Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty

19 września 2007

Linki

Dla zainteresowanych, którym RSS nie powie o zmianach - do notek Patriotyzm semantycznie nadużyty oraz Bohater tygodnia - once again dodałem linki odsyłające do innych głosów na podobne tematy.

Duchem z Dyduchem

Pokazali dziś w TV biednych Millera i Dyducha, co to mają startować z listy Partii Emerytów i Rencistów. Trzeba przyznać, że mają do siebie sporo dystansu :) - Jestem z Dyduchem - skwitowała wiadomość moja mama. - Duchem z Dyduchem - dopowiedziałem. I właśnie o duchu chciałem poniekąd powiedzieć.

Wróciła bowiem sprawa manewru Bliźniaków, którzy tuż przed rozwiązaniem parlamentu odwołali wszystkich ministrów, by nie przegłosowano wotum nieufności dla każdego z osobna, a chwilę potem powołali ich znów. Jedni mówili, że to złamanie konstytucji, inni, że tylko działanie wbrew jej duchowi, a jeszcze inni pytali, co to ma za znaczenie, skoro dni tego rządu są policzone. Dziś usłyszałem, że są i tacy, którzy twierdzą, że skoro ci sami ministrowie wrócili, to wnioski opozycji są nadal przedmiotowe. Moim zdaniem to nielogiczne - to już jednak nie są do końca ci sami ministrowie - tamtych odwołano, wnioski stały się bezprzedmiotowe i jako takie trafiły na śmietnik pełnej wzlotów i upadków historii parlamentaryzmu w Polsce. Jeśli już, to ewentualnie można by złożyć nowe, tylko że okazji nie będzie, bo sejm się już nie zbierze.

I w sumie można by było machnąć ręką na to wszystko, gdyby nie to, że właśnie w machnięciu ręką na szczegóły stanowiące o duchu demokracji upatruję w tej chwili najgroźniejszej praktyki Kaczyńskich. To właśnie tu kryje się to, co jest najstraszniejsze - a mianowicie bardzo powolne, dużo wolniejsze niż wołają z wielu stron zapalczywi publicyści niezbyt przychylni rządowi, ale jednak postępujące lekceważenie zasad. Zasady nie zobowiązują, można je naginać - ciemny lud i tak machnie ręką. Oczywiście daleki jestem od rzucania najstraszniejszymi skojarzeniami, ale proces ten na pewno dobry i korzystny dla Polski nie jest. Pogarda dla reguł demokracji bez wątpienia będzie trwałym dziedzictwem epoki braci Kaczyńskich w polskiej polityce.

Miałem nie pisać o polityce, ale ostatnio się nie da.

16 września 2007

Bohater tygodnia - once again

Znalazłem wreszcie chwilę, by rozwinąć myśl, która stała za krótką notką z piątku. Wrzuciłem ją jeszcze w trakcie "Bohatera tygodnia" (TVN-owi gratulujemy mocnego wejścia z nowym programem), w którym Jan Maria Rokita zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach z listy PO, żeby - gdyby mój strzał okazał się celny - móc powiedzieć "a nie mówiłem" ;)

Po namyśle łagodzę trochę swoje słowa - nie wiem, czy Rokita będzie premierem. Ale sądzę, że znajdzie się w rządzie. Od dawna - a w ostatnich dniach kilkukrotnie, np. tu i tu (oba komentarze są sprzed tego programu) - wyrażam opinię, że Jan Maria Rokita nie jest w stanie przetrwać sejmowej kadencji bez rozwalenia jakiejś partii. Czy też, jeśli pójść za oceną iż był on w PO "wolnym elektronem"*, który zawsze był trochę obok własnej formacji, to rzekłbym iż jest to ten elektron, zderzenie z którym może zapoczątkować łańcuchową reakcję rozpadu jądra (nie jestem specem od fizyki atomowej, więc jeśli analogia czy sformułowania są koślawe z naukowej perspektywy, to z góry przepraszam).

Zapewne jest to opinia przesadzona - wyrobiłem sobie takie zdanie pod koniec lat 90. gdy ubrany w kapelusz poseł ciągle wchodził i wychodził przez bramę rządowego hotelu przy ulicy Parkowej, gdzie toczyły się negocjacje nad przyszłością koalicji AWS - UW, a potem już tylko nad przyszłością AWS i jej kandydata na prezydenta. Zakodowałem sobie wtedy, że Rokita to człowiek, który spala się w takich negocjacjach. A te z kolei z perspektywy wyborcy są tylko biciem piany.

Potem była kolejna kadencja i komisja śledcza ds. Rywina. I znów miałem wrażenie, że Rokita z zapałem przesłuchuje świadków nie dlatego, żeby dojść do prawdy, lecz dlatego, że ustalenia mogą być potem kartą przetargową w kolejnych negocjacjach.

Że odjedzie z PO byłem przekonany już po ostatnich wyborach - zresztą chyba nie tylko mnie wydaje się, że było blisko. Minęły aż dwa lata i wreszcie stało się. Moim zdaniem całą operację z Nelly Rokitą w kancelarii prezydenta i "odejściem z polityki" jej męża skoordynował Jarosław Kaczyński (o zgrozo, zgadzam się w tym z Giertychem, który powiedział to dziś w "Kawie na ławę"). Dowód? Człowiek, który niedawno w oczach premiera posługiwał się metodami, od których gorsze są już tylko mordy polityczne, nagle stał się mile widzianym, zdolnym politykiem. I nawet Gosiu go broni. I po co?
  • Po pierwsze coś takiego od razu osłabia wizerunek PO - pojawia się wizerunek partii z wewnętrznymi kłopotami.
  • Po drugie cały czas utrzymuję, że naczelną motywacją Jarosława Kaczyńskiego jest doprowadzenie do pełnej polaryzacji sceny politycznej w Polsce. A najnowsze sondaże pokazują, że do sejmu mogą wejść nawet tylko trzy partie: silne PiS, silna PO i niewiele znacząca LiD. Ale to, że chce się polaryzować nie znaczy, że nie chce się wygrywać. Silna PO jest lepsza od silnego LiD, ale gorsza od przegranej PO. Kaczyński osłabia więc PO jednocześnie...
  • ... (po trzecie) przygotowując się do tego, co nieuchronnie nadejdzie po wygranych (jak sądzi) wyborach. A nadejdzie coś nieznanego w polskiej polityce - reelekcja i niezwykle potężny (w każdym razie tak to będzie przedstawione - bo spodziewam się, że frekwencja będzie niska i realnie poparcie dla PiS będzie rzędu 10%) mandat do prowadzenia polityki w dotychczasowym duchu. Ale z kim? Jeśli się chce polaryzować, to przecież nie z PO, z LiD to w zasadzie niemożliwe, LiS-a już raczej żegnamy, a jeśli nawet nie, to jego siła może nie wystarczyć... Co tu zrobić? Odpowiedź prosta - mniejszościowy rząd, któremu PO nie będzie w stanie rzucać kłód pod nogi jednocześnie nie kompromitując się w oczach "wykształciuchów". Słowem - całkiem niezły rząd. Z brylującym w telewizji Rokitą, uśmiechającym się szeroko Marcinkiewiczem (znów strzelam), szarpiącą się z gospodarką Gilowską i... Wassermanem, Ziobro, Dornem dalej walczącymi z duchami przeszłości. Podejrzewam, że z ekipy Ghostbusters wypadnie Macierewicz - swoje zrobił, może odejść, a PO łatwo by było go krytykować.
  • PO nie będzie mogła ślepo walić w rząd, który - jeśli Kaczyński tego nie zepsuje - będzie całkiem niezły i może rychło zacząć odnosić sukcesy. Nie może, bo w ten sposób skaże się już na zawsze na miano wiecznej - i niekonstruktywnej - opozycji. Ba, reformy Gilowskiej, jeśli do nich dojdzie, poprze przynajmniej część posłów tej partii.
  • Możliwe jest nawet, że część PO pójdzie w ślady Rokity już po wyborach, a reszta będzie musiała się zbratać z LiD i...
  • ... oto mamy sejm dwupartyjny. Kaczyński może odejść. Nie zrobi tego, oczywiście, ale spełni swój cel. Tadam!
Cały ten scenariusz jest oczywiście obłożony takimi samymi zastrzeżeniami, jak ten podlinkowany w drugim podpunkcie. Może przeceniam, może to wszystko amok i działania na oślep, a nie przebłyski genialnej strategii. To zresztą nie jest najważniejsze - ważne będą skutki.

A dlaczego uważam, że PiS wygra? Mówiąc najkrócej ktoś przygotował im kampanię chamską, brutalną i prymitywną, co w polskich warunkach okaże się nad wyraz skuteczne nie tylko dlatego, że tłum chce krwi, nie tylko dlatego, że miękki Tusk nie będzie w stanie się odkuć, ale przede wszystkim dlatego, że PO w swojej kampanii mówi na razie wyłącznie o PiS. A wiadomo - nie ważne jak mówią, ważne że mówią. PiS wygra, bo jest go pełno i sprawia wrażenie, że ma pełnię inicjatywy. A opozycja z lekkim przerażeniem rozjeżdża się właśnie jak początkującemu łyżwiarzowi nogi.

Przy okazji - wiele się ostatnio pisze o politykach w sieci. O blogu Ryszarda Czarneckiego, na który często powołują się tradycyjne media lub o tym, że Waldemar Pawlak używa Linuxa. Ten i ów ma nawet videologa. A Jan Maria Rokita ma stronę WWW nie aktualizowaną od 27 sierpnia. Niby nie tak długo, a jednak dziwne, że nie ma tam nawet oświadczenia w sprawie jego decyzji.

* Nie wiem, kto to powiedział - słuchałem telewizora z kuchni ;)

------------------------{ edit: 19.09.07, 01:52 }------------------------

Inni na ten sam temat:

15 września 2007

Bohater tygodnia 2

Ktokolwiek wygra wybory, Leszek Miller (który właśnie odszedł z SLD) nie będzie premierem.

Tak strzelam ;)

14 września 2007

Bohater tygodnia

Jeśli wybory wygra PiS - a twierdzę, że wygra - Jan Maria Rokita (który właśnie „odszedł z polityki”) będzie premierem.

Tak strzelam. Zobaczymy.

07 września 2007

Sejm Over

Miało już nie być o polityce, ale siedzę na dyżurze w redakcji i z konieczności śledzę. Powoli kończą. Jeśli nie zmienią zdania i się wykończą, to z jednej strony będzie to dobra wiadomość, po pokaże z całą mocą siłę polskiej demokracji przynajmniej na poziomie proceduralnym. Oto partia posądzana o totalitarne zapędy sama, choć pod presją opozycji, składa wniosek o samorozwiązanie sejmu.

Tylko co z tego?!

Za miesiąc wybierzemy sejm w składzie tak zbliżonym do obecnego, że nie wiadomo nawet za bardzo, po co Gadzinowski odkręcał wczoraj tabliczkę ze swoim nazwiskiem? Na razie Giertych zdisował Kurskiego (respect!), a najmądrzej - choć nieco naiwnie, ale nawet dowcipnie - wypowiadał się... Waldemar Pawlak. Strach się bać, co będzie dalej, ale to zdaje się będzie problem dyżurnego działu "Polityka".

PS: Zdążyli przyjąć ustawę o Euro 2012. Tylko czy coś z tego wyniknie?

20 sierpnia 2007

Patriotyzm semantycznie nadużyty

Patriotyzm jest jak rasizm? - pyta na jedynce portalu gazeta.pl. A właściwie nie pyta, lecz twierdzi z całą mocą pióra filozofa i politologa, Tomasza Żuradzkiego.

Stawiana przez autora teza nie jest kompletnie oderwana od rzeczywistości, choć w tytule została wyostrzona poza granicę niedorzeczności. Oczywistym i niezbyt odkrywczym jest stwierdzenie, że od patriotyzmu do nacjonalizmu droga nie jest bardzo daleka, a ten ostatni z kolei w najostrzejszej formie nie różni się zbytnio od rasizmu i prowadzić może do analogicznej formy dyskryminacji. Może, ale nie musi - i tego Tomasz Żuradzki zdaje się nie zauważać.

Sam przez wiele lat byłem daleki od deklarowania się jako patriota właśnie dlatego, że Polsce bardzo długo swój patriotyzm demonstrowali właściwie tylko skinheadzi. I sam wielokrotnie snułem takie analogie w toku internetowych "pyskusji". Tyle, że to było na przełomie liceum i studiów, a jest to czas, w którym człowiek nie stroni od uproszczeń i zdecydowanych sądów. Od tego czasu mój pogląd trochę się skomplikował, ale ważniejsze jest coś innego - od tego czasu zmieniła się też sytuacja w Polsce. Patriotyzm przestał być domeną kiboli i rodzimych nazistów, stał się zaś zjawiskiem dotykającym coraz większej ilości młodych ludzi.

Symptomatyczne było dla mnie gremialne śpiewanie hymnu przez publiczność Przystanku Woodstock, a najbardziej wymowne koncerty Lao Che w Muzeum Powstania Warszawskiego. I nie bez przyczyny przywołuję ten ostatni przykład i tę właśnie instytucję, stworzoną, co chyba trzeba podkreślić w tym kontekście, przez Lecha Kaczyńskiego. Bo choćby na przykładzie jej działalności i szeregu innych, oddolnych inicjatyw, które się wokół niej pojawiły widać najlepiej, że młodzi ludzie znajdują w sobie dziś zupełnie inny, daleki od ksenofobii, pełny zdrowej dumy i energii do działania patriotyzm. Stykam się z tym w swojej pracy bardzo często.

Żuradzki tymczasem zdaje się utożsamiać patriotyzm z militaryzmem i to bazując na jednym przykładzie - defilady, która niespełna tydzień temu przeszła ulicami Warszawy. W dodatku na potrzeby swojej tezy nagina fakty, twierdząc że tego typu imprezy zarezerwowane są wyłącznie dla dyktatur, a Kaczyński sięgnął po środki z repertuaru Putina. Trzeba mieć dużo złej woli, by nie dostrzec, że defilady i demonstracje siły militarnej nie są obce takim demokracjom, jak Francja czy USA.

Sam nie jestem entuzjastą defilad, choć na warszawską przeszedłem się z ciekawości. Nie poruszyła mnie - dużo więcej patriotycznych (bynajmniej nie rasistowskich) wzruszeń dostarczają mi wspomniane koncerty Lao Che, rekonstrukcje powstańczych starć czy też obchody rocznicy wybuchu sierpniowych walk i bezpośrednie spotkania z ich uczestnikami. Chciałbym zapytać, czy Tomasz Żuradzki był kiedyś 31 lipca na warszawskim placu Krasińskich, gdzie odbywa się Apel Poległych - specyficzny obrzęd ni to wojskowy, ni to religijny, zagranicznym gościom przypomina wywoływanie duchów? Tłum warszawiaków nie przychodzi tam z pobudek rasistowskich, nie wyraża w ten sposób swoich antyniemieckich fobii (choć być może czyni tak część polskiej klasy politycznej) - ten tłum przychodzi tam, bo jest to moment, w którym można poczuć niesamowitą dumę i siłę wspólnoty. Podobne emocje u młodych ludzi wywołują rzeczone koncerty Lao Che, czego wyraz można bez trudu znaleźć w internecie.

Tymczasem Żuradzki zredukował patriotyzm do nacjonalizmu i militaryzmu, do gołej przemocy nakierowanej na inne nacje. Tak radykalnej wizji nie prezentują u nas nawet najbardziej antyniemieccy politycy. Takiego zjawiska w Polsce praktycznie nie ma lub stanowi margines.

Bardziej od samego tekstu zainteresowała mnie jednak odpowiedź na pytanie, jak coś tak ostrego i płytkiego zarazem mogło się znaleźć na jedynce portalu? Jak można było tak przyziemy tekst w ogóle opublikować?

Kaczyńscy odpowiedź mają jasną - to układ atakuje ich na różne sposoby. Prawda, ten tekst jest wyraźnie wymierzony w rządzących i to w jakimś stopniu tłumaczy, dlaczego gazeta.pl daje go na jedynkę. Nie w tym jednak problem - rzecz właśnie w tym, że autor tekstu pozwala sobie na rażące nadużycia i posługuje się terminem "patriotyzm" nadając mu zupełnie nowe, bardzo specyficzne znaczenie i w ogóle się do tego faktu nie odnosząc. Jak to możliwe, że taki tekst nie wzbudził merytorycznego oporu w redakcji?

No dobrze, wiem jak to możliwe, bo znam pracę w redakcjach. Ale myślę, że jest też inna, głębsza przyczyna. Napisałem o tym w mailu do kolegi, z którym komentowaliśmy ten tekst:
Ja nie chcę autora bronić, ale mam wrażenie, że problemem tego tekstu nie jest w istocie patriotyzm lecz pewna jego odmiana czy też pewne o nim wyobrażenie. Niestety, nie pada żadna definicja, poza odniesieniem do defilady i do prawicowej skłonności do przemocy. To pierwsze jest zbyt szczegółowe, to drugie do granic pustosłowia uogólniające. W efekcie autor mierzy się raczej z wyimaginowanym problemem, nie z realną sytuacją.

Inna sprawa, że jak się słucha takiego gadania:
W przypadku wyborczej wygranej PO nastąpi odwrót od naszej twardej polityki zagranicznej, zwłaszcza budowy partnerskich relacji z Berlinem - ocenia w rozmowie z "Wprost" Jarosław Kaczyński,
Żródło: gazeta.pl
to istotnie łatwo jest się pogubić w ocenie, co jest patriotyzmem, co polityką historyczną, a co nacjonalizmem. Dobrze widać to na forum gazety.pl, gdy się rzuci okiem na komentarze pod takimi tekstami. Nie chodzi mi o poziom chamstwa i wulgaryzmów, bo to się od dawna pogarsza - chodzi mi o to, że jeśli odsiać z tego wszystkiego treść i sposób rozumienia słów przez czytelników, to wychodzi na to, że każdy żyje w zupełnie innej rzeczywistości, w obszarze innej semantyki. A powyższy cytat ilustruje to doskonale - podczas gdy dla zwolennika Kaczyńskich jest za pewne jasnym i zdecydowanym komunikatem, dla mnie brzmi jak kpina w żywe oczy. I nie sądzę by dwie osoby o tak różnym sposobie odbierania tej wypowiedzi mogły się dogadać. Podobnie z defiladą - dla nas akurat była wydarzeniem z gatunku pikników rodzinnych, a dla kogoś innego może być wyrazem militaryzmu i nacjonalizmu. Definicje nie do uwspólnienia. I, co ważne, oceny mogą iść w poprzek preferencji politycznych. Nie trzeba być zwolennikiem PiS, by uważać że defilada jest okej, ale też nie trzeba być przeciwnikiem Kaczyńskich, by ją krytykować.

Mam wrażenie, że po okresie pewnej polaryzacji na scenie politycznej, która postępowała w ostatnich latach, a której szczytowym momentem wydaje mi się pierwszy rok po ostatnich wyborach z całym tym przestawieniem języka na "układy", "ZOMO", "wykształciuchów" (i mam tu na myśli obie strony - i tę, która te pojęcia wykreowała swoimi wypowiedziami, i tę która je podchwyciła i wykorzystała do ustawiania się w opozycji wobec nich), że po tym okresie teraz przychodzi moment totalnego pojęciowego chaosu. Skoro można być jednocześnie (lub naprzemiennie) warchołem i wicepremierem, to słowa przestają znaczyć cokolwiek i każdy definiuje je według własnych odczuć / preferencji / ideologii / potrzeb / celów...

Aż chciało by się dodać, że powstaje wtedy pole do semantycznych nadużyć. Tylko że pisząc w ten sposób sam niejako pogłębiam ten kryzys, bo używam tego sformułowania ironicznie, podczas gdy pierwotnie użyto go poważnie... Zresztą nasz spór o "wykształciuchów" też w gruncie rzeczy pokazał, w jaką koszmarną ilość sprzecznych interpretacji uwikłane jest każde powszechnie stosowane dziś w polityce słowo.

Nic więc dziwnego, że w tym burdelu komuś patriotyzm może się wydawać jednoznaczny z rasizmem.
I dalej, doprecyzowując, napisałem:
Ja w swoim wywodzie nie oceniałem tego tekstu, ani nie próbowałem usprawiedliwić autora - ja tylko starałem się zanalizować, jakie są przyczyny sytuacji, w której tak płytki tekst może się w ogóle ukazać na łamach "Gazety Wyborczej".
(...)
Doprecyzowuję więc: autor wypowiada się o naturze patriotyzmu jako takiego, ale sam nie widzi, że w gruncie rzeczy mówi wyłącznie o pewnym - patologicznym, marginalnym - jego fragmencie, który mylnie utożsamił za całością. Oczywisty błąd - i w tym sensie ten tekst jest w ogóle bez sensu.
(...)
Natomiast uważam, że to, iż autor coś takiego popełnił wynika właśnie z chaosu pojęciowego, w jakim jesteśmy. Oczywiście ten chaos nie narodził się z niczego dwa lata temu - on się w gruncie rzeczy pogłębiał przez cały okres PRL, gdy słowa nie znaczyły tego, co naprawdę znaczyły. Po 1989 roku zaś zaczęło się wielkie porządkowanie znaczeń, tyle że każdy (każde środowisko, powiedzmy) robił to po swojemu.

I w efekcie chaos się pogłębił jeszcze bardziej, a ostatni okres to już apogeum cynicznego majstrowania przy języku. I stąd w głowach niektórych ludzi kiełkują takie skróty myślowe, które prowadzą do tak paranoidalnych konkluzji, jak w tym tekście. Tego typu bzdury, pisane z pominięciem słownikowych znaczeń słów, bezmyślnie są dziś możliwe (możliwe w znaczeniu: dopuszczalne w poważnej - z pozoru - debacie) właśnie z tego powodu.

Idąc dalej trzeba sobie natomiast zadać pytanie, jak trwałe jest to zjawisko? Czy jest samorodne, lokalne, czy też może procesy zachodzące w Polsce nałożyły się w tym względzie na procesy dotyczące całej zachodniej cywilizacji? Bo przecież pojęciowy chaos to nie jest rzecz specyficznie polska - raczej cecha współczesnych społeczeństw zachodnich.

Natomiast bez wątpienia w ostatnich kilku latach w Polsce poziom cynizmu wśród polityków wspieranych przez część intelektualistów i w naginaniu języka do własnych potrzeb, wspartych w tym przez dające im pole do popisu media przekroczył granice i stąd takie pogłębienie tego zjawiska.
Konkludując. Tekst Żuradzkiego jest sam w sobie oparty na błędach i nadużyciach, pisany pod tezę, która ma uderzać w Kaczyńskich. I jako taki jest strzałem kulą w płot. Paradoksalnie jednak pośrednio tekst ten uderza w Kaczyńskich, pokazuje bowiem w jak potworny chaos wprowadzili nas oni przez niespełna dwa lata rządów. Chaos, w którym utożsamienie patriotyzmu z rasizmem w chwili, gdy na naszych oczach rodzi się w Polsce całkiem nowoczesny i pozbawiony fobii patriotyzm jawi się niektórym jako celne i odkrywcze spostrzeżenie.

------------------------{ edit: 19.09.07, 02:14 }------------------------

Inni na ten sam temat:
  • Witold Gadomski o przemianach w języku i nowym słowie - wytrychu; oligarcha,
  • Lech Wałęsa o prawdziwości słów dla WP.pl

16 lipca 2007

Lament i Strach

Koniec świata nadchodzi - wskazują na to wszelkie znaki na niebie, ziemi i w Polsce. Oto w Warszawie narodził się dziś LiS z dwoma członkami. Jeden jest mały, gruby i czerwony, a drugi chudy, ale za to długi. LiS i PiS - rymuje się, mylić się może i za pewnie będzie. Chytry ten LiS - jeszcze nas wszystkich wy...
Nie uwłaczając, oczywiście.

------------------------{ edit: 16.07.07, 15:29 }------------------------

TRYPTYK O LISIE
co na razie chodzi koło drogi
ale w każdej chwili może stanąć w poprzek
i wtedy nie ma chuja we wsi - wszyscy na blokadzie.

I.
Kiedy chłopcy od CeBeA
raźno wzięli się do dzieła,
z afer poszły w świat odpryski:
piski, spiski i zapiski.
Ślepnąc jak z kopalni Łysek,
wśród szaf, trumien i kołysek,
PiS po ciemku węszył spisek
czego skutkiem jest kryzysek.
Bo z kryzysku wyszedł lisek.
Lis dwugłowy z mroków wylazł,
zajebisty jest nad wyraz:

II.
Oto polski LiS dwugłowy
do połowy giertychowy,
od połowy lepperowy.
Do połowy narodowy,
od połowy wiochmenowy
do połowy pięćpiwowy
od połowy blokadowy
Feromonem jedzie boskim:
trochę gnojem, trochę Dmowskim.

III.
Jak pokażą nam wybory,
gdy do urny wpadnie kartka:
albo pożre LiS kaczory,
albo się przebierze miarka.
LiS ofiarą będzie PiS-a...
Zmasakrują ssaka kaczki:
Dla Kaczyńskiej - kołnierz z LiS-a
A kot Jarka zeżre flaczki.

Dyżurny Satyryk Miasta, mp

------------------------{ edit: 16.07.07, 17:37 }------------------------

  • Lecimy i Spadamy
  • Lizusy i Sprzedawczyki
  • Lemiesz i Swastyka (nasz faworyt!)
  • Lejem i Siejem
  • Lumpy i Spółka
  • Love & Sex
  • Lama i Skunks
  • Leniwi i Spolegliwi
  • Lenin i Stalin
  • Lesbijki i Sataniści
  • Lucyfer i Szatani
  • Lubimy Intratne Stołki
  • Liżmy Im Stopy
  • Lamusy i Sieroty
  • Leżymy i Skamlemy
Oraz the one and only - choć nie na temat:
  • Żwirek i Muchomorek

11 lipca 2007

Polityka, polityka...

Minęły dwa dni od chwili, gdy niesiony lawina politycznych wydarzeń skusiłem się do tego, by posnuć na blogu dywagacje na ich temat. Niecałe dwie doby mówiąc dokładnie. A wszystko co napisałem jest już nieistotne. Za tydzień będzie śmieszne, a za dwa niezrozumiałe w swej nieaktualności. Wniosek? Szkoda czasu. To, co się w tej chwili wyprawia w rodzimej polityce nie zasługuje ani na tyle uwagi, ani na tyle zaangażowania ze strony obserwatorów. Dlatego nie kontynuuję tematyki kryzysu rządowego. Powiem tylko, że skłaniam się ku następującej ocenie: to nie żaden przełom, to tylko zagrywka mająca na celu przykryć słowa Rydzyka. W tym celu wykorzystano CBA, być może sprokurowano całą sprawę Leppera i stworzono widowisko: medialny spektakl z udziałem policji politycznej w państwie rządzonym z tylnego fotela przez chorego na głowę księdza-radioamatora, któremu każdy boi się podskoczyć - tak to teraz widzę.

10 lipca 2007

Taka różnica mnie nie zachwyca

W toku mojej dzisiejszej blogerskiej nadaktywności uświadomiłem sobie z pewnym niepokojem jedną rzecz: na myśl o tym, że do władzy wrócić mieliby ludzie z SLD, SdPL czy - dla mnie nieakceptowalnej w chwili poczęcia - koalicji LiD telepie mnie bardziej, niż na widok Kaczyńskiego. Nie żebym im życzył sukcesów, ale powrotu tamtych nie zniese... Czy ten kraj wyrwie się wreszcie z tego zaklętego kręgu? Będzie wreszcie jakaś alternatywa? Liczyłem, że niechęć do Kaczyńskich zrodzi wreszcie jakąś młodszą partię, jakąś formację liberalno-demokratyczną, bez lewackich odjazdów, ale też nie narodowo-katolicką, nastawioną na sprawy gospodarcze... I nic - krytyka Kaczyńskich, owszem, gumowe kaczuszki, parady równości, wolności i innych ości - to tak. Ale żeby było wreszcie na kogo głosować? To nie.I znów zobaczymy w sejmie te same gęby.

"I tak kurwa do zajebiania".

09 lipca 2007

Polska AD 2007: kokaina, kibole, czarownica i inni szatani...

Jeszcze dobrze nie ochłonąłem po wydarzeniach niedzieli i poniedziałkowego poranka, a tu już wieczór w iście hitchcockowskim stylu przyniósł trzęsienie politycznej ziemi w postaci dymisji Andrzeja Leppera i - co niemniej ważne dla toku mojego gorącego rozumowania - Tomasza Lipca. I choć z założenia nie miał to być blog polityczny, to jednak nie mogę się powstrzymać przed napisaniem gorącego komentarza inaugurującego tag "polityka".

Dymisja wicepremiera zamiast eutanazji czarownicy

I bardzo dobrze, bo choć doświadczenie uczy, że do rządu wrócić może nawet warchoł jeśli będzie taka potrzeba, to jednak... Zobaczyć wyraz twarzy Leppera dowiadującego się o dymisji - bezcenne. Za wszystko inne premier zapłaci, oczywiście, gotówką, bo przecież nie ma konta w banku ani, co za tym idzie, wiadomekj karty.

Marzeniem Jarosława Kaczyńskiego jest od dawna spolaryzowanie sceny politycznej, jej podział na dwie formacje, na amerykańską modłę. Koalicja z PO zawsze szła w poprzek tych planów - koalicja z Samoobroną i LPR zawsze była zaś przedstawiana, jako środek do wyższego celu. Środek, który w razie potrzeby można szybko i łatwo wyeliminować. Do tej eliminacji służyć miało CBA, które od samego początku miał kontrolować przede wszystkim zaplecze rządu (i, wbrew obawom opozycji i "Gazety Wyborczej", tak się stało!).

Nie ulega wątpliwości, że hak na Leppera nie wypłynął dziś - był to pocisk od dawna gotowy do użycia. Trzeba przyznać, że moment jest idealny: sondaże wciąż wysokie, strajk lekarzy zachwiał nimi na krótko, ale widać już że strajkujący przelicytowali. Do tego idą polityczne wakacje, które można poświęcić na negocjacje z potencjalnymi koalicjantami i przygotowania do kampanii wyborczej. Jest czas na przegrupowania. Czy wybory będą, to się oczywiście dopiero okaże, ale na pewno dzięki wakacjom można je dłużej odwlekać. Nawet do wiosny, jak się uprą.

Co się więc stało, że pocisk eksplodował dziś? Odpalił go Tadeusz Rydzyk, a raczej jeden z jego studentów wespół z tygodnikiem "Wprost". Jeszcze wczoraj Jarosław Kaczyński mówił do wyznawców proroka z Torunia, że "tu jest Polska", ale słowa tego ostatniego pod adresem brata nie mogły pozostać bez reakcji. Rozpoczęto więc polityczne przesilenie, które pozwoli przykryć tę aferę lawiną innych wydarzeń. A potem rozegrać ją na dwa sposoby - albo się będzie dalej kłaść uszy po sobie i liczyć na poparcie Radia Maryja, albo się z tym środowiskiem radykalnie zerwie przy okazji w trudnej sytuacji stawiając LPR, który mimo subtelnych różnic między Giertychem a Rydzykiem wciąż jest z Toruniem kojarzony. A wszystko w ręku Ziobry, który w każdej chwili może z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko Rydzykowi, który obraził głowę państwa.

Jarosław zagrał pokerowo: przejął inicjatywę, wybił przeciwnikom z rąk wszystkie asy i może wszystko. Nawet, jeśli PiS przegra wybory z PO, marzenie i cel - polaryzacja - się przybliży i w dłuższej perspektywie będzie to działało na korzyść PiS.

Być może przeceniam Kaczyńskiego, lecz jeśli tak kombinował, to wykonał dziś zabieg graniczący z majstersztykiem. Czy polska polityka jest na tyle przewidywalna, by takie kalkulacje się opłaciły, to się dopiero okaże.

Oczywiście możliwy jest też inny scenariusz: Kaczyńskiemu wszystko wysypało się z rąk i dni tego rządu są już policzone, bo dalej będzie tylko gorzej. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, ale do tej pory Kaczyńskiemu raczej się udawało - czas pokaże, czy i tym razem trzeba będzie docenić jego pokerową zagrywkę.

Za tym wszystkim czai się oczywiście coraz bardziej prawdopodobna kompromitacja w sprawie Euro 2012 (dodałem i taki tag, bo coś czuję, że notek na ten temat nie zabraknie), które prędzej czy później zostanie nam odebrane, jeśli rząd nie weźmie się do roboty. Ale i to może być elementem kalkulacji, bo przecież po całym tym zamieszaniu wystarczy powiedzieć tak: "oczyściliśmy politykę, CBA oczyściło COS, minister Lipiec odsunięty od strategicznego resortu. Teraz w atmosferze Zgody Narodowej pod nasze dyktando wspólnie przystąpimy do budowy dróg i stadionów, a kto się ośmieli krytykować, temu los polskiej piłki na sercu nie leży".

I zawsze można postraszyć opozycję kibicami. A jak nam Euro odbiorą, to można ich wysłać na Berlin.
W Wilnie już byli.

------------------------{ edit: 09.07.07, 23:43 }------------------------

Inni na ten sam temat:
Czekam na Mleczkę i Raczkowskiego ;-)

Polska na koksie

Teoretycznie ta notka powinna być oznaczona tagiem "moja Warszawa", ale ze zrozumiałych względów nie będzie. Młodzi warszawiacy pojechali na wycieczkę do Wilna - czym to się zakończyło można zobaczyć na zdjęciach i na video:


[link z bloga Piłka zza klawiatury]

Ktoś na bashu skomentował, że próbowali przyłączyć Litwę do Polski. Ale jakoś nie śmieszy mnie ten żart. Jak to jest możliwe, że nasze silne, rządzone twardymi rękoma państwo nie jest w stanie wziąć za twarz tej garstki hołoty? Gdzie zdecydowana reakcja? Czemu nie wyłapują ich na granicy? Chociaż konferencja prasowa, panie Ziobro, prosimy. A poważnie: międzynarodowa kompromitacja już jest (dobrze się przed Euro 2012 naszemu wizerunkowi nie przysłuży, ale na szczęście drogi się budują, stadiony pną w górę, więc może UEFA nie zauważy), zagraniczna policja w celach szkoleniowych wykorzystuje filmy z Polski. Czy musi dojść do tragedii? Czy ta hołota musi zabić kogoś na "zagranicznym występie", żeby ktoś wreszcie zobaczył, że to jest realny problem?

Kibole swoje zrobili: Legia zostanie pewnie wykluczona z pucharów. Szczerze? Nic mnie to nie obchodzi - jestem w stanie kibicować klubom z Anglii czy Hiszpanii natomiast los polskich mnie nie interesuje. Nie chcę mieć z tym bydłem nic wspólnego, nawet tyle, że śledzę polską ligę.

A czemu władze nie reagują? Wiadomo czemu - i bez tego mają swoje problemy. Dała się we znaki dualność Kaczyńskich - gdy jeden chwalił ojca Rydzyka, tam gdzie jest Polska, drugi z przerażeniem czytał, co Rydzyk mówi o nim na wykładach. Jeden widzi szatanów, inny czarownice... Do dziś pytanie co oni ćpają? wydawało się tylko żartem, ale okazuje się, że to wcale nie musi być zły trop, skoro doradca prezydenta przez cztery lata przejadł kilogram kokainy. Może w tym tkwi tajemnica tego faktu, że w poniedziałek o godzinie 9 rano za nami już kilka skandali, z których każdy w normalnym kraju zakończyłby się dymisjami na wysokich stanowiskach. A u nas? "Alleluja i do przodu!".

------------------------{ edit: 09.07.07, 15:05 }------------------------

Emocje nie stygną. Zczuba pisze do kiboli "idźcie w cholerę". I bardzo słusznie, nie ma co przebierać w słowach. A politycy żyją niestety słowami Rydzyka i nikt nie ma czasu odnieść się do afery, jaką jest występ warszawskiej hołoty w Wilnie. Z urzędników tylko Listkiewicz odniósł się do sprawy, ale też bez szczególnego zdecydowania.

Nie wierzę w zakazy stadionowe (nie ma podstaw prawnych), w zdecydowaną reakcję (skoro ci, którzy mają reagować piją wódkę z tymi, którzy demolują stadiony). Ale brak reakcji ze strony władz jest dla mnie najbardziej wymowny. To doskonale pokazuje, jak dalece nie interesują ich prawdziwe problemy tego kraju i jak kompletnie nie interesuje ich to, czy uda się zorganizować Euro 2012 w Polsce.

A w sieci? Tradycyjne komentarze: to tylko garstka chuliganów, która nie ma nic wspólnego z prawdziwym kibicowaniem, gdyby na stadiony przychodziły białe kołnierzyki, to na stadionach nie byłoby żadnej oprawy, jesteśmy ostatnim krajem w Europie, który umie kibicować, co pokazaliśmy na mundialu w Niemczech. Piszą to ludzie, którzy czują się na stadionach w miarę bezpiecznie. I pewnie jest w tym ziarno prawdy, bo kibice w czasie mundialu zachowywali się wspaniale, a oprawy robią wrażenie.

Tylko że ja tego nigdy na żywo nie zobaczę - nikt mnie nie przekona, że mecze polskich klubów to rozrywka dla mnie. I nie chodzi nawet o to, że bałbym się pójść na mecz - znacznie bardziej chodzi mi o to, że dziś kibicowanie jest synonimem bandytyzmu. Ja wiem, że ze środka to tak nie wygląda. Że z perspektywy osoby, która kibicuje z sercem i bez przemocy to uproszczenie jest krzywdzące - ale tak właśnie wygląda to z boku: szalik oznacza bandytę.

Widziałem, jak bawią się ci straszni włoscy kibice (tam jest ponoć gorzej, niż u nas) w Mediolanie po ligowym meczu na San Siro, jechałem z nimi nocnym autobusem. Nikt nie był pijany, agresywny, nikt nikogo nie zaczepiał. Gdy w Warszawie jest mecz wysokiego ryzyka - ustawiam sobie podróże po mieście tak, by się wyrobić między początkiem a końcem. Może przesadzam, może jestem niesprawiedliwy dla Was, spokojnych kibiców, ale gdy idziecie z szalikami na szyi nie zastanawiam się, do której grupy należycie, tylko spierdalam.

Nie Wasza wina? Wasza też. Wasza, władz klubów, PZPN, polityków - wszystkich tych, którzy przez lata bagatelizują sprawę, podkreślają, że to tylko margines i w ten sposób przykładają się do tego, że nie zmienia się nic. A potem mają pretensję, że ten stereotyp ich obciążą. Nie podoba Wam się - zróbcie coś wreszcie. Nie wmawiajcie mi, że to tylko garstka chuliganów, że nie ma się czego bać, tylko zróbcie coś, żebym za kilka lat mógł kibicować warszawskim klubom, w szaliku, bez nerwów.

Bo na razie bardziej prawdopodobne jest, że pojadę na Wembley, niż na Legię.

------------------------{ edit: 09.07.07, 23:05 }------------------------

A jednak jest reakcja Ziobry.

------------------------{ edit: 10.07.07, 00:02 }------------------------

Inni na ten temat:

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.