17 kwietnia 2009

Pornosy, trawa, Barcelona

Vicky Cristina Barcelona, reż. Woody Allen, Hiszpania / USA 2008. Cały film jest taki, jak tytuł: sprawia wrażenie wersji roboczej, niedokończonego projektu. Pomysłu fabularny nie jest oryginalny, ale przy takiej obsadzie i przy wakacyjnej nastrojowości mógłby się wybronić. Tyle, że połowę fabuły opowiada lektor z offu. Reszta to rwące się scenki rodzajowe prowadzące do tej, w której przez chwilę Johansson całuje się z Cruz. Wrażenie jest takie, że to pornos, z którego wycięto "momenty". Czytałem - jako przykład pozytywnego pomysłu na promocję - że realizację tego filmu bardzo mocno wsparło miasto Barcelona. Mam wrażenie, że Allen podszedł do tego jak do typowej chałtury połączonej z wakacjami w towarzystwie trzech pięknych aktorek. Takiemu to dobrze...

Pineapple Express, reż. David Gordon Green, USA 2008. Ten film z kolei - choć zapowiadał się całkiem nieźle - jest tak słaby, że mam sporą obawę, że nie będę w stanie napisać o nim na tyle dużo, by wypełnić miejsce obok obrazka. Niestety, do zrobienia głupiej komedii o paleniu przemysłowych ilości trawy potrzebne jest coś więcej, niż tylko przemysłowa ilość trawy. Potrzebny jest Kevin Smith. Dobrze więc, że przygarnął jedyny interesujący punkt tego filmu - Setha Rogena - do swojej produkcji, o której niżej. O tym filmie trzeba po prostu szybko zapomnieć - dawno nie miałem tak głębokiego poczucia zmarnowanego czasu. I tylko przez wzgląd na płynne przejście do kolejnej recenzji w ogóle o nim piszę.

Zack and Miri Make a Porno, reż. Kevin Smith, USA 2008. Kevin Smith natomiast - niczego nie udaje. On po prostu chciał nakręcić pornoparodię Gwiezdnych Wojen, a w Hollywood znaleźli się ludzie bardziej naiwni od władz Barcelony i też dostał kasę. Szacunek. Ale film nie zachwyca. Może dlatego, że bodaj po raz pierwszy Smith w ogóle się w nim nie pojawił, a może dlatego że historię miłosną połączył z takimi momentemi, że film długo nie mógł się doczekać w Polsce chętnych do dsytrybucji? Zawsze miał talent do opowiadania miłosnych historii bez popadania w żenadę. Tam, gdzie żenada była blisko - uciekał w wygłupy mniej lub bardziej przekraczające granicę dobrego smaku. Tu zdecydowanie bardziej. Efekt jest chwilami dosyć wątpliwy. Natomiast ze współpracy z Sethem Rogenem może jeszcze wyjść sporo dobrego - to zdecydowanie "smithowski" aktor.

W Kampinosie bez zmian

30 kilometrów na rozgrzewkę - trudno to nawet nazwać wycieczką, sprawdziłem po prostu czy puszcza Kampinoska jest na miejscu i czy rower się nie rozsypie. Nie rozsypał się, ale należy mu się solidny przegląd.

Zdaje się, że w przyszłym sezonie trzeba będzie zainwestować w nowy osprzęt. Tymczasem rower w połączeniu z internetem - czyli kolejna społecznościówka i kolejny gadżet na blogu. Po prawej, pod pracą, a nad x-boxem (nic znaczącego, chociaż...) zabawka z bikestats.pl. Polecam uwadze blogujących rowerzystów. Jeśli o mnie chodzi, to do stałych rubryk przy dodawaniu wycieczek mogliby dodać jeszcze miejsce na wpisanie, jakiej muzyki się słuchało po drodze. Związek między ścieżką dźwiękową, osiągami i klimatem wycieczki jest znaczny.

Mijając Sieraków zboczyłem nieco z utartego szlaku i trafiłem na taki oto dom (zdjęcia zrobiłem za zgodą rezydujących w ogrodzie właścicieli):

Jestem niemal pewien, że widziałem gdzieś ten budynek - w jakieś gazecie o architekturze albo gdzieś w sieci. Jeśli ktoś go rozpozna - proszę o cynk w komentarzach. Strasznie fajny, położony dosłownie przy wjeździe do parku narodowego, przyjazną architekturą odcinający się od izabelińskiego standardu, na który składają się głównie popeerelowskie dacze, pojedyczne ceglane chałupy oraz coraz większe i coraz bardziej nadęte podmiejskie rezydencje w pseudodworkowym stylu - brzydkie, niezgrabne, projektowane według schematów domy z katalogów. A tu nagle taka perełka. Aż przyhamowałem z wrażenia :)


Zdjęcia mizerne, bo robione telefonem niestety. Zawsze sobie obecuję, że następnym razem wezmę aparat i nigdy nie biorę.

16 kwietnia 2009

Ping pong, or as the Chinese say: Ping pong

Balls of fury, reż. Robert Ben Garant, USA 2007. Żadna napisana na poważnie recenzja nie będzie w stanie przekonać do obejrzenia tego filmu - rzecz opowiada bowiem o ściśle tajnej operacji amerykański służb specjalnych, które są tak zdeterminowane, by dotrzeć do Pana Fenga, szefa potężnej organizacji przestępczej, że postanawiają podstawić swojego zawodnika w organizowanym przez niego turnieju jednej z najstarszych azjatyckich sztuk walki. - Ping Pong. Or, as the Chinese say, Ping Pong - by posłużyć się słowami Pana Fenga. W tej roli, uwaga, Christopher Walken! Efekt? Arcydebilna parodia filmów w stylu Mortal Combat i klasyki kina karate. Zupełnie niestrawne na trzeźwo - w innej okoliczności polecam serdecznie :)

15 kwietnia 2009

Nie dla cmoków, czopków i mondziołów

W zakamarkach twardego dysku znalazłem plik z kilkoma krótkimi recenzjami filmowymi, które jakoś nie trafiły wcześniej na blogaska. Będą jak znalazł, gdy zabraknie aktualności.

Włatcy móch. Ćmoki czopki i mondzioły, reż. Bartek Kędzierski, Polska 2009. "Włatcy móch" - jak wiele innych popkulturowych fenomenów - dzielą publiczność z grubsza na dwie części: tych, którzy kumają i tych, wymienionych w tytule. Tych drugich nic nie przekona, a tych pierwszych przekonywać nie trzeba. Miłośnicy serialu, do których się zaliczam, znajdą wszystko to, czego oczekują - dużą porcję dobrze znanego klimatu, niewyszukanych żartów, Czesia i kolegów oraz w ramach kinowego bonusu proporcjonalnie więcej postaci drugoplanowych - Zajkowskiego, Przekliniaka, Marcela czy Pułkownika. Dwaj ostatni w ogóle dają w tym filmie popis swoich ekstremalnych możliwości. No i mamy jeszcze fenomenalnego laryngologa z zatkanym nosem, postać niemal zupełnie nową, ale za to całkiem przebojową. Poza tym nie będzie tu nic nowego - to samo poczucie humoru, ten sam element kpiny z polskich realiów, te same głosy i ta sama animacja. I tak samo nierówny poziom, jak w serialu - po dobrym fragmencie przychodzi słabszy, po słabszym znów mocniejszy. W sumie półtorej godziny dobrej zabawy. No i puenta, która po pięciu sezonach całą bajkę zamyka. Oczywiście nie tak, żeby się nie dało odciąć od "Włatców" jeszcze jakiegoś kuponu, ale może nie trzeba będzie. Za kilka tygodni w telewizji będzie można zobaczyć nową kreskówkę Kędzierskiego - "Tysiąc złych uczynków"*.

* Kilka tygodni minęło, kreskówkę można było zobaczyć - niestety, nie daje rady. A tymczasem tu i ówdzie krążą nowe odcinki WM.

Mecz meczów

Parafrazując reklamę:

Gdyby Carlsberg grał w piłkę
byłby to prawdopodobnie mecz
Liverpoolu z Chelsea

14 kwietnia 2009

Słowa kluczowe

Obserwowanie, z wyników dla jakich zapytań ludzie trafiają na własną stronę www, to fascynujące zajęcie - wie to każdy, kto próbował. Takoż i ja obserwuję to z najwyższą ciekawością.

"Dupa" i "cycki" - jedna notka z właściwym tytułem wystarczyła, by w ciągu kilku tygodni oba te słowa znalazły się w top 10 (mówimy o okresie od sierpnia 2008 do teraz - od kiedy używam Analyticsa). "Dupa i cycki" w duecie (tercecie?) występują na 31 pozycji. Łącznie te trzy zapytania generują za pewne największą ilość wejść z Google. Pozdrawiam zawiedzionych. Tych, którzy szukali "wieloryb w wiśle filmy", a znaleźli mnie - również. Jeszcze trochę mi brakuje :P

Nie inaczej - jeśli chodzi o oczekiwania publiczności - rzecz musi się mieć z przebojem ostatnich dni. Przykro mi, ale nie znajdziecie tu wiele o "odgryzaniu penisa".

Pozdrawiam również czytelników zdeterminowanych. Czyli tych, którzy wpisują do Google "www.pokaz-cycki.blog.pl" i klikają wyniki, aż znajdą mój blog. Ja nie znalazłem. Ale co się przy okazji naoglądałem, to moje.

Hitem w kategorii mam_nadzieję_że_niezawiedzionych jest "jerzy paramonow" w kilku różnych zapisach. Co oznacza, że największą furorę na moim blogu robi notka napisana przez kolegę... (nie bez zasługi linku na Wikipedii).

Przy tej okazji wspomnę o zapytaniu, które mnie rozczuliło: "zjarani vavamuffin wywiad". Radość tym większa, że to pierwszy wynik (dla niezjaranych "vavmuffin wywiad" - drugi, też częste zapytanie skądinąd).

Równie pocieszające, jak wysoka pozycja notki kolegi jest to, że ludzie trafiają do mnie z powodu błędu składniowego. Po tym, jak dziennik.pl zrobił mi reklamę wszelkie zapytania o "warsaw source:life" prowadzą do mnie (podpowiadam ponownie - trzeba szukać w grafice).

Z twórczości własnej dość dobrze sprzedały się w Google recenzje "filmów o wojnie z Irakiem". Zdaje się jednak, że i tu publika odchodzić musi z poczuciem zawodu, bo chyba żadnego nie pochwaliłem.

Na klientów Kupieckich Domów Towarowych też nie czeka tu chyba nic ciekawego. Do "kdt" nie tędy droga.

Cytaty "jeszcze dzień wyjdę stąd" i "zapada zmrok a od piórem ciągle nic" pojawiły się w notkach po jednym razie. A ile błędów można w nich zrobić, to się największym wrogom powszechnej edukacji nie śniło.

Jestem też absolutnie i dozgonnie zobowiązany wobec osób, które wpisując do Google "kapusta kiszona" doklikują się do mnie przechodząc obojętnie nad wróżeniem płci dziecka ze smaku na kwaśne lub słodkie potrawy, babcinych przepisów na cerę, stosownego hasła w mobilnej Wikipedii czy wyniku w domenie salonliteracki.pl, którego nie miałem odwagi otworzyć, podobnie jak tego z wysylkowo.pl. Respect.

W sumie Analytics zliczył ponad 3 tysiące zapytań. Myślę, że jeszcze będę wracał do tej listy :)

PS: W tej notce nie ma linków, żeby nie zakłócały reprezentatywności pomiaru. Gdyby ktoś chciał znaleźć właściwe notki, to najprościej będzie z pomocą wyszukiwarki w dolnej części prawej szpalty.

13 kwietnia 2009

Naród w zadumie

Politycy licytują się, kto na miejsce tragedii dotarł pierwszy, a kto drugi. I dlaczego. I czemu nie oglądał telewizji? Internauci licytują się, co jest warte dłuższej żałoby - 21 ofiar pożaru, 25 osób zabitych na drogach, czy 294 w trzęsieniu ziemi. Bardziej jeden dzień czy bardziej trzy się należą. Tylko w pomorskim, czy bardziej w całej galaktyce? I czy ci, co przeżyli, dobrze na tym wyjdą?

To pierwsze szczególnie nie dziwi. Tego drugiego nie rozumiem. Można nie współczuć, można mieć gdzieś, można traktować to z zawodową obojętnością, ale jak można podważać sens żałoby w takim momencie? Jak można to przeliczać na sztuki? Czego właściwie chcieliby ci, co mówią o wypadkach - żeby do każdego ścigali się premier z prezydentem? Czy żeby udawali, że dziś w nocy nic się nie stało? A może powinni wejść na blipa i sobie trochę podrwić z żałoby razem z tymi, co są demonstracyjnie ponad?

Naród pogrążony w tradycyjnej świątecznej zadumie.
Serce rośnie.

Robacy

Polecam uwadze Państwa zabawy tekst z warszawskiego dodatku "Dziennika". Zabawny na tyle, że nie tylko trafił do internetowego wydania, ale nawet przez chwilę był jedynce dziennika.pl. Karolina Chodkowska i Marcin Przewoźniak na tropie wewnętrznego życia staromiejskich murów. Znać styl Marcina i znać ubaw, jaki musiał towarzyszyć powstawaniu tego tekstu. A przy okazji warto zwrócić uwagę, że brzydki nalot na murach nie oznacza wcale, że ktoś spartolił renowację.

10 kwietnia 2009

Wiosenne porządki

Robiąc wiosenne porządki w RSS-ach postanowiłem uzupełnić blogroll o kilka rzeczy, które dodałem na przestrzeni ostatnich miesięcy. Nie wywalam z niego rzeczy, które na jakiś czas sobie odpuszczam, ale dla własnego dobra trochę czytnik przewietrzyłem.

09 kwietnia 2009

Rewolucje

To, że jedna z ostatnich notek miała tytuł "Matrix", a kolejna "Reaktywacja" było zbiegiem okoliczności. Ciąg dalszy tej drugiej nie mógł się jednak inaczej nazywać.

A ciąg dalszy jest krótki, ale treściwy. Gdyby ktoś na przestrzeni dwóch notek pokochał Autobus - bloga, któremu zmienił się kierowca - i zapragnął dodać go do RSS-ów, to służę uprzejmie.

08 kwietnia 2009

Materiały prasowe

Niekwestionowany lider wyścigu o tytuł najbardziej zaskakującej wizualizacji roku:

Czipsy czy bilet do teatru? - zastanawia się warszawska publiczność

źródło: Stołeczny Zarząd Rozbudowy Miasta

Reaktywacja

Zapraszam do autobusu.

Rzeczy i ich miejsca

"Prestige House" to nowy dwumiesięcznik o dizajnie, architekturze oraz - jak głosi podtytuł - o miejscach i rzeczach. Projekt Valkea Media imponuje szatą graficzną. Mniej w nim do czytania - więcej do oglądania, a właściwie do karmienia wzroku.

To nie jest wpis sponsorowany - raczej koleżeńsko-promocyjny, ale pisany z pełnym przekonaniem.

Na co dzień nie sięgam do gazet o wnętrzach, architektoniczną wchłaniam regularnie tylko jedną. Trendy w dizajnie i architekturze śledzę raczej w internecie. Nie jakoś obsesyjnie, ale lista serwisów, na które zaglądam jest na tyle długa, że nierzadko trafiam po raz kolejny na to samo. "Prestige House" ujął mnie m.in. tym, że na 50 stronach prawie wszystko było dla mnie nowe. Zaskoczenie tym milsze, że nowe były dla mnie też warszawskiej miejsca prezentowane w tym numerze.

Inna sprawa, że 50 stron wypełnionych w - na oko - 1/3 reklamami to trochę za mało. Cały numer zajął moją uwagę na ledwie kilkanaście minut. I choć niektóre rozkładówki imponują i przykuwają wzrok na dłużej (dlatego wrzuciłem je w dość dużej rozdzielczości), to nie ma się na czym zatrzymać na dłużej. A szkoda, bo patrząc na te zdjęcia bardzo by się chciało.

Niezbyt czytelny jest dla mnie podział na sekcje tematyczne - za często przetyka je pagina "Promocja". Choć trzeba przyznać, że nawet te promocyjne materiały zrobione są na przyzwoitym poziomie; nie są to przeklejone materiały przysłane przez reklamodawcę, nawet jeśli promowana architektura jest z lekka kiczowata (piję do inwestycji w Wilanowie). I choć rozumiem, że taki jest charakter gazety, to jednak odruch bierze górę - teksty promocyjne omijam. Wróciłem do nich na potrzeby tej notki - normalnie bym tego raczej nie zrobił. Zawiódł mnie też fotoreportaż z targów w Kolonii na samym końcu numeru - zdjęcia z tak lakonicznymi podpisami są dla mnie po prostu niezbyt komunikatywne. Dizajn i fotoreportaż nie idą chyba w parze.

Za to zdjęcia gór lodowych Davida Burdeny'a absolutnie mnie zahipnotyzowały. Szkoda tylko, że po rewelacyjnej rozkładówce następuje strona z tekstem przełamana brzydką reklamą, która psuje efekt. Drobnych kiksów graficznych jest w pierwszym numerze kilka. Nie podobają mi się podpisy do zdjęć na białym pasku kryjącym ilustrację. Wolę klasyczne, gazetowe podpisy pod zdjęciem. Zdziwił mnie też sposób łamania cytatów w tekstach - wszystkie są w cudzysłowach. Dla kogoś przyzwyczajonego do gazetowej interpunkcji to jest męczące.

To są jednak detale, które nie zacierają ogólnego wrażenia. Wrażenia, że trzyma się w ręku eleganckie wydawnictwo przygotowane przez osoby, które znają najnowsze trendy w dizajnie, wiedzą, co ciekawego projektuje się na świecie, co się otwiera i pokazuje w Polsce. To wrażenie luksusu potęguje duża ilość światła na redakcyjnych kolumnach, a nawet pewna nonszalancja w pozostawianiu cały szpalt pustych. Pochwalić muszę też okładkę - niewidoczna tutaj biała ramka naokoło ciemnego, nocnego zdjęcia, o szerokości bliskiej literom tytułu robi świetne wrażenie. Podobnie jak minimalna ilość dodatkowych informacji.

Nie wiem jak szeroki jest rynek dla takiej gazety, ale życzę jej jak najlepiej, bo ani dizajn, ani architektura nie wyglądają na stronie WWW tak dobrze, jak na świetnie złamanej rozkładówce, na dobrym papierze. Do pełni szczęścia brakuje tylko co najmniej dwa razy większej objętości i nieco większej liczby autorskich materiałów.

07 kwietnia 2009

Nie burzcie Centralnego!

Z ogromnym oburzeniem ze strony kolegów z naszej stacji spotyka się opinia, że Dworzec Centralny warto wpisać do rejestru zabytków. Mało kto przyjmuje do wiadomości, że to budynek, który warto chronić.


Tym protestom trudno się dziwić. Centralny to dziś przede wszystkim bród i smród. Nawet jeśli podziemne bebechy miasta mogą być na swój sposób fascynujące, to do takiego spojrzenia nikogo nie zamierzam przekonywać. Wcale bym zresztą nie żałował, gdyby dworzec zmienił się w lśniący, nowoczesny węzeł komunikacyjny. Rzecz w tym, że Centralny może być takim miejscem, a jednocześnie może zachować swoją formę.

Nowoczesność w PRL-owskim wydaniu

Koncepcja budowy dworca w tym miejscu zrodziła się tuż po wojnie, ale przez trzy dekady przegrywała z "przejściowymi trudnościami". Pierwotną wizję opracował Arseniusz Romanowicz - ten sam, który zaprojektował wpisane do rejestru, małe perły architektury; dworce Ochota, Powiśle oraz - podobnie jak Centralny - zdewastowany i niedoceniany dworzec Wschodni.

Budowa została podporządkowana celom politycznym. Projekt zmieniano, usuwając z niego wiele nowatorskich rozwiązań, jak choćby kładki łączące dworzec z planowanymi w sąsiedztwie wieżowcami tzw. Zachodniego Centrum (częściowo zrealizowany projekt Jerzego Skrzypczaka, autora wieżowców Marriott i Oxford Tower). Gdy zaczęła się budowa, nie był już tak nowatorski. Konieczność wyrobienia się z realizacją przed wizytą Leonida Breżniewa w 1975 roku zaowocowała z kolei mnóstwem niedoróbek. Przez następną dekadę dworzec nieustannie remontowano.

Niemniej były to czasy propagandy sukcesu ekipy Edwarda Gierka. Na Centralnym nie oszczędzano: do wykończenia wykorzystano marmur i granit, z Włoch sprowadzono automatycznie otwierane drzwi i nowoczesne zegary. Ruchome schody też nie były wtedy rozwiązaniem standardowym - na świecie wspominano o nich jako o jednym z dowodów technicznego zaawansowania warszawskiej stacji. A wspominano, bo błyskawiczna budowa odbiła się szerokim echem. I choć dziś trudno w to uwierzyć, dworzec Centralny nadal bywa wymieniany jako przykład nowatorskiego rozwiązania komunikacyjnego.

Wpis nie zablokuje remontu

Od kiedy na antenie TVN Warszawa z ust Barbary Jezierskiej, wojewódzkiego konserwatora zabytków padła deklaracja o możliwości wpisu dworca do rejestru, często słyszę opinię, że to na zawsze zablokuje jego remont. PKP z pewnością będzie sięgać po ten argument, by usprawiedliwić nieróbstwo. Ale ochrona zabytków nie polega na konserwowaniu stanu obecnego, szczególnie gdy urąga on jakimkolwiek standardom. Zabytkowe obiekty można modernizować, co bardzo często oznacza działania radykalne. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie sprzeciwi się uporządkowaniu handlu w podziemiach, budowie wind dla osób niepełnosprawnych, wymianie szklanych elewacji czy zniszczonego pokrycia dachu dworca. To wszystko może wyglądać lepiej i wpis do rejestru nie będzie tu żadną przeszkodą. A mądrze wykorzystany będzie źródłem dodatkowych funduszy na remont. Trzeba cisnąć kolejarzy, by się za to wreszcie wzięli, nie mydląc nam oczu cudami, które nastąpią "po Euro". Ale nie musi się to wcale odbyć kosztem dworca.

Wieżowiec - pusty gest

- Można go ukryć w podziemiach wieżowca - słyszę często. Tylko po co? Lubię wieżowce, nie jestem ich przeciwnikiem, ale ukrycie dworca w podziemiach kolejnej szklanej wieży wydaje mi się prymitywnym gestem. Dużo ciekawsze, bardziej miastotwórcze wydaje się wyremontowanie istniejącego budynku i nadanie mu należnej dworcowi rangi. Dworzec ukryty w przyziemiu wieżowca zniknie z widoku i zatraci wartość ściśle związaną z jego funkcją - przestanie być punktem orientacyjnym. A ekonomiczne uzasadnienie takiej inwestycji jest wątpliwe. Warszawa ma mnóstwo terenów, także tych należących do PKP, na których wieżowce można budować taniej. Kolejarze nie zbudują go sami i nie bardzo wierzę, że uda im się znaleźć partnera do tak trudnej inwestycji, gdy wokół tyle działek leży odłogiem.

Na miejscu Centralnego nie powstanie też dworzec na miarę berlińskiego Hauptbahnhof. W centrum miasta nie ma na to ani miejsca, ani potrzeby - dworzec tej rangi powstać może tylko na miejscu kilku peronów szumnie nazywanych dziś dworcem Zachodnim. To tam, przy stacji III linii metra, 10 minut od Centrum i 15 od lotniska (w przyszłości, oczywiście) jest miejsca dla głównego międzynarodowego dworca stolicy. Linia średnicowa powinna zostać udostępniona pociągom międzynarodowym pędzącym na Wschód i lokalnym. Bo to przede wszystkim pasażerowie lokalnej kolei muszą się dostać do ścisłego centrum. A turyści i goście z zagranicy mogą korzystać z nowoczesnej stacji Zachodniej. Gdyby PKP zdolne były do przyjęcia jakiejkolwiek strategii rozwoju, już dawno dostrzegłyby, że dworzec Centralny będzie tracił na znaczeniu.

Ciągłość tworzy tożsamość

Ale wcale nie musi tracić na wartości. Charakterystyczne łuki dachu mogą się z powodzeniem stać jednym ze znaków rozpoznawczych Warszawy. Zauważył to chyba Christian Kerez, który w jednej z wersji projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej sparafrazował ten motyw. To z takich detali, jak charakterystyczny kontur czy element miejskiego krajobrazu rodzą się rozpoznawalne na całym świecie logotypy miast. To z takich gestów rodzi się tradycja miejsca i przestrzeni. Gdy architekci ze szwajcarskiej pracowni Herzog & de Meuron w elewacji jednej z remontowanych kamienic w Bazylei powtarzają kształt charakterystycznych kratek ściekowych (właśnie tak!), nie robią tego tylko dla żartu. To właśnie gest, który buduje tożsamość miasta. I właśnie o tożsamość, a nie o nie ulegającą żadnej wątpliwości wartość budynku dworca warto się spierać.

Tak często narzekamy, że Warszawa nie ma czytelnego symbolu, znaku, motywu, który można by było powtórzyć choćby w materiałach promocyjnych. Dach Centralnego jest rozpoznawalny tak jak sylweta Pałacu Kultury. Narzekamy, że wojna pozbawiła Warszawą ciągłości, że zburzone miasto nie ma tradycji. Jak w tym kontekście wytłumaczyć łatwość, z jaką moi koledzy wydają wyrok na dworzec Centralny? Jak nazwać forsowany przez PKP pomysł zburzenia budynku, który jest symboliczną bramą do Warszawy i pierwszym punktem orientacyjnym na jej mapie dla tysięcy nowych warszawiaków? Jeśli zburzymy dworzec, czym - poza skalą naszych zapędów - będziemy się różnić od dresiarzy demolujących już i tak brudne i zaplute klatki schodowe bloków z PRL? I wreszcie, czy naprawdę chcemy, by w podręcznikach historii sztuki został po nas taki nomen-omen ustęp:

W 2012 roku, tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy w piłce nożnej służby epidemiologiczne uznały, że dalsze użytkowanie tego interesującego budynku grozi wybuchem epidemii od wieków nie notowanej w tej części świata dżumy. Warszawiacy, nie mogąc uporać się z zalegającym na terenie dworca brudem, zdecydowali się na rozbiórkę. Nad nowym dworcem miał powstać 30-piętrowy wieżowiec. Niestety, w połowie realizacji okazało się, że inwestor - Polskie Koleje Państwowe - jest niewypłacalny, a konstrukcja nowego gmachu w skutek błędów projektowych nie nadaje się do dalszej rozbudowy. Inwestycja stanęła i nigdy nie została dokończona.
Wolicie zamieść brud pod dywan

Wpis do rejestru zabytków nie jest aktem nobilitacji ani dla budynku, ani dla epoki, z której ów się wywodzi. To decyzja administracyjna, niosąca ze sobą praktyczne konsekwencje. Traktując ją inaczej sprowadzamy dyskusję o wartości danego budynku do ideologicznego sporu o przeszłość, a potem do dyskusji o tym, czy jest ładny, czy brzydki. Czy się podoba, czy nie. W architekturze nie ma takich kryteriów.

Dworzec Centralny to dziedzictwo PRL. Nie trzeba go lubić. Ale wszechobecny syf i smród szczyn to nie dziedzictwo - to my, współcześni użytkownicy dworca i pociągów. Warszawiacy, Polacy. Nie dbamy o wspólną przestrzeń; nie sprzątamy po psach, wyrzucamy niedopałki na chodnik, plujemy gumami do żucia. Niby wstydzimy się smrodu na dworcu, ale gdy przychodzi do sprzątania wolimy zamieść brud pod dywan w postaci szklanego wieżowca. Nic z tego - póki nie przestaniemy robić pod siebie, ani Warszawa, ani koleje nie będą czyste i pachnące, bez względu na to, jak pięknym wieżowcem spróbujemy się z wierzchu przypudrować. Godząc się na rozbiórkę dworca Centralnego zaprojektowanego przez architekta tak mocno związanego z naszym miastem pokażemy tylko, jak pusta jest w istocie troska o Warszawę.

Inni na ten temat:



Zdjęcia: Epstein, wars.blox.pl.
Artykuł opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl.

06 kwietnia 2009

Wymiar sprawiedliwości

Kradzież rolki papieru toaletowego: 10 lat.
Odgryzienie penisa: 8 lat.
Logika? Bezcenna.

Majtki się znalazły

Jak doniósł przed momentem blog Chłodnej 25 zaginione kilka dni temu majtki odnalazły się właśnie. Sądząc po zdjęciu - kogoś jednak ruszyło sumienie ;)

Wytwórnia filmowa nie zniknie od razu

"Wytwórnię filmową zastąpią drogi i park" - zaalarmował kila dni temu warszawski dodatek "Dziennika", a za nim, chyba niepotrzebnie, także tvnwarszawa.pl. To dobry przykład kompletnego braku zrozumienia idei planowania rozwoju miasta.

Lead tekstu jest nawet bardziej dramatyczny:
Wizytówka polskiej kinematografii – wytwórnia filmów na Chełmskiej – może przestać istnieć. Na jej terenie architekci przygotowujący miejscowy plan zagospodarowania zaplanowali sieć dróg publicznych i zieleń. Jeżeli projekt wejdzie w życie, wszystkie stojące tu budynki mogą zostać zburzone.
To bzdura. Uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania nie oznacza automatycznie przejścia do jego realizacji. Zwykle jest to zresztą traktowane - skądinąd słusznie - jako zarzut. Ale plan jako dokument ma inne zadania, niż harmonogram inwestycji. W założeniu ma być narzędziem umożliwiającym kontrolowanie rozwoju miasta. Co więcej, za jego realizację bezpośrednio wcale nie musi odpowiadać samorząd. Zwykle zapisy planu realizują prywatni inwestorzy. Wyjątkiem są te sytuacje, gdy w danym miejscu plan przewiduje inwestycje publiczne. I zwykle te inwestycje czekają na realizację najdłużej.

Plan nie przesądza więc przyszłości samej wytwórni. Mówi tylko, że w przyszłości miasto widzi w tym miejscu przestrzeń publiczną, a nie osiedla. Pojawiająca się w tekście "Dziennika" sugestia, że za całą "aferą" stoją głodni zysków deweloperzy jest więc pozbawiona podstaw i logicznie sprzeczna z resztą tekstu. Uchwalenie planu skutecznie zniechęci ich bowiem do oglądania się na teren wytwórni. Zresztą w dobie kryzysu pewnie i tak nie byłoby zbyt wielu chętnych - dość popatrzeć na puste pole po zajezdni przy Chełmskiej.

Pracownicy i sympatycy wytwórni mogą więc spać w miarę spokojnie. Co więc spędza im sen z powiek? Może właśnie to, że olbrzymiej działki w atrakcyjnej, rozwijającej się szybko części Warszawy nie będą mogli sprzedać deweloperowi? Nie wiem - nie znam sytuacji własnościowej tego gruntu, ale wiadomo, że nie takie numery się przy uwłaszczaniu na majątku różnych państwowych struktur odbywały.

Tak czy owak wytwórnia w tym miejscu nie może działać wiecznie. To nie ma sensu. Stare magazyny, biurowe pawilony typu Lipsk, pośród nich ten, w którym rodziła się stacja TVN Warszawa, mają bez wątpienia ogromną wartość sentymentalną dla filmowego środowiska. Ale nowoczesnego studia filmowego z prawdziwego zdarzenia nikt nie będzie przecież budował na peryferiach Śródmieścia. WFDiD powinna zacząć się rozglądać za sensowną lokalizacją pod Warszawą. A działkę przy Chełmskiej trzeba sprzedać miastu, skoro planuje ono tu zieleń i ulice. To znakomicie, że wśród budujących się tu typowych warszawskich osiedli planuje się w ogóle taką funkcję.

WFDiD powinna postarać się tylko o jedno - zapis, który umożliwi remontowanie budynków. Bo faktycznie przyjęcie planu bez takiego zastrzeżenia może spowodować, że ratusz po prostu nie będzie mógł wydać zgody na większy remont dachu czy ocieplenie budynku.

Autorce artykułu próbował chyba tłumaczyć to wszystko współautor planu, Daniel Frąc: - Jeśli dokument wejdzie w życie, to wcale nie oznacza, że następnego dnia wejdą buldożery i wszystko zburzą - tłumaczył. Odpowiedziała mu pani Maria Rosołowska, szefowa komisji planowania przestrzennego (sic!) na Mokotowie: - Nieprawda. Jeśli miasto zechce wybudować drogi oznaczone w planie, na podstawie specustawy zażąda od wytwórni wydania terenu i zburzy budynki - mówi na łamach "Dziennika" radna. Specustawa? Stosuje się ją do walki z takimi przypadkami, jak Gmurkowie czy autokomis przy węźle Marsa. A nie do budowania lokalnych ulic i parków.

W dodatku całą aferę wszczyna się nie na etapie wyłożenia planu - gdy był na to właściwy, przewidziany prawem moment - tylko teraz gdy - jak wynika z tekstu - plan jest już gotowy do podpisania przez prezydenta miasta i przesłania do rady. Wszystko to dowodzi niestety wciąż tego samego: kompletnego braku zrozumienia dla istoty planowania ze strony właścicieli, użytkowników terenu, a także dziennikarzy i samorządowców.

Co na to ratusz? Dzień później w "Dzienniku" można było przeczytać deklarację wiceprezydenta Wojciechowicza: - Uchwalenie planu nie musi oznaczać, że Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych z dnia na dzień zostanie zburzona - uspokaja i przyznaje, że projektant za bardzo "poszalał" przy tworzeniu planu.

Ten ostatni argument nieco mnie zmroził, bo to już kolejny raz, gdy architekt pracujący na zlecenie ratusza wymyka się spod kontroli. Poprzednio dotyczyło to wieżowców na Woli. Zaczynam się zastanawiać, czy ratusz w ogóle ma kontrolę nad tym co i komu zleca?


tekst opublikowany także w portalu tvnwarszawa.pl

05 kwietnia 2009

Czad impreza

Tańczą cały wieczór nie zwracając uwagi na muzykę. Ona tańczy nawet krakowiaka, choć leci reggae. A nawet ska w jednym kawałku.

On niedługo jedzie na misję do Czadu. Na granicy afgańsko-pakistańskiej był. Wrócił w jednym kawałku.

Wyszedł na balkon. Ona nie wie jak to będzie: Przez pół roku ludzie się zmieniają. Pół roku to dużo czasu.

On wraca z balkonu w jednym kawałku.
Paliłeś.
Nie, oni palili na balkonie.
Ona podnosi głos: Nie oszukuj mnie!
Ja słyszę: Nie mów mi, że tam jest bezpiecznie!

Bad trip.
This is Bravo Team. Man down. I repeat: man down. We need EVAC.


Operator: Taksówka będzie za 10 minut. Dowieziemy pana w jednym kawałku.

04 kwietnia 2009

Matrix

Wchodzę jakiegoś bloga. Piszę komentarz. Patrzę, a tam - bez żadnego logowania - pojawia się mój podpis, e-mail, adres strony i... awatar. Nie wiem jak, nie wiem skąd. Co więcej, jest nawet link do mojego profilu, na którym widać moje komentarze zebrane przez coś, co nazywa się disqus.com. Z adnotacją, że jestem niezarejestrowany. Skąd więc mnie zna? Skąd zassało mój awatar? Co zrobi, jak go zmienię? Skasuje, jak GoldenLine (usunęli mi ten mangowy obrazek z profilu bez wyjaśnienia i odpowiedzi na maila).

Na tym nie koniec. Jeszcze nie zdążyłem dobrze ochłonąć, nie mówiąc o szukaniu odpowiedzi, a tu... z pomocą przyszedł Google Reader. A raczej - za pośrednictwem readera - Marcin Jagodziński, który właśnie napisał o zaściankowości polskiej sieci linkując przy okazji do wyjaśnienia tajemnicy disqus.com.

Internet mnie dziś przeraził.

03 kwietnia 2009

Miasta wdzięk to miasta dźwięk

Nie mam ostatnio najlepszego humoru i prawdę mówiąc byłem niemal pewien, że ta płyta przegra z nastrojem. A jednak siła reggae jest potężna - debiut legendy, Juniora Stressa "urywa dupę", jak to z wrodzoną subtelnością i niezwykłą trafnością ocenił mój brat ;)

Kim dla sceny reggae jest Junior Stress najlepiej tłumaczy ostatni kawałek na "L.S.M." - w "Sound System" gościnnie udziela się "kilkunastu ze stu", śmietanka polskiej scen reggae, dancehall i ragamuffin. Nie byłoby ich tu, gdyby wcześniej Junior Stress nie wystąpił na kilkunastu czy może nawet kilkudziesięciu albumach ze swoimi featuringami. Ale nie byłoby ich też, gdyby nie wszechobecna w jego muzyce pozytywna wibracja, szacunek i miłość, którą w rzeczonym kawałku ilustrują wersy, w których przedstawia swoich gości. "Mistrz Pablopavo" i "Mariola, Królowa dancehalla" musieli być wzruszeni.

A jednak debiutancka płyta wszechobecnego Juniora Stressa "wciąż była nienagrana". Właśnie doczekała się premiery - w idealnym momencie, po długiej, nędznej zimie pojawia się na rynku płyta tak gorąca, że można odnieść wrażenie, że to dzięki niej w Polsce skoczyła temperatura. Nie jest całkiem równa, niektóre - szczególnie wolne kawałki - nie mają tej energii, ale gdy Junior rozpędza swoje rymy w takich kawałkach, jak "Miasta wdzięk", to nie ma zmiłuj.

Zawiodą się pewnie ci, którzy Juniora kojarzą jako muzyka politycznie zaangażowanego, natrząsającego się z braci Kaczyńskich. Polityki na płycie prawie nie ma. Po IV RP został tylko znany już wcześniej z epki dodanej do Free Colours kawałek "Nie po to by łapać słońce". Ale ci, którym podchodził na pewno nie będą zawiedzeni płytą.

Junior Stress - L.S.M.
Karrot, 2009

Klątwa Faraonów

"Nie milkną echa publikacji projektu nowego planu miejscowego dla placu Defilad" - tak miał się zaczynać ten tekst. Ale echa zamilkły po kilku dniach, a ja, choć sobie to obiecałem, nie bardzo mogę się zebrać do jakiejś całościowej analizy tego projektu.

Swój tekst o nowej koncepcji uzupełniłem drugim, "Plac Defilad - miejsce przeklęte". A dwa dni później na miejscu zobaczyłem coś takiego:


Ręce opadają. Odechciewa się pisać o planach, spierać o lepsze czy gorsze wizje. Klątwa Faraonów i tak nie pozwoli zabudować tego terenu za naszego życia. Chwilami mam wrażenie, że to naprawdę da się wyjaśnić tylko w magicznych kategoriach.

W gruncie rzeczy wydaje mi się, że temat wyczerpali koledzy ze "Stołka". Najpierw Darek Bartoszewicz z Jurkiem Majewskim przejechali się po projekcie jak po łysej kobyle, potem Michał Wojtczuk wziął go w obronę. W tej polemice bliżej mi do Michała. Przede wszystkim dlatego, że jego adwersarze nie ustrzegli się jednego błędu. Skupili się na krytyce wizualizacji, które nie są przecież realnym planem.

Może w tym wszystkim warto jeszcze raz powtórzyć to właśnie: przedstawione przez miasto wizualizacje to tylko jedna nieskończonej liczby z możliwych realizacji zapisów planu. Zapisów, które - jeśli ktoś sobie życzy - można wyczytać z rysunku planu [JPG, 11 mb]. Nawet, jeśli plan wejdzie w życie, to architektura poszczególnych budynków będzie zupełnie inna - zdecyduje o niej inwestor, architekt i miasto na etapie wydawania pozwoleń na budowę. Nie widzę nic złego w fakcie, że ratusz szykując plan znalazł pracownię graficzną, która przygotowała taką wirtualną pseudorealizację utrzymaną we współczesnej stylistyce. Choć przy okazji nie sposób nie zauważyć, że w tym samym czasie ci sami urzędnicy skreślili podobną - tyle, że znacznie bardziej spójną i dokładniej opracowaną - koncepcję przygotowaną przez uznane światowe firmy dla obszaru sąsiadującego z Polem Mokotowskim. Mam na myśli kontrowersyjny Park Światła.

Nie jest też prawdą, że planu nie poprzedziła analiza wysokościowa - akurat ta rzeczywiście została zrobiona i z materiałów, które widziałem, wynika że budynki ustawione są tak, by sensowwnie dogęszczać warszawski skajlajn nie psując przy tym jego proporcji ani chronionej przez międzynarodwe przepisy panoramy Starego Miasta z tzw. punktów Canaletta.

Prawdą jest natomiast, że ratusz nie przygotował modelu prawno-biznesowego, który pozwoliłby zrealizować ten plan. A wsparcie ratusza jest tu niezbędne - nie wystarczy bowiem sprzedać działek deweloperom. Trzeba najpierw porozumieć się z PKP w sprawie własności terenów nad tunelem średnicowym oraz w sprawie remontu tego tunelu. Do sporej części tego terenu są też roszczenia byłych właścicieli, a inne mogą się dopiero ujawnić. To wszystko zniechęcało inwestorów do placu Defilad nawet w czasach prosperity. Teraz, w dołku, na inwestycje w tym rejonie w ogóle nie ma co liczyć.

To - tu właśnie zgadzam się z Michałem - nie oznacza bynajmniej, że planu nie warto było zmieniać. Planowanie jest procesem ciągłym, poprawianie planów jest wpisane w ich istotę. Tyle, że w tym samym czasie, gdy miasto poprawiało plan dla placu Defilad nie przyjęto - o ile mnie pamięć nie myli - żadnego innego planu miejscowego. A tymczasem wchodząc np. na stronę urzędu dzielnicy Wola trafiamy na coś takiego (zwracam uwagę na ostatnią linijkę):

A jak wygląda procedura planistyczna, pisałem swego czasu na tvnwarszawa.pl. Trudno więc dziwić się, że po kilu dniach wizualizacje ratusza wyołują głównie zniechęcenie, a większość pytanych o nie architektów lub deweloperów macha z rezygnacją rękoma. Nie dziwi mnie więc, że ratusz tego projektu nie pokazał dwa tygodnie wcześniej na targach w Cannes, które wydają się idealnym miejscem na taką premierę. Plan nie jest uchwalony, a deweloperzy, których mógłby zainteresować szybko by się zniechęcili słysząc, jak traktuje się tu inwestorów i jak zabagniony formalnie jest rejon placu Defilad.

02 kwietnia 2009

5 razy w dwie minuty

Jeśli komuś było mało, to ten film, o którym wspominałem rano można było dziś zobaczyć pięć razy w dwuminutowym materiale, w głównym wydaniu "Faktów". Może na stałe do oprawy wprowadzić?

Taki dżingiel.
A na deser będą jeszcze Kurski, Niesiołowski i Palikot.

Jak mawia osoba, która wie, co mówi...

Sejm wybierają komentatorzy z Onetu.

Na lepszy humor

Na koniec coś mniej poważnego. Jeśli pierwszy wynik na liście jest prawdą...

... to na Bałkanach mamy nową wojnę ;)

We, The Media

Miałem nie oglądać. Oglądałem. 10:0. Aż z wrażenia wszedłem sobie na jedynki rodzimych portali, żeby zobaczyć, co piszą po meczu. Przy okazji zobaczyłem też, o czym jeszcze "informują".

Zwykle śledzę przez RSS, więc nie wszystko trafia do mnie w należytej oprawie. A czasem dobry film można zobaczyć...


... bo przecież jeden obraz wart jest tysiąc słów...


... a film to z milion chyba.

Jak nie ma sensacji, to zawsze można poszukać w sporcie...


... albo coś wykreować...



Choć to akurat trzeba umieć. Walenie w telewizję, która - jeśli to zrobiła, nie widziałem na szczęście - zgnoiła kierowcę autokaru przez powołanie się na słowa fotoreportera, który był na miejscu i sam robił zdjęcia zamiast powstrzymywać skandalicznie zachowujące się ekipy telewizyjne jest co najmniej nie na miejscu.

Szczególnie podlane takim bannerem...


... ale czemu tu się dziwić...


... skoro trzeba już szykować robotę na rano.

...a raczej - wybronili Leo

Przy wszystkich "ale"...

... warto było oglądać.

01 kwietnia 2009

Leo...

... się obronił?

Gabinet z widokiem

Jakkolwiek nie rozstrzygnie się ostatecznie spór o elewację kamienicy przy Foksal 13, ktoś, komu przypadnie w udziale mieszkanie we frontowej części, z pokoju pierwotnie mieszczącego elegancki i przestronny gabinet, przez wąskie okno w wykuszu mieć będzie taki oto widoczek:


Niczego sobie.

31 marca 2009

Zniknie straszydło z Mikołajek

Straszydło na środku jeziora szpecące od lat panoramę rozciągającą się z kei w Mikołajkach dostanie kolejną szansę. Jak informuje zaprzyjaźniony monitornieruchomosci.pl zapomniana konstrukcja ma się zmienić w luksusowy apartamentowiec. Raczej nie obędzie się bez kontrowersji.


To miejsce zna każdy śródlądowy żeglarz w Polsce. A tylko najstarsi pamiętają Mikołajki bez niego. Młodsi w najlepszym razie pamiętają libacje odbywające się na terenie wiecznej budowy. Miał być hotelem, podobno osiadał na dnie, a żeglarskie legendy głosiły nawet, że straszną w nim duchy zaciukanych gangsterów. Tak czy owak miejsce od lat szpeciło turystyczną stolicę Szlaku Wielkich Jezior Mazurskich, a zadawane rok w rok pytanie, kiedy ktoś zrobi z tym porządek pozostawało bez odpowiedzi.

I choć rynek pogrąża się w kryzysie, to podobno na luksus zawsze są chętni. Na razie mamy inwestora - firmę Inpro, i architekta - biuro Coplan. Efekt ich współpracy, bliski ponoć otrzymania pozwolenia na budowę, jest całkiem interesujący. Budynek na sztucznej wyspie ma zostać przebudowany. Znikną spadziste daszki będące w założeniu dalekim echem lokalnej architektury. Powstanie nowoczesna bryła z dominantą w postaci przeszklonej wieży. Połączenie z lądem - i zupełnie nową częścią hotelową - zapewnić ma podgrzewany, szklany tunel.



Tym razem architekci nie próbowali nawiązywać do mazurskich wzorców. Postawili na współczesną stylistykę, geometrycznego łamańca, szkło i drewno. Całkiem przyjemny projekt, poziomem znacznie odstający od cepelii, jaką są Nowe Mikołajki, czyli wszystko to, co w ostatnich kilkunastu latach zbudowano między rynkiem, a jeziorem. Nigdy nie lubiłem tego plastiku udającego starą zabudowę - zdecydowanie bardziej podoba mi się taka architektura. Obawiam się jednak, że projekt firmy Coplan może zostać odebrany jako zamach na tę stylistykę i wizerunek Mikołajek.

Ja mam tylko problem z oceną skali tego budynku. Wśród wizualizacji brakuje tej najważniejszej; widoku z ulicy Kajki lub z Długiej Kei - tego, który będą oglądać tysiące turystów. Może dlatego, że gdzieś w tle majaczyć musiałaby koszmarna megastruktura - Hotel Gołębiewski. Na tle tej architektonicznej zbrodni nawet najlepszy projekt nie może wyglądać dobrze, nic więc dziwnego, że nawet na powyższym obrazku rozmył się on w mazurskiej mgle. Oby projekt Inpro nie okazał się z kolei palcem na wodzie pisany.


Wizualizacje: Inpro
tekst opublikowany także w portalu monitornieruchomosci.pl

30 marca 2009

Zuchwała kradzież na Chłodnej 25

O gablotce z toalety na Chłodnej 25 miałem zamiar napisać w nieco zapomnianym cyklu zagadek "Co to za toaleta?". Uznałem jednak, że byłoby to zbyt prostackie i koniec końców sobie odpuściłem. A tymczasem może się okazać, że straciłem w ten sposób szansę na utrwalenie tego widoku (fot. Chłodna 25):


Gablota z gaciami zespołu Mitch&Mitch została zuchwale zdewastowana i - co gorsza - okradziona z zawartości. A razem z nią przepadło sześć kurtek gości bawiących w lokalu. Tak było w sobotę - a nie dalej jak w piątek wieszając kurtkę na wieszaku z pełnym przekonaniem tłumaczyłem kumplowi, że tu nic nie ginie. Czyżby pierwsze uboczne efekty popularności tego miejsca? Mam nadzieję, że nie, choć trzeba dodać, że już ze dwa razy widziałem tam towarzystwo odstające od dotychczasowego. Szkoda by było.

Miejmy nadzieję, że gacie ukradli rozochoceni fani Mitchów i że je zwrócą razem z kurtkami w terminie, który dała im ekipa z Chłodnej 25. Śledztwo trwa. O przebiegu informować będzie z pewnością strona klubu. Można też zerkać na facebooka lub na tvnwarszawa.pl.

A żeby Ci tak własne gacie spadły, złodzieju!

26 marca 2009

Dwa lata dreptania...


Dreptania po urzędowych korytarzach nie lubię. Ale efekty - jak najbardziej. Czsem nawet za cenę nocowanie w biurze. Więcej na tvnwarszawa.pl przez cały czwartek.

25 marca 2009

Tak będzie wyglądał plac Defilad...

Ja już wiem jak :) Ale pokazać jeszcze nie mogę. Zapraszam rano na tvnwarszawa.pl. Nowa koncepcja placu Defilad jest gotowa. Najbardziej niecierpliwi mogą już kawałek zobaczyć - rąbka tajemnicy uchyliliśmy dziś w TVN Warszawa.

A mnie czeka ciężka noc ;)

23 marca 2009

Foksal: jeśli ustępować, to własnie teraz

W minionym tygodniu prasa informowała o decyzji stołecznego konserwatora zabytków. Ewa Nekanda-Trepka nie zgodziła się na przywrócenie bogato zdobionej elewacji kamienicy przy ulicy Foksal 13. Tłumaczy przy tym, że inaczej postąpić nie mogła i że sama liczy na dyskusję, którą przyniesie odwołanie od jej decyzji.

O racjach, które stały za odmową można przeczytać m.in. na stronie tvnwarszawa.pl. Wcześniej pisały o tym warszawskie gazety, pierwsza chyba "Polska". To argumenty, które trudno przełożyć na typowy prasowy język. Spór historyków sztuki i konserwatorów, argumenty wywiedzione z Karty Weneckiej po jednej stronie - po drugiej interes ekonomiczny dewelopera i barwna wizualizacja, a za nią autorytet Anny Rostkowskiej, która ma na koncie niezwykle udane rewitalizacje warszawskich kamienic.


O co właściwie chodzi konserwatorowi zabytków? W największym skrócie rzecz polega na tym, że światowe autorytety w dziedzinie historii sztuki zgodziły się wiele lat temu, iż zadaniem służb konserwatorskich jest m.in. ochrona architektury jako procesu historycznego. A to - mówiąc kolokwialnie - oznacza, że nawet jeśli nie podoba nam się to, co zmajstrowali nasi przodkowie, musimy to chronić.

W przypadku Foksal 13 jest jeszcze jeden problem. Projekt historycznej elewacji został odtworzony na podstawie jednej, czarno-białej fotografii. Nawiasem mówiąc Ghelamco dostało ją ode mnie, a ja - od czytelnika "Dziennika", profesora Marka Kisilowskiego, który znalazł ją w rodzinnym archiwum. Projekt Anny Rostkowskiej, choć przygotowany z ogromnym wyczuciem, nie jest więc w rozumieniu historyków sztuki rewitalizacją - jest wariacją na temat dawnej elewacji. Wariacją, która miałaby zastąpić prawdziwą elewację. Prawdziwą, ale niezbyt efektowną.

Z perspektywy historyków sztuki sprawa jest więc oczywista - nie można skuwać oryginalnej elewacji z lat 30. po to, by zastąpić ją wytworem współczesnej wyobraźni. I dlatego decyzja konserwatora zabytków nie mogła być inna.

Z drugiej strony Ewa Nekanda-Trepka sama przyznaje, że żadnej doktryny nie można traktować jako danej raz na zawsze i liczy, że przypadek Foksal stanie się zarzewiem dyskusji w środowisku historyków sztuki. I przypomina: - Na przykładzie Warszawy doskonale widać, że sztywne trzymanie się zasad z Karty Weneckiej ma swoje słabe strony. Przecież gdyby je zastosowano, nie było by Starego Miasta ani Zamku Królewskiego.

Tymczasem barwna wizualizacja kamienic przy Foksal 13 i 15 przygotowana przez pracownię Anny Rostkowskiej robi niezwykłe wrażenie. Trudno uwierzyć, że ten szykowny, wielkomiejski zakątek to Warszawa. Zapowiedzią tego efektu jest zresztą remont kamienicy pod numerem 11. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że należy ona do miasta, a mieści się w niej... biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków.

Nic więc dziwnego, że wielu historyków jest gotowych poluzować gorset reguł sztuki i odżałować modernistyczną elewację z lat 30., choć i ta, zrealizowana według projektu Zdzisława Mączeńskiego (autora m.in, kościoła Matki Bożej Różańcowej na warszawskim Bródnie, czy słynnego kościoła w Limanowej), ma swoją wartość. Choćby taką, że obrazuje rozwój myśli architektonicznej - Karta Wenecka zobowiązuje służby konserwatorskie do ochrony także tej wartości.

Ghelamco nie walczy o historyczną fasadę z powodów doktrynalnych. Walczy o nią, bo wierzy, że urokliwy zespół kamienic na Foksal przyciągnie klientów z bardzo grubymi portfelami. By zrealizować swój cel firma poszła jednak na znaczące ustępstwa: zrezygnowała z rozbiórki oficyn, zdecydowała, że zbuduje parking podziemny dużo droższą metodą, oddała projekt w ręce fachowca od rewitalizacji, zobowiązała się odtworzyć freski, sztukaterie i dekoracje we wnętrzach, a nawet zachować nie zawsze funkcjonalny układ mieszkań. W Warszawie częściej pisaliśmy o deweloperach, którzy pod osłoną nocy pozbywali się problemu rozbierając zabytkowe domy bez żadnego pozwolenia, niż o tych, którzy cierpliwie negocjowali z konserwatorem.

Jeśli więc miasto ma się wyłamać z międzynarodowych zasad, to ta inwestycja wydaje się być dobrym powodem. Także dlatego, że precedens będzie czytelnym sygnałem dla właścicieli innych zabytków: ze służbami konserwatorskimi można znaleźć kompromis korzystny dla obu stron.

Inni na ten temat:


Tekst opublikowany także na tvnwarszawa.pl i monitornieruchomosci.pl.

17 marca 2009

Wojna o widza

Na zlecenie serwisu roody102.pl Krajowy Ośrodek Badania Opinii Społecznej (KOBOS) przeprowadził badanie popularności platform telewizji cyfrowych metodą zdjęcia reprezentatywnej próbki balkonów na warszawskiej Pradze. Wyniki estetycznie porażające :)

16 marca 2009

Europan 10

Dziś przez kilka godzin byłem turystą we własnym mieście. Zwiedzałem Pragę z grupą młodych architektów z całej Polski - uczestnikami konkursu Europan 10.

Na zaproszenie Tomasza Zemły z miejskiego biura architektury i planowania przestrzennego, które współorganizuje konkurs, będę brał udział w pracach jury lokalnej, warszawskiej części tego wieloetapowego konkursu, który obejmuje ponad 60 lokalizacji w całej Europie.

Przedmiotem warszawskiej edycji jest ulica Wileńska, a konkretnie odcinek między Targową, a Konopacką. Zadaniem uczestników będzie rewitalizacja, która jednak nie ma na celu uczynienia z Wileńskiej "salonu Warszawy", lecz "pokoju dziennego" dzielnicy. To określenie Huberta Trammera, współorganizującego polską odsłonę Europanu już po raz drugi. Bardzo zgrabne, dobrze oddające cel opracowania - projektanci muszą ulicę i jej otoczenie przekształcić tak, by ewentualna realizacja ich koncepcji nie prowadziła do gentryfikacji okolicy, nie naruszała lokalnej stryktury społecznej i silnego poczucia związku z mieszkańców z ich ulicą. To ciekawe wyzwanie, idące w poprzek typowych projektów rewitalizacyjnych.

A dziś grupa uczestników zwiedzała okolicę najpierw z pokładu solarisa, potem pieszo. Prażanie na wycieczki z aparatami reagują całkowitą obojętnością, uczestnicy przyglądali się okolicy z ciekawością, a ja zwiedzałem okolice, które przez pewien czas były moje, a w których zakamarki nie miałem czasu zajrzeć.

Obrady jury planowane są na wczesną jesień, więc będzie jeszcze na pewno okazja napisać o samym konkursie i jego przedmiocie. Póki co załączam jedną z niewielu fotek, które dziś zrobiłem. Wyszedłem z założenia, że od fotografowania architektury są lepsi ode mnie, bardziej wyspecjalizowani blogerzy - stąd taki wybór (podwórko sąsiadujące z tym przy 11 listopada 22, skonfliktowane nieco z hałasującymi klubami, w tym Saturatorem, gdzieśmy zakończyli wiosenny spacer):

W McDonald's spotkajmy się...

fot. Ł.W.

14 marca 2009

Maluch

Zdjęcie jest właściwie niepublikowalne, ale z drugiej strony no picture, no story. A story też jakieś porywające nie jest, ale jednak codziennie się takie widoki w mieście nie zdarzają:


Na pytanie, co się stało, widoczny na zdjęciu policjant odpowiedział, że teraz straż miejska robi tak ze źle zaparkowanymi samochodami :)

11 marca 2009

Jak mawiają mundurowi...

... sytuacja jest rozwojowa:

I pomyśleć, że przez 30 lat moje życie zależało od tego szmelcu...

miasto.maßa.maszyna


Wracałem wczoraj wieczorem do domu. Wysiadam z windy, a tu takie coś. Windy remontują, to na pewno ma z tym faktem związek, ale w pierwszej chwili trochę zbladłem - co to za maszyna? Bo że masa spora, to nie ma wątpliwości :)

09 marca 2009

Cricoteka

Bryła.pl donosi, że władze Krakowa wydały pozwolenie na budowę Cricoteki. Nieznany mi wcześniej projekt robi naprawdę duże wrażenie.


Bryła.pl za Gazetą Wyborczą Kraków informuje:
- Cricoteka - ośrodek dokumentujący życie i twórczość Tadeusza Kantora - ma znaleźć siedzibę w dawnej zaniedbanej elektrowni przy ul. Nadwiślańskiej, w przyszłym muzeum tego wielkiego artysty. Jej projekt został wyłoniony w międzynarodowym konkursie ponad dwa lata temu. Zwyciężyło konsorcjum krakowskich biur architektonicznych - Wizji Stanisława Deńki i nsMoon Studio Piotra Nawary oraz Agnieszki Szultk.
Choć realizacja tego projektu odwlekana była w czasie, a kwestia pozwoleń zajęła kilka lat, czytam o nim po raz pierwszy. I muszę powiedzieć, że czytam z bardzo miłym zaskoczeniem. Trudno mi nie skojarzyć zarówno samego miejsca - zabytkowych budynków przemysłowych - jak i charakteru tego projektu z moimi, wyciąganym ostatnio kilka razy, oczekiwaniami wobec projektu rewitalizacji warszawskiego Norblina. Już wiemy, że w Warszawie raczej nie zobaczymy architektury równie odważnej, korespondującej z europejskimi trendami w rewitalizacji.

Przy czym to nie jest ani zarzut, ani większe zaskoczenie. Norblin jest w rękach prywatnej firmy, która chce tu realizować komercyjne obiekty. Krakowska elektrownia to inwestycja publiczna, przeznaczona na cele kulturalne. To właśnie przy takich okazjach architektura tego typu może się łatwiej przebić.

W Krakowie mówimy oczywiście o nieco mniejszej skali, którą trudno porównać z projektami pracowni Herzog & de Meuron, które przywoływałem wtedy. Ale skojarzenie jest dla mnie oczywiste. I to znów nie jest zarzut, tym bardziej, że ten projekt ma już kilka lat, więc nie doszukuję się tu inspiracji. Raczej chwalę autorów koncepcji za to, że są na bieżąco z tym, co dzieje się w Europie. To cieszy.

Wyglądam z ciekawością końca tej inwestycji - bez wątpienia będzie to obowiązkowy punkt programu jakiejś wycieczki do Krakowa, gdzieś koło roku 2013, bo coś czuję, że wcześniej to nie będzie gotowe. Tak czy inaczej - dobra architektura warta uwagi.


Wizualizacje: Sztuka Architektury

08 marca 2009

Kalkstein

Link jest mocno spóźniony, bo reportaż ukazał się już bez mała dwa tygodnie temu. Ale to rzecz godna uwagi, więc jeśli nawet większość czytelników już do niego dotarła, to mimo wszystko warto go odnotować.

W "Dużym Formacie" sprzed dwóch tygodni ukazał się tekst Adama Zadwornego pod tytułem "Kalkstein" z takim oto leadem:
Najważniejszy agent gestapo w Polsce, pisarz, bohater wywiadu AK, pijak i mitoman, potomek słynnego rycerza, esesman, uwodziciel, kapuś bezpieki. To jeden człowiek.
Wydawać się może, że to historia, jakich wiele, ale nie - to coś, co nawet osoby dobrze znające rzeczywistość okupowanej Warszawy czy szerzej Polski wgniecie w ziemię. Nie jestem do końca przekonany do formy tego tekstu, mam wrażenie, że szkodzi mu tarantinowska struktura, brak normalnej struktury wstęp - rozwinięcie - zakończenie. Z drugiej strony to opowieść, która nawet spisana w punktach by się obroniła. Coś tak porażającego, że dodawanie na koniec, że to gotowy scenariusz na film, który mógłby wstrząsnąć Polską i nie tylko brzmi zbyt banalnie. Zachęcam do lektury - jeszcze nie słyszałem negatywnej reakcji na ten reportaż.

06 marca 2009

W oczekiwaniu na najważniejszy film roku...

... nieustająco pomaga niezastąpiona strona Dave's Trailer Page (która nawiasem mówiąc dorobiła się wreszcie kanału RSS). Dziś zwróciły się na nią oczy geeków z całej Zjednoczonej Federacji Planet, ponieważ właśnie pojawił się na niej nowy, trzeci już chyba, ale zdecydowanie najlepszy jak do tej pory, trailer nowego "Star Treka". Enjoy!
  • 480p [38,9 mb]
  • 720p [90,6 mb]
  • 1080p [153 mb, but who cares anyway?]

Krytyczne komentarze będą kasowane :P

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.