15 lutego 2008

Z gruntu poważnie

Poranny przegląd prasy przyniósł m.in. ciekawy artykuł z Rzeczpospolitej o reliktach PRL w polskiej administracji publicznej.

Rzadko się tak pisze, rzadko pokazuje się, że źródłem potężnych problemów w takich dziedzinach, jak choćby służba zdrowia nie jest brak pieniędzy, lecz fatalne zarządzanie. Bardzo się cieszę, że takie tekst zaczynają się tu i ówdzie pojawiać, i chcę dodać coś ze swojego podwórka, czyli z samorządu. Najpierw dwa cytaty z tekstu:
Konia z rzędem temu, kto potrafi wskazać odpowiedzialnego za faktycznie podstawowy produkt systemu oświaty – jakość kształcenia. Za finansowanie i bazę materialną odpowiada organ prowadzący (wójt/burmistrz/prezydent/starosta), za siatkę placówek oświatowych organy stanowiące (rady gmin i powiatów), za formalnie rozumiany nadzór pedagogiczny odpowiada kurator, komisje egzaminacyjne organizują pomiar kompetencji uzyskiwanych przez uczniów, które w praktyce zarządzania oświatą mają zastosowanie wyłącznie przy naborze na kolejne szczeble edukacyjne. Nabór kluczowych kadr – dyrektorów placówek oświatowych – jest w rękach komisji o bardzo zróżnicowanej strukturze. Kto odpowiada za produkt końcowy – jakość kształcenia? Nikt.

(...)

I znowu, kto odpowiada za produkty systemu ochrony zdrowia? Organem założycielskim szpitala jest samorząd powiatowy. „Grupowym” płatnikiem kosztów opieki zdrowotnej jest obywatel – bywający klientem tego szpitala, niestety, realizujący swą rolę płatnika za pośrednictwem politycznie sterowanego Narodowego Funduszu Zdrowia.
I na koniec:
Mimo to w polskim samorządzie istnieją podstawy prawne i dobre praktyki wprowadzania rozwiązań rynkowych w sferze takich usług komunalnych, jak zaopatrzenie w wodę czy gospodarka śmieciami. Pora wprowadzić te wzorce do porządku prawnego i praktyki również w takich sferach, jak ochrona zdrowia, pomoc społeczna, oświata i wychowanie czy usługi administracyjne.
Zestawiam te trzy fragmenty, bo w kontekście dwóch pierwszych, niezwykle trafnych opisów i dobrych diagnoz przyczyn administracyjnej niewydolności państwa (ze swojej działki dodałbym do tego jeszcze prawo budowlane, które [nie] działa podobnie) ostatni cytowany akapit trochę mnie zaskoczył. Uważam bowiem, że taki sam udział w paraliżowaniu jakichkolwiek skutecznych działań administracyjnych ma struktura samorządowa w Polsce.

Może jest to rodzaj lokalnego - warszawskiego - skrzywienia, ale warto podkreślić, z czego on się bierze. Kilka kat temu Polska śmiała się z faktu, że stolica ma ponad siedmiuset radnych na pięciu szczeblach samorządu (tak, jakby mieszkańcy Warszawy sami sobie napisali taką ustawę warszawską). Krytyka, owszem, pomogła i ustawę zmieniono i od kilku lat mamy w Warszawie tylko 460 radnych. Lub 450, głowy nie dam, zawsze muszę to sprawdzać, bo w meandrach lokalnej samorządności naprawdę ciężko się odnaleźć - w każdym razie w przybliżeniu tylu, ilu posłów w - też swoją drogą nie wiem po co tak licznym - sejmie. To znaczy wiem, tak samo jak wiem, czemu tych radnych jest aż tylu. Słowa klucze: doły partyjne.

Liczbę radnych zredukowano więc o 1/3 zostawiając Warszawę z tym majdanem. I, co gorsza, od tego czasu nikt w ogóle nie mówi o tym, że to nadal jest jakaś totalna paranoja granicząca z absurdem z jakiegoś chorego filmu. Nikt nie proponuje zmiany ustawy warszawskiej, nie jest to przedmiotem kampanii wyborczej do sejmu, ani do samorządu. Nawet żadne populistyczne ugrupowanie nie wykorzystało tego do zrobienia wokół siebie szumu, a to pozwala wnioskować, że temat jawi się politykom zbyt hermetycznym, zbyt mało nośnym. Słowem nikt się w ogóle nie zastanawia nad tym chorym stanem rzeczy.

A ja obawiam się, że tak skonstruowana administracja po prostu nie jest w stanie czymkolwiek zarządzać w sposób sensowny i kompetentny, nawet jeśli w tej rzeszy ludzi są jacyś całkiem mądrzy i sensowni. A czy są? Można mieć wątpliwości, skoro radni nie rozumieją podstawowych mechanizmów (pierwszy cytat w podlinkowanej notce), którymi prawnych, które są narzędziami w ich rękach.

I obawy te potwierdzają się, gdy pójdzie się na posiedzenie rady dzielnicy czy rady miasta. Nieustannie zachęcam, by każdy choć raz poszedł na sesję, najlepiej taką, gdzie omawia się jakiś kontrowersyjny projekt, np. budowę oczyszczalni ścieków lub przebieg autostrady - tego się nie da opisać. Nawiasem mówiąc obrady Rady Warszawy są pokazywane w internecie, na stronie urzędu miasta i nawet nie trzeba chodzić tam osobiście, by przekonać się, jak zachowują się nasi przedstawiciele i jakimi pierdołami muszą się zajmować z racji tak, a nie inaczej skonstruowanego prawa (głosowanie o tym, czy odesłać do podkomisji ochrony środowiska wniosek o wycięcie drzewa blokującego budowę drogi z powodu tego, że znajdująca się w owym drzewie dziupla może być zamieszkała przeszedłby pewnie do legendy, gdyby nie to, że nikt mi nie wierzy, iż takie głosowanie miało miejsce. Kolejnym nawiasem mówiąc powtarzano je chyba dwa razy, z braku kworum).

I znów, jak w poprzedniej notce, dodaję jeden tag, który tylko z pozoru nie ma związku ze sprawą.

-------------------------------------{edit}-------------------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.