Fifa 09 wie coś, czego nie wie jeszcze nawet PZPN ;)
W następnej Fifie w ogóle nie będzie polskich drużyn.
- Wiem, że szczególnie wśród tej kibicowskiej części opinii publicznej pojawia się pytanie: a co, jeśli będziemy zmuszeni do wycofania z rozgrywek jakichś drużyn? Nie wierzę w czarny scenariusz, ale znam życie i wiem, że jeśli potrzebne jest twarde stanowisko, to czasami musi to kosztować. Co nam po eliminacjach, które będziemy przegrywali, po klubach, które będą masowo odpadały, co nam po piłce, gdzie strach wejść na trybuny? Tak nie może być, dlatego uważam, że lepiej podjąć twarde i radykalne decyzje w tej kwestii, bo inaczej będziemy w półmroku, udając zadowolonych. Czasami Lech pokona Austrię Wiedeń albo wejdziemy do finałów mistrzostw Europy - mówił Tusk do dziennikarzy w Sejmie.Gdybym wierzył, że jest realna szansa na uzdrowienie sytuacji w PZPN, podpisałbym się pod tym obiema rękami, zaryzykował nawet Euro 2012 i poszedł na wojnę. Ale chyba nie wierzę i w związku z tym nie wiem, co myśleć. Tyle spostrzeżeń nieoryginalnych - chyba większość zainteresowanych choć trochę tematem ludzi myśli podobnie.
Źródło: sport.pl
Nie wystarczy muzeum, by uzyskać efekt Bilbao
Rozmawiał Tomasz Malkowski
2008-09-24, ostatnia aktualizacja 2008-09-24 12:05
Hiszpańskie Bilbao od 10 lat w miejscu nieczynnych stoczni i hut buduje nowoczesne gmachy muzealne, kongresowe i teatralne. Dzięki inwestycjom w kulturę stało się rozpoznawalne w świecie. - Katowice mogą powtórzyć ten sukces - twierdzi Ibon Areso Mendiguren, wiceprezydent Bilbao
Tomasz Malkowski: Jest Pan wiceprezydentem miasta do niedawna zapomnianego, przemysłowego, a które jednak odniosło sukces. Katowice są dopiero na początku podobnych zmian.
Ibon Areso Mendiguren: Katowice mają wiele wspólnego z Bilbao. Oba miasta rozwijały się w oparciu o górnictwo i hutnictwo. Mamy też wspólne doświadczenie z upadkiem przemysłu ciężkiego. Zamknięcie hut i stoczni spowodowało wzrost bezrobocia nawet do 30 proc. Szukaliśmy sposobu wyjścia z tej zapaści, chcieliśmy z miasta przemysłowego stworzyć poprzemysłowe, które opiera się na usługach.
Jak bezboleśnie przeprowadzić takie zmiany?
- Przede wszystkim wszyscy doszliśmy do wniosku, że sytuacja jest fatalna i trzeba coś zrobić. Zawiązaliśmy w mieście przymierze ponad podziałami i postawiliśmy jasne priorytety. Interesował nas przede wszystkim człowiek. Chcieliśmy najpierw pomóc ludziom, a później sprzątać miasto zniszczone przez przemysł.
Postawiliście też na kulturę.
- To naturalne, bo we wszelkich zmianach kultura musi zajmować ważne miejsce. Dotychczas życie kulturalne miasta traktowano jako kolejny koszt, wydatek. Utrzymanie biblioteki, muzeum czy domu kultury sporo przecież kosztuje. Musieliśmy zmienić sposób myślenia, by kultura nie była już kosztem, ale inwestycją, która ma się zwrócić.
I zbudowaliście muzeum według projektu gwiazdy światowej architektury Franka Gehry'ego. Jak Wam udało się do budynku przyciągnąć Fundację Guggenheima?
- Wykorzystaliśmy przekorność Amerykanów. Cała Europa odradzała im Bilbao, powszechnie uznawane za najbrzydsze miasto w Hiszpanii. Potrafiliśmy ich przekonać, bo Fundacja Guggenheima nie wydała ani jednego eurocenta na budowę muzeum. Powstało z naszego budżetu.
Czy mieszkańcy uczestniczyli w tych zmianach?
- Na początku lat 90. byli przeciwni budowaniu kosztownego muzeum z ich podatków. Uważali, że pieniądze można przeznaczyć na inne cele. Można ich zrozumieć, bo budowa kosztowała 133 mln euro, które można by np. rozdać bezrobotnym. Ale my wierzyliśmy, że inwestycja w kulturę się opłaci. I mieliśmy rację. Już w pierwszym roku po otwarciu muzeum miasto zarobiło o 148 mln euro więcej. Ludzie z całego świata chcieli oglądać muzeum. W czasie krótszym niż rok zwróciły się nam koszty budowy. Co więcej, dochody miasta wciąż rosną. W 2007 roku zarobiliśmy 247 mln euro, m.in. z podatków od nowych hoteli, firm, restauracji, siedzib korporacji, które wyrosły w mieście jak grzyby po deszczu.
Jakie jeszcze korzyści przyniosło miastu muzeum?
- Wcześniej ciążyły na nas stereotypy, że jesteśmy regionem terrorystów, osławionej ETA. Gdybyśmy chcieli zrobić pozytywną kampanię wizerunkową na całym świecie, 133 mln euro, które wydaliśmy na budowę muzeum, nie wystarczyłyby. Dzięki muzeum zmniejszyło się bezrobocie. Tylko w nowych hotelach i restauracjach pracę znalazło 4 tys. ludzi. Bezcenna jest duma mieszkańców z muzeum. Napływ turystów zmusił nas do rozbudowy metra i dróg. Przywróciliśmy miastu rzekę. W dawnych portach powstały parki, nabrzeża zamieniliśmy w bulwary.
Czyli wystarczy wybudować niezwykłe muzeum, by uzyskać "efekt Bilbao"?
- Nie. Wiele miast chciało nas naśladować i nie osiągały sukcesu. My wprowadziliśmy zmiany błyskawicznie, i w dużej skali. Nie mieliśmy wyjścia, bo miasto umierało.
Katowice szykują się do budowy gmachu Muzeum Śląskiego. Jest dla nas nadzieja?
- Budując Muzeum Śląskie, nie patrzcie tylko na architekturę. Pamiętajcie, że najważniejszy jest interes publiczny, a nie prywatne biznesy deweloperów. Zapraszajcie ich, ale stawiajcie im wymagania. Nie bójcie się zmian i odważnych pomysłów, bo tylko takie odnoszą największy sukces.
Jest taka jedna. Właśnie zdałem sobie sprawę, że jeżdżę nią od bardzo dawna. To linia 185. Mieszkam koło pętli na Gwiaździstej. Wsiadam zawsze na pierwszym przystanku. Rozkład się prawie nie zmienia od wielu, wielu lat, więc znam go na pamięć. Kiedyś jeździłem tylko kawałek, do szkoły na Mścisławskiej. Potem na angielski, przy placu Wilsona. Odległość, na jaką jeździłem wyznaczała moją samodzielność. Potem tak sie utarło, ze jak gdzieś miałem pojechać, to najwygodniej mi było pójść na 185, bo to najbliższy od domu przystanek no i znam rozkład. A jedzie na Wilsoniak - stamtąd już wszystko - i Centrum, i Trakt Królewski i - w drugą stronę - Bielany całe. Węzeł komunikacyjny w zasięgu reki. Dzięki 185.Dosyć to czerstwe, ale ma swoje lata. Mięsny, dawniej jeansowy, jak większość lokali na placu Wilsona zmienił się w bank. Została barierka przy schodkach do zakładu tapicerskiego, który się potem stał piwnicą z winem; też ważnym dla mnie miejscem. Lubię się o nią opierać czekając na 185, tak jak lubiłem się na niej bujać jako dzieciak z ADHD. A moje losy potoczyły się tak, że 185 co i raz okazywało się być dobrym połączeniem - na Czerską w sam raz na przykład. Teraz też by mi pasowało, gdyby nie to, że już nie mieszkam na Gwiaździstej. Ale sentyment pozostał - do mamy jeżdżę zawsze z przesiadką na Wilsoniaku (no, czasem łapię 185 już przy moście Gdańskim). I wychodzę też na 185. Ale wiosną rozkopali ulicę, przenieśli autobus na drugą stronę osiedla i już nie cofną tej zmiany. Szkoda.
A teraz studiuje na Uniwerku i czasem, jak już rano wsiądę w 185, to nie wysiadam na Wilsoniaku, tylko jadę dalej, aż do Bednarskiej. Stamtąd mam rzut beretem do BUW-u, albo parę kroków na wydział. Spacerkiem, Karową w górę. Jak schody były zamknięte, to musiałem łazić cały ten ślimak na około i też było fajnie. Przynajmniej zawsze wiedziałem, co się aktualnie dzieje w Galerii Karowa. A jak mam więcej czasu, to wysiadam wcześniej i idę sobie przez Mariensztat i mój ulubiony rynek. Wreszcie - w 185 jadąc "dołem" mogę złapać jeszcze 20 minut snu i mam miejsce siedzące zawsze.
A wieczorem, jak wracam do domu, to wole się przesiadać na Wilsoniaku, pod mięsnym (dziś jeansowym) w 185 albo 519, a nie na Gdańskim, skąd niby mam jeszcze inne autobusy na swoje osiedle - 157, 524, 508 - bo pod mięsnym (dziś jeansowym) jest zawsze szansa na rozklekotanego starego Jelcza 185 :)))
To jest moja ulubiona linia.
Czy dziennikarstwo obywatelskie w Polsce doczeka się dnia, kiedy niusy od internautów czy wpisy blogerów będą traktowane z co najmniej taką samą powagą, jak doniesienia największych telewizji? Trudno powiedzieć. Chciałabym jednak wierzyć, że polskim dziennikarzom obywatelskim uda się choć jeden raz przełamać monopol mediów tradycyjnych i faktycznie móc tworzyć opinie, wpływać na rozwój sytuacji społecznej (choćby w małej społeczności lokalnej) i informować szybciej oraz na wyższym poziomie, niż czynią to opłacani dziennikarze.Jako osoba wykonująca zawód dziennikarza, pisząca bloga związanego tematycznie - przynajmniej częściowo - z pracą i śledząca uważnie różne miejsca w polskiej blogosferze nie jestem wprawdzie reprezentatywny, ale i tak poczułem się wywołany do tablicy.