Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogosfera. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogosfera. Pokaż wszystkie posty

09 listopada 2008

Dwóch panów na Ursynowie, nie licząc psa

Wzbraniam się przed wklejaniem na bloga wszelkich depesz, komunikatów oraz email od pr-owców czy rzeczników prasowych. To zabiłoby bloga i utrudniło mi pewnie z czasem kontakty służbowe, a poza tym nie jestem do końca przekonany, czy to, co potrafi doprowadzić do łez w redakcji jest tak samo śmieszne, gdy się czyta w innych okolicznościach. Dzisiejszy wyjątek będzie więc swoistym eksperymentem na organizmach czytelników.

Lejdis end dżentelmen - Komenda Stołeczna Policji prezentuje:
Goniąc go krzyczał, że zje jego psa

Policjanci z Ursynowa zatrzymali Wojciecha L., mieszkańca województwa wielkopolskiego, który groził innemu mężczyźnie. Słowa jakie przy tym kierował w stronę pokrzywdzonego naprawdę budziła grozę. Agresor krzyczał przy tym, że najpierw zabije jego rodzinę, wnukom obetnie palce, potem zje jego psa, a na koniec zajmie się 50-latkiem. Tłum ludzi próbował uspokoić agresywnego Wojciecha L. Dopiero mundurowi uwolnili pokrzywdzonego z rąk okładającego go butem napastnika.

Chwile grozy przeżył 50-letni mężczyzna, który wyszedł rano na spacer ze swoim psem. Spacerując w okolicy Lasu Kabackiego, między drzewami zauważył palące się ognisko. Gdy podszedł bliżej,nie zauważył wokół żadnej osoby Wokół. W obawie przed rozprzestrzenieniem się ognia, ugasił ognisko zasypując je piaskiem. Od tego wszystko się zaczęło.

Nagle z pobliskich zarośli w jego stronę wyskoczył mężczyzna. Widać było, że jest bardzo zdenerwowany. Zaczął krzyczeć i grozić 50-latkowi w języku rosyjskim, po czym ruszył za nim w pogoń. Wystraszony mężczyzna zaczął uciekać razem ze swoim psem. Zrozumiał jednak bardzo dokładnie co wykrzykiwał Wojciech L. Mężczyzna groził, że zabije jego całą rodzinę, wnukom poodcina palce, potem zje jego czworonoga a na koniec zajmie się pokrzywdzonym. Kilkakrotnie powtarzał, że zna najlepsze metody zabijania. Nie wiedząc z kim ma do czynienia, 50-latek uciekał ile sil w nogach, obawiając się jednocześnie o życie własne jak i swojej rodziny.

Po czterokilometrowej ucieczce, mężczyznę opuściły siły i zmuszony był zatrzymać się przy ulicy Belgradzkiej. Tam dopadł go nadal agresywny Wojciech L. Zaczął bić swoja ofiarę ciężkim butem, który zdjął z nogi. Cały czas wykrzykiwał, że zje jego psa, a potem zabije jego całą rodzinę. Sytuacja ta zaniepokoiła przechodniów. Tłum próbował uspokoić 45-latka. Dopiero, gdy zaalarmowali policjantów, patrol zabrał mężczyznę prosto do celi.

Prawdopodobnie wypity wcześniej alkohol był jednym z powodów agresji mężczyzny, resztę ustala śledczy podczas przesłuchania. Badanie alkomatem wykazało że Wojciech L. ma ponad 1,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Kiedy wytrzeźwieje będzie tłumaczył się z gróźb, jakie kierował w stronę 50-latka oraz za jego pobicie. Może mu za to grozić nawet do dwóch lat więzienia.
ao/rm
I jak? Nas doprowadziło do łez. Trzeba sobie przy tym powiedzieć, że komunikaty służb mundurowych bywają czasem porażające. I nie chodzi o natrząsanie się z mundurowych, jak w tych pseudo wyciągach z ich raportów, które krążą po sieci. Widać, że czasami i autorzy tych komunikatów mają sporo dobrej zabawy przy opisywaniu bohaterstwa kolegów.

A swoją drogą może to jest pomysł na drugiego bloga? Mam tylko obawę tego rodzaju - w redakcyjnej głupawce zdarza nam się czasem śmiać z rzeczy, które tak naprawdę śmieszne nie są. Czasem jednak i komunikaty o sprawach tragicznych napisane są tak, że nie sposób zachować powagi, a w dodatku po iluś tam godzinach dyżurowania ludzi śmieszą czasem rzeczy niespodziewane. I tu właśnie widzę problem z takim pomysłem. Ale może się kiedyś przełamię.

04 listopada 2008

Porządek musi być!

Blogasek podupadł. Po okresie pewnego luzu w pracy i związanej z nim nadaktywności przyszedł czas zapierniczania i kryzys twórczy. Bywa. Pewnie się z czasem odwróci, a tymczasem uporządkowałem trochę blogroll. Kategoria "big city life" zmieniła postać i jest teraz trochę ciekawsza - uznałem, że to będzie bardziej praktyczne, niż bezpośrednie linkowanie kilkudziesięciu warszawskich (foto)blogów. Zdominowały ją blogi zrzeszone w GTWb :)

Poniżej dodałem element "followers" - głównie dla celów testowych. Sam do końca nie wiem jeszcze z czym to się je. Czy ktoś go używa, żeby potestować z drugiej strony?

W pozostałych kategoriach też trochę przesunieć i porządków. Dodałem kilka rzeczy, których brak mnie zaskoczył, raczej niczego nie wywalałem. A wszystko to dlatego, że wziąłem się w końcu za porządek w RSS-ach. Oj, tam to trzeba było powywalać i to całkiem sporo.

04 października 2008

Pocztówka z ulicy Chłodnej 25

Na blogu klubu Chłodna 25 pojawiła się właśnie taka oto fotka. Wiceprezydent Jacek Wojciechowicz zapisał się linkowanym i komentowanym przez mnie wywiadem w świadomości środowiska, które potraktował tak, a nie inaczej. I przeszedł do klasyki. Jaką ksywkę nadał sam sobie w środowisku, które nie umie panować nad emocjami - można się domyślić.

Ja odpuściłem sobie relacjonowanie całej sprawy dzień po dniu i link po linku. W między czasie mieliśmy na łamach "Stołka" sprostowanie do tekstu o niezgodzie wokół projektu i wyjaśnienie autora. Kto się interesuje, ten za pewne czytał. Pewne jest to, że za kulisami całej sprawy toczy się teraz rozgrywka, w której nie chodzi już o samo muzeum, teatr, projekt czy pieniądze. Teraz chodzi o urażonych samorządowców, którzy mają żal - także do mediów - że są osoby, które do wielkiego modernizacyjnego przedsięwzięcia, jakim jest realizacja muzeum podchodzą z emocjami i żywym zainteresowaniem. Zainteresowaniem, które utrudni im normalną pracę.

Cóż, tacy jesteśmy - rozemocjonowani, jak podpisali się na blogu autorzy tego zdjęcia. I to jest w całej tej sytuacji jakiś plus; są ludzie, których to interesuje, których słowa prezydenta zbulwersowały i dotknęły, którym cała ta historia nie jest obojętna.

PS: Wczoraj na łamach warszawskiego dodatku "Dziennika" ukazał się wywiad Bartosza Batora z ministrem Zdrojewskim. Tematem było nie tylko MSN - choć i ten wątek się pojawił - ale w ogóle warszawskie muzea. Polecam uwadze. Oczywiście jeśli ktoś ma dostęp do papierowej wersji - w sieci go nie ma :(

22 września 2008

185 znika z ulicy Gwiaździstej

Przeczytałem właśnie na łamach "Polski", że linia 185 nie wróci już na swoją trasę po wschodniej stronie osiedla Ruda. To koniec epoki.

Pamiętacie autobusowe vlepki? Widzę, że nawet wbudowany w przeglądarkę słownik zna to słowo, więc pytanie jest chyba bezzasadne. A te mające postać nekrologów żegnających kolejne linie autobusowe pamiętacie? Jeśli ktoś pamięta i wie, gdzie w sieci można je odnaleźć, albo chociaż kto się pod nimi podpisywał - z chęcią uzupełnię notkę. Bo dziś sam mam ochotę napisać nekrolog dla linii 185.

Nie zostanie zlikwidowana, a korekta trasy będzie właściwie kosmetyczna. Właściwie, to ona już nastąpiła - kilka miesięcy temu zamknięto bielański odcinek ulicy Gwiaździstej i po dziś dzień nie da się nim przejechać. Linia objeżdża więc osiedle z drugiej strony, ulicami Podleśną, Klaudyny, Rudzką i Mickiewicza. I wszystko wskazuje na to, że tak już zostanie. W związku z końcem budowy pierwszej linii metra Bielany i Żoliborz czeka sporo zmian, część pewnie jeszcze zostanie anulowana, dojdą kolejne, więc jest cień nadziei dla 185.

O co mi właściwie chodzi? Pisałem o tym kiedyś na forum Gazety.pl, w plebiscycie na ulubioną linię, oczywiście:
Jest taka jedna. Właśnie zdałem sobie sprawę, że jeżdżę nią od bardzo dawna. To linia 185. Mieszkam koło pętli na Gwiaździstej. Wsiadam zawsze na pierwszym przystanku. Rozkład się prawie nie zmienia od wielu, wielu lat, więc znam go na pamięć. Kiedyś jeździłem tylko kawałek, do szkoły na Mścisławskiej. Potem na angielski, przy placu Wilsona. Odległość, na jaką jeździłem wyznaczała moją samodzielność. Potem tak sie utarło, ze jak gdzieś miałem pojechać, to najwygodniej mi było pójść na 185, bo to najbliższy od domu przystanek no i znam rozkład. A jedzie na Wilsoniak - stamtąd już wszystko - i Centrum, i Trakt Królewski i - w drugą stronę - Bielany całe. Węzeł komunikacyjny w zasięgu reki. Dzięki 185.

A teraz studiuje na Uniwerku i czasem, jak już rano wsiądę w 185, to nie wysiadam na Wilsoniaku, tylko jadę dalej, aż do Bednarskiej. Stamtąd mam rzut beretem do BUW-u, albo parę kroków na wydział. Spacerkiem, Karową w górę. Jak schody były zamknięte, to musiałem łazić cały ten ślimak na około i też było fajnie. Przynajmniej zawsze wiedziałem, co się aktualnie dzieje w Galerii Karowa. A jak mam więcej czasu, to wysiadam wcześniej i idę sobie przez Mariensztat i mój ulubiony rynek. Wreszcie - w 185 jadąc "dołem" mogę złapać jeszcze 20 minut snu i mam miejsce siedzące zawsze.

A wieczorem, jak wracam do domu, to wole się przesiadać na Wilsoniaku, pod mięsnym (dziś jeansowym) w 185 albo 519, a nie na Gdańskim, skąd niby mam jeszcze inne autobusy na swoje osiedle - 157, 524, 508 - bo pod mięsnym (dziś jeansowym) jest zawsze szansa na rozklekotanego starego Jelcza 185 :)))

To jest moja ulubiona linia.
Dosyć to czerstwe, ale ma swoje lata. Mięsny, dawniej jeansowy, jak większość lokali na placu Wilsona zmienił się w bank. Została barierka przy schodkach do zakładu tapicerskiego, który się potem stał piwnicą z winem; też ważnym dla mnie miejscem. Lubię się o nią opierać czekając na 185, tak jak lubiłem się na niej bujać jako dzieciak z ADHD. A moje losy potoczyły się tak, że 185 co i raz okazywało się być dobrym połączeniem - na Czerską w sam raz na przykład. Teraz też by mi pasowało, gdyby nie to, że już nie mieszkam na Gwiaździstej. Ale sentyment pozostał - do mamy jeżdżę zawsze z przesiadką na Wilsoniaku (no, czasem łapię 185 już przy moście Gdańskim). I wychodzę też na 185. Ale wiosną rozkopali ulicę, przenieśli autobus na drugą stronę osiedla i już nie cofną tej zmiany. Szkoda.

A ja do dziś pamiętam niektóre, często się powtarzające, pozycje w rozkładzie jazdy. Nie jestem takim typem, co z powodu własnych sentymentów będzie protestował przeciwko zmianom, choć z tego, co wiem, to na osiedlu już jakiś czas temu zbierano podpisy, bo plotka o tym, że 185 nie wróci się oczywiście pojawiła.

Tym bardziej nie będę, skoro linię zastąpi na tym odcinku inna i do Wilsoniaka dalej będzie doskonałe połączenie. Może nawet czasem o tej samej godzinie ;) Zresztą powiedzmy sobie szczerze - 122 to też nie byle jaka linia, z dobrą tradycją, przenoszona do nas wprost z Traktu Królewskiego jedna z uśmiercanej właśnie wielkiej trójki (122, 116 i 195) i przede wszystkim też budząca sentymentalne skojarzenia, bo nie zna życia kto nastolatkiem będąc ostatnim 122 przez przemysłowy Żoliborz do domu nie wracał. Tak więc z honorami winna zostać przyjęta na Gwiaździstej.

Ale bez 185 nic już nie będzie tak samo.


I tym sposobem po raz pierwszy udało mi się wstrzelić z notką w kolejną akcję
Grupy Trzymającej Warszawskie blogi.

16 września 2008

Zaproszenie

Redakcja miesięcznika STOLICA
zaprasza twórców warszawskich stron internetowych, forów i blogów
na debatę

„Syrenka w sieci” czyli E-Warszawiacy! Spotkajmy się w realu.


21 września, godzina 11:00, BUW ul. Dobra 56/66, sala C
(debata w ramach Warszawskiego Salonu Książki)

Spotkanie z udziałem socjologów, varsavianistów i internautów poprowadzą autorzy stron
www.warszawa1939.pl i www.werttrew.fora.pl.

Będzie to pierwsze spotkanie w realu wszystkich zainteresowanych Warszawą w Internecie. Stanie się ono okazją do zwrócenia uwagi mediów i opinii publicznej na fenomen warszawskich stron internetowych oraz na ich autorów - ludzi z pasją i ciekawym dorobkiem.

Podczas spotkania przedstawiony zostanie projekt regulaminu konkursu na najlepszą stronę internetową oraz wręczone zostaną nagrody za rok 2008, przyznane przez miesięcznik STOLICA.

Więcej informacji na stronach:
www.warszawa-stolica.pl,
www.warszawa1939.pl
www.werttrew.fora.pl

12 września 2008

Siedem lat dziennikarstwa z internetem w tle

Marta Klimowicz w krótkim tekście poświęconym dziennikarstwu obywatelskiemu stawia pytania dotyczące relacji między rodzimą blogosferą, a mediami tradycyjnymi:

Czy dziennikarstwo obywatelskie w Polsce doczeka się dnia, kiedy niusy od internautów czy wpisy blogerów będą traktowane z co najmniej taką samą powagą, jak doniesienia największych telewizji? Trudno powiedzieć. Chciałabym jednak wierzyć, że polskim dziennikarzom obywatelskim uda się choć jeden raz przełamać monopol mediów tradycyjnych i faktycznie móc tworzyć opinie, wpływać na rozwój sytuacji społecznej (choćby w małej społeczności lokalnej) i informować szybciej oraz na wyższym poziomie, niż czynią to opłacani dziennikarze.
Jako osoba wykonująca zawód dziennikarza, pisząca bloga związanego tematycznie - przynajmniej częściowo - z pracą i śledząca uważnie różne miejsca w polskiej blogosferze nie jestem wprawdzie reprezentatywny, ale i tak poczułem się wywołany do tablicy.

Marta - a przed nią, na łamach "Dziennika" także inni bloggerzy (pozostałe linki poniżej) - zdaje się sugerować, że przyczyną niewielkiej siły przebicia blogerów do mainstreamowych mediów jest lekceważenie dobrze opłaconych, zadowolonych z siebie dziennikarzy z gazet i telewizji wobec wysiłków autorów "skazanych" na sieć. Nie zgadzam się z tym, choć nie zamierzam wcale bronić kolegów po fachu. Owszem, lekceważą. Ale przyczyną nie jest ignorancja, tylko specyficzna odmiana cyfrowego wykluczenia. Nie chcę przy tym nadużywać tego terminu - stosuję je, by skierować skojarzenia na właściwe tory.

Blogerzy - przy czym nie mam na myśli wszystkich, a raczej tylko tych, o których pisze Marta, czyli takich, którzy na swoich blogach piszą często lepiej, mądrzej i rzetelniej od zawodowców - to w przeważającej większości ludzie stosunkowo młodzi; średnia wieku jest wśród nich na pewno znacznie niższa, niż w jakiejkolwiek tradycyjnej redakcji (wyłączam portale, nawet te podpięte pod tradycyjne media, jak gazeta.pl czy tvn24.pl - tu średnia też jest niższa). W redakcjach wciąż dominują ludzie, którzy traktują internet raczej narzędziowo, niż źródłowo.

To znaczy mniej więcej tyle, że umieją wysłać maila i ewentualnie przeczytać wiadomości w sieci, ale już ze znalezieniem sensownej informacji mają problem. Z naciskiem na słowo "sensowna". Owszem, umieją skorzystać z Google, rzadziej z Wikipedii i na tym koniec. Dalej od tych - znanych im raczej jako marki i to bardziej z łam tradycyjnych mediów, niż z własnego doświadczenia - utartych szlaków stają się bezradni.

Nie zliczę, ile razy widziałem opad szczęki starszych stażem i wiekiem kolegów, gdy sprawdzałem im coś na Google Maps. Poza kilkoma osobami, które sam zaraziłem Gmailem, potem Google Readerem i Google Docs, nie spotkałem się właściwie w pracy z ludźmi, którzy umieliby skorzystać z czytnika RSS (zresztą często, nawet gdyby chcieli, to by nie mogli, bo ich redakcja nie pozwala instalować softu czy choćby pluginów do FF). Szczytem jest umiejętność wysłania maila ze smarfonu, a w większych firmach, pod instytucjonalnym przymusem, korzystanie z kalendarza umożliwiającego umawianie spotkań itp.

O takich narzędziach, jak serwis Google Finance w ogóle nie słyszała większość redaktorów gazet ekonomicznych w Polsce. Podobnie, jak nie spotkałem się z dziennikarzem, który stosuje wprost wymarzone w naszym zawodzie Google Alerts. A wnioskuję z faktu, że wygrzebane tam przez nas (mnie i zarażonych kolegów) z ich pomocą newsy były dla nich absolutnym zaskoczeniem. Ba, większość moich kolegów nie korzysta nawet z zakładek! Nie dodają nic do ulubionych!

A przecież, by korzystać z RSS-ów (czy w inny sposób obcować z blogosferą) trzeba jeszcze umieć sobie do nich coś dodać. Umieć nie tylko w sensie technicznym, ale przede wszystkim merytorycznym. Z gąszczu blogów i blogasków trzeba wyłowić to, co jest warte uwagi, wyrobić sobie intuicję, która pozwoli ominąć linki nie warte uwagi, a trafić na to, co jest ważne. Wielu z nich czyta wiadomości na portalu tak, jak w papierowej gazecie, a poza tym z internetowego potoku informacji wyłapać umie tylko jedno - ataki na siebie. Te są bowiem czytelne i formułowane wprost; by zrozumieć, że ktoś jest dla Ciebie chamski nie trzeba żadnej dodatkowej kompetencji.

Przyczyny tego stanu są jednak bardziej złożone, niźli tylko zwyczajna ignorancja. Pierwszą już poniekąd wymieniłem - jeśli z całej masy informacji dostarczanych przez okno przeglądarki najlepiej rozpoznaje się bluzgi pod adresem własnej pracy, można sobie po prostu dość szybko wyrobić o internecie jednoznacznie negatywne zdanie i to nawet, jeśli się wie, że ma on inną stronę. Niektórym - także w mediach - wydaje się po prostu, że skoro w sieci jest tak, jak jest (a stykają się z nią właśnie od tej strony - komentarzy pod swoimi tekstami), to nie muszą się w nią zagłębiać; "niech inni to robią, ja sobie dam radę bez internetu". To trochę tak, jak z tabloidami - większość poważnych ludzi, wśród nich dziennikarze, się nimi brzydzi, nawet jeśli ma świadomość, że czasami trafiają one na grube afery i mają rację w ich piętnowaniu.

Kolejna przyczyna też wiąże się z "komentarzami pod moim tekstem" - dla dziennikarzy wychowanych w przedinternetowych czasach sieć to nic ponad rubryka "listy od czytelników". Można je czasem wydrukować, znaleźć między nimi ciekawy temat, może nawet newsowy, ale prędzej interwencyjny.

Patrząc na to szerzej - gdy dzisiejsi blogerzy stawiali swoje pierwsze kroki w usenecie czy później na forach dyskusyjnych i uczyli się odróżniać trolla od sensownego oponenta, ci którzy dziś robią tradycyjne media dawno już w nich byli i doskonale radzili sobie zarówno bez wszystkich tych narzędzi, jak i bez źródeł, jakimi mogłyby być blogi. I ta możliwość nie bardzo ma się jak przebić do ich świadomości. No bo którędy, skoro na temat blogosfery wiedzą tyle, co przeczytali we własnej gazecie? Doskonale pokazał to fenomen Naszej Klasy, który w tradycyjnych mediach był opisywany bez zrozumienia, częściej zaś służył jako pretekst do pisania sensacyjnych artykułów.

Tu jednak docieramy do innego problemu - jakości rodzimych mediów jako takich oraz ich postępującej tabloidyzacji. Nie chcę tego wątku rozwijać, choć związek jest oczywiście bardzo silny. Spuentować chcę inaczej.

Zmieniłem ostatnio pracę. Porzuciłem tradycyjną prasę i zajmuję się stroną internetową kanału telewizyjnego TVN Warszawa. Nie, nie wiem kiedy rusza ;) Pracuję z bardzo młodym zespołem, co ma swoje plusy i ma minusy. Pocieszające jest to, że pośród nich są tacy, którzy wiedzą, co to RSS. Choć obawiam się, że gdy przyjdzie im decydować o tym, co jest wartościowym źródłem, to kolejne pokolenie użytkowników będzie się już dawno wyrażać w innej formie i narzekać, że ci tetrycy z czasów web2.0 ich nie kumają.

"Dziennika" debata o blogach:
Inni na ten temat:


PS: A skoro już tyle osobistych wstawek, to chciałem o jednym zbiegu okoliczności. Marta pisze, że dziennikarstwo obywatelskie zaczęło się rozwijać po 9.11.2001. Jeśli tak, to mnie zbliża do blogerów - moja przygoda z dziennikarstwem newsowym zaczęła się właśnie wtedy. Stażowałem wtedy w dwutygodniku "Viva!", który oczywiście dzień po ataku na WTC zaczął szykować specjalne wydanie. Trzeba je było przygotować w tempie, które zwykle w tej redakcji było niespotykane. Pierwszy raz zobaczyłem wtedy, jak pracuje się w prawdziwej redakcji i muszę przyznać, że mi się to spodobało. A że mój staż w "Vivie!" upływał głównie na pisaniu na forach dyskusyjnych, to można powiedzieć, że byłem jednym z tych początkujących obywatelskich dziennikarzy, którym się udało przebić :)

02 września 2008

Google Chrome

To nie jest geekowski blog o komputerach, ale jako fanatyczny chuligan produktów Google nie mogę o tym nie wspomnieć: jest już testowa wersja przeglądarki Google o nazwie Chrome.

O tym, czy jest szybka, zasobożerna i jak radzi sobie z wyświetlaniem stron pisać nie będę, bo w ciągu kilku godzin zrobią to miliony większych geeków na całym świecie. O tym, jak wielką ciekawość budzi ten produkt najlepiej - przynajmniej dla mnie - świadczy to, co od godziny dzieje się na blip.pl, a konkretnie kryje się pod tagiem #chrome. Istne szaleństwo.

Subiektywne pierwsze wrażenia są następujące: szybka (szczególnie zyskały Google Docs i Google Callendar - z tym ostatnim miałem od kilku tygodni spore problemy; bardzo wolno reagował na polecenia) i przyjazna.

Oczywiście potwornie drażniący jest brak możliwości zablokowania reklam, ale - jak przytomnie zauważył ktoś, kogo komentarz mignął mi we wspomnianej nawałnicy tak szybko, że nie jestem w stanie podlinkować, Google zarabia właśnie na nich, więc tego akurat możemy w ogóle nie doczekać. Z drugiej strony kod jest otwarty, więc kto wie?

Oszczędny wygląd mi nie przeszkadza, bawią mnie mrugnięcia okiem do użytkowników (np. statystyki dla nerdów), a w pierwszym odruchu i w fazie beta mogę nawet wybaczyć to, że w Gmailu nie da się użyć litery ś. Jak widać w Bloggerze się da. Niestety, podkreślanie błędów ortograficznych nie działa zbyt dokładnie, więc jak coś się zbabrało - proszę winić Google :)

Oczywiście oprócz Adblocka brakuje wielu innych rzeczy, w szczególności tych, które w Firefoxie można sobie doinstalować. Dlatego na razie wracam właśnie do Firefoxa, ale będę się Chrome przyglądał uważnie - póki co Google umiało mnie kupić, więc myślę, że i tym razem może mu się udać.

A że to kolejny krok do panowania nad światem? Trudno ;)

----{ inni na ten sam temat }----

31 sierpnia 2008

Blog Day 2008

Doczytałem się właśnie w sieci, że dziś jest coś takiego, jak BlogDay - dzień, w którym bloggerzy polecają swoim czytelnikom pięć ciekawych ich zdaniem blogów. Czemu nie?
  • TrzaskPrask jest ostatnim - przyznaję - warszawskim fotoblogiem, który śledzę regularnie., czyli przez RSS. I wyglądam z ciekawością każdej nowej porcji zdjęć z dowcipnymi podpisami. Lubię ten styl. Pozostałe stołeczne fotoblogi oglądam, ale nie tak regularnie.
  • A jednak się kręci, czyli jedyny przedstawiciel kategorii "sport to zdrowie". Wybór był trudny. Rafał Stec pisze głównie o piłce nożnej. Interesują mnie zarówno niemieszczące się w gazecie relacje z wydarzeń, jak i subiektywne opinie, z których też nie wszystkie publikuje w gazecie. A najbardziej lubię, gdy wda się w polemikę z autorami innych gazetowych blogów okołosportowych.
  • Telepraca to chyba najbrzydszy lejaut w tym zestawie :P Ale najlepszy styl. Uwielbiam ironiczny sposób, w jaki Leniuch opisuje absurdy rzeczywistości. A że ma przy loginie numer 102, to czasem nas mylą, jak się właśnie wczoraj dowiedziałem. Schlebia mi to, ale dementuję - leniuch102 i roody102 to dwie różne osoby ;)
  • Koszmary to wybór przewrotny, bo dla działki "architektura" zupełnie niereprezentatywny. Nie ma tu kolorowych renderów, nowych wieżowców, nic z tych rzeczy. Jest czysty naturalizmi architektury fatalnej czyli lista argumentów przeciwko pomysłom posła Palikota.
  • Google Operating System to z kolei najlepszy w sieci blog z informacjami o nowych projektach, aplikacjach wiadomej firmy. Nie da się ukryć, że jestem wyznawcą Kościoła Google, używam wielu ichnich narzędzi i informacje o nowych funkcjach po prostu mi się przydają. Obserwuję, jak Google czyta w myślach swoich uzytkowników dodając i przy okazji patrzę, jak przejmuje władze nad światem. Raz nawet byłem szybszy od autora ;)
Blog Day 2008

04 kwietnia 2008

Linkujmy!

LINKUJMY!
Manifest
  1. blog jest integralną częścią sieci WWW, składającej się z dokumentów połączonych odnośnikami, sieci którą warto współtworzyć
  2. odnośniki w treści wpisów wzbogacają wartość wpisów, dając możliwość rozszerzenia informacji zawartych na blogu i nie powodują odpływu czytelników, wręcz przeciwnie: powodują, że czytelnicy będą na bloga chętniej wracać
  3. autorom, na których powołuje się blog, należy się ten drobny gest, dzięki któremu czytelnicy są w stanie zapoznać się z informacjami w ich oryginalnym brzmieniu
  4. umieszczanie odnośników ułatwia zadanie agregatorom i wyszukiwarkom
Dlatego linkujmy.

LINKUJMY! - akcja hipertextowa

19 listopada 2007

Kim jest Pretm? HGW...

Warszawska blogosfera wchodzi właśnie na nowy etap rozwoju - staje się obiektem czegoś więcej, niż ciekawość urzędników. Staje się piątą władzą.

Jeszcze niedawno urzędnicy warszawskiego ratusza blogów czytać nie mogli - gdy wysłałem do biura prasowego zapytanie o informację z jednego z nich wraz z linkiem do strony okazało się, że pracownik tegoż biura obejrzeć jej nie może. Czasy się jednak zmieniają, nawet warszawski ratusz idzie z duchem czasu - teraz nie tylko blogi czytać pozwala, ale nawet angażuje siły i środki w ustalenie tożsamości autora bloga HGW Watch (przemianowanego niedawno z Bufetowa Watch).

Nie dziwię się, że ciekawość zżera pracowników ratusza - sam chętnie rozpracowałbym tożsamość tego bloggera. Prawdę mówiąc i mnie przeszło przez myśl, że to ktoś blisko związany z warszawskimi strukturami PiS, choć jak przypomnę sobie rynsztokowy poziom bloga Macieja Maciejowskiego (zamkniętego na polecenie jego partyjnych przełożonych), to skłaniam się jednak ku opinii, że to niemożliwe. Ale angażowanie publicznych środków w jego tropienie jest bulwersujące. Tak samo, jak niektóre wypowiedzi działaczy PO:
- Bloger jest na bieżąco nawet w najdrobniejszych sprawach dotyczących dzielnic - mówi Jarosław Jóźwiak wicedyrektor gabinetu prezydenta. - Jeśli ma etat u wojewody, to za zwalczanie demokratycznie wybranych władz, i to w godzinach pracy, należy mu się zwolnienie dyscyplinarne. Będziemy to sprawdzać.
Źródło: Gazeta Stołeczna
Zgadzam się, że zaangażowanie autora jest niecodzienne i przyznam, że sam nie wierzę iż wystarczają mu na to dwie godzinny dziennie. Jego orientacja w warszawskich sprawach też jest daleko większa, niż to możliwe wyłącznie na podstawie doniesień prasowych. To rozpala i moją ciekawość, ale oburza mnie to, co próbuje robić ratusz.

I mówię to z pozycji osoby, która z autorem bloga najczęściej się nie zgadza - jest czepliwy i drastycznie jednostronny. Ale jemu wolno - a ratuszowi nic do tego. Poza tym zazdroszczę mu żelaznej konsekwencji, której nam, dziennikarzom, czasem brakuje.

Tak czy inaczej mamy chyba pierwszy w Polsce poważny spór między autorem obywatelskiego bloga, a władzą. I w tym sporze kibicuję raczej blogerowi, który stara się ochronić swoją tożsamość. A panią prezydent przestrzegam przed wchodzeniem na wojenną ścieżkę, bo to się może skończyć w zaskakujący sposób; Christophe Grébert, bloger z francuskiego Puteaux wygrał proces z merem i zamierza go teraz zastąpić. Wybory w maju.

Inni na ten temat:

15 listopada 2007

Afganistan: post scriptum

Życie dopisuje gorzką puentę do reportaży "Dużego Formatu" z Afganistanu, które polecałem kilka dni temu. Gorzką i dwuznaczną, bo kto czytał uważnie ten wie, że Marek Wąs i Marek Sterlingow wiedzieli, co się stało w sierpniu 2007. Czy teraz powinni zabierać głos w obronie żołnierzy?

Do postawienia tego pytania natchnął mnie Jabbur, który postawę autorów ocenił bardzo mocno:
Dziennikarze przez trzy miesiące wiedzieli o incydencie. Wiedzieli i milczeli. Milczeli na afgańskim płaskowyżu, milczeli w Polsce. Jak piszą piszą, woleli okazać się naiwniakami, niż ogłosić, że ludzie, których poznali są zbrodniarzami wojennymi. Czy dziennikarz, który wie o tym, że osoby z którymi przebywa mogły dopuścić się masowego mordu i nie bada okoliczności, nie nagłośnia sprawy to naiwniak?
Jest w tej ocenie sporo przesady. Autorzy nie milczeli - mocne reportaże na łamach "Dużego formatu" to przecież bardzo zdecydowany głos na ten temat, a w świetle polskiego prawa publikacja prasowa jest równoznaczna z doniesieniem do prokuratury. No i sprawa jest w prokuraturze, choć nie wiemy, kiedy rozpoczęło się śledztwo i czy publikacje miały z tym coś wspólnego. Nie wiemy też, co robili dziennikarze po powrocie do kraju. Ani co tak naprawdę mogli zrobić - w sprawach tego typu prowadzenie dziennikarskich dochodzeń jest skrajnie trudne, bo wojsko to mur przez który nie da się tak łatwo przebić, jeśli się iluś litrów wódki z odpowiednimi osobami nie wypije. A już zupełnie niemożliwe wydaje się prowadzenie dziennikarskiego śledztwa na miejscu, we frontowej bazie wojskowej.

Z drugiej strony mnie też przeraża deklaracja, że autorzy woleli pozostać naiwniakami. Zrozumiałbym, gdyby napisali, że po powrocie z wojny nie czuli się na siłach, by drążyć ten temat. Zrozumiałbym nawet, gdyby napisali, że nie są w stanie szukać haków na ludzi, z którymi dopiero co jeździli na niebezpieczne patrole. Wbrew temu, co pisze Jabbur taka solidarność nie musi być chora. A w każdym razie nie odważyłbym się dokonać takiej oceny zza biurka w Warszawie, bo nie byłem na miejscu, nie byłem na wojnie i nie próbuję nawet wyobrazić sobie, pod jaką presją działali koledzy po fachu. Myślę, że zrozumiałby ich z pewnością także przełożony. I zleciłby temat innemu dziennikarzowi.

Zresztą dziś na łamach "Gazety" autorzy piszą tylko krótki, osobisty komentarz - sprawą zajmują się inni dziennikarze, a w komentarzach nie brakuje ostrych głosów. Ale reporterzy "Dużego Formatu" powinni raczej zeznawać w śledztwie, niż bronić żołnierzy (choć rozumiem potrzebę odezwania się w tej sprawie i nie odmawiam im do tego prawa). W połączeniu z deklaracją naiwności sprawia to jednak wrażenie, jakby bronili się przed zarzutem zatajenia faktów.

I tak są w lepszej sytuacji od żołnierzy - ich błąd nikomu nie odebrał życia.

08 listopada 2007

O co chodzi w Shared Items?

Tym razem notka techniczna. Jakiś czas temu po prawej stronie pojawiło się okienko pod tytułem Shared Items. Należą się wyjaśnienia.

Otóż jest to jeden z google'owych widgetów powiązany z Google Reader - czytnikiem RSS. Przy całej mojej sympatii do wynalazków Google do tej aplikacji przekonać się długo nie mogłem. Wolałem dynamiczne zakładki w FF i czytnik w postaci RSS Tickera. To rozwiązanie miało jedną wadę - nie pozwalało na synchronizowanie tego, czo czytam w domu i w pracy. To Reader okazał się idealnym rozwiązaniem i Ticker ostał się tylko w pracy - lecą w nim wiadomości. Natomiast blogi i ulubione serwisy śledzę wyłącznie przez Readera wspartego stosownym Notifierem.

Dłubiąc w tych zabawkach odkryłem, że czytaną w Readerze wiadomość z każdego kanału RSS można jednym kliknięciem "shareować" (fatalne słowo, ale nie ma odpowiednika). Ten sam news pojawi się wtedy w okienku po prawej stronie bloga. Pod okienkiem są zaś ikony umożliwiające dodanie sobie kanału RSS z tym, czym ja się podzielę.

Wrzucam tam te wiadomości i notki z innych blogów, które mnie zainteresują, warte są uwagi, wiążą się jakoś z tematami poruszanymi wcześniej na blogu, ale same w sobie na osobną notkę się nie nadają. Jeśli więc komuś tematyka tego bloga poszerzona np. o nowe doniesienia na temat pomysłów Google i warszawskie wiadomości odpowiad, zawartość kanału Shared Items może mu się spodobać.

Przy okazji - znów pododawałem trochę linków i kategorii po prawej.

20 września 2007

Krok w stronę Matrixa

Jestem poruszony wiadomością, którą podał właśnie na techNOblogu Michał Piotr Pręgowski. Po raz pierwszy w historii robot podjął autonomiczną decyzję o zabiciu człowieka. A nawet dwóch.

Nie chcę popadać ani w panikę, ani w patos - z dnia na dzień to wydarzenie właściwie niczego nie zmienia, szczególnie że ofiarom pewnie nie robi szczególnej różnicy fakt, iż przeszły do historii. A jednak, gdy spojrzeć na to tak, jak czyni Pręgowski, to rzeczywiście dreszcz człowieka przechodzi a przed oczami przelatują kadry z "Terminatora". Fakt, że miało to miejsce 1 września jest sam w sobie wymowny.

I tyle na ten temat.

Ale skoro już przywołałem techNObloga, to chyba mam okazję pochwalić konkurencję. Po pierwsze za to, że po dwóch dniach nagabywań ze strony kilku osób i w kilku miejscach serwis doczekał się swojego RSS-a. Czytanie blogów i blogopodbnych nie tylko z nazwy serwisów w inny sposób jest dla mnie strasznie uciążliwe, odkąd odkryłem, że wszystkie blogi (a przynajmniej na najpopularniejszych platformach) mają RSS-y, tylko nie wszystkie o tym informują - wystarczy znać składnie linka i zastosować przez analogię.

Niestety ten sprytny wybieg nie działa, gdy idzie o nowe pomysły gazety.pl, choć Plotek, Ciacha, Groszki, Infomuzyka, Limetka, PopCorner, techNOblog, Bryła, Alert24 i rzesza innych, które pewnie dopiero niebawem wyjdą spod ziemia - wszystkie powstały w oparciu o ten sam skrypt. Szerzej na ten temat pisał niedawno Marcin Jagodziński, a pod jego wpisem rozgorzała ciekawa dyskusja.

Trudno nie chwalić gazety.pl za pomysłowość, za wyszukiwanie nisz i asymilację pomysłów bloggerów goszczących na blox.pl. Ilość pomysłów i tempo ich pączkowania poraża, a osoby kręcące się po blogosferze szybko dostrzegą, że wśród autorów są twórcy blogów o ugruntowanych już wcześniej pozycjach. Ciekaw jestem, czy dostają za to pieniądze (nie ma w tej ciekawości żadnych [auto]ironicznych podtekstów).

PS: Zapomniałem dodać, że w oparciu o ten sam skrypt powstaje też blog Konstantego Turskiego, bohatera lansowanego przez gazetę.pl serialu "Ekipa". Serialu, o którym pewnie też coś napiszę, jak znajdę czas, by obejrzeć nagrane odcinki.

18 września 2007

Gadżety

W nawiązaniu do poprzedniego ogłoszenia dodam, że w najbliższym czasie planuję zmianę layoutu, co pewnie będzie skutkować czasowym bałaganem na stronie. Potem jeszcze uzupełnię linki, a tymczasem zainteresowanym gadżetami podlinkuję dwie rzeczy – instrukcje jak wykonać chmurę tagów i własną ikonę w pasku adresu.

Nie jest to trudne, skoro i ja sobie poradziłem ;)

Komercja

Złamałem się - trochę z ciekawości zacząłem sprawdzać jak działają googlowe reklamy i w końcu pojawiły się. Na razie dyskretnie, na dole, po prawej - pies z kulawą nogą pewnie w nie nie kliknie, a ja nie mogę do tego zachęcać (ciekawe, czy pisząc to podpadłem po ten paragraf?). Zobaczymy, czy to się w ogóle na cokolwiek zda.

Po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy.
Oczywiście.

16 września 2007

Bohater tygodnia - once again

Znalazłem wreszcie chwilę, by rozwinąć myśl, która stała za krótką notką z piątku. Wrzuciłem ją jeszcze w trakcie "Bohatera tygodnia" (TVN-owi gratulujemy mocnego wejścia z nowym programem), w którym Jan Maria Rokita zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach z listy PO, żeby - gdyby mój strzał okazał się celny - móc powiedzieć "a nie mówiłem" ;)

Po namyśle łagodzę trochę swoje słowa - nie wiem, czy Rokita będzie premierem. Ale sądzę, że znajdzie się w rządzie. Od dawna - a w ostatnich dniach kilkukrotnie, np. tu i tu (oba komentarze są sprzed tego programu) - wyrażam opinię, że Jan Maria Rokita nie jest w stanie przetrwać sejmowej kadencji bez rozwalenia jakiejś partii. Czy też, jeśli pójść za oceną iż był on w PO "wolnym elektronem"*, który zawsze był trochę obok własnej formacji, to rzekłbym iż jest to ten elektron, zderzenie z którym może zapoczątkować łańcuchową reakcję rozpadu jądra (nie jestem specem od fizyki atomowej, więc jeśli analogia czy sformułowania są koślawe z naukowej perspektywy, to z góry przepraszam).

Zapewne jest to opinia przesadzona - wyrobiłem sobie takie zdanie pod koniec lat 90. gdy ubrany w kapelusz poseł ciągle wchodził i wychodził przez bramę rządowego hotelu przy ulicy Parkowej, gdzie toczyły się negocjacje nad przyszłością koalicji AWS - UW, a potem już tylko nad przyszłością AWS i jej kandydata na prezydenta. Zakodowałem sobie wtedy, że Rokita to człowiek, który spala się w takich negocjacjach. A te z kolei z perspektywy wyborcy są tylko biciem piany.

Potem była kolejna kadencja i komisja śledcza ds. Rywina. I znów miałem wrażenie, że Rokita z zapałem przesłuchuje świadków nie dlatego, żeby dojść do prawdy, lecz dlatego, że ustalenia mogą być potem kartą przetargową w kolejnych negocjacjach.

Że odjedzie z PO byłem przekonany już po ostatnich wyborach - zresztą chyba nie tylko mnie wydaje się, że było blisko. Minęły aż dwa lata i wreszcie stało się. Moim zdaniem całą operację z Nelly Rokitą w kancelarii prezydenta i "odejściem z polityki" jej męża skoordynował Jarosław Kaczyński (o zgrozo, zgadzam się w tym z Giertychem, który powiedział to dziś w "Kawie na ławę"). Dowód? Człowiek, który niedawno w oczach premiera posługiwał się metodami, od których gorsze są już tylko mordy polityczne, nagle stał się mile widzianym, zdolnym politykiem. I nawet Gosiu go broni. I po co?
  • Po pierwsze coś takiego od razu osłabia wizerunek PO - pojawia się wizerunek partii z wewnętrznymi kłopotami.
  • Po drugie cały czas utrzymuję, że naczelną motywacją Jarosława Kaczyńskiego jest doprowadzenie do pełnej polaryzacji sceny politycznej w Polsce. A najnowsze sondaże pokazują, że do sejmu mogą wejść nawet tylko trzy partie: silne PiS, silna PO i niewiele znacząca LiD. Ale to, że chce się polaryzować nie znaczy, że nie chce się wygrywać. Silna PO jest lepsza od silnego LiD, ale gorsza od przegranej PO. Kaczyński osłabia więc PO jednocześnie...
  • ... (po trzecie) przygotowując się do tego, co nieuchronnie nadejdzie po wygranych (jak sądzi) wyborach. A nadejdzie coś nieznanego w polskiej polityce - reelekcja i niezwykle potężny (w każdym razie tak to będzie przedstawione - bo spodziewam się, że frekwencja będzie niska i realnie poparcie dla PiS będzie rzędu 10%) mandat do prowadzenia polityki w dotychczasowym duchu. Ale z kim? Jeśli się chce polaryzować, to przecież nie z PO, z LiD to w zasadzie niemożliwe, LiS-a już raczej żegnamy, a jeśli nawet nie, to jego siła może nie wystarczyć... Co tu zrobić? Odpowiedź prosta - mniejszościowy rząd, któremu PO nie będzie w stanie rzucać kłód pod nogi jednocześnie nie kompromitując się w oczach "wykształciuchów". Słowem - całkiem niezły rząd. Z brylującym w telewizji Rokitą, uśmiechającym się szeroko Marcinkiewiczem (znów strzelam), szarpiącą się z gospodarką Gilowską i... Wassermanem, Ziobro, Dornem dalej walczącymi z duchami przeszłości. Podejrzewam, że z ekipy Ghostbusters wypadnie Macierewicz - swoje zrobił, może odejść, a PO łatwo by było go krytykować.
  • PO nie będzie mogła ślepo walić w rząd, który - jeśli Kaczyński tego nie zepsuje - będzie całkiem niezły i może rychło zacząć odnosić sukcesy. Nie może, bo w ten sposób skaże się już na zawsze na miano wiecznej - i niekonstruktywnej - opozycji. Ba, reformy Gilowskiej, jeśli do nich dojdzie, poprze przynajmniej część posłów tej partii.
  • Możliwe jest nawet, że część PO pójdzie w ślady Rokity już po wyborach, a reszta będzie musiała się zbratać z LiD i...
  • ... oto mamy sejm dwupartyjny. Kaczyński może odejść. Nie zrobi tego, oczywiście, ale spełni swój cel. Tadam!
Cały ten scenariusz jest oczywiście obłożony takimi samymi zastrzeżeniami, jak ten podlinkowany w drugim podpunkcie. Może przeceniam, może to wszystko amok i działania na oślep, a nie przebłyski genialnej strategii. To zresztą nie jest najważniejsze - ważne będą skutki.

A dlaczego uważam, że PiS wygra? Mówiąc najkrócej ktoś przygotował im kampanię chamską, brutalną i prymitywną, co w polskich warunkach okaże się nad wyraz skuteczne nie tylko dlatego, że tłum chce krwi, nie tylko dlatego, że miękki Tusk nie będzie w stanie się odkuć, ale przede wszystkim dlatego, że PO w swojej kampanii mówi na razie wyłącznie o PiS. A wiadomo - nie ważne jak mówią, ważne że mówią. PiS wygra, bo jest go pełno i sprawia wrażenie, że ma pełnię inicjatywy. A opozycja z lekkim przerażeniem rozjeżdża się właśnie jak początkującemu łyżwiarzowi nogi.

Przy okazji - wiele się ostatnio pisze o politykach w sieci. O blogu Ryszarda Czarneckiego, na który często powołują się tradycyjne media lub o tym, że Waldemar Pawlak używa Linuxa. Ten i ów ma nawet videologa. A Jan Maria Rokita ma stronę WWW nie aktualizowaną od 27 sierpnia. Niby nie tak długo, a jednak dziwne, że nie ma tam nawet oświadczenia w sprawie jego decyzji.

* Nie wiem, kto to powiedział - słuchałem telewizora z kuchni ;)

------------------------{ edit: 19.09.07, 01:52 }------------------------

Inni na ten sam temat:

23 lipca 2007

Demo(L)ka (by Żółć)

Znakomity komentarz do zagadnień okołofutbolowych z ostatnich tygodni:

Najnowszy, siedemnasty numer tygodnik insynuacji i pomówień "Żółć" dostępny jest tu.

09 lipca 2007

Polska AD 2007: kokaina, kibole, czarownica i inni szatani...

Jeszcze dobrze nie ochłonąłem po wydarzeniach niedzieli i poniedziałkowego poranka, a tu już wieczór w iście hitchcockowskim stylu przyniósł trzęsienie politycznej ziemi w postaci dymisji Andrzeja Leppera i - co niemniej ważne dla toku mojego gorącego rozumowania - Tomasza Lipca. I choć z założenia nie miał to być blog polityczny, to jednak nie mogę się powstrzymać przed napisaniem gorącego komentarza inaugurującego tag "polityka".

Dymisja wicepremiera zamiast eutanazji czarownicy

I bardzo dobrze, bo choć doświadczenie uczy, że do rządu wrócić może nawet warchoł jeśli będzie taka potrzeba, to jednak... Zobaczyć wyraz twarzy Leppera dowiadującego się o dymisji - bezcenne. Za wszystko inne premier zapłaci, oczywiście, gotówką, bo przecież nie ma konta w banku ani, co za tym idzie, wiadomekj karty.

Marzeniem Jarosława Kaczyńskiego jest od dawna spolaryzowanie sceny politycznej, jej podział na dwie formacje, na amerykańską modłę. Koalicja z PO zawsze szła w poprzek tych planów - koalicja z Samoobroną i LPR zawsze była zaś przedstawiana, jako środek do wyższego celu. Środek, który w razie potrzeby można szybko i łatwo wyeliminować. Do tej eliminacji służyć miało CBA, które od samego początku miał kontrolować przede wszystkim zaplecze rządu (i, wbrew obawom opozycji i "Gazety Wyborczej", tak się stało!).

Nie ulega wątpliwości, że hak na Leppera nie wypłynął dziś - był to pocisk od dawna gotowy do użycia. Trzeba przyznać, że moment jest idealny: sondaże wciąż wysokie, strajk lekarzy zachwiał nimi na krótko, ale widać już że strajkujący przelicytowali. Do tego idą polityczne wakacje, które można poświęcić na negocjacje z potencjalnymi koalicjantami i przygotowania do kampanii wyborczej. Jest czas na przegrupowania. Czy wybory będą, to się oczywiście dopiero okaże, ale na pewno dzięki wakacjom można je dłużej odwlekać. Nawet do wiosny, jak się uprą.

Co się więc stało, że pocisk eksplodował dziś? Odpalił go Tadeusz Rydzyk, a raczej jeden z jego studentów wespół z tygodnikiem "Wprost". Jeszcze wczoraj Jarosław Kaczyński mówił do wyznawców proroka z Torunia, że "tu jest Polska", ale słowa tego ostatniego pod adresem brata nie mogły pozostać bez reakcji. Rozpoczęto więc polityczne przesilenie, które pozwoli przykryć tę aferę lawiną innych wydarzeń. A potem rozegrać ją na dwa sposoby - albo się będzie dalej kłaść uszy po sobie i liczyć na poparcie Radia Maryja, albo się z tym środowiskiem radykalnie zerwie przy okazji w trudnej sytuacji stawiając LPR, który mimo subtelnych różnic między Giertychem a Rydzykiem wciąż jest z Toruniem kojarzony. A wszystko w ręku Ziobry, który w każdej chwili może z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko Rydzykowi, który obraził głowę państwa.

Jarosław zagrał pokerowo: przejął inicjatywę, wybił przeciwnikom z rąk wszystkie asy i może wszystko. Nawet, jeśli PiS przegra wybory z PO, marzenie i cel - polaryzacja - się przybliży i w dłuższej perspektywie będzie to działało na korzyść PiS.

Być może przeceniam Kaczyńskiego, lecz jeśli tak kombinował, to wykonał dziś zabieg graniczący z majstersztykiem. Czy polska polityka jest na tyle przewidywalna, by takie kalkulacje się opłaciły, to się dopiero okaże.

Oczywiście możliwy jest też inny scenariusz: Kaczyńskiemu wszystko wysypało się z rąk i dni tego rządu są już policzone, bo dalej będzie tylko gorzej. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, ale do tej pory Kaczyńskiemu raczej się udawało - czas pokaże, czy i tym razem trzeba będzie docenić jego pokerową zagrywkę.

Za tym wszystkim czai się oczywiście coraz bardziej prawdopodobna kompromitacja w sprawie Euro 2012 (dodałem i taki tag, bo coś czuję, że notek na ten temat nie zabraknie), które prędzej czy później zostanie nam odebrane, jeśli rząd nie weźmie się do roboty. Ale i to może być elementem kalkulacji, bo przecież po całym tym zamieszaniu wystarczy powiedzieć tak: "oczyściliśmy politykę, CBA oczyściło COS, minister Lipiec odsunięty od strategicznego resortu. Teraz w atmosferze Zgody Narodowej pod nasze dyktando wspólnie przystąpimy do budowy dróg i stadionów, a kto się ośmieli krytykować, temu los polskiej piłki na sercu nie leży".

I zawsze można postraszyć opozycję kibicami. A jak nam Euro odbiorą, to można ich wysłać na Berlin.
W Wilnie już byli.

------------------------{ edit: 09.07.07, 23:43 }------------------------

Inni na ten sam temat:
Czekam na Mleczkę i Raczkowskiego ;-)

28 czerwca 2007

LEGO

Jestem tak zmiażdżony, że nie mam pomysłu na bardziej oryginalny tytuł. Gazeta.pl we współpracy z blogiem Klocki ogłosiła dziś konkurs, ale mniejsza o to - dzięki temu odkryłem rzeczonego bloga i wszystko to, co się za nim kryje.

A kryje się ogromne zjawisko AFOL-i (od Adult Fan Of Lego). Kto się klockami nigdy nie bawił, nie zrozumie. A kto, tak jak ja, budował z nich godzinami i dziś zerka czasem tęsknym wzrokiem na stojące na szafie pudło, którego nie pozwolił wyrzucić czy oddać młodszym krewnym, i ciągle obiecuje sobie, że kiedyś je zdejmie i zbuduje wielki statek kosmiczny, temu wystarczy kilka obrazków, które pozwolę sobie przekopiować z klocki.blox.pl:

Girlsy i giwery:

Scenki rodzajowe:

Coś dla fanów „Lost” (pod linkiem kilka innych zdjęć z tej serii) też się znajdzie (o innych filmach nie mówiąc):

I dla miłośników kolei, także rodzimej:

Oraz szybkich fur:
i niebezpiecznych zabawek:

Przepraszam, że nie podpisuję autorów tych prac - wrzucam po prostu kilka zdjęć, by pokazać różnorodność skal, pomysłów i poziomów abstrakcji. Kto złapie klimat, obejrzy dokładnie na blogu Klocki. Znajdzie tam też informacje, gdzie możne kupić stare zestawy i dowie się nawet, że AFOL-e mają swoją gazetę. Zachęcam, bo to naprawdę niewielka próbka możliwości klocków Lego.

Nie wierzycie? To obejrzyjcie automat do napojów w całości zbudowany z klocków lub film pokazujący możliwości karabinu maszynowego:

21 czerwca 2007

Nowe blogi na horyzoncie

Krążąc po sieci trafiłem na kilka nowych blogów, które na razie dodałem do RSS-Tickera, a jak się przyjmą, to pewnie trafią i tu, do zakładek (choć w praktyce to jednak ticker jest ważniejszy, bo przeca nie stąd wchodzę na swoje ulubione blogi). Niniejsza prezentacja rozpoczyna okres próbny.

Na blogu Andrzeja Andrysiaka, zastępcy redaktora naczelnego Życia Warszawy, trafiłem na wielce zachęcającą do śledzenia bloga analizę sytuacji politycznej z perspektywy obojętniejącego wykształciucha. Bardzo celne.

Nim podam adres drugiego bloga, dwa słowa o tym, jak na niego trafiłem. Wszystko przez Janusza A. Majcherka, który opublikował w weekendowej GW artykuł o homoseksualistach. Początkowo nawet nie wydawał mi się taki głupi, ale miażdżąca krytyka Orlińskiego przekonała mnie dużo bardziej. A osobiście u Majcherka najbardziej zirytował mnie ten fragment:
Oczywiście, w systemie liberalno-demokratycznym każdy ma prawo publicznie (także w formie manifestacji ulicznych) domagać się zmiany różnych obowiązujących regulacji - np. obniżenia granicy wieku, poniżej której czynności seksualne uważane są za pedofilskie, albo zmiany klasyfikacji stopni pokrewieństwa, stanowiących podstawę do uznania stosunków seksualnych za kazirodcze. Ale to nie znaczy, że można publicznie uprawiać lub propagować seks z czternastolatkami lub własną siostrą. Podobnie, podczas manifestacji na rzecz legalizacji marihuany nie wolno jej palić. Można się domagać ochrony czy formalizacji prawnej związków homoseksualnych, ale to nie powód, aby się z nimi obnosić publicznie.
Gazeta Wyborcza, 16.06.2007

Nie sądzę, by była to świadoma manipulacja - podejrzewam raczej, że autor sam nie zauważył, iż w jednym zdaniu zestawia zachowania karalne z czymś co jest legalne, ale nieakceptowane. I niejako sam podkopuje swój tekst. Ale mniejsza o Majcherka. W komentarzach pod krytyką WO są dwa linki - genialne zestawienie.

Otóż "Rzeczpospolita" odkryła ostatnio, jak cynicznie manipulują nami od dwóch dekad środowiska gejowskie (link pewno niebawem wygaśnie, więc radzę się spieszyć)! Czytając to nie mogłem się oprzeć jednej konstatacji - bardziej od cynizmu gejów sprzed dwudziestu lat przeraża mnie świadomość, że tak samo wygląda dziś scenariusz większości kampanii marketingowych jogurtów i past do zębów. O czym zgrabnie pisał Frédéric Beigbeder w książce, którą swego czasu zjebałem ;)

Najlepsze - i tu przechodzimy do sedna sprawy, czy do odkrytego właśnie bloga - są jednak wyniki bloggerskiego śledztwa Barta, który po paru minutach googlowania wykazał, jak głupio wtopiła Rzepa.

Nie ma jednak tego złego, bym nie poznał bloga Barta, gdyby nie owa wtopa, więc generalnie dzień blogowania zaliczam do udanych i na sam koniec polecam uwadze taga "referral fun" u tegoż Barta. Niech żyją widgety - bez nich blokowanie było nudne, jak na blog.pl.

---------------------------------{ edit }---------------------------------

Zapomniałem o jeszcze jednym blogu, z którym się oswajam. Ale właśnie RSS podesłał nową, jakże mądrą notkę.

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.