Afganistan: post scriptum
Życie dopisuje gorzką puentę do reportaży "Dużego Formatu" z Afganistanu, które polecałem kilka dni temu. Gorzką i dwuznaczną, bo kto czytał uważnie ten wie, że Marek Wąs i Marek Sterlingow wiedzieli, co się stało w sierpniu 2007. Czy teraz powinni zabierać głos w obronie żołnierzy?
Do postawienia tego pytania natchnął mnie Jabbur, który postawę autorów ocenił bardzo mocno:
Z drugiej strony mnie też przeraża deklaracja, że autorzy woleli pozostać naiwniakami. Zrozumiałbym, gdyby napisali, że po powrocie z wojny nie czuli się na siłach, by drążyć ten temat. Zrozumiałbym nawet, gdyby napisali, że nie są w stanie szukać haków na ludzi, z którymi dopiero co jeździli na niebezpieczne patrole. Wbrew temu, co pisze Jabbur taka solidarność nie musi być chora. A w każdym razie nie odważyłbym się dokonać takiej oceny zza biurka w Warszawie, bo nie byłem na miejscu, nie byłem na wojnie i nie próbuję nawet wyobrazić sobie, pod jaką presją działali koledzy po fachu. Myślę, że zrozumiałby ich z pewnością także przełożony. I zleciłby temat innemu dziennikarzowi.
Zresztą dziś na łamach "Gazety" autorzy piszą tylko krótki, osobisty komentarz - sprawą zajmują się inni dziennikarze, a w komentarzach nie brakuje ostrych głosów. Ale reporterzy "Dużego Formatu" powinni raczej zeznawać w śledztwie, niż bronić żołnierzy (choć rozumiem potrzebę odezwania się w tej sprawie i nie odmawiam im do tego prawa). W połączeniu z deklaracją naiwności sprawia to jednak wrażenie, jakby bronili się przed zarzutem zatajenia faktów.
Do postawienia tego pytania natchnął mnie Jabbur, który postawę autorów ocenił bardzo mocno:
Dziennikarze przez trzy miesiące wiedzieli o incydencie. Wiedzieli i milczeli. Milczeli na afgańskim płaskowyżu, milczeli w Polsce. Jak piszą piszą, woleli okazać się naiwniakami, niż ogłosić, że ludzie, których poznali są zbrodniarzami wojennymi. Czy dziennikarz, który wie o tym, że osoby z którymi przebywa mogły dopuścić się masowego mordu i nie bada okoliczności, nie nagłośnia sprawy to naiwniak?Jest w tej ocenie sporo przesady. Autorzy nie milczeli - mocne reportaże na łamach "Dużego formatu" to przecież bardzo zdecydowany głos na ten temat, a w świetle polskiego prawa publikacja prasowa jest równoznaczna z doniesieniem do prokuratury. No i sprawa jest w prokuraturze, choć nie wiemy, kiedy rozpoczęło się śledztwo i czy publikacje miały z tym coś wspólnego. Nie wiemy też, co robili dziennikarze po powrocie do kraju. Ani co tak naprawdę mogli zrobić - w sprawach tego typu prowadzenie dziennikarskich dochodzeń jest skrajnie trudne, bo wojsko to mur przez który nie da się tak łatwo przebić, jeśli się iluś litrów wódki z odpowiednimi osobami nie wypije. A już zupełnie niemożliwe wydaje się prowadzenie dziennikarskiego śledztwa na miejscu, we frontowej bazie wojskowej.
Z drugiej strony mnie też przeraża deklaracja, że autorzy woleli pozostać naiwniakami. Zrozumiałbym, gdyby napisali, że po powrocie z wojny nie czuli się na siłach, by drążyć ten temat. Zrozumiałbym nawet, gdyby napisali, że nie są w stanie szukać haków na ludzi, z którymi dopiero co jeździli na niebezpieczne patrole. Wbrew temu, co pisze Jabbur taka solidarność nie musi być chora. A w każdym razie nie odważyłbym się dokonać takiej oceny zza biurka w Warszawie, bo nie byłem na miejscu, nie byłem na wojnie i nie próbuję nawet wyobrazić sobie, pod jaką presją działali koledzy po fachu. Myślę, że zrozumiałby ich z pewnością także przełożony. I zleciłby temat innemu dziennikarzowi.
Zresztą dziś na łamach "Gazety" autorzy piszą tylko krótki, osobisty komentarz - sprawą zajmują się inni dziennikarze, a w komentarzach nie brakuje ostrych głosów. Ale reporterzy "Dużego Formatu" powinni raczej zeznawać w śledztwie, niż bronić żołnierzy (choć rozumiem potrzebę odezwania się w tej sprawie i nie odmawiam im do tego prawa). W połączeniu z deklaracją naiwności sprawia to jednak wrażenie, jakby bronili się przed zarzutem zatajenia faktów.
I tak są w lepszej sytuacji od żołnierzy - ich błąd nikomu nie odebrał życia.
Czesc Roody,
OdpowiedzUsuńIntegrowanie dziennikarzy z wojskiem wypacza - przestajesz szukać prawdy, zaczynasz być kronikarzem kompanii - to działo się z amerykańskimi reporterami, którzy zostali wembedowani (tak się to zwie) w oddziały inwazyjne w 2003 roku, to stało się z Polkami.
Według mnie rolą mediów jest poszukiwanie, nagłaśnianie prawdy - jeżeli wiemy, mamy jakieś poszlaki, że mogło dojść do strasznej tragedii, to trzeba tym się zająć , a nie zostawać naiwniakiem w imię solidarności z tymi, z którymi razem można było spłonąć po najechaniu na minę.
Bo nie jedziesz na wojnę po to, aby opisywać wojaków z orzełkami na beretach. Jedziesz po to, aby nie płonęły w ciemności wietnamski wioski, czeczeńskie wieże z kamienia i afgańskie jurty.
Jedziesz, aby patrzeć na ręce i krzyczeć, jeżeli trzeba.
pzdr
jabbur
Zgoda, dlatego napisałem, że z dziennikarskiego punktu widzenia popełnili fatalny błąd, jeśli cokolwiek przemilczeli.
OdpowiedzUsuńNatomiast z czysto ludzkiego punktu widzenia nie chcę ich oceniać, bo naprawdę nie wiem, czy w ekstremalnej sytuacji sam umiałbym dochować standardów. Po prostu nie wiem jak bym na mnie takie patrole wpłynęły.
Nie każdy się do tego nadaje, ale też nie masz innego sposobu, by się o tym przekonać, niż w praktyce.