepsze czy gorsze wizje. Klątwa Faraonów i tak nie pozwoli zabudować tego terenu za naszego życia. Chwilami mam wrażenie, że to naprawdę da się wyjaśnić tylko w magicznych kategoriach.

W gruncie rzeczy wydaje mi się, że temat wyczerpali koledzy ze "Stołka". Najpierw Darek Bartoszewicz z Jurkiem Majewskim przejechali się po projekcie jak po łysej kobyle, potem Michał Wojtczuk wziął go w obronę. W tej polemice bliżej mi do Michała. Przede wszystkim dlatego, że jego adwersarze nie ustrzegli się jednego błędu. Skupili się na krytyce wizualizacji, które nie są przecież realnym planem.

Może w tym wszystkim warto jeszcze raz powtórzyć to właśnie: przedstawione przez miasto wizualizacje to tylko jedna nieskończonej liczby z możliwych realizacji zapisów planu. Zapisów, które - jeśli ktoś sobie życzy - można wyczytać z rysunku planu [JPG, 11 mb]. Nawet, jeśli plan wejdzie w życie, to architektura poszczególnych budynków będzie zupełnie inna - zdecyduje o niej inwestor, architekt i miasto na etapie wydawania pozwoleń na budowę. Nie widzę nic złego w fakcie, że ratusz szykując plan znalazł pracownię graficzną, która przygotowała taką wirtualną pseudorealizację utrzymaną we współczesnej stylistyce. Choć przy okazji nie sposób nie zauważyć, że w tym samym czasie ci sami urzędnicy skreślili podobną - tyle, że znacznie bardziej spójną i dokładniej opracowaną - koncepcję przygotowaną przez uznane światowe firmy dla obszaru sąsiadującego z Polem Mokotowskim. Mam na myśli kontrowersyjny Park Światła.

Nie jest też prawdą, że planu nie poprzedziła analiza wysokościowa - akurat ta rzeczywiście została zrobiona i z materiałów, które widziałem, wynika że budynki ustawione są tak, by sensowwnie dogęszczać warszawski skajlajn nie psując przy tym jego proporcji ani chronionej przez międzynarodwe przepisy panoramy Starego Miasta z tzw. punktów Canaletta.

Prawdą jest natomiast, że ratusz nie przygotował modelu prawno-biznesowego, który pozwoliłby zrealizować ten plan. A wsparcie ratusza jest tu niezbędne - nie wystarczy bowiem sprzedać działek deweloperom. Trzeba najpierw porozumieć się z PKP w sprawie własności terenów nad tunelem średnicowym oraz w sprawie remontu tego tunelu. Do sporej części tego terenu są też roszczenia byłych właścicieli, a inne mogą się dopiero ujawnić. To wszystko zniechęcało inwestorów do placu Defilad nawet w czasach prosperity. Teraz, w dołku, na inwestycje w tym rejonie w ogóle nie ma co liczyć.

To - tu właśnie zgadzam się z Michałem - nie oznacza bynajmniej, że planu nie warto było zmieniać. Planowanie jest procesem ciągłym, poprawianie planów jest wpisane w ich istotę. Tyle, że w tym samym czasie, gdy miasto poprawiało plan dla placu Defilad nie przyjęto - o ile mnie pamięć nie myli - żadnego innego planu miejscowego. A tymczasem wchodząc np. na stronę urzędu dzielnicy Wola trafiamy na coś takiego (zwracam uwagę na ostatnią linijkę):

A jak wygląda procedura planistyczna, pisałem swego czasu na tvnwarszawa.pl. Trudno więc dziwić się, że po kilu dniach wizualizacje ratusza wyołują głównie zniechęcenie, a większość pytanych o nie architektów lub deweloperów macha z rezygnacją rękoma. Nie dziwi mnie więc, że ratusz tego projektu nie pokazał dwa tygodnie wcześniej na targach w Cannes, które wydają się idealnym miejscem na taką premierę. Plan nie jest uchwalony, a deweloperzy, których mógłby zainteresować szybko by się zniechęcili słysząc, jak traktuje się tu inwestorów i jak zabagniony formalnie jest rejon placu Defilad.

01 kwietnia 2009

Gabinet z widokiem

Jakkolwiek nie rozstrzygnie się ostatecznie spór o elewację kamienicy przy Foksal 13, ktoś, komu przypadnie w udziale mieszkanie we frontowej części, z pokoju pierwotnie mieszczącego elegancki i przestronny gabinet, przez wąskie okno w wykuszu mieć będzie taki oto widoczek:


Niczego sobie.

31 marca 2009

Zniknie straszydło z Mikołajek

Straszydło na środku jeziora szpecące od lat panoramę rozciągającą się z kei w Mikołajkach dostanie kolejną szansę. Jak informuje zaprzyjaźniony monitornieruchomosci.pl zapomniana konstrukcja ma się zmienić w luksusowy apartamentowiec. Raczej nie obędzie się bez kontrowersji.


To miejsce zna każdy śródlądowy żeglarz w Polsce. A tylko najstarsi pamiętają Mikołajki bez niego. Młodsi w najlepszym razie pamiętają libacje odbywające się na terenie wiecznej budowy. Miał być hotelem, podobno osiadał na dnie, a żeglarskie legendy głosiły nawet, że straszną w nim duchy zaciukanych gangsterów. Tak czy owak miejsce od lat szpeciło turystyczną stolicę Szlaku Wielkich Jezior Mazurskich, a zadawane rok w rok pytanie, kiedy ktoś zrobi z tym porządek pozostawało bez odpowiedzi.

I choć rynek pogrąża się w kryzysie, to podobno na luksus zawsze są chętni. Na razie mamy inwestora - firmę Inpro, i architekta - biuro Coplan. Efekt ich współpracy, bliski ponoć otrzymania pozwolenia na budowę, jest całkiem interesujący. Budynek na sztucznej wyspie ma zostać przebudowany. Znikną spadziste daszki będące w założeniu dalekim echem lokalnej architektury. Powstanie nowoczesna bryła z dominantą w postaci przeszklonej wieży. Połączenie z lądem - i zupełnie nową częścią hotelową - zapewnić ma podgrzewany, szklany tunel.



Tym razem architekci nie próbowali nawiązywać do mazurskich wzorców. Postawili na współczesną stylistykę, geometrycznego łamańca, szkło i drewno. Całkiem przyjemny projekt, poziomem znacznie odstający od cepelii, jaką są Nowe Mikołajki, czyli wszystko to, co w ostatnich kilkunastu latach zbudowano między rynkiem, a jeziorem. Nigdy nie lubiłem tego plastiku udającego starą zabudowę - zdecydowanie bardziej podoba mi się taka architektura. Obawiam się jednak, że projekt firmy Coplan może zostać odebrany jako zamach na tę stylistykę i wizerunek Mikołajek.

Ja mam tylko problem z oceną skali tego budynku. Wśród wizualizacji brakuje tej najważniejszej; widoku z ulicy Kajki lub z Długiej Kei - tego, który będą oglądać tysiące turystów. Może dlatego, że gdzieś w tle majaczyć musiałaby koszmarna megastruktura - Hotel Gołębiewski. Na tle tej architektonicznej zbrodni nawet najlepszy projekt nie może wyglądać dobrze, nic więc dziwnego, że nawet na powyższym obrazku rozmył się on w mazurskiej mgle. Oby projekt Inpro nie okazał się z kolei palcem na wodzie pisany.


Wizualizacje: Inpro
tekst opublikowany także w portalu monitornieruchomosci.pl

26 marca 2009

Dwa lata dreptania...


Dreptania po urzędowych korytarzach nie lubię. Ale efekty - jak najbardziej. Czsem nawet za cenę nocowanie w biurze. Więcej na tvnwarszawa.pl przez cały czwartek.

25 marca 2009

Tak będzie wyglądał plac Defilad...

Ja już wiem jak :) Ale pokazać jeszcze nie mogę. Zapraszam rano na tvnwarszawa.pl. Nowa koncepcja placu Defilad jest gotowa. Najbardziej niecierpliwi mogą już kawałek zobaczyć - rąbka tajemnicy uchyliliśmy dziś w TVN Warszawa.

A mnie czeka ciężka noc ;)

23 marca 2009

Foksal: jeśli ustępować, to własnie teraz

W minionym tygodniu prasa informowała o decyzji stołecznego konserwatora zabytków. Ewa Nekanda-Trepka nie zgodziła się na przywrócenie bogato zdobionej elewacji kamienicy przy ulicy Foksal 13. Tłumaczy przy tym, że inaczej postąpić nie mogła i że sama liczy na dyskusję, którą przyniesie odwołanie od jej decyzji.

O racjach, które stały za odmową można przeczytać m.in. na stronie tvnwarszawa.pl. Wcześniej pisały o tym warszawskie gazety, pierwsza chyba "Polska". To argumenty, które trudno przełożyć na typowy prasowy język. Spór historyków sztuki i konserwatorów, argumenty wywiedzione z Karty Weneckiej po jednej stronie - po drugiej interes ekonomiczny dewelopera i barwna wizualizacja, a za nią autorytet Anny Rostkowskiej, która ma na koncie niezwykle udane rewitalizacje warszawskich kamienic.


O co właściwie chodzi konserwatorowi zabytków? W największym skrócie rzecz polega na tym, że światowe autorytety w dziedzinie historii sztuki zgodziły się wiele lat temu, iż zadaniem służb konserwatorskich jest m.in. ochrona architektury jako procesu historycznego. A to - mówiąc kolokwialnie - oznacza, że nawet jeśli nie podoba nam się to, co zmajstrowali nasi przodkowie, musimy to chronić.

W przypadku Foksal 13 jest jeszcze jeden problem. Projekt historycznej elewacji został odtworzony na podstawie jednej, czarno-białej fotografii. Nawiasem mówiąc Ghelamco dostało ją ode mnie, a ja - od czytelnika "Dziennika", profesora Marka Kisilowskiego, który znalazł ją w rodzinnym archiwum. Projekt Anny Rostkowskiej, choć przygotowany z ogromnym wyczuciem, nie jest więc w rozumieniu historyków sztuki rewitalizacją - jest wariacją na temat dawnej elewacji. Wariacją, która miałaby zastąpić prawdziwą elewację. Prawdziwą, ale niezbyt efektowną.

Z perspektywy historyków sztuki sprawa jest więc oczywista - nie można skuwać oryginalnej elewacji z lat 30. po to, by zastąpić ją wytworem współczesnej wyobraźni. I dlatego decyzja konserwatora zabytków nie mogła być inna.

Z drugiej strony Ewa Nekanda-Trepka sama przyznaje, że żadnej doktryny nie można traktować jako danej raz na zawsze i liczy, że przypadek Foksal stanie się zarzewiem dyskusji w środowisku historyków sztuki. I przypomina: - Na przykładzie Warszawy doskonale widać, że sztywne trzymanie się zasad z Karty Weneckiej ma swoje słabe strony. Przecież gdyby je zastosowano, nie było by Starego Miasta ani Zamku Królewskiego.

Tymczasem barwna wizualizacja kamienic przy Foksal 13 i 15 przygotowana przez pracownię Anny Rostkowskiej robi niezwykłe wrażenie. Trudno uwierzyć, że ten szykowny, wielkomiejski zakątek to Warszawa. Zapowiedzią tego efektu jest zresztą remont kamienicy pod numerem 11. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że należy ona do miasta, a mieści się w niej... biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków.

Nic więc dziwnego, że wielu historyków jest gotowych poluzować gorset reguł sztuki i odżałować modernistyczną elewację z lat 30., choć i ta, zrealizowana według projektu Zdzisława Mączeńskiego (autora m.in, kościoła Matki Bożej Różańcowej na warszawskim Bródnie, czy słynnego kościoła w Limanowej), ma swoją wartość. Choćby taką, że obrazuje rozwój myśli architektonicznej - Karta Wenecka zobowiązuje służby konserwatorskie do ochrony także tej wartości.

Ghelamco nie walczy o historyczną fasadę z powodów doktrynalnych. Walczy o nią, bo wierzy, że urokliwy zespół kamienic na Foksal przyciągnie klientów z bardzo grubymi portfelami. By zrealizować swój cel firma poszła jednak na znaczące ustępstwa: zrezygnowała z rozbiórki oficyn, zdecydowała, że zbuduje parking podziemny dużo droższą metodą, oddała projekt w ręce fachowca od rewitalizacji, zobowiązała się odtworzyć freski, sztukaterie i dekoracje we wnętrzach, a nawet zachować nie zawsze funkcjonalny układ mieszkań. W Warszawie częściej pisaliśmy o deweloperach, którzy pod osłoną nocy pozbywali się problemu rozbierając zabytkowe domy bez żadnego pozwolenia, niż o tych, którzy cierpliwie negocjowali z konserwatorem.

Jeśli więc miasto ma się wyłamać z międzynarodowych zasad, to ta inwestycja wydaje się być dobrym powodem. Także dlatego, że precedens będzie czytelnym sygnałem dla właścicieli innych zabytków: ze służbami konserwatorskimi można znaleźć kompromis korzystny dla obu stron.

Inni na ten temat:


Tekst opublikowany także na tvnwarszawa.pl i monitornieruchomosci.pl.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.