16 października 2007

www.roody102.pl

Wreszcie zdobyłem się na to, co miałem zamiar zrobić od dawna - nabyłem i skonfigurowałem własną domenę. Dawny adres bloga nadal działa, z linkami i RSS-ami też nie powinno być problemów. Gdyby były - proszę dać znać, powalczymy. Na razie wszystko wygląda dobrze.

Rusz dupę. Idź głosować :)

Danny a sprawa polska - cd.

W sprawę Danny'ego Szeteli, przegapionego przez trenera Janasa gwiazdora piłki nożnej, który mógłby grać w polskiej reprezentacji - a pewnie zagra dla USA - włączyła się podobno kancelaria prezydenta.

Informuje o tym sport.pl. To jest dokładnie to, czego się bałem i co tłumaczyłem w komentarzach pod poprzednią notką o Dannym. Gdyby np. ministerstwo sportu powiedziało, że celem uniknięcia takich sytuacji zainwestuje w szkolenie młodych piłkarzy w Polsce - to by była normalna reakcja. A tak rzucą się teraz wszyscy na chłopaka, potem - zależnie od jego decyzji - będą go ściskać lub opluwać, a na koniec tak czy owak narzekać, że gra poniżej oczekiwań (zależnie od sytuacji z fałszywą troską lub nutą złośliwej satysfakcji).

Nie chcę przewrotnie życzyć Danny'emu sukcesów z reprezentacją USA, ani pisać, że mam nadzieję zobaczyć, jak pakuję piłkę do polskiej bramki. Nie, pewnie że wolałbym zobaczyć go w naszej koszulce. Ale wnerwia mnie ta narodowa hucpa potwornie.

Zaraz się pojawi tak jak zawsze ta pierdolnięta husaria.


--------------------------------{ edit: 16.10.2007, 11:51}--------------------------------

Piękne - w 1997 PZPN żałował na... bilety lotnicze dla Smolarka.

--------------------------------{ edit: 16.10.2007, 23:41}--------------------------------

Kolejny epizod tej samej historii - tym razem chce u nas grać chłopak z Francji. Może więc nie doceniłem powagi zjawiska?

--------------------------------{ edit: 17.10.2007, 16:04}--------------------------------

To już jakaś mania - dziennikarze zajęli się masowym wynajdywaniem piłkarzy polskiego pochodzenia, do których nie dotarł PZPN. A szkoleniu młodych piłkarzy w Polsce - wciąż ani słowa. To jakiś specyficznie rozumiany sportowy outsourcing? :)

W kraju Zulu Gula...

Przeczytaliśmy niedawno, że Zulu Gula, czyli Tadeusz Ross, radny Warszawy zresztą, kandyduje teraz do sejmu. I na zasadzie skojarzenia, wcale nie złośliwego, od słów "W kraju Zulu Gula..." zaczynamy czytanie co dziwniejszych wiadomości, które zsyłają agencje.

Siedzimy w redakcji i chwilami dostajemy skrajnej głupawki (nie przypadkiem normalni ludzi pracują po osiem godzin - dłużej się nie da, a jak już trzeba, to się właśnie tak kończy) (zamieszczona dwie notki niżej piosenka jest - a jakże - wytworem takiej właśnie sytuacji). A w naszej pracy pretekstów do kpin nie brakuje. Chcieliśmy nawet założyć bloga i wrzucać tam co dziwniejsze depesze wraz z komentarzami, które na bieżąco powstają.

Patronem bloga miał być właśnie Zulu Gula, który - jeśli dostanie się do sejmu - ma sporą szansę wystąpić w roli marszałka seniora i poprowadzić pierwsze posiedzenie, tak jak prowadził pierwszą sesję rady miasta. Wyobrażaliśmy sobie Zulu Gulę w duecie z Hąk-kągiem...

Szczególnie, że praca nasza znieczula i w pewnym momencie człowiek kpi sobie z rzeczy, które w gruncie rzeczy są straszne. Ot, odreagowanie. Zresztą nie wiem - nie chcę się tu bawić w tania psychologię. Może po prostu dziennikarstwo deprawuje i demoralizuje. To zresztą jest pewnie ten sam mechanizm, który pozwala nam się śmiać przy lekturze "Faktu" - lekturze, która większość ludzi z mojego otoczenia, ale spoza branży, szokuje. Na do łez doprowadzić potrafi artykuł z namalowaną energetyczną spiralą, na której trzeba położyć na kilka minut kasztan, by się napromieniował i nosić go potem w kieszeni.

I naprawdę - znam, nawet lepiej niż osoby z zewnątrz, argumenty za tym, by się z "Faktu" nie śmiać. A jednak... Hieny po prostu.

Ale nie - jednak nie. Bloga nie założyliśmy, bo uznaliśmy, że to, co śmieszy nas w chwili głupawki z boku może być inaczej odebrane. Czyli jednak tak do końca się jeszcze nie zdegenerowaliśmy.

Ja natomiast utwierdziłem się w tym, że był to zły pomysł wczoraj po południu. Po pracy skoczyłem do Galerii Mokotów i przed wejściem zobaczyłem smutnego, zmarzniętego Zulu Gulę, który niemrawo uśmiechał się do przechodniów spod parasola Platformy Obywatelskiej. Ani śmiesznie, ani ciekawie to nie wyglądało. Sprawiał wrażenie zmęczonego i nieco zagubionego człowieka. Nie przypominał Zulu Guli znanego z telewizji.

Nic śmiesznego.

15 października 2007

Od frontu: 15.10.2007

Oj, zadziało się dziś na rynku gazet codziennych. Trudno się oprzeć i nie skomentować nowości - a zatem, nawiązując do sprawdzonego wzorca, czyli bloga Tomasza Kuzi z ŻW, pastwić się dziś będę nad wydaniami dwóch nowych - jednej mniej, drugiej bardziej - ogólnokrajowych gazet.

Zaznaczam, że nie będę się natomiast pastwił nad "Dziennikiem", wychodząc z założenia że brudy prać się powinno we własnym domu, a nie na forum publicznym ;) "Gazety" też szczegółowo oceniać nie będę, bo nie przeszła dziś żadnej zmiany. Ale że od porównań nie ucieknę, to dwa słowa o tych layoutach napiszę.

"Dziennik". Gdy zobaczyłem zerowe numery zaskoczyło mnie przede wszystkim bogactwo kolorów i nieznana mi wcześniej dbałość o kompozycję i estetykę. Dbałość idąca czasem zbyt daleko, odbywająca się kosztem jednego tematu, innemu oddająca zbyt wiele miejsca. Z czasem layout trochę się rozluźnił, a i my się w nim lepiej czujemy i poruszamy. Umiemy się wpasować i tam, gdzie to możliwe, skorzystać z możliwości, które oferuje. Uważam, że jest dobry, czytelny i godzi dwie rzeczy - dużą ilość treści na jednej kolumnie z przejrzystością. Przywykłem nawet do siedmiu wąziutkich szpalt (rzadko występujących akurat na jedynce).

"Gazeta" zmieniła wygląd tuż przed naszym wejściem na rynek, czerpiąc żywcem z tego, co wcześniej testowano w "Nowym Dniu" i z tego, czego spodziewano się po "Dzienniku" (np. długie, informacyjne tytuły). Z początku nowy wygląd był męczący - dziś opatrzył się i przyjął. Jedyne, czego wciąż nie mogę zrozumieć to brzydkie inforgrafiki. Tym bardziej, że kiedyś bywały naprawdę świetne. A dziś szpecą kolumny. Widać to dobrze przy zestawieniu wyborczych jedynek z dnia dzisiejszego.

Przejdźmy jednak do nowości. Dziennik "Polska. The Times". Oczekiwany na razie chyba tylko przez branżę - co krok ze zdziwieniem odkrywałem w ostatnich dniach, że prawie nikt nie wie o tym, że pojawi sie w poniedziałek. Kampania dopiero rusza - z jakim skutkiem, to się okaże. Ja szczerze trzymam kciuki za każdą nową gazetę, bo konkurencja może wyjść wszystkim na zdrowie.

Na pierwszy rzut oka oferta jest bogata - dwa dodatki i kolorowy magazyn wrzucone do głównego grzbietu, który też jest sążnisty. Wygodny format. To ewidentne zalety. Zresztą to akurat łączy obie dzisiejsze bohaterki - to kawał gazety, nie lekka broszurka, jaką powoli stał się "Dziennik" (z wyjątkiem wtorków, gdy wydajemy grubsze od głównego grzbietu "Nieruchomości"). To może nie jest najważniejsze, ale jednak gruba gazeta z dodatkami budzi większy szacunek i nic dziwnego, że "Polska" zajęła dziś miejsce "Dziennika" na półce z najpopularniejszymi gazetami.

Kompletną porażką okazał się dziś druk - pierwszy numer wygląda po prostu fatalnie, brudzi ręce i ubranie, odrzuca. Ktoś chyba będzie musiał za to beknąć, bo taka wtopa w pierwszym numerze może "Polskę" sporo kosztować. W całym numerze nie ma jednego ostrego zdjęcia, a wszystkie "główki" poddane działaniu jakiegoś filtra stały się kompletnie nieczytelne. Co ciekawe, ostro wyszły reklamy.

Zdjęcie nie jest dobrane tendencyjnie - pożyczyłem je z odfrontu.zw.com.pl, bo na stronie "Polski" na razie skanów okładek nie ma. W ogóle na razie jest tam niewiele. Co ciekawe - nowy dziennik ma swój profil na YouTube. Wracajmy jednak na papier - ta jedynka zawodzi. Zbyt wiele światła i elementów dodatkowych, zajawka sportu wygląda jak banner reklamowy na stronie WWW - to powoduje, że nie ma miejsca na treść. Gazeta musi mieć na jedynce mocny tytuł - "Polska" go nie ma. Choć od tej reguły zdarzają się udane wyjątki, o czym niżej. W przypadku pierwszego numeru "Polski" efekt pogłębił dobór tematu - żaden to news, że uczniowie ładują koks w tej czy innej postaci, nic się takiego ostatnio nie wydarzyło, by robić z tego "czoło".

Tyle faktów. A subiektywnie? Podoba mi się to, że na każdej kolumnie jest jeden główny materiał i nie ma wątpliwości, który to. W "Dzienniku" ten błąd zdarza się niestety często - czołówki potrafią zginąć między ramkami i sidebarami. W "Gazecie", szczególnie na lokalnych stronach, też czasem nie do końca wiadomo, co jest ważne, a co mniej - są takie kolumny, które wyglądają jak magazyn krótkich tekstów, których nie było gdzie wstawić. Tu gradacja jest jasna i, co ważniejsze, celna - szczególnie na warszawskich kolumnach dobór tematów wydał mi się bardzo sensowny. Rzeczy ważne trafiły na czołówki, mniejsze na podwały, a małe na sidebary - tak, jak powinno być. Mam - pozytywne - wrażenie, że na tych stronach jest co czytać i że jest tego sporo. Choć większość tematów to newsy z piątku, wybaczamy to, bo robienie gazety, której jeszcze nie ma naprawdę nie jest proste.

Nie podobają mi się czcionki tytułów. Wyglądają jak z wzięte z komputerowego edytora tekstu, a przez to całość trąci gazetką szkolną składaną na domowym komputerze. Tak nie jest, ale z daleka trochę tak wygląda. Nie rozumiem też braku wyróżnionych leadów w tekstach - w niektórych są wyimki, ale prawdziwych leadów brak. Choć może to jest jakiś sposób na zmuszenie czytelnika do większej uwagi, zamiast ślizgania się wzrokiem po pogrubionych fragmentach tekstów?

Reszta głównego grzbietu wypada słabiej od stron lokalnych - nie trafiłem na żadną porywającą czołówkę i, co gorsza, nie zobaczyłem żadnego zdjęcia z dnia. Gazeta wygląda trochę jak tygodnik - fotki są głównie ponadczasowe. Ale to znów można jeszcze zrzucić na karb pierwszego numeru. Gorzej, że i tekstowo "Polska" nie powala. A redakcyjnie wydaje się być bliska gazetom takim, jak rozdawane z darmo "Metro", niż konkurencją dla dzienników opinii. Co absolutnie nie jest krytyką - choć na pewno pewnym zaskoczeniem.

Podoba mi się obiecujący dział "Zbliżenia" - jeśli codziennie będzie tam porcja tak różnorodnych treści, w tym przedruków z "Timesa", to bez wątpienia będzie się na czym zatrzymać, a to akurat lubię w codziennych gazetach. W metrze wolę czytać jeden długi tekst, nawet na temat daleki od moich codziennych zainteresowań, niż wiadomości, które mam w sieci i telewizji niemal non-stop.

Dodatek wyborczy i o pracy - layoutowo podobnie, a treść nie zatrzymała mojej uwagi na dłużej, choć podoba mi się to, że codzienna gazeta ma dwie kolumny miejsca na fotoreportaż. Tego brakuje w "Dzienniku", który czasem zabija ciężkimi, dwukolumnowymi analizami i esejami, nie do przejścia przy porannej kawie.

Rozbudowany sport w moim odczuciu porównywalny z "Gazetą" i "Dziennikiem" - te wiadomości czytam akurat wyłącznie w sieci. Liczyłem na pierwszą gazetę, która będzie ciekawie pisać o gospodarce - na razie widzę dość schematyczne podejście. Podobnie z kulturą - niczego nowego tu nie dostaję. Podobnie dodatek dla facetów jakoś mnie nie przekonał, choć przyznam, że tylko go przekartkowałem, skupiając się na ocenie głównego grzbietu.

Ogólna ocena w skali szkolnej to mocna czwórka. Z uwzględnieniem tego, że to pierwszy numer i debiutant ma prawo do taryfy ulgowej.

Drugą nowością jest mała "Rzeczpospolita". To wręcz rewolucja. I to udana! Cóż - nie będę oryginalny, wielkiej płachty Rzepy czytać się po prostu nie dało - kiedyś na wykładach, teraz w tramwaju, nawet na biurku ciężko ją rozłożyć, jeśli nie ma się deski kreślarskiej i nie chce się mieć kawy pod ręką. I choć ten format budził szacunek, był docenianym na świecie wyznacznikiem prawdziwie konserwatywnej gazety, to zmiana musiała nadejść. I nadeszła - w dodatku mocna, bo formatem jest tabloid, czyli coś ciut mniejszego od "Dziennika" i "Gazety".

Siłę tego layoutu pokazuje dzisiejsza jedynka - jak to "Rz" bywa otwarcie jest z samodzielnego zdjęcia, a czołówka - z ekonomii. I to się broni, nawet jeśli zdjęcie nie jest szokujące, a tekst porywający (słusznie zauważa Tomasz Kuzia - tanieją, owszem, ale ta korekta jest marginalna i przełomowego spadku nikt się nie spodziewa. Mimo to ja uważam, że wybór się broni).

Poza tym czepiać się można właściwie tylko detali - niektóre podziału wykonane strasznie grubymi liniami, niektóre ogłoszenie z kolei zbyt łatwo zlewają się z tekstami. Ale poza tym - layout jest po prostu mistrzowski. Precyzyjny, klarowny, jasny, stonowany - przyciąga oczy i zachęca do czytania. Mimo, że z pozoru brak nowej Rzepie kilku zalet, które podkreślałem pisząc o "Polsce", to jednak efekt końcowy odsadza konkurencję. I choć nadal uważam, że "Dziennik" mógłby z tym layoutem konkurować, to chylę czoła przed finezją, z jaką zmniejszono "Rzeczpospolitą" zachowując wszystkie zalety poprzedniego wyglądu.

W skali szkolnej "Rzeczpospolita" dostaje szóstkę, bo wyróżniła się na tle "klasy".

A w klasyfikacji indywidualne dyrektor artystyczny "Rz", Bartek Krzyżaniak-Gumowski pokonał, ba, zdeklasował moim zdaniem, światowego guru layoutów Neville'a Brody'ego, który tworzył layout "Polski".

--------------------------------{ edit: 16.10.2007, 08:16}--------------------------------

Tym razem skan "jedynki" Polski pożyczony od Krzysztofa Urbanowicza z Media Cafe, już w lepszej rozdzielczości. I link do nowej notki na ten sam temat przy okazji.

Inni na ten sam temat:

12 października 2007

Piosenka o sanepidzie

Autor tego wiekopomnego dzieła chce pozostać anonimowy. Cóż, takie czasy. Trzeba wszak przyznać, że pojechał po bandzie.



Czapki z głów! :)

11 października 2007

Wywiad z Vavamuffin

Zrobiliśmy (kolega i ja, nie żebym już o sobie w liczbie mnogiej mówił) wywiad z Gorgiem i Pablopavo z zespołu Vavamuffin. I chyba nawet nam się udał. Na stronie naszego periodyku nie ma go oczywiście, co uniemożliwia łatwy lans. Ale znalazła się dobra dusza, która go zdigitalizowała w formie umożliwiającej lekturę.

To podlinkuję.

A niebawem w sklepach pojawi się nowa płyta, którą mieliśmy okazję przesłuchać. Jest fajna. Nie tak przebojowa, jak pierwsza, ale bardzo miła dla ucha. Będzie się można o tym przekonać pod koniec miesiąca, m.in. na koncercie w warszawskim klubie Palladium, 23 października.


Polska na koksie 2

Z pozoru błahe pytanie "dlaczego dzieje się tak, że dzieje się tak, jak się dzieje?" nabiera w polskich warunkach zupełnie nowego sensu - ledwo człowiek sobie na nie odpowie wydarzenia kolejnych minut przekonują go, że znów się pomylił. Tak więc pewnie myśl moja zdezaktualizuje się szybciej, niż ją opublikuję.

Jeszcze dobrze nie ochłonęliśmy po tym, jak suka wygrała proces sądowy w trybie wyborczym, a tu okazało się, że dołączył do niej samiec o imieniu Pip. Nie inaczej. Wzmocniony tym sposobem marszałek Dorn popełnił zaś z samego rana - na łamach prasy, lecz w ramach płatnych ogłoszeń - list do wykształciuchów, po lekturze którego padło kluczowe pytanie - co oni biorą (i gdzie można to kupić!)?. Mają być kolejne listy - do złodziei, do rozsądnych, do Koryntian...

Z listu apostoła Dorna do Wykształciuchów...

Wieczorem okazało się jednak, że to wszystko mały... Pipuś? Lada dzień pierwszą osobą w kraju może się bowiem okazać szef najsilniejszej agencji rządowej w Polsce, dotychczas działającej w kompletnym przyczajeniu służby specjalnej - główny inspektor sanitarny.

Bo jeśli prawdą jest, że Kwaśniewskiemu grozi kwarantanna (która też ma zresztą dać odpowiedź na pytanie, co on brał) i ludziom, którzy mieli z nim ostatnio styczność, to może się niebawem okazać, że w izolatkach siedzą wszyscy, włącznie z premierem i prezydentem (ten ostatni miał styczność pośrednią, przez tego wcześniejszego, który się z zarażonym filipińskim wirusem zetkną osobiście w studiu telewizyjnym).

Sytuacja robi się poważna. Ale nie na tyle, by nie dało się z niej wybrnąć. Sprawa jest prosta - 21 października trzeba tylko wybrać tych, którzy wydają się chorzy na tę samą chorobę (co nie jest trudne, biorąc pod uwagę, że w Polsce prawie wszyscy zdają się mieć tę filipińską przypadłość, którą były prezydent, o czym pisałem przy okazji poprzedniego ataku wirusa - na kogo byśmy nie zagłosowali, większość wybranych będzie chora). Następnie wywiezie się ich na Wiejską i zamknie wespół na terenie parlamentu razem z suką i Pipem. I wtedy, za radą samego marszałka Dorna, teren trzeba będzie tylko ogrodzić niepostrzeżenie dla trapionych wirusem posłów odwracając ostre zakończenia sztachet do wewnątrz.

Władze przejmie sanepid, a tych będziemy mieć na cztery lata z głowy. Alternatywą jest też wysłanie ich wszystkich do zwolnionego właśnie klasztoru w Kazimierzu Dolnym. Co będzie stał pusty?

I tak sobie dywagowaliśmy do wieczora aż przyszło olśnienie. Wiadomo, co oni biorą! Przecież kilka miesięcy temu aresztowano pracownika kancelarii prezydenta, który wziął był nabył kilo koksu. Słuszna ilość stanowić za pewne miała zapas na całą kadencję, która ni stąd ni zowąd skróciła się o połowę i teraz trzeba to wszystko zeżreć. Siedzą więc po kątach, ładują koks, piszą listy i generalnie wiele by to wyjaśniało...

I nawet się z Kwaśniewskim podzielili, tyle tego mają.

--------------------------------------------{ edit: 12.10.2007, 01:16}--------------------------------------------

Inne wykształciuchy na ten temat:
--------------------------------------------{ edit: 12.10.2007, 13:59}--------------------------------------------

- Co to znaczy PiS?
- Państwowa Inspekcja Sanitarna :)

Danny a sprawa polska

Sport.pl wespół z Ebim Smolarkiem spekulują na temat przyszłości Danny'ego Szeteli - Amerykanina polskiego pochodzenia, który błysnął na mistrzostwach świata do lat 20. Czy zagra w reprezentacji USA, czy w Polskiej?

Na razie Danny zrobił przynajmniej kilka kroków w drugą stronę - w tym dwa na wspomnianych mistrzostwach; strzelił naszej młodzieżówce dwie bramki w sromotnie przegranym meczu z USA.

Szanse na to, że Szetela zagra dla Polski są więc marne, choć z punktu widzenia przepisów, póki nie zagra w "dorosłej" reprezentacji wszystko jest możliwe. Ale przez lata nikt tu o tym nie pomyślał. Podejrzewam wręcz, że osoby decyzyjne w polskiej piłce o istnieniu zawodnika, którym już jakiś czas temu interesowały się kluby z brytyjskiej Premier League dowiedziały się w czasie rzeczonych mistrzostw. Tymczasem Szetela trafił do Hiszpanii i gra w drużynie z Ebim Smolarkiem, który nawiasem mówiąc też kopać piłki w rodzimych stronach się nie nauczył.

Działacze w USA muszą czytać polską prasę - ledwo tu zaczęły sie spekulacje powołali go do kadry. I już raczej nie zgra w naszych barwach. A kto wie - może jeszcze da radę nas upokorzyć na niejednych mistrzostwach? I już widzę, co się teraz zacznie. Komentarze w tonie lekkiej pogardy dla - tego nikt wprost nie powie - zdrajcy będą zwalać winę na PZPN, który w porę nie uświadomił chłopaka na okoliczność jedynie słusznej opcji narodowej.

Było takich przypadków kilka - że wspomnę tylko te najbardziej bolesne, bo dziś grające dla naszego odwiecznego wroga i ciemiężcy, a więc Podolskiego i Klose. Były też próby importowania piłkarzy w ogóle nie mających nic wspólnego z naszym krajem, które skończyły się tak, jak się skończyły. I tu sprawa delikatna, bo łatwo być posądzonym o szowinizm, a nie o to przecież chodzi. Ale w całej tej dyskusji irytuje mnie jedna rzecz. We wschodzących za granica gwiazdach o polskich korzeniach upatruje się nadziei na wyrwanie rodzimej piłki z zapaści i w takim tonie pisze o potencjalnych możliwościach pozyskania gwiazd. Tak, jakby z 40 bez mała milionów na miejscu nie sposób było wybrać kilkunastu umiejących kopać gałę?!

Ja rozumiem - nie chodzi nawet o medialną stronę takiego importu, taka wschodząca gwiazda może przecież podnieść morale całej drużyny. Ale podniecanie się perspektywą pozyskania takiego gracza jawi mi się jako rzecz raczej smutna, bo wynikająca w gruncie rzeczy z kompletnej niemożności zorganizowania prawdziwej piłki w Polsce.

A to nie koniec upokorzeń - czekać tylko można na sytuację, gdy dziecko imigrantów z mojego rocznika w wieku lat 12 zasili młodzieżówkę klubu z Wysp, by w wieku lat 18 mieć dylemat - wracać do Polski czy też dać się naturalizować Brytyjczykom? Bo jakoś nie wierzę, że w Polsce nie ma talentów piłkarskich - czego zaś nie ma na pewno, to oczywiście zaplecza, szkolenia, myśli trenerskiej (za wyjątkiem myśli niemiłej pod adresem pewnego starszego pana z Holandii, który pokazał, że można, jak się ma myśli inne).

I cóż można dodać? Można tylko zakończyć rytualnym już niemal życzeniem, że może Euro 2012 przyniesie - wśród innych korzyści - zmianę i na tym polu. I nie będzie trzeba się martwić o to, że jakiś chłopak z polskimi korzeniami chce grać dla USA - sami przyjadą tu trenować.

Tylko że sam nie wierzę w to, co piszę.


--------------------------------------------{ edit: 12.10.2007, 08:51}--------------------------------------------

Nie koniec na Dannym - jak się okazuje podobne sytuacje spotykają chłopaków, którzy mieszkają, grają i strzelają bramki w Polsce. Trafiło na Dawida Jarkę. I choć prawdą jest, że PZPN kolejny raz daje ciała, to wtręt o podejściu patriotycznym jest dokładnie tym, czego nie chciałem przeczytać. Z tym że tu sprawa jest prostsza, bo szybką decyzję może podjąć Beenhakker. Ale on już z kolei pokazał, że umie sobie radzić z presją 20 milionów trenerów i nikt go do powołania Jarki nie zmusi.

04 października 2007

Best Openning Credits

Spore poruszenie wśród internautów wywołała publikacja pierwszych minut filmu sensacyjnego "The Kingdome". I słusznie, bo to jedna z najlepszych czołówek filmowych, jakie znam. Na razie nie znalazłem wersji embedowalnej, więc posłużę się klasycznym linkiem - warto kliknąć i poświęcić trzy minuty.

Sieć idzie za ciosem - na przykład Bartosz Węglarczyk przypomniał inną świetną czołówkę:



Co z kolei zmobilizowało mnie do odszukania "napisów", które - co przyznaję po ich odświeżeniu - w kinie zrobiły znacznie większe wrażenie (choć bynajmniej nie chodzi o efekty specjalne):



Wywlekanie klasycznych napisów z "Gwiezdnych wojen" byłoby nudne, z Bondów, które w tym względzie stanowią klasę same w sobie, wybrałem tylko dwie i to dość nowe:



Nawiasem mówiąc to chyba jeden z niewielu bondowych elementów, które zachowano w tym filmie - łamie on chyba wszystkie inne schematy tej serii, co ewentualnie zasługiwałoby na osobną notkę, gdyby nie to, że to już trochę stary film ;)


Fajne - ale klip do tej piosenki był fajniejszy:



Nie może tu zabraknąć także parodii bondowych czołówek z filmu "Spy hard" w wykonaniu niezastąpionego Weird Al Yankovica:



Zachęcam do przypominania innych udanych czołówek :)

02 października 2007

Popkultura historyczna 3 (ponownie Katyń)

Ktoś pytał ostatnio w jakimś szerszym gronie, czy "Katyń" pobije rodzimy rekord frekwencji. Decyzją ministra obrony narodowej - pobije!
Każdy żołnierz wojska polskiego obejrzy film Andrzeja Wajdy "Katyń". Decyzję w tej sprawie podjął już minister obrony narodowej Aleksander Szczygło.
Źródło: PAP

Po raz pierwszy od bardzo dawna polskie wojsko pobije jakiegoś przeciwnika. Współczuję tylko widzom, którzy trafią na seans ze szwejkami. - Miejmy nadzieję, że żaden polski żołnierz nie wystąpi w sequelu - dodał przez ramię kolega.

29 września 2007

Fifa 08: szybciej, trudniej, fajniej

Letnie okno transferowe zamknięte, ruszyła decydująca faza Ligi Mistrzów, a w krajowych ligach zaczęła się walka o mistrzostwo. Trwają też eliminacje do mistrzostw Europy. A w sklepach jest już "Fifa 08" - czyli wszystko to w jednej grze, na domowym komputerze lub konsoli. Czym różni się od poprzedniej edycji?



Od razu zastrzegam, że porównuję wersje na PC, bo tylko do tej platformy mam dostęp. Dodam też, że F08 to dopiero druga gra z tej serii, w którą gram pasjami. F07 była dla mnie odkryciem rewolucyjnym, chyba dlatego, że po raz pierwszy grałem padem, a nie klawiaturą - właśnie sterowanie zrażało mnie wcześniej do gier tego typu.

Pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę w nowej edycji, to właśnie nowe sterowanie (zakładka filmy). Zmieniła się przede wszystkim koncepcja bronienia się przed atakami przeciwnika. Pressing jest mniej efektywny, trzeba dobrze wyczuć moment na interwencję, by nie faulować, odebrać piłkę i jeszcze zdołać ją opanować, a nie kopnąć wprost do kolejnego rywala. Koledzy z drużyny zostają bowiem w tyle, a błąd oznacza otwartą drogą do własnej bramki.

Na szczęście jest nowy bramkarz; skuteczniejszy, szybszy, lepszy i - jeśli wybrać taką opcję - ręcznie sterowany. Trzeba refleksu i wyrobienia nowych odruchów, widać jednak na pierwszy rzut oka, że nowa obrona jest bardziej realistyczna i - po opanowaniu - może być skuteczniejsza. Przestawienie się nie jest jednak łatwe (choć gdy po kilku meczach odpaliłem Fo7 widać pierwsze efekty). A że wybierać można między kilkoma trybami, które różnią się stopniem kontroli nad tym, co robi a zawodnicy, gra robi się dużo bardziej złożona. A przez to trudniejsza i - oczywiście - ciekawsza. Mimo, że na razie gram po omacku, te zmiany wydają się sensowne.

Sterowanie atakiem zmieniło sie mniej, choć i tu można teraz grać dokładniej i bardziej precyzyjnie - za to obrona komputerowego przeciwnika jest inteligentniejsza i skuteczniejsza. Nie da się już tak łatwo przedrzeć przez linię defensywy jednym zawodnikiem, trudniej uderzyć z dystansu, a czekanie na partnerów też nie jest proste, bo obrońcy skutecznie odbierają piłkę, gdy tylko się zwolni. Tylko najlepsi sprinterzy są w stanie dojść do sytuacji sam na sam, ale czeka ich jeszcze pokonanie lepszego niż wcześniej bramkarza.

Nie miałem jeszcze okazji grać w multiplayera, nie jestem też specem od oceny trybów sieciowych, menedżerskich, a tu doszedł jeszcze tryb kariery indywidualnego zawodnika. Do szczęścia wystarcza mi, że mogę rozegrać sezon w jednej ze światowych lig - prawdziwymi klubami i prawdziwymi zawodnikami. Odwiecznego konfliktu między fanami Pro Evolution Soccer (które nie ma wszystkich licencji) i Fify to nie rozstrzyga, ale dla mnie jest kluczowym argumentem. Do tego dochodzi komentarz Szaranowicza i Szpakowskiego, którzy, mówcie co chcecie, są obowiązkowym elementem zjawiska, która nazywa się piłka nożna. Pisałem o tym jeszcze na starym blogu ilustrując to stosownym filmem, do którego zawsze warto wrócić:



Powiedzcie, że nie ;-P

Komentarz został rozbudowany, bardziej spersonalizowany (gwiazdy, także Ebi Smolarek, mają własne komentarze gdy strzelą bądź spudłują), choć niestety kilka tekstów znanych z F07 się powtarza. Szkoda, że nie nagrano wszystkiego od nowa. Nie zobaczymy też wielu nowych stadionów (choć wszystkie wyglądają lepiej) ani cieszynek. Ale są miłe niespodzianki, jak bramkarze wbiegający w pole karne przeciwnika przy rzutach rożnych w końcowych sekundach meczu (oprócz samej gry, jest też stosowna animacja).

Bardziej zindywidualizowane jest podejście do najważniejszych drużyn - mają własne ustawienia, bliższe realiom od typowych 4-4-2 itp. Wciąż jednak brakuje realizmu w turniejowych scenariuszach - zawodnicy nie mają długotrwałych kontuzji, nic poza kartkami nie może pozbawić gracza możliwości wystawienia najsilniejszego składu. Szkoda, bo w efekcie nie ma potrzeby, by sięgać po rezerwy. Dziwi też brak Ligi mistrzów i Pucharu UEFA wśród zdefiniowanych turniejów i kilka podobnych drobnych różnic w stosunku do poprzedniej edycji. Są za to nowe ligi (np. Czeska) i nowe reprezentacje (np. Czechy, Holandia), których brak w poprzedniej edycji był sporym zawodem. Fajną nowością jest też łatwe eksportowanie powtórek do pliku WMV.

Jeśli chodzi o wymagania sprzętowe, to różnica jest tylko w miejscu na twardym dysku - bogatsza gra zajmuje go prawie dwa razy więcej od poprzedniej edycji. Zbliżone wymagania oznaczają jedno - graficznie F08 nie jest zdecydowanym krokiem naprzód, choć trzeba powiedzieć, że fizyka została podciągnięta, szczególnie jeśli chodzi o piłkę. Zawodnicy nadal ruszają się schematycznie, ale rzadziej "przenikają" przez siebie nawzajem. W efekcie nie można oddać strzału kopiąc przez obrońcę, za to łatwiej jest wywalczyć karnego potykając się o jego nogę. Poprawiono "sędziowanie" - szczególnie spalone traktowane są bardziej realistycznie. W poprzedniej edycji "odgwizdywano" czasem zagrania, które nijak nie wyglądały na spalone, a moja prywatna teoria mówi, że spalony jest tak skomplikowanym i zarazem uznaniowym przepisem, że żaden komputer nigdy nie będzie go umiał prawidłowo odgwizdać :)

Ogólne wrażenie jest więc takie, że Fifa o8 to dopracowana, ostateczna wersja gry, dla której Fifa 07 była - skądinąd świetną - przygrywką.

Fifa 08
PC, Xbox 360, Wii, PS3
EA Sports, 2007
Oficjalna strona gry
Pobierz demo [479 MB]

28 września 2007

Szkiełko i oko

Kilkugodzinna przerwa w dostępie do bloga spowodowana była pracami konstrukcyjnymi - zmieniałem layout. Kolorystyka jest funkcją kolorów zdjęcia, a zdjęcie wariacją na temat poprzedniego obrazka (za pomoc w obróbce dziękuję JM).

Od zmiany wyglądu ważniejsze jest to, że teraz notki mają 800 pixeli szerokości, a to pozwala normalnie wstawiać zdjęcia i filmy. Do tej pory za każdym razem musiałem to proporcjonalnie zmniejszać embedowane bajery, jako choćby ostatnie zdjęcia z wakacji (które też przy okazji poprawiłem i już mają sensowny rozmiar).

Poza tym dodałem sporo nowych linków i kategorii. Jeszcze będę to na pewno porządkował i uzupełniał, ale kilka nowych fajnych rzeczy już tam trafiło. Polecam uwadze. No i czekam na krytyczne oceny nowego wyglądu - sam nie wiem, czy to się będzie dobrze czytać i oglądać.

Tak czy inaczej miło mi się zrobiło, gdy w czasie przebudowy kilka osób innymi kanałami dobijało się z pytaniem, co się stało z blogiem :)

--------------------------------------------{ edit: 28.09.2007, 14:55 }--------------------------------------------

PS: Autorem prawej części zdjęcia jest Jabbur - także dziękuję.

--------------------------------------------{ edit: 30.09.2007, 22:14}--------------------------------------------


PS2: A lewej - Ruda. Się okazało. Też dziękuję. Bardzo :)

25 września 2007

Świętoszki

Nie bronię Kwaśniewskiego - jego nie pierwszy przecież występ publiczny w stanie wskazującym na spożycie jest absolutnie kompromitujący. Ale nie mniejsze obrzydzenie czuję, gdy słucham tych wszystkich potępiających go świętoszków.

Lekarze operują nawaleni. Kierowcy po pijaku jeżdżą autokarami. Piją policjanci na i po służbie. Wystarczy pół godziny po końcu zmiany przejechać się autobusem spod dowolnego zakładu przemysłowego lub o godzinie 6 rano w mroźny poranek zobaczyć warszawskie rondo Starzyńskiego, gdzie wokół budek z piwem rzadko kiedy można znaleźć wolne miejsce. Wejść do dowolnego pubu, klubu lub kilka godzin później do nocnego autobusu. Albo po prostu samemu wspomnieć, co działo się w czasach studiów czy nawet liceum. Wystarczy popatrzeć ile osób w biurze leczy codziennie kaca, nim się weźmie do roboty, by zrozumieć, że były prezydent od narodu swego się nie odrodził, że wszyscyśmy z jednego szynela...

Hipokryzja brzydzi bardziej niż kolejny drobny pijaczek.

24 września 2007

Popkultura historyczna 2 (Halo 3)

Tak się jakoś składa, że notki układają mi się w cykle. Po "Bohaterach tygodnia" przyszedł czas na rozprawienie się z tematem historii w wydaniu pop. Kolejnego pretekstu dostarcza właśnie kampania promocyjna gry "Halo 3".

Trudno powiedzieć, z ilu dokładnie elementów się ona składa - widziano np. ludzi, którzy pod sklepami nawoływali, by uwierzyć. "Uwierz" to główne hasło promujące grę, która sama w sobie nie jest szczególnie oryginalna. Rzecz dzieje się w przyszłości i opowiada o walce Ziemian
z kosmitami.



Na stronie gry podziwiać można wirtualny pomnik bohaterów wojny, którą przyjdzie nam stoczyć za pięć wieków - gigantyczną "stopklatkę" z pola walki:


a w sieci filmy o tym, jak powstawał monument:


W telewizji można zobaczyć wspomnienia weteranów:


A od kilku dni polem promocji stały się ulice miast, także polskich (wiem o Krakowie i o Warszawie). Na ścianach kamienic i przejść podziemnych pojawiły się udające marmur tablice, a na nich napis:


Moja pierwsza reakcja? Byłem poruszony tablicami i filmami, bo rzecz zrobiona jest niezwykle wiarygodnie. Weterani Powstania Warszawskiego, z którymi miałem okazję rozmawiać, bardzo podobnie reagują, gdy dziś przychodzi im oglądać niemiecką broń, np. w czasie widowisk historycznych. I bardzo często podkreślają, jak wiele wart był wtedy jeden pistolet. Więcej, niż życie.

Czy po takie skojarzenia wolno sięgać w reklamie gry, w której, powiedzmy to sobie szczerze, trudno doszukiwać się szczególnej wartości, nazwijmy umownie, edukacyjnej? To czysta rozrywka. I początkowo nie dorabiałem do tej kampanii żadnej ideologii, choć pomysł od razu poruszył tę strunę, w którą celował. Usłyszałem jednak kilka głosów krytycznych i przy porannej kawie z kolegą dokonaliśmy rozbioru tego pomysłu.

Zgoda, szczególnie w Warszawie takie tablice mogą budzić kontrowersje. Skojarzenie jest oczywiste, choć nie podejrzewam, by to właśnie ono przyświecało autorom ogólnoświatowej kampanii. A gdyby nawet? Xbox to produkt adresowany przede wszystkim do ludzi młodych i bardzo młodych - i jeśli uznamy, że autorzy wśród takich osób szukali tych skojarzeń, to chyba dobry znak? Przecież marketing to chłodna kalkulacja - grunt musiał być podatny. Ale bardziej prawdopodobne jest, że próbowali zagrać na sprawach uniwersalnych i warszawskie skojarzenia wyszły im mimochodem (choć chciałbym wiedzieć, czy wiszą też w Londynie, Dreźnie i Hiroszimie). Nie wpadajmy więc w paranoję, nie pomstujmy - raczej zastanówmy się czy na fali tych uniwersalnych skojarzeń nie powinniśmy z pomocą gier (lub raczej filmów) opowiadać o naszej historii - ciągle do tego wracam, bo nie mogę przeboleć, że taki film nie powstał. Całkiem niedawno przeczytałem - po raz pierwszy na raz, od deski do deski, a nie we fragmentach - "Kuriera z Warszawy" czyli wspomnienia Jana Nowka Jeziorańskiego i wciąż powtarzam, że jest to gotowy wręcz scenariusz, przy którym chowa się każdy film o Bournie lub Bondzie. Zresztą film na podstawie "Halo" ma powstać film - pierwsze przymiarki też robią wrażenie:


A wracając do samej kampanii. Podoba mi się, gdy w miejskiej przestrzeni dzieją się rzeczy, które wyrywają z codziennej rutyny i to bez względu, czy są to działania artystyczne (jak Palma czy Dotleniacz Joanny Rajkowskiej, by przykładów nie szukać daleko - te akurat wywołały bardzo ostre i bardzo różnorodne reakcje), "partyzanckie" (jak graffiti czy vlepki - oczywiście w pewnych granicach), czy też właśnie reklamowe. Wiem, że pisząc o tym niejako realizuję strategię marketingową twórców gry, którzy pewnie na to właśnie liczą (Jak zrobimy tablice, to Roody na pewno skomentuje na blogu - huehue), ale jeśli nawet jeden nastoletni łepek skojarzy sobie te tablice z tymi prawdziwymi, to jakiś pożytek z tego będzie. Już samo to, że o tych elementach się dyskutuje, jest pożyteczne, jeden na iluś wyrobi sobie może namiastkę własnego zdania i to na koszt producenta gier, a nie państwa płacącego za znacznie nudniejszą billboardową kampanię uczącą patriotyzmu.

Oczywiście nie chciałbym, by rzeczy takie jak Powstanie Warszawskie, zostały rozmienione na drobne, a granica jest nawet nie tyle cienka, co po prostu trudna do wyznaczenia - dla jednych przesadą są już historyczne widowiska, dla innych formą oddawania szacunku może być paintballowa zabawa w Polaków i Niemców. Koncert hip-hopowy w muzeum wywołał zgorszenie z racji kilku mocnych słów ze sceny - a zespół Lao Che też nie przebierając w słowach, potrafił wręcz wzbudzić w widzach emocje, których sami się po sobie nie spodziewają.

Dla mnie zagrywka producentów gry jest do zaakceptowania, przetrawiam ją na swój sposób zerkając chwilę później na tablicę upamiętniającą prawdziwe wydarzenia, a dla innych może być obraźliwa. Najgorsi są ci, którzy przejdą obojętnie.

------------------------{ linki }------------------------
--------------------------------------------{ edit: 28.09.2007, 13:53 }--------------------------------------------

20 września 2007

Popkultura historyczna

Program lojalnościowy Orange Profit przysłał mi przed chwilą SMS-a:
  • 2 bilety na Katyń za 500 punktów. Wyślij SMS o treści...
Przypomniało mi to o kartce, którą kilka miesięcy temu widziałem w oknie jednego z krakowskich biur podróży:
  • Auschwitz-Birkenau Tour. 30 Euro.
Ktoś musiał to napisać przecież...
Kwestia taktu.

Krok w stronę Matrixa

Jestem poruszony wiadomością, którą podał właśnie na techNOblogu Michał Piotr Pręgowski. Po raz pierwszy w historii robot podjął autonomiczną decyzję o zabiciu człowieka. A nawet dwóch.

Nie chcę popadać ani w panikę, ani w patos - z dnia na dzień to wydarzenie właściwie niczego nie zmienia, szczególnie że ofiarom pewnie nie robi szczególnej różnicy fakt, iż przeszły do historii. A jednak, gdy spojrzeć na to tak, jak czyni Pręgowski, to rzeczywiście dreszcz człowieka przechodzi a przed oczami przelatują kadry z "Terminatora". Fakt, że miało to miejsce 1 września jest sam w sobie wymowny.

I tyle na ten temat.

Ale skoro już przywołałem techNObloga, to chyba mam okazję pochwalić konkurencję. Po pierwsze za to, że po dwóch dniach nagabywań ze strony kilku osób i w kilku miejscach serwis doczekał się swojego RSS-a. Czytanie blogów i blogopodbnych nie tylko z nazwy serwisów w inny sposób jest dla mnie strasznie uciążliwe, odkąd odkryłem, że wszystkie blogi (a przynajmniej na najpopularniejszych platformach) mają RSS-y, tylko nie wszystkie o tym informują - wystarczy znać składnie linka i zastosować przez analogię.

Niestety ten sprytny wybieg nie działa, gdy idzie o nowe pomysły gazety.pl, choć Plotek, Ciacha, Groszki, Infomuzyka, Limetka, PopCorner, techNOblog, Bryła, Alert24 i rzesza innych, które pewnie dopiero niebawem wyjdą spod ziemia - wszystkie powstały w oparciu o ten sam skrypt. Szerzej na ten temat pisał niedawno Marcin Jagodziński, a pod jego wpisem rozgorzała ciekawa dyskusja.

Trudno nie chwalić gazety.pl za pomysłowość, za wyszukiwanie nisz i asymilację pomysłów bloggerów goszczących na blox.pl. Ilość pomysłów i tempo ich pączkowania poraża, a osoby kręcące się po blogosferze szybko dostrzegą, że wśród autorów są twórcy blogów o ugruntowanych już wcześniej pozycjach. Ciekaw jestem, czy dostają za to pieniądze (nie ma w tej ciekawości żadnych [auto]ironicznych podtekstów).

PS: Zapomniałem dodać, że w oparciu o ten sam skrypt powstaje też blog Konstantego Turskiego, bohatera lansowanego przez gazetę.pl serialu "Ekipa". Serialu, o którym pewnie też coś napiszę, jak znajdę czas, by obejrzeć nagrane odcinki.

A nie mówiłem! [beta]

Za wcześnie, oczywiście, by przesądzać jak będzie naprawdę, ale pierwsze sygnały, że intuicja nie musiała mnie mylić ani tu, ani tu już są. Rokita w rządzie PiS? Brudziński twierdzi, że to możliwe.

Cały wywiad jutro.

19 września 2007

Linki

Dla zainteresowanych, którym RSS nie powie o zmianach - do notek Patriotyzm semantycznie nadużyty oraz Bohater tygodnia - once again dodałem linki odsyłające do innych głosów na podobne tematy.

Duchem z Dyduchem

Pokazali dziś w TV biednych Millera i Dyducha, co to mają startować z listy Partii Emerytów i Rencistów. Trzeba przyznać, że mają do siebie sporo dystansu :) - Jestem z Dyduchem - skwitowała wiadomość moja mama. - Duchem z Dyduchem - dopowiedziałem. I właśnie o duchu chciałem poniekąd powiedzieć.

Wróciła bowiem sprawa manewru Bliźniaków, którzy tuż przed rozwiązaniem parlamentu odwołali wszystkich ministrów, by nie przegłosowano wotum nieufności dla każdego z osobna, a chwilę potem powołali ich znów. Jedni mówili, że to złamanie konstytucji, inni, że tylko działanie wbrew jej duchowi, a jeszcze inni pytali, co to ma za znaczenie, skoro dni tego rządu są policzone. Dziś usłyszałem, że są i tacy, którzy twierdzą, że skoro ci sami ministrowie wrócili, to wnioski opozycji są nadal przedmiotowe. Moim zdaniem to nielogiczne - to już jednak nie są do końca ci sami ministrowie - tamtych odwołano, wnioski stały się bezprzedmiotowe i jako takie trafiły na śmietnik pełnej wzlotów i upadków historii parlamentaryzmu w Polsce. Jeśli już, to ewentualnie można by złożyć nowe, tylko że okazji nie będzie, bo sejm się już nie zbierze.

I w sumie można by było machnąć ręką na to wszystko, gdyby nie to, że właśnie w machnięciu ręką na szczegóły stanowiące o duchu demokracji upatruję w tej chwili najgroźniejszej praktyki Kaczyńskich. To właśnie tu kryje się to, co jest najstraszniejsze - a mianowicie bardzo powolne, dużo wolniejsze niż wołają z wielu stron zapalczywi publicyści niezbyt przychylni rządowi, ale jednak postępujące lekceważenie zasad. Zasady nie zobowiązują, można je naginać - ciemny lud i tak machnie ręką. Oczywiście daleki jestem od rzucania najstraszniejszymi skojarzeniami, ale proces ten na pewno dobry i korzystny dla Polski nie jest. Pogarda dla reguł demokracji bez wątpienia będzie trwałym dziedzictwem epoki braci Kaczyńskich w polskiej polityce.

Miałem nie pisać o polityce, ale ostatnio się nie da.

18 września 2007

Gadżety

W nawiązaniu do poprzedniego ogłoszenia dodam, że w najbliższym czasie planuję zmianę layoutu, co pewnie będzie skutkować czasowym bałaganem na stronie. Potem jeszcze uzupełnię linki, a tymczasem zainteresowanym gadżetami podlinkuję dwie rzeczy – instrukcje jak wykonać chmurę tagów i własną ikonę w pasku adresu.

Nie jest to trudne, skoro i ja sobie poradziłem ;)

Komercja

Złamałem się - trochę z ciekawości zacząłem sprawdzać jak działają googlowe reklamy i w końcu pojawiły się. Na razie dyskretnie, na dole, po prawej - pies z kulawą nogą pewnie w nie nie kliknie, a ja nie mogę do tego zachęcać (ciekawe, czy pisząc to podpadłem po ten paragraf?). Zobaczymy, czy to się w ogóle na cokolwiek zda.

Po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy.
Oczywiście.

16 września 2007

Bohater tygodnia - once again

Znalazłem wreszcie chwilę, by rozwinąć myśl, która stała za krótką notką z piątku. Wrzuciłem ją jeszcze w trakcie "Bohatera tygodnia" (TVN-owi gratulujemy mocnego wejścia z nowym programem), w którym Jan Maria Rokita zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach z listy PO, żeby - gdyby mój strzał okazał się celny - móc powiedzieć "a nie mówiłem" ;)

Po namyśle łagodzę trochę swoje słowa - nie wiem, czy Rokita będzie premierem. Ale sądzę, że znajdzie się w rządzie. Od dawna - a w ostatnich dniach kilkukrotnie, np. tu i tu (oba komentarze są sprzed tego programu) - wyrażam opinię, że Jan Maria Rokita nie jest w stanie przetrwać sejmowej kadencji bez rozwalenia jakiejś partii. Czy też, jeśli pójść za oceną iż był on w PO "wolnym elektronem"*, który zawsze był trochę obok własnej formacji, to rzekłbym iż jest to ten elektron, zderzenie z którym może zapoczątkować łańcuchową reakcję rozpadu jądra (nie jestem specem od fizyki atomowej, więc jeśli analogia czy sformułowania są koślawe z naukowej perspektywy, to z góry przepraszam).

Zapewne jest to opinia przesadzona - wyrobiłem sobie takie zdanie pod koniec lat 90. gdy ubrany w kapelusz poseł ciągle wchodził i wychodził przez bramę rządowego hotelu przy ulicy Parkowej, gdzie toczyły się negocjacje nad przyszłością koalicji AWS - UW, a potem już tylko nad przyszłością AWS i jej kandydata na prezydenta. Zakodowałem sobie wtedy, że Rokita to człowiek, który spala się w takich negocjacjach. A te z kolei z perspektywy wyborcy są tylko biciem piany.

Potem była kolejna kadencja i komisja śledcza ds. Rywina. I znów miałem wrażenie, że Rokita z zapałem przesłuchuje świadków nie dlatego, żeby dojść do prawdy, lecz dlatego, że ustalenia mogą być potem kartą przetargową w kolejnych negocjacjach.

Że odjedzie z PO byłem przekonany już po ostatnich wyborach - zresztą chyba nie tylko mnie wydaje się, że było blisko. Minęły aż dwa lata i wreszcie stało się. Moim zdaniem całą operację z Nelly Rokitą w kancelarii prezydenta i "odejściem z polityki" jej męża skoordynował Jarosław Kaczyński (o zgrozo, zgadzam się w tym z Giertychem, który powiedział to dziś w "Kawie na ławę"). Dowód? Człowiek, który niedawno w oczach premiera posługiwał się metodami, od których gorsze są już tylko mordy polityczne, nagle stał się mile widzianym, zdolnym politykiem. I nawet Gosiu go broni. I po co?
  • Po pierwsze coś takiego od razu osłabia wizerunek PO - pojawia się wizerunek partii z wewnętrznymi kłopotami.
  • Po drugie cały czas utrzymuję, że naczelną motywacją Jarosława Kaczyńskiego jest doprowadzenie do pełnej polaryzacji sceny politycznej w Polsce. A najnowsze sondaże pokazują, że do sejmu mogą wejść nawet tylko trzy partie: silne PiS, silna PO i niewiele znacząca LiD. Ale to, że chce się polaryzować nie znaczy, że nie chce się wygrywać. Silna PO jest lepsza od silnego LiD, ale gorsza od przegranej PO. Kaczyński osłabia więc PO jednocześnie...
  • ... (po trzecie) przygotowując się do tego, co nieuchronnie nadejdzie po wygranych (jak sądzi) wyborach. A nadejdzie coś nieznanego w polskiej polityce - reelekcja i niezwykle potężny (w każdym razie tak to będzie przedstawione - bo spodziewam się, że frekwencja będzie niska i realnie poparcie dla PiS będzie rzędu 10%) mandat do prowadzenia polityki w dotychczasowym duchu. Ale z kim? Jeśli się chce polaryzować, to przecież nie z PO, z LiD to w zasadzie niemożliwe, LiS-a już raczej żegnamy, a jeśli nawet nie, to jego siła może nie wystarczyć... Co tu zrobić? Odpowiedź prosta - mniejszościowy rząd, któremu PO nie będzie w stanie rzucać kłód pod nogi jednocześnie nie kompromitując się w oczach "wykształciuchów". Słowem - całkiem niezły rząd. Z brylującym w telewizji Rokitą, uśmiechającym się szeroko Marcinkiewiczem (znów strzelam), szarpiącą się z gospodarką Gilowską i... Wassermanem, Ziobro, Dornem dalej walczącymi z duchami przeszłości. Podejrzewam, że z ekipy Ghostbusters wypadnie Macierewicz - swoje zrobił, może odejść, a PO łatwo by było go krytykować.
  • PO nie będzie mogła ślepo walić w rząd, który - jeśli Kaczyński tego nie zepsuje - będzie całkiem niezły i może rychło zacząć odnosić sukcesy. Nie może, bo w ten sposób skaże się już na zawsze na miano wiecznej - i niekonstruktywnej - opozycji. Ba, reformy Gilowskiej, jeśli do nich dojdzie, poprze przynajmniej część posłów tej partii.
  • Możliwe jest nawet, że część PO pójdzie w ślady Rokity już po wyborach, a reszta będzie musiała się zbratać z LiD i...
  • ... oto mamy sejm dwupartyjny. Kaczyński może odejść. Nie zrobi tego, oczywiście, ale spełni swój cel. Tadam!
Cały ten scenariusz jest oczywiście obłożony takimi samymi zastrzeżeniami, jak ten podlinkowany w drugim podpunkcie. Może przeceniam, może to wszystko amok i działania na oślep, a nie przebłyski genialnej strategii. To zresztą nie jest najważniejsze - ważne będą skutki.

A dlaczego uważam, że PiS wygra? Mówiąc najkrócej ktoś przygotował im kampanię chamską, brutalną i prymitywną, co w polskich warunkach okaże się nad wyraz skuteczne nie tylko dlatego, że tłum chce krwi, nie tylko dlatego, że miękki Tusk nie będzie w stanie się odkuć, ale przede wszystkim dlatego, że PO w swojej kampanii mówi na razie wyłącznie o PiS. A wiadomo - nie ważne jak mówią, ważne że mówią. PiS wygra, bo jest go pełno i sprawia wrażenie, że ma pełnię inicjatywy. A opozycja z lekkim przerażeniem rozjeżdża się właśnie jak początkującemu łyżwiarzowi nogi.

Przy okazji - wiele się ostatnio pisze o politykach w sieci. O blogu Ryszarda Czarneckiego, na który często powołują się tradycyjne media lub o tym, że Waldemar Pawlak używa Linuxa. Ten i ów ma nawet videologa. A Jan Maria Rokita ma stronę WWW nie aktualizowaną od 27 sierpnia. Niby nie tak długo, a jednak dziwne, że nie ma tam nawet oświadczenia w sprawie jego decyzji.

* Nie wiem, kto to powiedział - słuchałem telewizora z kuchni ;)

------------------------{ edit: 19.09.07, 01:52 }------------------------

Inni na ten sam temat:

15 września 2007

Bohater tygodnia 2

Ktokolwiek wygra wybory, Leszek Miller (który właśnie odszedł z SLD) nie będzie premierem.

Tak strzelam ;)

14 września 2007

Bohater tygodnia

Jeśli wybory wygra PiS - a twierdzę, że wygra - Jan Maria Rokita (który właśnie „odszedł z polityki”) będzie premierem.

Tak strzelam. Zobaczymy.

13 września 2007

Transformersy w Multikinie czyli....

... tak powinno być w każdym kinie :)

Przedwczoraj - fajna data na oglądanie takich filmów, co by nie mówić - poszedłem ze znajomymi do nowego Multikina w Złotych Tarasach. I muszę powiedzieć, że należy się temu miejscu kilka ciepłych słów, bo pierwsze wrażenie jest naprawdę fajne. Po pierwsze kino jest wielkie - ma trzy poziomy, kilka barów (nie takich zwykłych lad, zza których można dostać popcorn, tylko takich, gdzie można spokojnie posiedzieć dłuższą chwilę, fajnie urządzonych i to jeszcze w strefie nie wymagającej posiadania biletu). Dizajn mebli i innych elementów lekko kosmiczny - wszystko to wygląda trochę jak z Jetsonów lub StarTreka. Jest w tym oczywiście sporo kiczu, ale jednak efektownego. Niestety własnych zdjęć nie mam, a w sieci nic nie widzę.

Po drugie - świetna jakość dźwięku i lepsza od przeciętnej jakość obrazu. A nie byliśmy w największej sali z cyfrowym projektorem. Tak czy inaczej taki film, jak nieszczęsne "Transformersy" (o których za chwilę) rzeczywiście robi tam spore wrażenie. Kino w Arkadii szybko straci chyba status miejsca, gdzie najlepiej oglądać tego typu filmy; takie gdzie liczą się głównie efekty specjalne. Tym bardziej, że Multikino jest tańsze. Teraz czekam tylko na film, który da szansę poznać możliwości sali na 777 osób. Delikatnie sugeruję maraton z trzema starymi częściami "Gwiezdnych wojen" :)

Wreszcie sam film - bezdennie głupi, ale za to jak zrobiony! Wstrzelił się doskonale w mój nastrój, coś takiego niezbyt wymagającego było mi akurat potrzebne do szczęścia. Wyłączyłem krytycyzm i bawiłem się świetnie - im głupsze dialogi, im bardziej stereotypowe lub patetyczne sceny - tym lepiej. No i rzeczone efekty specjalne - mózg się lasuje. I o to chodzi.

Szczur z supermarketu ;)

Liczba dnia: 17

17
- tyle raz więcej niż zakładano będzie kosztować trasa przez warszawskie Bemowo*. Gdy przymierzano się do jej budowy, miała kosztować 300 milionów - w tej chwili to już ponad 2 mld. i ciągle rośnie. Jak znam życie, to będziemy jeszcze świadkami sporu z wykonawcą o dodatkową kasę, bo w trakcie przeciągającej się budowy ceny materiałów budowlanych na pewno nie spadną.

A wszystko to dzięki wiecznym protestom. Urok demokracji? Patologia procedur odwoławczych? Nie wiem - z jednej strony nie można przecież ludziom zabronić odwoływania się i korzystania ze wszystkich dostępnych metod opóźniania budowy. Z drugiej widać po samych liczbach, że jest to bez sensu - przecież za jakiś ułamek tych astronomicznych pieniędzy można by było wszystkim tym protestującym dogodzić tak dalece, że nie powiedzieliby już nigdy złego słowa, nawet z autostradą we własnym ogródku.

Obok mojego osiedla przebiega trasa szybkiego ruchu, która ma zostać poszerzona i zyskać status drogi ekspresowej. Zbierane były podpisy przeciwko, oczywiście. Nie podpisałem. Trudno, niech budują. Gdzieś przecież trzeba. Jak nie tu, to pod innymi oknami - a teraz mam dodatkowy argument w postaci liczby 17, która, muszę powiedzieć, trochę mnie zdruzgotała.

PS: Dla korzystających z RSS-a info - w notce o quadach pojawiła się treść. Wcześniej były tylko fotki.

* Wiem że konstrukcja tego zdania woła o pomstę do nieba - ale taki jest urok liczby dnia :)

11 września 2007

Quady

Mistrzowska zabawa - wyścigi quadów na pustyni. Mała namiastka wyścigu z Pierwszego Epizodu ;)




Ten slideshow linkuje do galerii, gdzie fotki można obejrzeć w powiększeniu (muszę zmienić layout bloga i go poszerzyć - tak, żeby weszły większe obrazki) - tyle, że nie wszyscy widzę flashową wersję, więc oto link do tego i do zestawu z poprzedniej notki.


Jakoś tak z zajawki z Picasą zapomniałem napisać coś na temat tych zdjęć. Nie jest to więc wyścig z Gwiezdnych Wojen ani nawet skromny Rajd Paryż-Dakar. To po prostu jedna z licznych rozrywek dostępnych w Egipcie. Pustyni nie traktuje się tam tam, jak u nas, powiedzmy, góry czy puszcze - a ona bynajmniej nie daje za wygraną. Miejsc, gdzie wchodzi w starcie z cywilizacją jest sporo, a te, w których wygrywa widać nawet w Google Earth - ginące w piachu autostrady to standard. Wracając do quadów - zabawa jest naprawdę mistrzowska, gna sie po tym piachu na zabój przez godzinę, a kosztuje to tyle, co 30 minut na gokartach w Warszawie. W wiosce pali się sziszę, pije herbatę i wraca kolejną godzinę. Piasek włazi wszędzie, pustynia to nie przelewki - dwuminutowy postój uświadamia, że gdyby przyszło na piechotę wracać do widocznego na horyzoncie miasta - nie byłoby lekko. Pustynia robi wrażenie.

Zastanawiałem się przez chwilę, czy gdzieś w okolicy Warszawy można poszaleć na quadach, ale po jakimś czasie dotarło do mnie, że w promieniu kilkuset kilometrów nie ma miejsca, gdzie można by mieć choćby namiastkę tego, co tam, nawet jeśli znalazłby się podobny sprzęt. Może jakiś poligon? Może pustynia Błędowska? Pod Warszawą po lesie to chyba nie ma sensu.

W kolejnej notce z wakacji, miałem nadzieję, będą zdjęcia zrobione pod wodą. Ale niestety ich jakoś ogranicza ich wartość do fajnej pamiątki - z publikowania tego materiału nie ma żadnego pożytku, jak kto chce to sobie kupi National Geographic i zobaczy ciut lepsze ;) Niemniej nurkowanie jest jeszcze fajniejsze od quadów. Decyzja zapadła - będziemy robić kurs. I to raczej tam, niż tu, w basenie lub zimnym, mętnym jeziorze. I przy okazji skoczymy na quady ;)

I to chyba tyle, jeśli chodzi o wakacje.

09 września 2007

Skąd się wzięły piramidy?

Zgodnie z obietnicą złożoną w pierwszej notce po urlopie, oto pierwsza porcja zdjęć z Egiptu. Zaczynamy od krótkiej historii tamtejszej cywilizacji, zrodzonej w specyficznej symbiozie.


07 września 2007

Sejm Over

Miało już nie być o polityce, ale siedzę na dyżurze w redakcji i z konieczności śledzę. Powoli kończą. Jeśli nie zmienią zdania i się wykończą, to z jednej strony będzie to dobra wiadomość, po pokaże z całą mocą siłę polskiej demokracji przynajmniej na poziomie proceduralnym. Oto partia posądzana o totalitarne zapędy sama, choć pod presją opozycji, składa wniosek o samorozwiązanie sejmu.

Tylko co z tego?!

Za miesiąc wybierzemy sejm w składzie tak zbliżonym do obecnego, że nie wiadomo nawet za bardzo, po co Gadzinowski odkręcał wczoraj tabliczkę ze swoim nazwiskiem? Na razie Giertych zdisował Kurskiego (respect!), a najmądrzej - choć nieco naiwnie, ale nawet dowcipnie - wypowiadał się... Waldemar Pawlak. Strach się bać, co będzie dalej, ale to zdaje się będzie problem dyżurnego działu "Polityka".

PS: Zdążyli przyjąć ustawę o Euro 2012. Tylko czy coś z tego wyniknie?

06 września 2007

Pierwsza notka po urlopie...

... miała być zupełnie inna, ale wypadki potoczyły się tak, a nie inaczej. Wróciliśmy kilka godzin temu - kraj przywitał nas na swój sposób. Samolot jeszcze dobrze nie dotknął ojczystej ziemi, a już nas kochani nasi współplemieńcy zdążyli okraść. Ktoś zgarnął siatkę z butelką kupioną w sklepie bezcłowym z półki nad fotelami. O pomyłce nie ma mowy, żadna inna siatka, oprócz dwóch naszych tam nie leżała. Ot, wśród wracających z wakacji rodaków trafił się jeden, któremu niech to malibu się na wątrobę rzuci, z całego serca życzę. Kochana ojczyzna powitała nas w wielkim stylu.

Poza tym, słyszałem, w kraju wesołych tematów i wydarzeń nie brakuje - strach prasówkę robić, oj strach. Ale wróciliśmy, urlop mieliśmy udany, a od jutra pchamy wózek dalej. Zdjęcia wkrótce :)

20 sierpnia 2007

Patriotyzm semantycznie nadużyty

Patriotyzm jest jak rasizm? - pyta na jedynce portalu gazeta.pl. A właściwie nie pyta, lecz twierdzi z całą mocą pióra filozofa i politologa, Tomasza Żuradzkiego.

Stawiana przez autora teza nie jest kompletnie oderwana od rzeczywistości, choć w tytule została wyostrzona poza granicę niedorzeczności. Oczywistym i niezbyt odkrywczym jest stwierdzenie, że od patriotyzmu do nacjonalizmu droga nie jest bardzo daleka, a ten ostatni z kolei w najostrzejszej formie nie różni się zbytnio od rasizmu i prowadzić może do analogicznej formy dyskryminacji. Może, ale nie musi - i tego Tomasz Żuradzki zdaje się nie zauważać.

Sam przez wiele lat byłem daleki od deklarowania się jako patriota właśnie dlatego, że Polsce bardzo długo swój patriotyzm demonstrowali właściwie tylko skinheadzi. I sam wielokrotnie snułem takie analogie w toku internetowych "pyskusji". Tyle, że to było na przełomie liceum i studiów, a jest to czas, w którym człowiek nie stroni od uproszczeń i zdecydowanych sądów. Od tego czasu mój pogląd trochę się skomplikował, ale ważniejsze jest coś innego - od tego czasu zmieniła się też sytuacja w Polsce. Patriotyzm przestał być domeną kiboli i rodzimych nazistów, stał się zaś zjawiskiem dotykającym coraz większej ilości młodych ludzi.

Symptomatyczne było dla mnie gremialne śpiewanie hymnu przez publiczność Przystanku Woodstock, a najbardziej wymowne koncerty Lao Che w Muzeum Powstania Warszawskiego. I nie bez przyczyny przywołuję ten ostatni przykład i tę właśnie instytucję, stworzoną, co chyba trzeba podkreślić w tym kontekście, przez Lecha Kaczyńskiego. Bo choćby na przykładzie jej działalności i szeregu innych, oddolnych inicjatyw, które się wokół niej pojawiły widać najlepiej, że młodzi ludzie znajdują w sobie dziś zupełnie inny, daleki od ksenofobii, pełny zdrowej dumy i energii do działania patriotyzm. Stykam się z tym w swojej pracy bardzo często.

Żuradzki tymczasem zdaje się utożsamiać patriotyzm z militaryzmem i to bazując na jednym przykładzie - defilady, która niespełna tydzień temu przeszła ulicami Warszawy. W dodatku na potrzeby swojej tezy nagina fakty, twierdząc że tego typu imprezy zarezerwowane są wyłącznie dla dyktatur, a Kaczyński sięgnął po środki z repertuaru Putina. Trzeba mieć dużo złej woli, by nie dostrzec, że defilady i demonstracje siły militarnej nie są obce takim demokracjom, jak Francja czy USA.

Sam nie jestem entuzjastą defilad, choć na warszawską przeszedłem się z ciekawości. Nie poruszyła mnie - dużo więcej patriotycznych (bynajmniej nie rasistowskich) wzruszeń dostarczają mi wspomniane koncerty Lao Che, rekonstrukcje powstańczych starć czy też obchody rocznicy wybuchu sierpniowych walk i bezpośrednie spotkania z ich uczestnikami. Chciałbym zapytać, czy Tomasz Żuradzki był kiedyś 31 lipca na warszawskim placu Krasińskich, gdzie odbywa się Apel Poległych - specyficzny obrzęd ni to wojskowy, ni to religijny, zagranicznym gościom przypomina wywoływanie duchów? Tłum warszawiaków nie przychodzi tam z pobudek rasistowskich, nie wyraża w ten sposób swoich antyniemieckich fobii (choć być może czyni tak część polskiej klasy politycznej) - ten tłum przychodzi tam, bo jest to moment, w którym można poczuć niesamowitą dumę i siłę wspólnoty. Podobne emocje u młodych ludzi wywołują rzeczone koncerty Lao Che, czego wyraz można bez trudu znaleźć w internecie.

Tymczasem Żuradzki zredukował patriotyzm do nacjonalizmu i militaryzmu, do gołej przemocy nakierowanej na inne nacje. Tak radykalnej wizji nie prezentują u nas nawet najbardziej antyniemieccy politycy. Takiego zjawiska w Polsce praktycznie nie ma lub stanowi margines.

Bardziej od samego tekstu zainteresowała mnie jednak odpowiedź na pytanie, jak coś tak ostrego i płytkiego zarazem mogło się znaleźć na jedynce portalu? Jak można było tak przyziemy tekst w ogóle opublikować?

Kaczyńscy odpowiedź mają jasną - to układ atakuje ich na różne sposoby. Prawda, ten tekst jest wyraźnie wymierzony w rządzących i to w jakimś stopniu tłumaczy, dlaczego gazeta.pl daje go na jedynkę. Nie w tym jednak problem - rzecz właśnie w tym, że autor tekstu pozwala sobie na rażące nadużycia i posługuje się terminem "patriotyzm" nadając mu zupełnie nowe, bardzo specyficzne znaczenie i w ogóle się do tego faktu nie odnosząc. Jak to możliwe, że taki tekst nie wzbudził merytorycznego oporu w redakcji?

No dobrze, wiem jak to możliwe, bo znam pracę w redakcjach. Ale myślę, że jest też inna, głębsza przyczyna. Napisałem o tym w mailu do kolegi, z którym komentowaliśmy ten tekst:
Ja nie chcę autora bronić, ale mam wrażenie, że problemem tego tekstu nie jest w istocie patriotyzm lecz pewna jego odmiana czy też pewne o nim wyobrażenie. Niestety, nie pada żadna definicja, poza odniesieniem do defilady i do prawicowej skłonności do przemocy. To pierwsze jest zbyt szczegółowe, to drugie do granic pustosłowia uogólniające. W efekcie autor mierzy się raczej z wyimaginowanym problemem, nie z realną sytuacją.

Inna sprawa, że jak się słucha takiego gadania:
W przypadku wyborczej wygranej PO nastąpi odwrót od naszej twardej polityki zagranicznej, zwłaszcza budowy partnerskich relacji z Berlinem - ocenia w rozmowie z "Wprost" Jarosław Kaczyński,
Żródło: gazeta.pl
to istotnie łatwo jest się pogubić w ocenie, co jest patriotyzmem, co polityką historyczną, a co nacjonalizmem. Dobrze widać to na forum gazety.pl, gdy się rzuci okiem na komentarze pod takimi tekstami. Nie chodzi mi o poziom chamstwa i wulgaryzmów, bo to się od dawna pogarsza - chodzi mi o to, że jeśli odsiać z tego wszystkiego treść i sposób rozumienia słów przez czytelników, to wychodzi na to, że każdy żyje w zupełnie innej rzeczywistości, w obszarze innej semantyki. A powyższy cytat ilustruje to doskonale - podczas gdy dla zwolennika Kaczyńskich jest za pewne jasnym i zdecydowanym komunikatem, dla mnie brzmi jak kpina w żywe oczy. I nie sądzę by dwie osoby o tak różnym sposobie odbierania tej wypowiedzi mogły się dogadać. Podobnie z defiladą - dla nas akurat była wydarzeniem z gatunku pikników rodzinnych, a dla kogoś innego może być wyrazem militaryzmu i nacjonalizmu. Definicje nie do uwspólnienia. I, co ważne, oceny mogą iść w poprzek preferencji politycznych. Nie trzeba być zwolennikiem PiS, by uważać że defilada jest okej, ale też nie trzeba być przeciwnikiem Kaczyńskich, by ją krytykować.

Mam wrażenie, że po okresie pewnej polaryzacji na scenie politycznej, która postępowała w ostatnich latach, a której szczytowym momentem wydaje mi się pierwszy rok po ostatnich wyborach z całym tym przestawieniem języka na "układy", "ZOMO", "wykształciuchów" (i mam tu na myśli obie strony - i tę, która te pojęcia wykreowała swoimi wypowiedziami, i tę która je podchwyciła i wykorzystała do ustawiania się w opozycji wobec nich), że po tym okresie teraz przychodzi moment totalnego pojęciowego chaosu. Skoro można być jednocześnie (lub naprzemiennie) warchołem i wicepremierem, to słowa przestają znaczyć cokolwiek i każdy definiuje je według własnych odczuć / preferencji / ideologii / potrzeb / celów...

Aż chciało by się dodać, że powstaje wtedy pole do semantycznych nadużyć. Tylko że pisząc w ten sposób sam niejako pogłębiam ten kryzys, bo używam tego sformułowania ironicznie, podczas gdy pierwotnie użyto go poważnie... Zresztą nasz spór o "wykształciuchów" też w gruncie rzeczy pokazał, w jaką koszmarną ilość sprzecznych interpretacji uwikłane jest każde powszechnie stosowane dziś w polityce słowo.

Nic więc dziwnego, że w tym burdelu komuś patriotyzm może się wydawać jednoznaczny z rasizmem.
I dalej, doprecyzowując, napisałem:
Ja w swoim wywodzie nie oceniałem tego tekstu, ani nie próbowałem usprawiedliwić autora - ja tylko starałem się zanalizować, jakie są przyczyny sytuacji, w której tak płytki tekst może się w ogóle ukazać na łamach "Gazety Wyborczej".
(...)
Doprecyzowuję więc: autor wypowiada się o naturze patriotyzmu jako takiego, ale sam nie widzi, że w gruncie rzeczy mówi wyłącznie o pewnym - patologicznym, marginalnym - jego fragmencie, który mylnie utożsamił za całością. Oczywisty błąd - i w tym sensie ten tekst jest w ogóle bez sensu.
(...)
Natomiast uważam, że to, iż autor coś takiego popełnił wynika właśnie z chaosu pojęciowego, w jakim jesteśmy. Oczywiście ten chaos nie narodził się z niczego dwa lata temu - on się w gruncie rzeczy pogłębiał przez cały okres PRL, gdy słowa nie znaczyły tego, co naprawdę znaczyły. Po 1989 roku zaś zaczęło się wielkie porządkowanie znaczeń, tyle że każdy (każde środowisko, powiedzmy) robił to po swojemu.

I w efekcie chaos się pogłębił jeszcze bardziej, a ostatni okres to już apogeum cynicznego majstrowania przy języku. I stąd w głowach niektórych ludzi kiełkują takie skróty myślowe, które prowadzą do tak paranoidalnych konkluzji, jak w tym tekście. Tego typu bzdury, pisane z pominięciem słownikowych znaczeń słów, bezmyślnie są dziś możliwe (możliwe w znaczeniu: dopuszczalne w poważnej - z pozoru - debacie) właśnie z tego powodu.

Idąc dalej trzeba sobie natomiast zadać pytanie, jak trwałe jest to zjawisko? Czy jest samorodne, lokalne, czy też może procesy zachodzące w Polsce nałożyły się w tym względzie na procesy dotyczące całej zachodniej cywilizacji? Bo przecież pojęciowy chaos to nie jest rzecz specyficznie polska - raczej cecha współczesnych społeczeństw zachodnich.

Natomiast bez wątpienia w ostatnich kilku latach w Polsce poziom cynizmu wśród polityków wspieranych przez część intelektualistów i w naginaniu języka do własnych potrzeb, wspartych w tym przez dające im pole do popisu media przekroczył granice i stąd takie pogłębienie tego zjawiska.
Konkludując. Tekst Żuradzkiego jest sam w sobie oparty na błędach i nadużyciach, pisany pod tezę, która ma uderzać w Kaczyńskich. I jako taki jest strzałem kulą w płot. Paradoksalnie jednak pośrednio tekst ten uderza w Kaczyńskich, pokazuje bowiem w jak potworny chaos wprowadzili nas oni przez niespełna dwa lata rządów. Chaos, w którym utożsamienie patriotyzmu z rasizmem w chwili, gdy na naszych oczach rodzi się w Polsce całkiem nowoczesny i pozbawiony fobii patriotyzm jawi się niektórym jako celne i odkrywcze spostrzeżenie.

------------------------{ edit: 19.09.07, 02:14 }------------------------

Inni na ten sam temat:
  • Witold Gadomski o przemianach w języku i nowym słowie - wytrychu; oligarcha,
  • Lech Wałęsa o prawdziwości słów dla WP.pl

©
Jeśli chcesz wykorzystać jakiś materiał z tej strony, pamiętaj o podaniu źródła.
--
Obrazek Małego Powstańca na deskorolce autorstwa Jerzego Woszczyńskiego wykorzystałem dzięki uprzejmości autora.
--
Szablon: Denim by Darren Delaye.