02 listopada 2010

Vavamuffin z "krakowskim" akcentem

Wróciłem z wojaży. Amsterdam - rowery, parki, muzea, co ja będę tłumaczył. Bardzo trudno tam zatęsknić z Warszawą. Nowy teledysk Vavamuffin osładza mi nieco powrót do rzeczywistości.


Jednym prostym, modnym chwytem zrobili filmik, który robi lepsze wrażenie, niż większość efektów konkursów ogłaszanych przez miasto i jego okolice. Nie jest to teledysk wybitny, może nawet jest zbyt skromny, ale ma jakiś sens i pokazuje miasto w sposób jednoznaczny i zwracający uwagę zarazem.

A dlaczego z "krakowskim" akcentem? A bo krakusy myślą, że to o ich barbakan chodzi w tej piosence! Na warszawskim koncercie Pablopavo mówił, że grając w Krakowie pytani byli właśnie o to, skąd na płycie tamtejszy akcent. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, więc nagrali teledysk, w którym... nie widać naszego barbakanu. Warszawiak syty i Krakus cały ;)

25 października 2010

Warszawa w budowie 2: Sondażogadanina o PKiN

O Michale Murawskim głośno zrobiło się w czasie zeszłorocznej edycji festiwalu "Warszawa w budowie". Teraz powrócił, by zapytać warszawiaków o zdanie na temat Pałacu Kultury.

fot. Michał Murawski
Murawski jest antropologiem, doktorantem na uniwersytecie w Cambridge. Pisze tam pracę o Pałacu Kultury - o tym, jak jest postrzegany przez warszawiaków i jakie ma znaczenie dla kulturowej topografii stolicy.

Rok temu zawitał na festiwalowe spotkanie z cyklu "Departament propozycji". Atmosferę typowej debaty o zagospodarowani centrum miasta rozsadził swoją propozycją - ideą pałacyzacji warszawskiej architektury przez dodawanie elementów wziętych wprost z Pałacu Kultury i Nauki. Tak narodził się pałaco-stadion czy pałaco-apartamentowiec przy Złotej 44. Nie oszczędził nawet projektu przyszłej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

- Czy jest sens przeciwstawiania się dominacji Pałacu? Czy warto tworzyć alternatywne dominanty, w formie kulistych bulwarów lub ścian wieżowców? Z drugiej strony: czy jest nadzieja w próbach wyrafinowanego "ignorowania" Pałacu niską, subtelną zabudową, w nadziei, że przestanie on zwracać na siebie uwagę i powoli zwinie się w kłębek, jak sfrustrowane dziecko-gigant z ADHD? - pytał wtedy.

Od gadaniny do sondażu...

Murawski wspólnie z architektem Maciejem Czeredysem zorganizowali potem "Archigadaniny" - cykl spotkań poświęconych temu, na co wskazuje tytuł - gadaniu o architekturze. Organizowane pod okrągłym dachem pawilonu stacji i kawiarni Warszawa Powiśle przyciągały tłumy. Wszytko to służyło m.in. zgromadzeniu materiałów do pracy doktorskiej.

Teraz Murawski wraca do Warszawy i zwraca się do jej mieszkańców o pomoc. Proponuje im udział w ankiecie na temat Pałacu Kultury.

- Sondaż jest po to, żeby dodać do danych z rozmów, obserwacji, lektury oraz uczestnictwa w życiu codziennych warszawiaków podczas półtorarocznego pobytu badawczego coś w rodzaju ilościowego kręgosłupa - tłumaczy Murawski. - Zadaję sobie pytanie, czy niezwykle złożone relacje między pałacem a miastem dają się wyrazić w liczbach. Pałac jest trudny do ogarnięcia ilościowo. Sondaże na jego temat dają skrajnie różne wyniki. Chciałbym znaleźć wreszcie jakąś logikę statystyczną tej skomplikowanej bestii - dodaje.

... i z powrotem

O swojej pracy i pierwszych wynikach sondażu Murawski opowie w czasie Sondażogadaniny. Spotkanie odbędzie się w ramach "Warszawy w budowie", w audytorium Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3, w czwartek, 28 października, o godz. 20:00.

Dzień później, o godzinie 14 Michał Murawski oprowadzi chętnych po Pałacu Kultury. Poznał go dobrze, bo w czasie półtorarocznego pobytu w Warszawie zajmował jeden z pokoi w biurach zarządu PKiN.

Ankieta jest dostępna na stronie internetowej. Jej wypełnienie zajmuje od 10 do 30 minut, zależnie od podejścia. - Nie trzeba odpowiadać na wszystkie pytania. Można wybierać te, które wydają się najbardziej interesujące lub najistotniejsze. Zależy mi na tym, żeby wszyscy respondenci opowiedzieli na jak największą liczbę pytań - tłumaczy Murawski. Zebrane dane wykorzystane będą wyłącznie w celach naukowych, a ankieta jest anonimowa. Wśród tych, którzy wezmą w niej udział, rozlosowanych zostanie 10 książek "Spojrzenia: Pałac Kultury i Nauki w socjologicznym kalejdoskopie".

24 października 2010

Super-burmistrz czyli film na niedzielę

Jeśli macie dziś trochę wolnego czasu, to poświęćcie godzinę na obejrzenie filmu o niezwykłym człowieku - Antanasie Mockusie, burmistrzu Bogoty. Człowiekowi, który najpierw pokazał wszystkim gołą dupę, a potem pokazał, że nie ma rzeczy, których "nie da się" zrobić.

Latem tego roku o Mockusie pisał "Przekrój". Jeśli czytaliście, to do obejrzenia filmu pewnie nie trzeba Was będzie zachęcać. Jeśli nie, to przeczytajcie,a  potem obejrzyjcie.

Film został zaprezentowany kilka tygodni temu, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie". Nie mogłem być na projekcji, ale dowiedziałem się, że całość jest w u2b. W końcu znalazłem chwilę, żeby go obejrzeć. To idealna "lektura" na miesiąc przed wyborami samorządowymi. Zobaczcie, jak ten człowiek zmienił jedno z najgorszych miejsc do życia na świecie.

Oto część pierwsza - kolejne znajdziecie w powiązanych filmach:


To jest momentami opowieść tak naiwna, że aż niewiarygodna. Nie chodzi mi bynajmniej o porównywanie Bogoty i Warszawy, ani o mitycznego "kandydata spoza układu". Nie chcę też, by odebrane to zostało, jako poparcie dla pajacowania.

Podoba mi się to, że miasto można zmienić w tak krótkim czasie, na ogromną skalę i bardzo skutecznie, bez względu na to jak fatalny jest punkt startu. Wart uwagi wydaje mi się też wątek publicznego transportu, ale znów nie chodzi o to, by w zbyt prosty sposób poszukiwać tu analogii dla Warszawy. Bardziej o dostrzeżenie przełożenia między ograniczeniem roli samochodów, a ogólną jakością życia. Które oczywiście też nie jest jednoznaczne, ale warte przemyślenia.

18 października 2010

Warszawa w budowie 2: Wystawa o wystawianiu

Niezwykle ciekawa wystawa trwa w pawilonie przy siedzibie SARP-u na Foksal. "Przestrzeń między nami" poświęcona jest osobie Stanisława Zamecznika.


Mówił o swoich projektach, że są sztuką przestrzeni. Projektował ekspozycje muzealne w kraju i stoiska na międzynarodowych wystawach czy targach. Ze skromnych materiałów i przy niewielkich środkach, jakimi dysponował, starał się wyrazić marzenia o nowoczesności, rodzące się w Polsce, w okresie małej stabilizacji lat 60.

Ucieczka w ulotność

Projektować na wielką skalę nie mógł, więc z pomocą sklejki i drutu kształtował daną mu we władanie przestrzeń pawilonów na całym świecie. Wystawiennictwo - w przeciwieństwie do architektury - traktowane było przez władzę ludową z dużą tolerancją. Może dlatego, że były to rzeczy nietrwałe, a może dlatego, że oglądali je ludzie z Zachodu i oferta musiała być dostosowywana do tamtejszych mód?

Tak czy inaczej Zamecznikowi udało się wytworzyć własny, z natury ulotny styl, który zachował się tylko w szkicach i na zdjęciach. Twórcom ekspozycji w pałacyku przy Foksal - Tomaszowi Fudale z Muzeum Sztuki Nowoczesnej i wnuczce architekta Marianne Zamecznik, mieszkającej w Norwegii kuratorce - udało się nie tylko pokazać obszerną dokumentację, ale też uchwycić ducha tamtych przestrzeni.

Podróż w czasie i w przestrzeni

Pawilon przy pałacyku SARP-u doskonale się do tego nadaje, powstał przecież w tym samym okresie. Wypełniony charakterystycznymi dla Zamecznika elementami - łukowatymi ściankami czy wiszącymi na wysokości oczu podświetlanymi ramami ze zdjęciami - sam stał się największym eksponatem na tej wystawie.

Zamiast liniowej, narracyjnej ekspozycji mamy przestrzeń zagospodarowaną w sposób umożliwiający swobodne krążenie. Zamiast prowadzenia widza za rękę - wciąganie go w grę skojarzeń, które zależą od tego, w jaką stronę pójdzie. Wystawa zorganizowana jest przy tym tak, by nie przeoczyć niczego i ma spójny program. Warto zanurzyć się w tę przestrzeń z innej epoki na kilka chwil.

PRZESTRZEŃ MIĘDZY NAMI - WYSTAWA
Pawilon Stowarzyszenia Architektów Polskich
ul. Foksal 2
7 października - 7 listopada 2010
wstęp wolny

17 października 2010

Warszawa w budowie 2: Z widokiem na Bejrut

Historycy polskiej architektury byli pewni, że zginął w czasie II wojny światowej. W tym samym czasie Karol Schayer zaprojektował 130 modernistycznych budynków w stolicy Libanu. W niedzielę niezwykła okazja, by poznać jedyną warszawską realizację - willę przy Frascati.


Urodził się w 1900 roku, we Lwowie. Uczył się na tamtejszej Politechnice, by pod koniec lat 20. przenieść się do Katowic, które przeżywały wtedy gwałtowny rozwój. Zgodnie z ówczesnymi trendami budowano tam "niebotyki", a popularność zdobywał modernizm. Schayer szybko został jednym z liderów tego nurtu.

Tuż przed wybuchem wojny zrealizował swoje największe dzieło - Muzeum Śląskie. W budynku drzwi otwierały fotokomórki, były ruchome schody. Klimatyzacja utrzymywała nie tylko właściwą dla zbiorów temperaturę, ale też ciśnienie wyższe niż na zewnątrz, po to, by do środka nie dostawał się pył z górniczego miasta. Przestrzenie ekspozycyjne oświetlało dzienne światło wpadające przez długie pasy okien. To wszystko dało gmachowi opinię najnowocześniejszego muzeum w Europie.

Ale budynek nigdy nie został otwarty. Wybuchła wojna. Niemcy zniszczyli muzeum, które miało być symbolem polskości Śląska.

Willa marzeń Tyrmanda

Po wojnie słuch o Schayerze zaginął. Pojawiały się nawet informacje, że nie żyje. Tymczasem architekt od 1946 roku mieszkał i pracował w Bejrucie. Jak się tam znalazł, nie wiadomo - wiadomo za to, jak bardzo wpływowym architektem został. W całym mieście zrealizowano ponad 130 budynków jego autorstwa. To on nadał śródziemnomorskiej metropolii modernistyczne oblicze.

W Warszawie jest tylko jeden dom jego autorstwa - modernistyczna willa rodziny Chmielewskich przy ul. Frascati 4 z końca lat 30.

- Na rogu Frascati i Pułkownika Nullo właśnie wykańczano dom o kubaturze wskazującej, że budują ludzie bogaci, jako rezydencję lub ograniczony wynajem czynszowy. Stylistycznie wywodził się, jak tu wszystko, z Bauhausu i od Perreta, ale był już dalej o dwie dekady niepohamowanego rozwoju funkcjonalnych form, współczesnych tworzyw, metali, ceramik, mas plastycznych. Byłem młody, z niezamożnej kamienicy na Trębackiej, chciwy spełnień materialnych, które zdawały mi się rdzeniem powodzeń, i dom ten kojarzył mi się z urodą egzystencji z przedwojennych komedii filmowych, hollywoodzkich i rodzimych: fascynujący, motyli byt milionerów i gwiazd ekranu, pośród błyskotliwych akcesoriów w geometryczną sztancę, opływowych mebli, Myrna Loy lub Maria Malicka na modernistycznie giętych sofach. (...) Syciłem oczy jego konstruktywistycznym zwieńczeniem w zielonkawym okafelkowaniu, tarasem wkomponowanym w bryłę. Roiłem, że kiedyś będę miał pieniądze, wrócę tu i postaram się o ten dom – pisał o willi w "Dzienniku 1954" Leopold Tyrmand.

Z Bejrutu do Warszawy

Postać Schayera odkrywa dziś dr George Arbid - libański historyk architektury, profesor Universytetu Harvarda. Pisząc o libańskim modernizmie, nie mógł nie pisać o uznanym architekcie z Polski. Szukając informacji na jego temat, trafił z kolei na wzmianki o jego śmierci i oniemiał. Zafascynowany poświęcił Schayerowi całe lata swojej pracy.

Dziś dorobek Schayera jest w Libanie tak samo niezrozumiany jak powojenny modernizm w Polsce. Praca w tak odległym zakątku świata nie chroni przed tymi samymi zagrożeniami, na które narażony byłby z pewnością tu - rozbiórkami, przebudową, a także niezrozumieniem i pogardą.

Wystawa na Frascati

Od niedzieli przez dwa tygodnie warszawiacy będą więc mieli okazję podwójną - nie tylko będą mogli poznać twórczość ważnego architekta, ale też zajrzą do niedostępnej na co dzień willi jego autorstwa. Pierwszą wystawę dorobku Karola Schayera Arbid i Ane Janevski z Muzeum Sztuki Nowoczesnej przygotowali bowiem właśnie w ogrodzie przy Frascati 4.

Budynek został po wojnie przebudowany - zabudowano taras, zlikwidowano okrągły prześwit, a jego wnętrze zostało zdemolowane. Podzielił więc los wielu pereł architektury - tak w Polsce, jak i w Libanie.

WILLA Z WIDOKIEM NA BEJRUT - WYSTAWA

Wystawie towarzyszy wykład  prof. George'a Arbida: 17 października, godz. 16.00, Audytorium Muzeum Sztuki Nowoczesnej, ul. Pańska 3.

15 października 2010

Miasteczko Wilanów wzorcem doskonałości?

W Warszawie ta wiadomość budzi zdziwienie: Miasteczko Wilanów znalazło się wśród pięciu najlepszych osiedli na świecie. Dlaczego więc wciąż w stolicy pozostaje symbolem urbanistycznej porażki?

To paradoks: osiedle, które w Warszawie przywołuje się często, jako miejsce, w którym skupiły się wszystkie możliwe braki i słabości urbanistycznej praktyki, na świecie zdobywa rosnące uznanie. Najpierw przeszło przez europejskiej eliminacje, a teraz dostało - wspólnie z czterema projektami innymi z USA, Australii i Singapuru - jedno z finałowych wyróżnień Urban Land Institute - organizacji, która od trzech dekad przyznaje nagrody "za doskonałość"

Gdzie ta doskonałość?

O tym, że Miasteczku wciąż bardzo daleko choćby do normalności najlepiej wiedzą jednak dobrze wszyscy, którzy kupili tam mieszkania. Przez pierwsze miesiące brodzili po kolana w błocie, bo nie było ulic. Deweloperzy spierali się z miastem o to, kto ma komu zapłacić za ich budowę i utrzymanie. Główną al. Rzeczpospolitej otwarto ledwie kilka tygodni temu.

Na tym nie koniec problemów. Nie ma szkół, przedszkoli, w parterach bloków nie powstały lokale usługowe, więc nie ma też sklepów, a zapowiadane przez dewelopera całego projektu centrum handlowe w formie miejskiego rynku nie powstało i nie zanosi się, by rychło zostało zrealizowane.

Braki, braki, braki...

Miasteczko Wilanów podawane jest często jako przykład fatalnej - bo żadnej - współpracy kapitału prywatnego z sektorem publicznym. Tymczasem ULI chwali osiedle za to, że powstało właśnie bez tego udziału i dodaje, że było to ryzykowne przedsięwzięcie.

Ryzykowne i nieudane - chciałoby się podpowiedzieć konkursowemu jury. - Podziwiam ekwilibrystykę uzasadnienia ULI - ocenia na łamach "Gazety Stołecznej" urbanista Grzegorz Buczek. - To prawdy, półprawdy i nieprawdy. Owszem, to projekt pionierski, powstały przy desinteresement czy wręcz wrogości sektora publicznego. Ale nie wszystkie braki da się uzupełnić, powstały już osiedla bez usług w parterach. Brakuje szkół, miasto przepłaca horrendalne sumy wykupując grunty pod drogi. Argument o wychodzeniu naprzeciw społecznym oczekiwaniom pozostawię bez komentarza - puentuje.

Będzie (jeszcze) lepiej?

Deweloperzy budujący swoje bloki na terenie Miasteczka odpowiadają, że wszystko to dopiero powstanie. Zapewnienia słychać też ze strony władz Wilanowa. Na terenie osiedla ma powstać boisko Orlik, plac zabaw, a w przyszłości także szkoła. Na razie jest tu tylko prywatny szpital i powstając Świątynia Opatrzności Bożej. I najwyraźniej to sąsiedztwo się opłaca, bo opatrzność czuwa nad nagrodzonymi w dalekim Waszyngtonie twórcami miasteczka.

14 października 2010

Warszawa w budowie 2: PRL w Dubaju

Szare bloki i pałac Kultury - to wciąż kojarzy się nam najbardziej z architekturą PRL. Trudno więc uwierzyć, że na świecie uznawana była za wysokiej klasy produkt eksportowy.

fot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej
W siermiężnej rzeczywistości PRL napis "Made in Poland" raczej nie kojarzył się dobrze. A już na pewno nie był znakiem wysokiej jakości. Nie inaczej było z architekturą - najpierw socrealizm, potem gomułkowskie normy i ciemne kuchnie, a na sam koniec wielka płyta. Takie były realia, w których przyszło tworzyć ówczesnym architektom i inżynierom. Rzadko mieli okazję wyjść poza schemat, a w skrajnych przypadkach groziło to nawet więzieniem. Za "kosmopolityczne odchylenie" w areszcie siedział Zbigniew Ihnatowicz, autor warszawskiego Cedetu (Smyka).

Architekci na wojnie

Podczas gdy nad Wisłą umacniano władzę ludu, świat nie stał w miejscu. Przeciwnie - zmieniał się w oczach. W Afryce dawne kolonie zmieniały się w niepodległe państwa, a na bliskim wschodzie petrodolary tworzyły nowe potęgi. Na sawannach i pustyniach wyrastały nowe metropolie - czasem na gruzach starych, czasem budowane od zera. Wszystkie potrzebowały urbanistów i architektów.

Te egzotyczne miejsca były jednym frontów zimnej wojny - Stany Zjednoczone i Zachód oraz Związek Radziecki wraz z "bratnimi" państwami walczyły o wpływy w każdym z tych regionów, wysyłając tam - oprócz szpiegów - naukowców, inżynierów i architektów właśnie.

Autostrady, fabryki, porty, wreszcie osiedla, hotele, stadiony, a nawet całe miasta - to wszystko projektowali architekci z importu. Wśród nich rzesze Polaków, szukających szczęścia na zagranicznych kontraktach.

Z Bagdadu do Warszawy

Polska myśl techniczna kształtowała tak egzotyczne miejsca, jak Irak, Syria, Libia, Algieria, Ghana czy Iran. - Architekci, urbaniści i inżynierowie przywozili ze sobą zarówno tradycję polskiej architektury międzywojennej, jak i doświadczenie wielkich socjalistycznych budów, takich jak Warszawa lub Nowa Huta, rozwijając je w zastanych warunkach klimatycznych, kulturowych i technologicznych - czytamy w opisie wystawy "PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowej".

Od piątku, w ramach festiwalu "Warszawa w budowie", w Muzeum Techniki będzie można poznać efekty tych egzotycznych połączeń. Są wśród nich rzeczy zupełnie niecodzienne, jak np. stworzona w krakowskim Miastoprojekcie koncepcja suku - tradycyjnego targowiska, tyle że tu w nowoczesnej formie, w dodatku wykonanego z dobrze znanych Polakom prefabrykatów. W tym samym biurze, w 1967 roku powstał też Master Plan Bagdadu z dzielnicami rządowymi, które kilka dekad później oglądaliśmy w telewizji w jakże odmiennych okolicznościach.

Głos w sporze o dziedzictwo PRL

- Prezentowane budynki, osiedla, plany miejskie i regionalne, oraz projekty badawcze (...) pokazują rolę Polski Ludowej w sieciach globalnej dystrybucji wiedzy i technologii, które pod koniec zimnej wojny odzwierciedlały mniej konflikt ideologiczny, a bardziej nowy podział pracy charakterystyczny dla świata post-socjalistycznego - przekonuje Łukasz Stanek, kurator wystawy.

Ale z perspektywy dzisiejszej Warszawy wystawa jest też głosem w zupełnie innej sprawie. Pokazuje, że architektura spod znaku "Made in Poland" była na świecie znaną, rozpoznawalną marką. I że nasi architekci, mimo ograniczeń politycznych - może właśnie dzięki nim - tworzyli rzeczy ciekawe, nowatorskie, pozostające w związku z ówczesnymi trendami i kształtującymi je możliwościami technologicznymi. Że inżynierowie znad Wisły w piaskach pustyń rozwiązywali zupełnie nowe problemy techniczne.

Z desek kreślarskich tych samych ludzi schodziły też projekty, które do dziś można oglądać w całej Polsce. Inni - absolwenci tych samych uczelni, pracownicy tych samych biur - zostali tu i tworzyli projekty nie gorsze, choć często mniej spektakularne, potem przez lata nie remontowane, dziś zaniedbane. Nie potrafimy ich docenić. Może spojrzenie z tak egzotycznej perspektywy, jak Ghana czy Syria pomoże nam zrozumieć ich znaczenie?

Imprezy towarzyszące:

Wernisaż wystawy i wprowadzenie odbędzie się w piątek, 15 października, w Muzeum Techniki o godzinie 18. Kuratorem wystawy jest Łukasz Stanek z Instytutu Teorii i Historii Architektury na Uniwersytecie Technicznym ETH w Zurychu.

16 października w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy ulicy Pańskiej 3 odbędzie się z kolei sympozjum "Socjalistyczna kompetencja. Postkolonialna urbanizacja i dystrybucja wiedzy w okresie zimnej wojny". Początek o godzinie 18. Prezentacje wygłoszą: Łukasz Stanek, Michelle Provoost (historyczka architektury, kuratorka z Rotterdamu), Tadeusz Barucki (architekt i publicysta) oraz M. Christine Boyer (profesor na Princeton University School of Architecture).

PRL™. Eksport architektury i urbanistyki z Polski Ludowe

13 października 2010

Tłumy na wykładzie Kazuyo Sejimy

Sala balowa nieczynnego hotelu Europejskiego dawno nie gościła takich tłumów. Kilkaset osób, w większości młodych, przyszło posłuchać wykładu japońskiej architektki.

fot. Bartek Stawiarski, MSN
Miejsc na krzesłach zabrakło na długo przed godziną 19.00, o której miał się zacząć wykład. Przed wejściem do hotelu kłębił się tłum, a w środku stała długa kolejka do szatni i do stoiska z zestawami słuchawkowymi z tłumaczeniem wykładu. Gdy się zaczął, zajęte były nie tylko wszystkie krzesła, ale też prawie cała podłoga.

Drobna Japonka weszła na scenę przy huku braw. Włączyła prezentację ze zdjęciami i rysunkami projektów pracowni SANAA, którą założyła wspólnie z Ryue Nishizawą. Na ekranie pojawiły się te najbardziej charakterystyczne, definiujące ich styl, jak zbudowany niemal w całości ze szkła pawilon muzeum w amerykańskim Toledo, muzea sztuki nowoczesnej w Kanazawie i Nowym Jorku, czy najnowsze Rolex Learning Center w Lozannie albo filia muzeum Luwru w Lens.

- W architekturze najbardziej interesuje mnie użytkownik budynku i to, jak go zaadaptuje do swoich potrzeb, jak ułoży sobie z nim relacje - tłumaczyła Sejima. - Drugą niezwykle ważną rzeczą jest dla mnie relacja między budynkiem, a otoczeniem - dodała.

Ograniczenia są atutem

Kazuyo Sejima jest dziś gwiazdą światowej architektury. Dostała w tym roku najbardziej prestiżową w branży nagrodę Pritzkera. Jest też pierwszą kobietą - kuratorem Międzynarodowego Biennale Architektury w Wenecji.

W czasie wykładu w niczym nie przypominała jednak gwiazdy. Nie robiła show - mówiła bardziej do siebie niż do publiczności, często zawieszając głos, szukając właściwych słów w języku angielskim, w którym najwyraźniej nie mówi swobodnie. Można było odnieść wrażenie, że mówienie o własnych projektach jest dla niej trudne; że woli projektować, niż o tym opowiadać.

fot. Bartek Stawiarski, MSN
"Rozmyta architektura"

Mimo wszystko odpowiedziała na kilka pytań z sali, m.in. o źródła inspiracji. - Nie szukam jej na zewnątrz. Moje projekty powstają szybko, wyłaniają się z kolejnych szkiców - tłumaczyła.

A jej budynki są takie, jak wykład: niekonkretne, rozmyte, pozostawiające pole do interpretacji, często zlewające się z otoczeniem. Filia muzeum Luwru w Lens ma elewacje, w których odbija się zielona łąka wokół. Z kolei w Toledo pawilon przeznaczony na szklane dzieła z kolekcji tamtejszego muzeum sztuki zaprojektowała w całości właśnie ze szkła. Budynek musiał być jednopiętrowy, a dodatkowym utrudnieniem był nakaz zachowania drzew rosnących na działce. Drzewa zostały, a budynek wtapia się w zielone tło. - Ograniczenia narzucone przez inwestora mogą być atutem - podkreślała Sejima.

Najważniejsza jest funkcjonalność

Jej projekty to nieustanna gra z otoczeniem, ale równocześnie są one bardzo zdyscyplinowane, podporządkowana funkcji. W Toledo szkło stanowiło dosłownie potraktowany kontekst i do tego Sejima się przyznaje. Z kolei Centrum Rolexa w Lozannie wygląda z góry jak plasterek szwajcarskiego sera z dziurami. Architektka śmieje się z tego skojarzenia, ale odcina się od niego stanowczo. - Kształt budynku wynika z funkcji, jakie ma spełniać - podkreśliła kilkukrotnie Sejima.

Kazuyo Sejima przyjechała do Warszawy na zaproszenie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, organizatora festiwalu "Warszawa w budowie".

11 października 2010

Warszawa w budowie 2: Spotkanie w architekturze

Jest gwiazdą, choć jej twórczość jest antygwiazdorska. Nie bryluje w mediach, a mimo to rok 2010 należy do niej. We wtorek Warszawę odwiedzi Kazuyo Sejima.

fot. SANAA
Wciąż liczymy na to, że w Warszawie uda się zrealizować chociaż jeden projekt starchitekta (w kolejce za Danielem Libeskindem czeka m.in. Zaha Hadid z projektem wieżowca obok Marriotta) i powtórzyć efekt Bilbao - stworzyć nową ikonę miasta, która wypromuje je na świecie.

Ale świat już nie śni o ikonach. Starchitekci projektują skromniej albo przyjmują zlecenia z Dubaju, gdzie moda na spektakularne budynki wydaje się nie przemijać. Nad Europą krąży zaś widmo kryzysu gospodarczego, a architekci siłą rzeczy muszą szukać odpowiedzi na pytanie, jak budować w trudnych czasach. Odpowiedzi udziela Kazuyo Sejima.

Kontekst ma znacznie

- Cała ta obsesja kontekstu hamuje rozwój architektury. W ten sposób nie da się stworzyć niczego nowego - grzmiała w czasie wizyty w Warszawie Zaha Hadid, laureatka nagrody Pritzkera w 2004 roku. W 2010 roku to najbardziej prestiżowe wyróżnienie architektoniczne dostała właśnie Sejima (razem ze swoim partnerem z pracowni SANAA, Ryue Nishizawa).

Została też kuratorem najważniejszej imprezy architektonicznej - Międzynarodowego Biennale w Wenecji, które będzie organizowane po raz dwunasty. - Chcemy pomóc ludziom rozumieć architekturę, pomóc architekturze rozumieć ludzi i pomóc ludziom rozumieć siebie nawzajem - deklaruje kuratorka.

Sejima i Hadid są jedynymi kobietami, które dostały nagrodę Pritzkera, ale zawodowo więcej je dzieli, niż łączy. Dla Sejimy ważne są nie tylko budynki, ale też ludzie, którzy je użytkują i relacje między nimi. - Żyjemy w społeczeństwie postideologicznym. Łączy nas więcej niż kiedykolwiek; kultura i gospodarka mają globalny charakter. Świadomość i styl życia zmieniają się. Nasze relacje kształtują się w sferze wirtualnej - mówi Sejima i pyta o rolę architektury w tym procesie. Odpowiedzi szukać mają m.in. uczestnicy biennale, które odbywać się będzie pod hasłem "Ludzie spotykają się w architekturze".
Kazuyo Sejima, SANAA
Wykład
Hotel Europejski, Krakowskie Przedmieście 13
wtorek, 12 października, godzina 19.00
Wstęp wolny, liczba miejsc ograniczona

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.