Praskie Grand Prix
Zameldowałem właśnie swojemu szefowi, że jutro przed pracą mam do załatwienia dwie z pozoru drobne sprawy - muszę pójść na pocztę i do biura obsługi klienta firmy Aster.
Szef pokiwał głową ze zrozumieniem, bo jak to jest w BOK-ach Aster wie większość warszawiaków. Ogonek starszych osób, które płacić chcą koniecznie w okienku ustawia się przed nimi na długo przed nieprzyzwoicie późną i przeraźliwie niepraktyczną godziną otwarcia. Nie ma właściwie pory, o której można tam coś załatwić z marszu, a czasem trzeba.
Mnie jednak bardziej niepokoi wizyta na poczcie przy placu Hallera. Byłem na niej dwa razy, kiedyś w okolicznościach, których nie potrafię odtworzyć kupowałem tam jakieś znaczki, a ostatnio odbierałem tam przesyłkę poleconą. Było to interesujące doświadczenie, ludność miejscowa dokonała bowiem rzeczy dość niezwykłej. Udało jej się całkowicie zanarchizować system numerków sterujących kolejką.
Już na wejściu widać, że coś jest nie tak - w środku siedzi mnóstwo ludzi, z których spora część w ogóle nie przejawia zainteresowania podstawową działalnością poczty. Raczej spędzają tam czas zagadując do innych petentów. A zagadywać jest do kogo, bowiem kto raz wejdzie do środka, raczej szybko wnętrza nie opuści.
Pobrałem numerek. Przede mną 59 osób. Pobrałem drugi, z opisem dającym nadzieję, że z odrobiną asertywności też wydadzą mi tam co moje. 35 osób. Szybki rzut oka na salę pozwolił jednoznacznie stwierdzić, że co najmniej połowa tych osób poddała się i poszła do domu. A na świetlnych tablicach szaleństwo liczb zupełnie nie związanych z tym, co na moich karteczkach. Ja mam 3xx, tam jest dopiero 1xx. Tu mam 7xx, a wyświetla się 9xx. To tak, jak bym włączył transmisję wyścigu formuły 1 pod sam koniec - dłuższą chwilę musiałem się zastanowić, czy to Kubicę dublują, czy też on dubluje. A i tak nie doszedłem do tego, który jestem.
W tym bałaganie kwitną zjawiska pogłębiające absurd. Ktoś zbiera numerki, przegląda w poszukiwaniu niższego, wynajduje stare (z przed dublowania), co nie jest trudne, bo wala się ich wszędzie jakaś kosmiczna ilość. Jakby ktoś z nudów drukował całe setki.
Po chwili rozpaczliwego gapienia się na tablicę poszedłem i ja do domu. Wziąłem prysznic, zjadłem kolację i za kwadrans 20 zszedłem na pocztę raz jeszcze. Na tablicy pokazał się akurat numerek podobny do mojego, więc wiele nie myśląc podszedłem do okienka, zamachałem karteczką przed oczami osób ustawiających się z boku do wrogiego przejęcia miejsca w kolejce i cudem jakimś z marszu odebrałem swoją paczkę. Zdublowałem peleton, wyprzedziłem liderów, zakasowałem konkurencję i zaskoczyłem sędziów.
Szef pokiwał głową ze zrozumieniem, bo jak to jest w BOK-ach Aster wie większość warszawiaków. Ogonek starszych osób, które płacić chcą koniecznie w okienku ustawia się przed nimi na długo przed nieprzyzwoicie późną i przeraźliwie niepraktyczną godziną otwarcia. Nie ma właściwie pory, o której można tam coś załatwić z marszu, a czasem trzeba.
Mnie jednak bardziej niepokoi wizyta na poczcie przy placu Hallera. Byłem na niej dwa razy, kiedyś w okolicznościach, których nie potrafię odtworzyć kupowałem tam jakieś znaczki, a ostatnio odbierałem tam przesyłkę poleconą. Było to interesujące doświadczenie, ludność miejscowa dokonała bowiem rzeczy dość niezwykłej. Udało jej się całkowicie zanarchizować system numerków sterujących kolejką.
Już na wejściu widać, że coś jest nie tak - w środku siedzi mnóstwo ludzi, z których spora część w ogóle nie przejawia zainteresowania podstawową działalnością poczty. Raczej spędzają tam czas zagadując do innych petentów. A zagadywać jest do kogo, bowiem kto raz wejdzie do środka, raczej szybko wnętrza nie opuści.
Pobrałem numerek. Przede mną 59 osób. Pobrałem drugi, z opisem dającym nadzieję, że z odrobiną asertywności też wydadzą mi tam co moje. 35 osób. Szybki rzut oka na salę pozwolił jednoznacznie stwierdzić, że co najmniej połowa tych osób poddała się i poszła do domu. A na świetlnych tablicach szaleństwo liczb zupełnie nie związanych z tym, co na moich karteczkach. Ja mam 3xx, tam jest dopiero 1xx. Tu mam 7xx, a wyświetla się 9xx. To tak, jak bym włączył transmisję wyścigu formuły 1 pod sam koniec - dłuższą chwilę musiałem się zastanowić, czy to Kubicę dublują, czy też on dubluje. A i tak nie doszedłem do tego, który jestem.
W tym bałaganie kwitną zjawiska pogłębiające absurd. Ktoś zbiera numerki, przegląda w poszukiwaniu niższego, wynajduje stare (z przed dublowania), co nie jest trudne, bo wala się ich wszędzie jakaś kosmiczna ilość. Jakby ktoś z nudów drukował całe setki.
Po chwili rozpaczliwego gapienia się na tablicę poszedłem i ja do domu. Wziąłem prysznic, zjadłem kolację i za kwadrans 20 zszedłem na pocztę raz jeszcze. Na tablicy pokazał się akurat numerek podobny do mojego, więc wiele nie myśląc podszedłem do okienka, zamachałem karteczką przed oczami osób ustawiających się z boku do wrogiego przejęcia miejsca w kolejce i cudem jakimś z marszu odebrałem swoją paczkę. Zdublowałem peleton, wyprzedziłem liderów, zakasowałem konkurencję i zaskoczyłem sędziów.
Ale co będzie jutro rano?
PS: Nie jest moją intencją obrażanie Prażan, ani udowadnianie na siłę, że azjatycki brzeg Wisły to jakaś obca planeta. Czuję się tu coraz lepiej, ale pewnych różnic, smaczków i klimatów nie sposób nie zauważyć. Tej smakowitej, praskiej egzotyce dedykuję zatem nowy tag "praskie obrazki", który mam nadzieję będzie się rozwijał.
Jak tak dalej pójdzie to niedługo będziesz nadawał z Mińska ;-)
OdpowiedzUsuńGrozisz mi? ;)
OdpowiedzUsuń