05 marca 2009

Konserwator zabytków zgadza się na rewitalizację Norblina


Art Norblin, spółka będąca właścicielem zabytkowej wolskiej fabryki, uzyskała właśnie zalecenia konserwatorskie - pierwszy, wstępny sygnał akceptacji dla swojej koncepcji zabudowy tego terenu. Portal tvnwarszawa.pl jako pierwszy dotarł do tego projektu.

Trzeba to wyraźnie zaznaczyć: to jest techniczny rysunek, który pokazuje tylko - i aż - skalę przyszłej zabudowy, rozmieszczenie poszczególnych budynków, w tym trzech, jak na Wolę dość skromnych, dominant oraz relacje z zabytkową substancją. Niewiele wiadomo o przyszłej architekturze nowych budynków, choć należy zakładać, że kształtem nie odbiegną znacznie od tego, co widać na obrazku.

Zamiast oceniać projekt, którego właściwie jeszcze nie ma, ograniczę się do dwóch uwag.

Po wojewódzkim konserwatorze zabytków, który mógł zablokować rewitalizację Norblina, ale zaufał inwestorowi i marce pracowni JEMS, na odwagę zdobył się konserwator stołeczny, który dopuścił na terenie fabryki całkiem intensywną zabudowę w zamian za obietnicę zachowania i - co ważne - udostępnienia zabytkowych fragmentów. Do tego w projekt udało się wpasować drugą nitkę ulicy Prostej. Jeśli te ustalenia uda się teraz bezkonfliktowo przełożyć na warunki zabudowy i w końcu na projekt - będzie to nie lada osiągnięcie.

W tej sytuacji trudno mi narzekać i porównywać projekt z wykreowanymi na własne potrzeby oczekiwaniami, które prezentowałem wcześniej na blogu. Wiem, że na taką architekturę, o jakiej marzę, czas w Polsce jeszcze nie nadszedł.

Przyzwoita rewitalizacja Norblina połączona z ożywieniem i otwarciem tego miejsca będzie i tak wielkim wydarzeniem. Dlatego wciąż mocno kibicuję JEMS-om i urzędnikom, którzy już za kilka dni będą się chwalić tym projektem w Cannes. Oby udało się doprowadzić go do końca w zgodzie z obietnicami.

Wizualizacja: Art Norblin
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

Sensacyjne transfery Legii Warszawa!

Legia Warszawa pozyskała trzech nowych napastników?!


Zostawić ich na chwilę samych nie można,
bo tylko im żarty w głowach normalnie... :)

Sygnaturka

Myślenie nie wypada najlepiej w telewizji, o czym tamtejsi reżyserzy wiedzą już od dawna. Niewiele jest w nim do oglądania. Słowem nie jest ono sztuką widowiskową.
Neil Postman - Zabawić się na śmierć
Nie wciągnąłem jeszcze całej książki, więc nie mam zamiaru jej recenzować, ani nawet polemizować z jej tezami (tym bardziej, że z większością trudno się nie zgodzić). Po prostu chciałem się pochwalić swoją nową sygnaturką. No i napomknąć, że to ciekawa lektura. Niezbyt odkrywcza, ale ma już bez mała ćwierć wieku, więc nie oczekujmy zbyt wiele. Inna rzecz, że czytając ją można sobie z całą mocą uświadomić, że taki mniej więcej jest dystans kulturowy między nami a Stanami. Przy czym Postman dodałby pewnie, że nie mamy czego żałować.

Ja ostatnio staram się trochę zapanować nad zalewem papki - selekcjonuję RSS-y, wyrzucam zakładki i przede wszystkim czytam książki, a nie prasę. Czytam niewiele, trochę w drodze do pracy, trochę wieczorem w łóżku, bo choćbym nie wiem jak był po robocie spieprzony, to i tak od razu zasnąć nie idzie. Lista pozycji, które chciałbym przeczytać wciąż się wydłuża, ale przynajmniej te, które już kupiłem się nie kurzą. Dobra odtrutka.

A na koniec jeszcze jeden cytat z nocnych redaktorów rozmów, o książce Postmana właśnie:
- Tylko jedna słabość, że wtedy jeszcze nie było internetu.
- No, to mamy lukę do wypełnienia.
- No. I wypełniamy. Rajstopami.

02 marca 2009

Glory Glory Tomasz Kuszczak!

Nie wiem, jak to się odbija na papierze - gazetowi komentatorzy sportowi mają nowego bohatera do zajeżdżenia. A imię jego Tomasz, a nazwisko Kuszczak, a problem jego to fakt, że - w ich ocenie - spadł na pozycję numer 3. na liście bramkarzy (Glory Glory!) Man United. I jak sobie poradzi, co zrobi, kto go utula - oto, co ich zajmuje. Polsko-brytyjski alians tabloidowy dał radę - częściowo, przy decydującym wkładzie samego zainteresowanego, ale jednak - osłabić pozycję i kondycję Borubara. Zgrał się Artur. Czas na Tomka. Do ziemi, dłońmi naszemi...

Nie linkuję, lecz rymuję:
dowodów szukajcie w prawej szpalcie.

Wieżowce znikają z miejskich planów

Kilka tygodni temu na blogu i na tvnwarszawa.pl komentowałem sprawę wieżowców, które wypadły z projektu miejscowego planu zagospodarowania dla obszaru Towarowa / Okopowa. W nawiązaniu do niego powstał właśnie tekst "Wieżowce znikają z miejskich planów".

Wiele wskazuje na to, że podpis prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz na tym dokumencie pojawił się jeśli nie przypadkowo, to w każdym razie w skutek braku koordynacji między działaniami różnych biur w ratuszu. Okazało się przy tym, że wbrew wyrażonej przeze mnie wtedy opinii, firma Ghelamco też nie ma powodów do zadowolenia - w projekcie planu także ich inwestycja zmieniła kształt: wróciła do formy, o zmianę której poprosił inwestora sam ratusz!

Więcej o zamieszaniu wokół wolskich wieżowców na tvnwarszawa.pl.

Nieruchomości monitorowane

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w chwili, gdy ta notka pojawi się na blogu pod adresem monitornieruchomosci.pl będzie można już zobaczyć nowy, branżowy serwis o oczywistej tematyce. W ramach dobrze rozumianej prywaty robię mu niewielką reklamę.

"Monitor Nieruchomości" został przygotowany przez grupę redNet, znaną z działalności konsultingowej oraz z innego popularnego serwisu - Tabeli Ofert. Twórcą - zarówno strony merytorycznej, jak i layoutu - jest Radek Górecki, były szef działów nieruchomościowych w "Pulsie Biznesu" i "Dzienniku". W tym drugim tytule mieliśmy okazję nie tylko pracować razem, ale przede wszystkim się zaprzyjaźnić. Przyznam, że gdy zaczynaliśmy pracę w Axlu jego fascynacja rynkiem nieruchomości była dla mnie niezrozumiała. Trzy lata później tworzyliśmy już na tyle zgrany duet, że niektórzy deweloperzy do dziś nie przyjęli do wiadomości, że nie pracujemy już razem i zapraszają nas na spotkania we dwóch. Zamierzamy to zresztą wykorzystać i od czasu do czasu łączyć siły. Tak więc drżyj rynku nieruchomości! :)

Miałem okazję podglądać monitornieruchomosci.pl kilkanaście godzin temu. Jeśli chodzi o treść, to typowy serwis newsowy, nastawiony na agregację depesz, komunikatów i wiadomości z Warszawy, kraju, a nawet świata. To ciekawe, że akurat ta branża wciąż nie doczekała się w Polsce swojego portalu z prawdziwego zdarzenia. RedNet z Radkiem Góreckim ma ambicję, by wypełnić tę lukę, a pierwszy rzut oka wskazuje, że to zadanie jest w zasięgu ręki.

Portal zaskakuje wyglądem - prostym, oszczędnym, nowoczesnym, pozbawionym zbędnych elementów i wodotrysków. To nowa jakość pośród serwisów atakujących ostrą kolorystyką i różnorodnością elementów. Mamy też ostry podział na sekcje przypominające gazetowe szpalty. W Polsce nikt tak nie projektuje stron WWW z wiadomościami, a szkoda, bo to olbrzymi atut serwisu, szczególnie takiego, który dopiero ma walczyć o czytelnika.

Z technicznych niespodzianek uwagę zwraca możliwość zapisania każdego tekstu do PDF-a prosto z poziomu strony. Drobiazg, ale bardzo poręczny. Poza tym standardowe "drukuj", "wyślij" i mile zaskakujące "wykop", a pod tekstami proste komentarze (moderowane? Nie sprawdziłem).

Uwagę zwracają cztery dodatkowe szpalty na samym dole strony. Nową jakością w branży jest sekcja poświęcona architekturze, do tej pory traktowanej przez branżowe media jako sprawa marginalna. Do tego wiadomości spoza kraju oraz sekcja "Wydarzenia", a w niej nie targi, lecz debaty o architekturze na uczelniach - znów coś mile zaskakującego. Nieruchomości to także ludzie - i tu znów już na pierwszy rzut oka ten fakt widać: są opinie, cytaty, a także wywiady, i, co znów kojarzy się z papierową gazetą, twarze. W połączeniu z sekcją o finansach i bezpośrednim łączem do Tabeli Ofert ten serwis może więc stanowić ofertę nie tylko dla fachowców z branży, ale też osób nie myślących o sobie w ten sposób (architektów) oraz dla przysłowiowego Kowalskiego, który znajdzie tu fachowe porady na temat sytuacji na rynku. Ta komplementarność to także nowa rzecz na rynku.

Gratuluję i trzymam kciuki, Radek!

01 marca 2009

Muzeum Żydowskie w Berlinie

Zostajemy w temacie współczesnych muzeów. Do Berlina, poza party with the Bonaparte pojechałem zobaczyć m.in. Muzeum Żydowskie - ekspozycję i budynek zaprojektowany przez Daniela Libeskinda. Oto garść wrażeń.


Zdjęcia są dosyć przypadkowe i - jak widzę w Google - niezbyt oryginalne. Pogoda nie sprzyjała zabawie w fotografowanie samego budynku z zewnątrz. W śniegu i szarówce nie wygląda zbyt efektownie, co trochę mnie zaskoczyło, bo architektura Daniela Libeskinda zawsze wydawała mi się efektowna, by nie powiedzieć, że efekciarska. Tymczasem zygzakowaty gmach muzeum wcale nie wystaje ponad niezbyt ciekawe, wielkomiejskie otoczenie, choć ani bryle, ani detalowi nie sposób odmówić oryginalności.

Pogoda uniemożliwiła mi też wejście do widocznego na zdjęciu Garden of Exile, który podobno skutecznie wywołuje zamierzony przez architekta efekt - krzywe podłoże i krzywe betonowe bloki mylą błędnik, a poczucie zagubienia, które miało stać się udziałem zwiedzających objawia się fizycznie. I dlatego do oblodzonego ogrodu akurat tego dnia nie wpuszczali.

Takich efektownych miejsc na pograniczu architektury jest jednak w muzeum jeszcze kilka. Kolejnym, na które trafia się z podziemnej części Nowego Budynku jest - widoczna także na wcześniejszym zdjęciu z zewnątrz - Wieża Holocaustu. Pusta, betonowa, surowa przestrzeń pogrążona w mroku, z jedynym pionowym otworem w górze, dającym niewielką ilość światła - hipnotyzujący widok dla człowieka stojącego na samym dole. Milkną tu wszystkie rozmowy.

Pustych przestrzeni jest w budynku kilka. Ciągną się przez wszystkie kondygnacje, przecięte są balkonami i oknami, kształty mają nieregularne - zwiedzający co krok trafiają na miejsca, przez które można do nich zajrzeć, ale nie wejść. Wiecznie puste przestrzenie - kolejny pomysł Libeskinda - też mają swoją symbolikę, wyczuwalną, nie wymagającą tłumaczenia (a nawet, mam wrażenie, tracącą, gdy próbuje się ją ubrać w słowa, choćby samego autora).

Jedyny wyjątek stanowi Void of Momory - przestrzeń, do której nie tylko można, ale wręcz trzeba wejść. Dno kolejnej pionowej, betonowej struktury pokryte jest wyciętymi z metalu twarzami o przeraźliwej mimice. Jest ich 10 tysięcy. Ogromne metalowe twarze, deptane przez widzów, wydają z siebie przeraźliwy, powodujący dreszcze, kakofoniczny dźwięk. Praca izraelskiego rzeźbiarza Menashe Kadishmana robi przytłaczające wrażenie, choć i jej zarzuca się efekciarstwo. Mnie jednak te elementy, gdzie eksponatem jest nawet nie budynek, ale wykreowana przez jego twórców przestrzeń, poraziły najbardziej.



Po przejściu przez pierwsze, mocne fragmenty muzeum trafiamy wreszcie na właściwą ekspozycję. I tu znów dwa słowa o budynku - jako przestrzeń muzealna jest znakomity. Przez swój charakterystyczny, trudny do okiełznania kształt skutecznie wciąga widza wgłąb wystawy, uniemożliwiając intuicyjną ocenę, ile jej jeszcze zostało. Igra z poczuciem orientacji we wnętrzach nawet u osób, które na co dzień nie mają z tym problemu. Dla osób łatwo gubiących się nawet w prostopadłych korytarzach zygzak Libeskinda będzie wręcz labiryntem.

Oczywiście widz jest przez ten labirynt prowadzony za rękę, krok po kroku, z pomocą iPoda z audioguidem, na który składa się ponad pięć godzin nagrań - narracji, relacji świadków, wypowiedzi fachowców. A to nie wszystko, bo elementy audio i wideo są jeszcze na samej ekspozycji, która - pomimo wielu interaktywnych elementów, także tych skierowanych do dziecięcej publiczności - jest jednak dość sztampowa. Gabloty, plakaty, obrazy, książki - wszystko, czego oczekiwalibyśmy od zwyczajnego muzeum, w ogromnej, trudnej do ogarnięcia ilości.

Ekspozycja, epoka po epoce, prowadzi widza przez historię Żydów, z czasem coraz bardziej koncentrując się na ich roli w Europie i wreszcie w samych Niemczech. Poznajemy ją przez pryzmat biografii historycznych postaci - handlarzy, naukowców, poetów, malarzy, naukowców, polityków. Poznajemy zarówno miejsce w społeczeństwie danej epoki, jak i to, co działo się za drzwiami żydowskich domów, a więc życie codzienne wraz z jego rytuałami i ich ewolucją.

Założenia są więc bardzo podobne, do tych, które towarzyszą pracom nad ekspozycją warszawskiego Muzeum Historii Żydów Polskich. Ich realizacja jest w mojej ocenie, co najmniej w dwóch aspektach nieudana - ekspozycja jest zbyt bogata (pod koniec po prostu ciężko już się na niej skupić) i chwilami zbyt "gablotowa". Większe wrażenie zrobił na mnie sam budynek.

Przy okazji krótko napiszę jeszcze o pomniku Żydów Pomordowanych w Europie. Tuż obok Bramy Brandenburskiej, na 20 tysiącach metrów kwadratowych ustawiono bez mała 3 tysiące betonowych bloków o podobnym przekroju, lecz zróżnicowanej wysokości, od płaskich do ponad czterometrowych, pionowych lub pochylonych. Kolejny betonowy labirynt, który wciąga - w środku wielkiej metropolii stworzono miejsce, w którym ludzie po prostu znikają.

W sercu labiryntu ukryty jest niewielki podziemny pawilon, który z pomnikiem stanowi jedną całość - sufit ukształtowano tak, jakby betonowe bloki widziane były od spodu. Wzór betonowego prostopadłościanu jest tu zresztą jeszcze wielokrotnie powtórzony. Głównym elementem ukrytej w ciemnych salach ekspozycji jest światło - półprzeźroczyste panele ze zdjęciami, skanami dokumentów i opisami rozmieszczone raz na ścianach, raz na podłodze stanowią makabryczną, dozwoloną od lat 14 relację ze zbrodni Holocaustu. Nawet dla osoby dobrze znającej ten fragment historii z jego okropieństwami jest to przytłaczająca porcja faktów, obrazów i relacji. Wyjście z podziemia na świeże powietrze przynosi ulgę, ale konieczność ponownego przedarcia się przez labirynt - niepokój.

Zarówno pomnik, jak i muzeum to znakomite przykłady gry przestrzenią. Dowody na to, że dobra architektura może być sama w sobie środkiem wyrazu, mówiącym o historycznych wydarzeniach więcej, niż narracyjna ekspozycja.

-----{ edit, 2.3.09, 1.03 }-----

Zbieg okoliczności. Marta Budkowska i Karolina Wigura na ten sam temat na łamach "Kultury Liberalnej".

27 lutego 2009

Narzekanie

Miałem ponarzekać na zmiany w prawie budowlanym, a będę - znów - narzekał na media.

Szukałem jakiegoś omówienia zmian przyjętych niedawno przez sejm. Okazało się, że wszystkie portale jak jeden mąż powtórzyły zdawkową depeszę PAP-u, z której nie wynika, czy zmiany dotyczą wszystkich inwestycji, tylko mieszkaniowych, czy też tylko domów jednorodzinnych, bo pamiętam, że i o takiej opcji się w pewnym momencie mówiło. A czytać ustawy w piątkowy wieczór mi się jednak nie chcę. Poza tym wyczytać taki detal z ustawy to też jest nie lada sztuka.

Zmroziło mnie jednak, że nawet na stronach gazet nie ma - albo ja już szukać nie umiem - ogólnikowego choćby, ale własnej omówienia tej ustawy. Cała refleksja co do jej konsekwencji sprowadza się więc do tego, co napisał PAP.

Gdy ktoś trafił na takie omówienie, to bardzo proszę o link.

Muzuem Historii Polski - jaki budynek stanie nad trasą?

A skoro o warszawskich muzeach mowa - bliskie ogłoszenia konkursu na swoją siedzibę jest Muzeum Historii Polski. Jestem bardzo ciekaw jego przebiegu i wyników.

O przebiegu mówić nie będę, żeby nie zapeszać - wszyscy zainteresowani wiedzą, jakie perypetie wiązały się z konkursem na gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To będzie nie lada sprawdzian dla organizatorów, tym bardziej, że lokalizacja jest pod wieloma względami trudniejsza. A konkurs znów ma być międzynarodowy i z udziałem gwiazd.

Muzeum Historii Polski dostało właśnie zgodę od Zarządu Dróg Miejskich - budynek może powstać nad Trasą Łazienkowską, w miejscu gdzie jej wykop przecina Skarpę Wiślaną, tuż obok Zamku Ujazdowskiego i wyznaczanej przez niego Osi Stanisławowskiej. Kluczowe uzgodnienie wydać musi Stołeczny Konserwator Zabytków - dość przypomnieć, że to właśnie ochrona osi uniemożliwiła budowę większego, spełniającego kryteria najważniejszych europejskich rozgrywek stadionu Legii kilkaset metrów dalej.

Lokalizacja jest więc trudna ze względu na otoczenie, które domaga się szacunku i ze względu czysto technicznego - budowa wiązać się będzie z nakryciem trasy dachem, a sam gmach nie może swoją architekturą tworzyć zagrożenia w ruchu drogowym, choćby odwracając uwagę kierowców.

Obawiam się niestety, że te ograniczenia bardzo mocno okroją autorom konkursowych prac pole do popisu. Zabraknie tu miejsca dla prac zaskakujących, odważnych, niecodziennych. Do tego dochodzi jeszcze tematyka samego muzeum, przy której trudno będzie uzasadnić architekturę niekonwencjonalną. Historyczne otoczenie, bliskość Łazienek, Traktu Królewskiego - obawiam się, że będą to argumenty za architekturą do przesady skromną, podczas gdy w tym miejscu spokojnie mogłoby stanąć coś przełamującego schemat. Nie chcę tu rzucać zgranymi już nieco nazwiskami architektów, którzy popadli w schemat łamania schematów, ale osobiście w tym miejscu dałbym uczestnikom swobodę i liczył na to, że trudne czasy zachęcą do udziału szukające zajęcia sławy, które pogodzą te trudne warunki z oczekiwaniem architektury zapadającej w pamięć (wzbraniam się przed słowem "ikonicznej").

Oczywiście nie może być budynek, który swoją skalą zdominuje zamek i skarpę - taki po prostu nie będzie się tu bronił. Ale to nie wyklucza architektury odważnej, niesztampowej, radykalnej. Ciekaw jestem, co zaproponują uczestnicy konkursu.

Jak to miejsce wygląda dziś, można zobaczyć na mapie:



Wizualizacje: Muzeum Historii Polski
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

Socland z głową

Często spotykam się wśród architektów z opinią, że wizualizacje szkodzą architekturze. Że ją psują, że kiedyś (kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej), gdy pracowało się na modelach, to dopiero było coś! I patrząc na niektóre modele, choćby te prezentowana przez Christiana Kereza w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej - modele jego przyszłej siedziby - można łatwo zrozumieć, o co im chodzi.

Głos za modelami i makietami to przede wszystkim głos za przestrzenią. Przestrzenią przemyślaną, dopasowaną do funkcji, potrzeb, oczekiwań ludzi lub wręcz przeciwnie - idącą w poprzek tych oczekiwań, czasem z jakiegoś ważnego powodu, innym razem z pobudek czysto artystycznych.

Wizualizacje to płaskość. Kolory, samochodziki, ludziki, chmurki i drzewka jako substytut trzeciego wymiaru, udawanie ruchu, którego obchodząc model dookoła udawać nie trzeba. Modele mogą zmienić czyjąś opinię o projekcie, jeśli tylko będzie to osoba na tyle otwarta, by się im przyjrzeć, po obcować z nimi. Wizualizacjom udaje się to znacznie rzadziej.

Ta poniżej należy do tej kategorii:

Pomysł budowy muzeum socjalizmu Socland w Pałacu Kultury ma już swoje lata i przechodził długą ewolucję. Zmieniały się założenia i pomysły architektoniczne. Kilka miesięcy temu powrócił, a wraz z tą informacją pojawił się właśnie powyższy obrazek. Przyznam się szczerze, że gdy go zobaczyłem, nabrałem do projektu większej sympatii.

Jakiś czas temu, przy innej okazji, wspominałem o łódzkim projekcie Energopolis - tam budynek elektrociepłowni dosłownie wstawiono do muzeum. Tu pomysł jest nieco inny, ale przekaz podobny - Pałac Kultury widziany przez szklany dach staje się najważniejszym, największym eksponatem planowanego muzeum, sam nie tracąc przy tym swojej funkcji. Rozwiązanie sprytne, a w dodatku - co widać na tym obrazku - efektowne.

Nie wszystkie detale tego projektu oceniam równie pozytywnie - dwa podświetlone obeliski przed PKiN kojarzą mi się z socrealizmem zbyt dosłownie, metalowa głowa Stalina pobrzmiewa mi rzeźbami Mitoraja - zamiast importowanego z Gori łba wolałbym już jeden z rodzimych pomników, które zostały zwalone na ziemię. Ale może i tu ważny jest efekt skali? Pomysł, by na placu Defilad leżało cielsko takiego pomnika jawi mi się już jako zupełny kabaret. Ale wpuszczenie muzeum pod plac, ujęcie Pałacu Kultury w nawias szklanego dachu będącego jednocześniejpowierzchnią samego placu - to dobry pomysł na symboliczne odczarowanie pałacu, o którym autor tego projektu, Czesław Bielecki, mówił niedawno w wywiadzie dla tvnwarszawa.pl.


Wizualizacje: SocLand
Tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

23 lutego 2009

[']

Nie zdążyłem przed wyjazdem przywołać na blogu postaci druha Śwista (zrobiłem to w pracy), który odszedł na wieczną wartę, jak to się zwykle mawia w przypadku takich osób, a tu dotarła do mnie kolejna smutna wiadomość. Nie żyje Franciszek Starowieyski.


Grafika na zdjęciu wybrana nie jest ani złośliwie, ani przypadkowo - to po prostu zdjęcie grafiki, którą akurat posiadam. Kupił ją kiedyś w Kazimierzu mój świętej pamięci Ojciec, który z wyprzedającym tam właśnie takie cudeńka Panem Franciszkiem zaczął rozmawiać tylko dlatego, że kiedyś już się mieliśmy okazję wszyscy trzej spotkać. Było to na Mazurach, bodaj w Reszlu, na pewno na zamku krzyżackim*, który zwiedzaliśmy. Ja, jak na dziecko z ADHD przystało, pół kilometra murów przed Ojcem. W pewnym momencie wpadłem do jakiejś komnaty i zobaczyłem Artystę przy pracy. Stał i wpatrywał się w płótno pokryte charakterystycznymi bohomazami wypełniając pomieszczeniem atmosferą Tworzenia. Malował drzewo, właściwie wierzbę. Ciemne kolory, rodem z horroru, straszne. Cofnąłem się dyskretnie i nadchodzącego Ojca przestrzegłem, że tam "jakiś Pan" maluje, więc raczej wchodzić nie należy.

A jednak zajrzeliśmy. I wtedy Pan Franciszek, nie odwracając się do nas, nie patrząc, bardziej wyczuwając niż widząc, że prywatność jego warsztatu została już i tak naruszona powiedział:
- Maluję tu właśnie wierzbę. Wierzbę przez głupiego Karolka wypaloną... - przeraziłem się, jakby naprawdę chodziło o mnie. A Ojciec powiedział tylko, że w takim razie Karolka zabiera, żeby jeszcze czegoś nie nabroił.

Jakiś czas potem, na rynku w Kazimierzu opowiedział to Panu Franciszkowi, który akurat nie Tworzył, tylko sprzedawał swoje... I tak "Gówno" trafiło w nasze ręce, a dziś wisi nad moim biurkiem.

A Pan Franciszek odszedł malować dla Innego Klienta.


* Zwrócono mi uwagę, że zamek w Reszlu nie jest krzyżacki, jedno biskupi. Mój błąd. A że jest (lub była) w nim galeria sztuki współczesnej, to potwierdzałoby, że do spotkania z Panem Franciszkiem doszło właśnie tam.

Takie rzeczy to tylko...

... w Niemczech: dwutomowe wydanie liczby pi.

Ze spisem treści?

22 lutego 2009

Soundtrack

Ścieżkę dźwiękową do spacerów i podróży berlińską komunikacją zapewnił zespół Bonaparte. Tu w kawałku dobrze oddającym mój stan po tych kilku dniach.


Za dobór muzyki i odkrywanie urokliwych zakątków DDR i kawałek podłogi dziękuję serdecznie 3M, linkując przy tym do notki, której u siebie nie zamieszczę, bo moje fotki z fockin' Bruges się nie udały. Za spotkanie i - bądź co bądź - znakomity pretekst do tego wypadu dziękuję z kolei KM.

Operacja miasto.maßa.maszyna zakończona ;)

Dworzec

Zdjęć dworca Głównego właściwie nie robiłem - uznałem, że i tak nie uda mi się oddać perspektywy pięciu kolejnych poziomów z peronami na samym dole i na samej górze. Budynek robi wrażenie skalą, ale też przemyślaną architekturą - bardzo łatwy w obsłudze, w poruszaniu się, nie pozwala właściwie zabłądzić i z pomocą trzech poziomów galerii handlowych sprawnie rozładowuje ruch pasażerski. Pod względem funkcjonalnym znakomita sprawa. Tyle, że sama lokalizacja jakaś taka dziwna - musiałem tam specjalnie pojechać, żeby go obejrzeć, bo ani wysiąść mi się na nim nie opłacało, ani wsiąść, ani nawet w okolicy nie byłem ani razu (nie licząc przejazdów linią średnicową). Wychodzi się z niego i człowiek ma wrażenie, że do miasta, to jeszcze trzeba kawałek dojechać. Może jak dociągną do niego u-bahn, to się trochę zbliży do miasta.

Kontener

O napotkanej architekturze będzie pewnie jeszcze okazja napisać. Może nawet będzie na to czas. na razie taki oto butik utrafiony gdzieś między placem Alexandra, a placem Róży Luksemburg.

Co my wiemy o kebabch?

3 euro za kebab to nie jest może przystępna cena, ale z drugiej strony, jak się ma dobrych przewodników, którzy podpowiedzą co i gdzie zamówić, to można dostać za tę sumę coś takiego:


30 centymetrów kebabu! Po zjedzeniu takiego czegoś człowiek ma wrażenie, że w żołądku wije mu się obcy ;)

Back from Berlin


W Berlinie w jakiejś norze przyjęliśmy haszysz
Zrobiło mi się ciemno, nie mogłem nigdzie trafić
T.Love - Berlin Paryż Londyn

14 lutego 2009

Nie będzie Niemiec gniótł nam płaszcz

W roli głównej - piątkowy "Dziennik". Na stronie 2. aktualny komentarz polityczny Jana "Biją mnie Niemcy" Rokity. A na stronie trzeciej...

Hasło reklamowe brzmi: Warto przeżyć taką chwilę.

Zaiste, było warto.

04 lutego 2009

Plastikowe kwiaty


O jaki jestem rozpieprzony, rozpieprzony
Wąchałem plastikowe kwiaty wczoraj
Tak bardzo lubię czuć się chory, czuć się chory
O jaka jesteś rozpieprzona
T.Love - "Potrzebuję wczoraj"

03 lutego 2009

Odważna decyzja konserwatora

Jak donosi jutrzejsze "Życie Warszawy", wojewódzki konserwator zabytków zrezygnował z wpisywania terenu zakładów Norblina do rejestru decyzji. To bardzo odważna decyzja.

Swoją opinię na temat perspektyw dla Norblina opisałem w sierpniu zeszłego roku. Linkuję do niej, bo bez kontekstu decyzja Barbary Jezierskiej może się wydać niepokojąca lub wręcz skandaliczna - w końcu Warszawa niejeden zabytek straciła właśnie dlatego, że konserwator ustępował deweloperom. Tym razem rzecz odbywa się jednak w znacznie bardziej przejrzystych okolicznościach, a nie za kulisami. Ale do pełnego spokoju i rzetelnej oceny tej decyzji brakuje nam - opinii publicznej i dziennikarzom - wiedzy o tym, jak wygląda projekt przygotowywany przez pracownię JEMS Architekci dla spółki ArtNorblin. Muszę przyznać, że wyglądam go z ciekawością i niepokojem równocześnie.

Jeśli projekt wykracza poza schematy, a konserwator dał się do niego przekonać - możemy mieć w Warszawie ciekawą realizację i przełom w myśleniu o zabytkach. Przełom, którego wyglądam, ale którego zarazem trochę się boję, bo wiem jak pod pretekstem łączenia starego z nowym łatwo przeforsować rozwiązania degenerujące autentyczną substancję. I takich przykładów w Warszawie nie brakuje.

Obawiam się, że Barbara Jezierska nie uniknie pytań o to, co przekonało ją do wstrzymania postępowania, a pełnej odpowiedzi udzielić może tylko inwestor. Niezręczna sytuacja - oby nie trwała zbyt długo.

W dobrym towarzystwie

"Dupy" i "cycki" na liście zapytań kierujących do mojego bloga pną się w górę. Do Marcina Jagodzińskiego jeszcze mi trochę brakuje, ale mogę już powiedzieć, że pokazujemy się z tymi samymi dupami. Ile to daje do lansu? :)

I wychodzi na to, że wtedy chodziło mi tylko o klikalność.

Sojusz taktyczny na placu Defilad

Dzień wczorajszy przyniósł dwa ciekawe wydarzenia. Z pozoru łączy je tylko lokalizacja. Tylko i aż - lokalizacja jest bowiem delikatna i newralgiczna. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

W sobotę minął termin, w którym handlarze z blaszaka na placu Defilad mieli swoją megastrukturę zaplombować i raz na zawsze zniknąć w mroku dziejów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że to nastąpi. Nie wierzyli też urzędnicy, którzy mieli blaszak komisyjnie przejąć. Stało się to, co było oczywiste - handlarze zdecydowali, że zostają, a urzędnicy stan faktyczny komisyjnie zaprotokołowali i ze swoją dokumentacją udadzą się teraz do sądu, który wyda pewnie kiedyś wyrok i nakaże komorniczą egzekucję. Może poleje się krew, może skończy się tylko na awanturze. Zobaczymy.

Pozycja ratusza w tej grze jest delikatna. Z jednej strony opinia publiczna i media ją kreujące są za tym, by blaszak wreszcie raz na zawsze usunąć. Z drugiej strony to jednak kilka tysięcy rozwrzeszczanych ludzi, którzy - czego nie podważam i z czego nie zamierzam dworować - stoją wobec widma autentycznej katastrofy życiowej i są zdesperowani. Słowem; idealna pożywka dla populistycznej opozycji. A fakt, że sława blaszaka dawno przekroczyła mazowieckie horyzonty daje w dodatku gwarancję, że kto się pod ten tłum podepnie, tego facjata przebije się do mediów ogólnokrajowych. A to już jest pokusa nie w kij pierdział, szczególnie wobec zbliżających się wyborów (wieczny okres przedwyborczy to jedna z cech charakterystycznych rodzimej polityki).

I w takim oto kontekście pojawia się wiadomość, że miasto chce odblokować prace architektoniczne przy gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które ma stanąć na miejscu blaszaka. Christian Kerez zawitał do Warszawy i wspierany osobą profesora Stefana Kuryłowicza zasiadł do stołu negocjacyjnego, przy którym zeznał, że zaprojektowanie teatru w gmachu, który był wymyślił nie jest może takie proste, ale też nie jest niemożliwe. Jak miasto skłoniło go do złagodzenia stanowiska - nie wiem. Znamienne wydaje mi się to, że mówi przy okazji, że teatr mógłby zaprojektować ktoś inny - a skądinąd wiem, że Kerezowi bardzo zależało na autorskim nadzorze nad całością projektu. Czyżby widmo jego utraty przeważyło?

Tak czy inaczej wygląda na to, że w obliczu tykającej bomby pod nazwą KDT ratusz postanowił zawrzeć taktyczny sojusz z "pewnymi środowiskami", którym zależy na budowie muzeum, a także z jego projektantem i - tym samym - zawrzeć niepisany pakt o nieagresji z dyrekcją samego muzeum. "Pewnie środowiska" powinny się z tego cieszyć i bez większych skrupułów sytuację wykorzystywać - na tym polega zabawa zwana polityką. Ale jakoś nie wierzę w trwałość tego układu sił. Jego gwarantem są - paradoksalnie - handlarze. Póki trwają, trwa sojusz. Padnie twierdza KDT, zostanie pusta działka w centrum miasta. A te - wiemy to przecież od samej pani prezydent - są ze swej natury zbyt cenne, by beztrosko nimi gospodarzyć. Pokus, co z tym kawałkiem gruntu zrobić, będzie jeszcze bez liku i to niezależnie od tego, za czasów której ekipy przypomnimy sobie, jak wyglądał plac Defilad przed nastaniem kapitalizmu.

Tym bardziej, że w tle sporu o Muzeum Sztuki Nowoczesnej zdaje się toczyć jeszcze jakaś rozgrywka wewnątrzpartyjna. Minister Kultury Bogdan Zdrojewski zapowie w środę, na które przedsięwzięcia związane z jego domeną znajdą się środki unijne, a na czym trzeba będzie przyoszczędzić. Do poniedziałku wiele wskazywało na to, że ofiarą padnie projekt budowy Muzeum Warszawskiej Pragi. Jednak rano ratusz zapowiedział, że ze swojej strony dofinansuje ten projekt. A reporter TVN Warszawa usłyszał przy okazji, że zabraknąć może na Muzeum Historii Żydów Polskich. Z kolei Michał Pretm, autor HGW-Watch skojarzył, że mowa jest o zadziwiająco zbliżonych kwotach.

Projekt MHŻP jest z kolei niezwykle delikatny, nie tylko z uwagi na ciężar gatunkowy samego muzeum czy długość przygotowań, ale też ze względu na międzynarodowe zainteresowanie całym procesem, finansowe wsparcie rządów, fundacji, stowarzyszeń i wpływowych prywatnych donatorów. Jest to projekt, którego uwalenie odbiłoby się na świecie bardzo nieprzyjemnym echem. Czy ratusz próbuje zaszachować ministerstwo przed środową konferencją i wymusić na nim większą szczodrość? Być może dowiemy się w środę.

Więcej na ten temat:


Artykuł opublikowany w portalu tvnwarszawa.pl.

02 lutego 2009

Wannabe Rocknrolla

Bardzo chciałbym napisać, że Guy Ritchie wraca do wielkiej formy, ale niestety "Rocknrolla" dowodzi najwyżej tego, że nie powinien się wiązać ze światem muzycznym nie tylko na gruncie osobistym.

"Porachunki", "Przekręt", a potem długo, długo nic z Madonną w tle - tak w skrócie i w dość zgodnej opinii fanów przebiegała kariera reżyserska Ritchiego. "Rockandrolla" miał (będę się upierał przy tej formie, a kto nie wierzy, że mam rację, niech sam zobaczy, jak w napisach fatalnie wypada każda inna) być powrotem do dawnej świetności. I z pozoru film spełnia wszystkie oczekiwania - jest zakręcony scenariusz z karykaturalnymi gangsterami, który składa się ze skrawków łączących się w finale, jest grupka poczciwych patałachów pakująca się w sam środek rozgrywek między grubymi rybami, jest szybki montaż, narracja z offu, świetna muzyka, cockney. Jest wreszcie to, czego potrzebuje prawdziwy rocknrolla - black label, prochy i dziewczyny. Tym razem w charakterze barwnego ozdobnika są Rosjanie, a konretnie dwaj niezniszczalni wterani wojenni oraz niejaki Uri Omovich, korumpujący londyńskich urzędników od nieruchomości nuworysz z wielkim jahtem na Tamizie, który buduje stadion piłkarski w centrum Londynu. Wembley daje się rozpoznać, ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o Stamford. Nawet z twarzy podobny do wiadomo kogo (śpiewaliśmy tu o nim piosenkę kilka notek wcześniej).

Nie ma za to Jasona Stathama i Vinniego Jonesa. Są nawet ich bohterowie, tyle że obsadzone przez innych aktorów. I choć zarówno Gerard Butler jak i Mark Strong dają radę, to ja cały czas mam wrażenie, że jem niedoprawioną zupę. Ritchie starał się za wszelką cenę uniknąć oskrażenia, że wobec kryzysu twróczego odcina kupony od ogranych hitów. Czegoś mu jednak zabrakło.

Ale poddawać się nie zamierza - zapowaida bowiem, że powróci w "The Real Rocknrolla", a w między czasie zrobi jeszcze własną adaptację "Sherlocka Holmesa", której wyczekuję z wielką nadzieją - może wyrwanie się z konwencji gangsterskiego teledysku wreszcie się uda. A może wcale nie zamierza z niej wychodzić?

Rocknrolla
reż. Guy Ritchie
Anglia, 2008

31 stycznia 2009

Ile warte są deklaracje ratusza?

"Nie będzie wieżowców na Towarowej" - donosi piątkowa "Gazeta Stołeczna". Miasto zaakceptowało projekt miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla obszaru Towarowa-Okopowa poważając tym samym szereg własnych decyzji i deklaracji.
Projekt planu obejmuje wąski pas miasta ciągnący się wzdłuż ulicy Towarowej i dalej Okopowej od ulicy Kasprzaka aż do Powązkowskiej. Szerokość tego pasa w rejonie, o którym chcę napisać, wyznaczają ulice Karolkowa i Wronia. Słowem zachodnia część poprzemysłowej Woli. To obszar oddalony od ścisłego centrum o dwie stacje planowanej w tym rejonie II linii metra. Obszar, o którym w toczącej się od lat debacie o perspektywach rozwoju Warszawy mówi się zwykle, że jest naturalną rezerwą dzisiejszego Śródmieścia.
Nie wynika z tego oczywiście jeszcze, że cały powinien zostać zabudowany wieżowcami. Przyjmuję argumenty twórców planu, architektów z miejskiego Biura Planowania Rozwoju Warszawy - wieżowce mają swoje wady i koszta urbanistyczne, a ich lokalizacja powinna byś sensownie rozplanowana. Niejednokrotnie, jeszcze na łamach "Dziennika" apelowałem o to komentując decyzje władz miasta. Taki wydźwięk miała też debata, którą zorganizowaliśmy - Radek Górecki, ówczesny szef dziennikowego dodatku "Nieruchomości" i ja - wspólnie z Muzeum Powstania Warszawskiego.
– Na dzisiaj mamy złożonych kilkadziesiąt wniosków o warunki zabudowy. Są to głównie budynki wzdłuż ulicy Towarowej, która ma wszelkie predyspozycje, by mogły tam stanąć
wieżowce, które rzeczywiście będą przekraczały wysokość 160, 180 czy nawet 200 metrów – mówił wtedy wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.
Warto też przypomnieć, że prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz od początku kadencji przekonywała, że wieżowce są symbolem silnej i nowoczesnej gospodarki. Mówiła też, że miasto musi piąć się w górę.
Czy tak jest w istocie, to osobna sprawa - ważne, że miasto przez pierwsze dwa lata rządów jej ekipy na każdym kroku zachęcało deweloperów do projektowania wysoko i zapewniało, że nie będzie tych projektów ograniczać. Takie deklaracje padły mi.in. na międzynarodowych targach w Cannes. O tym, że Warszawa reklamowana była jako miejsce przyjazne inwestorom nie wspominając.
Co stało się z tymi planami? Co były warte te deklaracje? Wstępny ogląd planu (dostępnego np. na stronie warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich) dokonany przez Michała Wojtczuka z "Gazety Stołecznej" wskazuje, że w najgorszej bodaj sytuacji znalazła Irlandzka Grupa Deweloperska. Firma ta od kilku lat planowała budowę 26-piętrowego apartamentowca u zbiegu Grzybowskiej i Towarowej. Jako że teren nie był objęty planem, uzyskała na swój projekt decyzję o warunkach zabudowy, która z formalnego punktu widzenia jest równoważna z ustaleniami planu. W oparciu o tę decyzję przygotowała projekt (pracowała nad nim pracownia SOM, w Warszawie znana m.in. z projektu jednego z najpiękniejszych wieżowców - Rondo1). W tym samym czasie BPRW na zlecenie miasta pracowało nad planem obejmującym tę działkę. Jak gdyby nigdy nic podważono w nim ustalenia zapisane w warunkach zabudowy dla projektu, który jest niemal gotowy (nie mam aktualnej wiedzy, czy IGD złożyła już wniosek o pozwolenie na budowę, ale na pewno była blisko). Listę innych odrzuconych koncepcji można znaleźć na łamach "Stołka".
Ratusz podważył więc nie tylko własne deklaracje, ale też własne decyzje administracyjne. Ot tak, po prostu, posiłkując się argumentem autora planu, że miasto nie jest poduszką do wbijania 150-metrowych szpilek. Można się oczywiście spierać, czy dyrektor BPRW Jan Rutkiewicz ma rację mówiąc, że wieżowce niszczą miasto, ale czy z pomocą takiego argumentu można stawiać inwestora w tak absurdalnej sytuacji: zamiast 26 pięter zezwalać mu na 5? I czy można tak radykalnie zmieniać zdanie bez żadnej publicznej dyskusji? Czy projekt planu opiniowała rada urbanistyczna przy prezdencie miasta, powołana przecież właśnie przez Hannę Gronkiewicz-Waltz?
Co ciekawe, dosłownie po drugiej stronie ulicy względem inwestycji IGD jest działka - także objęta tym samym projektem planu - należąca do jednego z największych warszawskich deweloperów, belgijskiej firmy Ghelamco. To ta, na której do niedawna stały zakłady WZGraf. W tym miejscu stanąć miał m.in. wieżowiec Warsaw Spire, planowany na 220-metrów, a nieoficjalnie mówiło się, że deweloper chciałby zbudować tam jeszcze dwa wysokie budynki. I proszę bardzo: projekt planu w obszarze tej działki (teren 3.5.e) dopuszcza budowę trzech 180-metrowych szpilek. Łaska planistów i ratusza na pstrym koniu jeździ.
Ciekawostką zapisaną w planie jest jeszcze jedna dominanta - 100-metrowy wieżowiec na rogu Kasprzaka i Towarowej, na przedpolu biurowca banku BPH. O dwóch innych wysokościowcach wpisanych do planu wspomina "Gazeta Stołeczna" - to 140-metrowa wieża w północno-wschodnim narożniku skrzyżowania Towarowej z al. Solidarności oraz 150-metrowa w obrębie serka wolskiego. Z wartych odnotowania szczegółów: projektanci planu nie zapomnieli o linii tramwajowej do Muzeum Powstania Warszawskiego. Na przyokopowej przewidziano jeden tor.
Projekt planu jest już po tzw. wyłożeniu, a informacja, że miasto go przyjęło to także potwierdzenie, że droga do wszelkich odwołań jest już zamknięta, choć muszę przyznać, że bardzo mnie ciekawi, czy najbardziej poszkodowani właściciele działek nie będą jeszcze szukać sposobów odwołania się od tych decyzji. Nie jestem pewien, czy mogą szukać pomocy w sądzie - jeśli tak, to bardzo mnie ciekawi, ile jeszcze poczekamy na ten plan. Spore wiadro populizmu wyleje się pewnie na jego zapisy także przy okazji głosowania na sesji Rady Warszawy, która takie dokumenty przyjmuje jako ostatnia.

Wizualizacje:
apartamentowiec IGD - materiały inwestora
Warsaw Spire, Ghelamco - wiezowce.blox.pl

Artykuł opublikowany wcześniej w portalu tvnwarszawa.pl

24 stycznia 2009

Dialogi na cztery nogi

Nie wiem, czy zapis tego dialogu jest śmieszny:

- Co oglądasz?
- Co?
- To ja się pytam.
- Co?
- To ja się pytam co?
- Oglądam.

Udział był :)

22 stycznia 2009

Nowe tagi i widget TVN Warszawa

Dodałem dwa nowe tagi do swojej chmury: Plac Defilad i MSN. Częściowo się pokrywają, ale nie do końca, a oba tematy goszczą na blogu wyjątkowo często, więc mogą się przydać, gdyby ktoś chciał np. cofnąć się do starszych komentarzy na dany temat. Te ogólne stają się chyba coraz mniej użyteczne.

I jeszcze jedna nowość - w sidebarze, pojawiła się nowa zabawka - z pomocą profilu TVN Warszawa na blip.pl zrobiłem sobie firmowy widget. Gdyby ktoś miał ochotę wkleić taki na swoją stronę, to z przyjemnością udostępnię kod.

Niech zarasta - post scriptum

"Gazeta Stołeczna" przynosi dziś ciekawy temat nagrany redakcji przez Grzegorza Buczka, znanego warszawskiego urbanistę. Wychodzi na to, że polskie prawo nie daje możliwości, by nad tunelem należącym do samorządu lub skarbu państwa inwestowały prywatne firmy.

Problem warstwowej własności gruntów może się wydawać dość marginalny, ale w powyższym tekście dość dobrze pokazano, co oznacza on dla Warszawy. Mniej więcej tyle, że na żadną arterią czy linią kolejową idącą w tunelu nie mogą inwestować prywatne podmioty. Dotyka to takich obszarów, jak ulica Towarowa, tunel Średnicowy (wraz z dworcem Centralnym i odcinkiem sąsiadującym z PKiN) czy trasa Łazienkowska.

Rozbawiło mnie to serdecznie. 20 lat planowania, debat, konkursów i sporów o plac Defilad, a tu nie ma nawet podstawy prawnej, by cokolwiek zrealizować w najatrakcyjniejszej z punktu widzenia inwestorów i najważniejszej ze względu na miastotwórczy potencjał części otocznie PKiN. Po prostu nie ma - nikt nie pomyślał, nikt nie sprawdził.

Oczywiście zmiany w prawie to nie zadanie władz miasta, ale zadziwia mnie, że ten problem ujawnia się dopiero teraz. Przecież od paru lat działa niby zespół powołany wspólnie przez miasto i PKP, który ma ustalić warunki inwestycji w tym właśnie miejscu, przecież chodzą za tym terenem prywatni inwestorzy - i nikt do tej pory nie zauważył tej "drobnej" przeszkody?!

Tak to niestety działa w Warszawie - do gadania, licytowania się na wizualizacje i wizje każda kolejna ekipa jest pierwsza. Do tego, żeby porządnie przygotować zaplecze do inwestycji na tym terenie chętny był do tej pory tylko jeden. Tuż przed odwołaniem ze stanowiska naczelnego architekta Michał Borowski przygotował umową z konsorcjum firm prawniczych i konsultingowych, które miało ten teren porządnie zinwentaryzować, wyartykułować problemy, zebrać informacje o roszczeniach, przygotować - w oparciu o obowiązujący nadal plan miejscowy - plan parcelacji i w końcu sprzedać pod inwestycje. Umowa była gotowa, ale oczywiście nie została podpisana. Nowa ekipa uznała, że miasto ma wystarczających fachowców, którzy zrobią to sami.

Cały spór o przyszłość placu Defilad jest kompletnie jałowy właśnie z takich powodów - nie wiadomo, co jest pod ziemią, nie wiadomo, do czego są roszczenia, nie wiadomo, co się w ogóle da tam zbudować w świetle prawa. Można sobie bezkarnie przestawiać klocki na komputerze, "a jezioro dawać tu" - to nie ma żadnego efektu i jeszcze długo mieć nie będzie.

Jedyna pociecha, jaką mam w tym wszystkim, to architektura komercyjna z początku lat 90. Gdy dziś patrzy się na budowane wtedy biurowce, hotele czy centra handlowe (choćby to, rozebrane pod budowę wieżowca przy Złotej 44), można się pocieszać, że gdyby plac Defilad zabudowano wtedy, dziś trzeba by było to wszystko rozbierać, jako za małe, za ciasne, niefunkcjonalne i brzydko się starzejące. Pytanie, czy doczekamy się na placu porządnej, ponadczasowej architektury i kawałka prawdziwego city zostawiam bez odpowiedzi, choć prawdę mówiąc coraz bardziej w to wątpię.

I dlatego pomysł z parkiem podoba mi się coraz bardziej.


Zdjęcie: www.sarp.org.pl

21 stycznia 2009

Bugtrack

Błędy, problemy, niedoróbki - to wszystko, co jest solą życia pracowników młodego portalu internetowego zgłaszane powinno być tym, których w każdej firmie kocha się najszczerszą miłością, taką, która gardzi kluskami w brodzie, skarpetami do sandałów i podobnymi drobiazgami - informatykom. Służy do tego specjalistyczna aplikacja, zwana bugtrackiem.

Już po czterech miesiącach udało się Naszym Ukochanym ustalić, dlaczego nie mogę się do niej zalogować - nie ten slash w loginie zrobili. I uparcie kazali mi logować się tym drugim. Biorąc pod uwagę to tempo, ilość błędów, które zamierzam im zgłosić zapewni im pracę do 7 pokolenia wprzód. Tym bardziej, że przed chwilą okazało się, że nie znają adresu naszej strony.

Ale...
- parafrazując klasyka -
...duży R. nie poddaje się ;)

Niech zarasta centrum miasta

Debata o przyszłości Placu Defilad nie zwalnia tempa. A nawet, jeśli zwalnia, to zawsze znajdzie się ktoś z własnym pomysłem, raz lepszym raz gorszym.

A jak już się pojawi, to media chętnie poświęcą mu uwagę. I tym razem nie krytykuję wcale "Gazety Stołecznej", która właśnie wyciągnęła nowy pomysł. Tu od przybytku głowa może boleć, ale głosów w tym sporze nigdy za wiele.

Opisywać tej historii nie będę - proszę kilknąć w powyższy link i samemu zapoznać się ze szczegółami pomysłu Krzysztofa Nowaka, architekta z USA. Pomysł, by na miejscu pl. Defilad zrobić park nie jest nowy - rzucał go kiedyś minister Radek Sikorski, rzucaliśmy go i my w redakcjach. Ale raczej w żartach.

Tymczasem to, co zaproponował pan Nowak jest całkiem poważną koncepcją. W detalach można się oczywiście przyczepić do kilku rozwiązań (ja na przykład jestem stanowczo przeciwny, by Pałacowi Kultury cokolwiek odcinać bądź doklejać), ale sama idea - może po części dzięki ładnym planszom, które niestety dostępne są tylko w powyższej wersji, z autorem w roli głównej - całkiem odświeżająca.

Mam w tym momencie spory dylemat, bo od samego początku broniłem projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej m.in. z takiej pozycji, że jak już się zrobiło tak wielki konkurs, to nie można się błaźnić wycofując z niego post factum. Ale muszę przyznać, że pomysł z parkiem jest w swojej odwadze, szaleństwie i prostocie zarazem na tyle intrygujący, że gdzieś tam powróciła myśl, że może jednak wszystko to jeszcze raz warto przemyśleć?

Wiem, 20 lat, dziura zamiast centrum miasta, syf, który zobaczą kibice w 2012 roku. Wszystkie te argumenty znam na pamięć, bo sam mieliłem je na wszystkie strony. Wiem. Ale patrzę na te wizualizację i czuję, że to by mogło zagrać, że to mogłoby się okazać najlepszą odpowiedzią na dominację Pałacu Kultury - fizyczną i symboliczną, że to mogłoby rozsławić Warszawę na świecie.

Tak, jest to do pewnego stopnia kopia Central Parku, ale czemu nie kopiować rozwiązań, które się sprawdziły? - Bo działki w centrum są zbyt drogie - odpowie pewnie Hanna Gronkiewicz Waltz, która już od dawna zapowiada, że raczej zmniejszy park od strony ul. Świętokrzyskiej, niż cokolwiek do niego doda. A tu pan Nowak proponuje tyle zieleni. Mrzonka, ale za to jakże inspirująca.

Stwierdzam to z całą mocą: podoba mi się pomysł parku przed PKiN.

Raz jeszcze zadaję więc sobie w tym miejscu pytanie, czy może jednak nie czas podejść do sprawy od zera, to jest ogłosić wielki, międzynarodowy konkurs na projekt otoczenia PKiN?

Obawiam się jednak, że w praktyce wyszło by jak zawsze - wizualizacje koncepcji byłyby piękne, a potem i tak procedura uchwalania planu zniweczyłaby to całe piękno, PKP nie chciałoby się porozumieć z miastem w sprawie budowania nad tunelem średnicowym, a miasto i tak nie uporałoby się z roszczeniami, scaleniami, parcelacjami i wszystkim tym, co jest niezbędne, by ktoś w ogóle chciał budować na tym terenie.

Nie wierzę więc ani w konkurs, ani w plany. Wierzę, że pod PKiN jest jakiś czakram ze złą energią, który na zawsze uniemożliwi budowę czegokolwiek w tym miejscu. Jestem pewien, że Pałac skończy tak, jak na pamiętnej okładce magazynu Focus, co do pewnego stopnia będzie realizacją pomysłu pana Nowaka.

PS: Ta notka też by się nadawała do akcji GTWb "Powrót do przeszłości", bo akurat temat pl. Defilad to wieczne powroty tego samego.


Zdjęcia:
Pan Nowak z obrazkami - Bartek Bobkowski / Agencja Gazeta
okładka Focusa - wiezowce.blox.pl

dupa dupa dupa cycki

Wszystko mi jedno, czy czytam "Fakt", któremu jest wszystko jedno, czy "Gazetę", której nie jest, czy też gazetę.pl, której jest i nie jest jednocześnie.

"Fakt", jak to tabloid, jedzie w swoim stylu i donosi, że "Gry robią z dzieci morderców" ilustrując to nieźle dobranym obrazkiem z Manhunt 2. Polemizować nie ma sensu, bo tabloid nie kieruje się kryterium racji, prawdy czy sensu. Nie z takim celem się go produkuje i nie ma co się denerwować, bo to jałowe podejście. Można się z tego śmiać, można też nad tym płakać, ale walczyć z tym to jak walczyć z lodowcami.

I autor GameCornera - blogoidowego serwisu Agory - nawet nie próbuje Po prostu pokazuje skan. Wydźwięk jest ironiczny i bardzo słusznie - tyle wystarczy. A co robi wydawca jedynki portalu gazeta.pl? Wrzuca to oczywiście do jednego z jedynkowych boksów!

"Faktu" można nie lubić, "Faktem" można się brzydzić, "Fakt" i wydającego go "za niemieckie pieniądze" Axla można nienawidzić, ale jedynka musi się klikać. Wiem z autopsji.

Upadek, postępująca tabloidyzacja i gęstniejąca hipokryzja rodzimych mediów napawają mnie coraz większą odrazą. Chwilami poważnie myślę o przebranżowieniu. W Polsce nie ma już "poważnych gazet" czy szerzej "poważnych mediów - wszyscy robimy w tabloidach, to one dyktują nam styl i hierarchie ważności wiadomości, tylko nie wszyscy umiemy się do tego przyznać. I w tym sensie miał sporo racji Jacek Żakowski komentując podziały w naszej branży. Podziały fikcyjne, podtrzymywane przez tych, którym wciąż wstyd się przyznać, że tak naprawdę pracują w tabloidzie.

I nie piję tu personalnie do kolegów z gazety.pl. Po ostatniej wpadce miałem się w ogóle powstrzymać od czepiania, a padło na Was tylko dlatego, że wciąż odwiedzam Waszą stronę, w przeciwieństwie do stron ewentualnie konkurencyjnych. Robię to jednak coraz rzadziej, podobnie jak coraz rzadziej włączam telewizor (po prawdzie od pewnego czasu znów mam, a nie włączam w ogóle). Wiadomości czytam przez Google Readera, co pozwala mi jeszcze jakoś odsiać te wszystkie głupoty, które na portalach wypełniają miejsce między ważnymi wiadomościami. A o te ostatnie też coraz trudniej.

Ba, tabloidyzują się nawet blogi! Kiedyś ciekawe, z czasem robią się nudne i wtórne. Zaczynają - na swoją skalę i w swojej niszy - gonić za newsem kosztem rzetelności, kosztem dokładności, kosztem wartości dodanej, którą dopiero co zaskarbiły sobie uwagę czytelników.

Nędza, moi drodzy. A my w niej po uszy. Tak, że niektórzy nawet nie dostrzegają, że ją współtworzą, a inni się cieszą, że coś "wymaga mało roboty, a nieźle się klika".

Do tego, że ludzie mówią "nie oglądam telewizji" już się przyzwyczailiśmy, tym bardziej, że często w rozwinięciu było "wiadomości czytam w internecie" i to nas nawet cieszyło. Dziś coraz częściej słyszę "nie zaglądam na portale", "nie oglądam ich jedynek". Oczywiście to wciąż nie są liczby, które zatrzęsą potęgą telewizji czy portali, ale to akurat lepiej - gdy tylko RSS stanie się na tyle popularnym narzędziem, by portale to odczuły, wejdą weń z butami (reklamami, gołymi dupami i cycami, bo te przecież klikają się najlepiej). Miejmy tylko nadzieję, że wtedy jakaś inna niszowa technologia znów pozwoli to odsiać. A potem znów się ją skolonizuje. I tak w kółko.

Zastanawia mnie jedno - takie głosy, jak ten mój, słyszę co krok. Mówią to czytelnicy, mówi to wielu dziennikarzy, a ostatnia debata wokół nagrody dla Bogdana Rymanowskiego pokazała, że i redaktorzy z samych szczytów mają mniejszą lub większą świadomość tego problemu (choć wciąż jeszcze skrywaną i odpychaną od siebie, ale jednak mają). Wiem, nie obracam się w reprezentatywnym środowisku, ale i tak mam wrażenie, że na polskim rynku istnieje jakąś gigantyczna nisza, luka do wypełnienia przez rzetelny, sensowny, spokojny, unikający tabloidowej estetyki portal. Czekam, kto w końcu zaryzykuje i zrobi coś takiego, co zaskoczy wszystkich swoimi wynikami. Obawiam się jednak, że na rynku nie ma gracza, który zaryzykowały start z takim projektem i włożył w niego odpowiednie pieniądze na promocję, sensowną, porównywalną z gazetową, obsadę redakcyjną, hosting i całą niezbędną obudowę. Martwię się, że grupka ewentualnych czytelników okazałaby się zbyt mała. A zresztą, jak taki produkt wypromować? Jak go sprzedać pomiędzy tym wszystkim, o czym napisałem? Przecież nie krzykliwą reklamą - więc czym? Ślepy zaułek?

A może się mylę?

Inni na ten sam temat:

20 stycznia 2009

Flota 2 czyli powrót do przeszłości

O tym, jak wyglądają nasze służbowe samochody już pisałem. Dziś jednak na horyzoncie pojawiła się nowa koncepcja - sugestia, żeby uderzyć raczej w takie:

Okazja jest niepowtarzalna, naklei się trójkąty i dawaj... Telewizja ma swoje smarty - redakcja portalu mogłaby mieć swoją Warszawę. Cała zmiana by się zmieściła. No i podjechać takim pod któryś z modnych warszawskich klubów - bezcenne! Pogadam z szefem ;)

thnx staro
za namową z komentarza zgłosiłem ten obrazek jako wkład w XV akcję GTWB

16 stycznia 2009

Odszedł

Usłyszałem rano na redakcyjnym korytarzu.
- Ktoś z portalu - szeptali podając nazwę.
Czułem, że muszę zapytać, czy to nie ktoś znajomy. Zadzwoniłem do kolegi.
- Nie znasz. Przyszedł do nas długo po Tobie - uspokoił. - A ty i ja jesteśmy dziś konkurencją - dodał jakby zmieniał temat.
- My? - zdziwiłem się, bo na co dzień robi co innego.
- Zastępuję kogoś - odpowiedział i życzył miłego dnia.
Napisałem mu potem, żeby do nas zajrzał i że w razie czego - może się powołać. Nie wiedziałem kogo zastępował. Już wiem.

Interesował się architekturą, prowadził bloga, pisał na forach, był na f. i na b. W końcu musieliśmy się zetknąć. Kilka razy wymieniliśmy komentarze do szalonych wizji architektów, raz napisaliśmy razem tekst do jego serwisu. Był z innego miasta, więc nie mieliśmy okazji się poznać. Potem przeprowadził się do Warszawy i zaczął zajmować się tym samym na poważniej, dla firmy, w której kiedyś pracowałem.

Nawet pytał mnie o warunki i o klimat, nim się zdecydował. Zachęcałem. Mieliśmy się spotkać, ale wiadomo - praca, życie, czas, którego zawsze jest za mało.

Odszedł.

Słyszałem, ale nie skojarzyłem nazwiska z nickiem. Nie wiedziałem, że robił ostatnio to, co sam miałem kiedyś robić w tej firmie. I prawie to samo, co robię teraz w innej. Nie zamieniając ze sobą słowa byliśmy naprawdę bliskimi sobie ludźmi. Żartowaliśmy nawet, że kiedyś na pewno będziemy pracować razem.

Nie będziemy.

Został blog i rss, który nie przyniesie już żadnej nowej wiadomości. Został serwis, który od dawna robi już ktoś inny. Zostały linki w blogrollu i awatar - był u mnie raptem kilka dni temu. Pewnie część z Was też go znała. Zostały jeszcze profile w serwisach społecznościowych, które pewnie długo będą komentowane, dodawane do znajomych i zapraszane na imprezy.

Ślady pozostawione w sieci.
Tylko tyle i aż tyle.

13 stycznia 2009

United Rule!

Notka nie tylko dla fanów piłki nożnej ;)

Jak pewnie wszyscy zainteresowani wiedzą, Manchester United pokonał wczoraj tych w niebieskich koszulkach 3:0. Nie, nie w Fifie na X-boxie - na Old Trafford :P


Tytułem uzupełnienia tego wydarzenia dwa okolicznościowe filmy wygrzebane w u2b. Pierwszy ma taki sam tytuł, jak niniejsza notka, a czego nie dopowiada tytuł, to wyjaśnia piękny w swojej prostocie tekst piosenki okolicznościowej:



Zastanawiam się, który fragment wpisać sobie do sygnaturki. Nim to jednak nastąpi, drugi z kolei filmik - w roli głównej Vinny Jones, który, nawiasem mówiąc, grał u tych w niebieskich:



Film, który zawsze uznawałem za reklamę okazał się nawiasem mówiąc fragmentem kinowego filmu "Eurotrip":



- zdaje się, że najlepszym i jedynym wartym uwagi, choć pewną nadzieję daje fakt, że Vinny Jones pojawia się w nim raz jeszcze:



A wracając do meczu, to jeśli ktoś ciekaw bramek, można je zobaczyć tu. Z tym, że nie tę najciekawszą, nieuznaną (przez najsłynniejszego sędziego w Polsce, Howarda Webba zresztą) (którego zresztą obserwuję ostatnio regularnie, gdyż sędziuje on większość szlagierów ligi angielskiej i robi to naprawdę dobrze), choć, jak pokazuje druga część tego filmu, właściwie nie do końca wiadomo, czy słusznie:



Oryginalne rozegranie nie pomogło, to trudno - strzelili z nakazanej przez Webba powtórki. To już można sobie obejrzeć tam, gdzie wskazałem.

And Chelsea who do you think you are
It's been 50 long years
It's gunna end in tears
You'll never be as big as Man United

10 stycznia 2009

Ka-boom!

Czas, gdy w Gazie wybuchają bomby, a w Warszawie pikietują fani obu stron konfliktu nie sprzyja publikowaniu takich materiałów. Z drugiej strony moja notka na temat filmów o wojnie w Iraku cieszyła się sporym zainteresowaniem i nieźle ustawiła się w Google, więc niejako z poczucia obowiązku wrzucam trailer filmu, który zapowiada się całkiem interesująco:



W lepszej jakości można go pobrać stąd.

04 stycznia 2009

Wyjaśnienie

Korzystając z chwili spokoju wróciłem do sprawy, którą w komentarzach pod jedną z ostatnich notek wypunktował Jarek Osowski. Rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że szukając "haka" na Janka Fusieckiego i Krzyśka Śmietanę trochę się zagalopowałem - nie przeoczyli oni tego, że o całej sprawie ich własna gazeta pisała już 6 lat temu. Przepraszam, że przypisałem Wam niedokładny risercz.

Co do meritum zdania jednak nie zmieniam. Ale tam już nie krytykuję nikogo personalnie, tylko całe nasze środowisko jako takie. Podtrzymuję stwierdzenie, że w wyścigu o newsa, który tak naprawdę interesuje głównie nas samych i z wyników którego rozliczają nas przełożeni, często gubimy z oczu nasz główny cel, jakim jest dostarczanie czytelnikom aktualnej i pełnej informacji o tym, co dzieje się w mieście.

To zjawisko poniekąd podważa tezę o tym, że konkurencja w danej dziedzinie zmusza wszystkich do podnoszenia jakości swojej oferty. W mediach, okazuje się, nie działa to tak prosto - coraz ostrzejsza konkurencja prowadzi do błyskawicznego obniżania standardów. I dotyczy to zarówno telewizji, papieru jak i internetu, bez rozstrzygania w tym miejscu, kogo najbardziej. Podział jest zresztą płynny, bo przecież i telewizje, i gazety mają swoje strony internetowe, więc nie od rzeczy jest traktowanie tego jako różnych aspektów jednego zjawiska.

W tym miejscu powinienem się chyba jakoś odnieść do toczącego się właśnie w mediach metasporu o zjawisko tabloidyzacji, który wywołał Piotr Pacewicz. Ale jakoś nie mogę się zebrać. Może dlatego, że na razie nie padają w nim żadne nowe stwierdzenia - nowe jest najwyżej to, że zaczęło się na ten temat pisać. Wcześniej dziennikarze mówili o tym raczej w prywatnych rozmowach, zwykle załamując ręce, ale nic poza tym. Z toczącej się teraz debaty też zresztą nic poza tym nie wynika - Jacek Żakowski proponuje, by integrować środowisko choćby wokół takich instytucji, jak nagrodza Dziennikarza Roku właśnie. Tylko jak w praktyce miałoby się to przełożyć na poprawę standardów?

Z wielu komentarzy na temat tego sporu najbrdziej spodobał mi się ten napisany przez Michała Ogórka, który z całą mocą obnażył jego jałowość. I może właśnie dlatego nie bardzo mam ochotę się przyłączać.

03 stycznia 2009

Geek ogląda kreskówkę

Rzecz o tym, jak ładnego macbooka połączyć z brzydkim pecetem. I dlaczego jednego można łatwo zepsuć, a drugiego łatwo naprawić. O tym tak naprawdę był ten film. Tylko nie wiem, co w tej interpretacji reprezentował karaluch?

Linuksa?

02 stycznia 2009

Brzydal

Już są. Wyjechały na tory, na razie testowo, niebawem już w normalnym ruchu. Brzydkie jak kupa, o czym piszą m.in. Jarek Osowski i Jurek Majewski.

Ale i tak cieszą, bo to co się dzieje rano w pociągach przekracza już podobno granice zdrowego rozsądku. Podobno, bo ja akurat do roboty nie jeżdżę metrem, a poza tym o 5 rano nie ma tłoku (ani korków). Podobnie jak o 22.

Szkoda, że estetyka nie została wzięta pod uwagę przy tym zakupie. Nie rozumiem, czemu wybrano wagony z innej epoki z doklejoną "gębą". No ale estetyka to potrzeba wyższego rzędu - pojawia się, gdy te bardziej przyziemne są zaspokojone. W tym przypadku nie ma więc wyboru - ilość poprzedzić musi jakość.

Dziś (piątek, 2 stycznia) w kraju

Nie przewidujemy ważniejszych wydarzeń.
Newsroom PAP

... i z czego tu zrobić serwis? ;)

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.